x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Sulpice9
8.07.2023 17:45 Mali Japończycy z wielkimi kompleksami
Seria jest… powiedzmy dość średnia – fabularnie, a zwłaszcza realizacyjnie wygląda jak coś, co mogłoby by być produkowane dla szkół w Japonii by zaszczepić miłość do Chopina i muzyki klasycznej. Fabuła i postacie prezentują się nieszkodliwie, choć dość bezbarwnie.
Do ostatnich odcinków byłem gotów napisać, że przynajmniej muzycznie fabuła jest w miarę sensowna, ale to co się odwaliło na samym końcu to… powiedzmy, że cieszę, iż oglądałem ten serial w łóżku, bo tak bym zarył łbem w biurko.
kliknij: ukryte Ja rozumiem, że Japończykom może być przykro, że przy takiej ilości zawodników od lat nie są w stanie wygrać tego konkursu. Rozumiem, że frustracja postępuje, bo „sąsiedzi” już wygrali (Rosjanie, Chińczycy, Amerykanie), a tuż przed produkcją serialu jeszcze doszli Koreańczycy. Powiem więcej – sugestie, że mamy „złe, nikczemne polskie jury” (które zresztą nie jest aż tak przepełnione Polakami jak sugeruje to anime, ostatnio było to trochę ponad 1/3 sędziów) też mogę przyjąć. Tym bardziej, że zasady oceny konkursu i decyzje sędziów bywają kontrowersyjne.
Ale co tu się odwala na końcu? Nagle mamy popłoch w jury, bo okazuje się, że po ostatnim etapie chcą zmienić regulamin konkursu. Naprawdę, nie wiem kto wpadł na ten absurd, ale proszę by już nikomu nigdy więcej nie podsuwał pomysłów. Potem widzimy sędziów przerażonych, że przecież „jeśli wybiorą nie tego zwycięzcę to ich kariera jest skończona”. Tylko, że Konkurs Chopinowski nie zawsze wygrywali ludzie, którzy robili potem wielkie kariery. A byli też pianiści, którzy i bez tego konkursu zaszli daleko – zatem nie ogarniam, dlaczego akurat głosowanie za jednym konkursem miałoby komuś przekreślić cały dorobek pedagogiczny…
No i oczywiście przesadzony do granic możliwości finał, gdzie nasz japoński pianista wygrywa (choć skoro liczono niby punkty za pierwszy etap, to tam potrącano mu za uchybienia techniczne) i zgarnia oczywiście dodatkowe nagrody, robiąc powtórkę sukcesów Zimmermanna lub Blechacza. Mało tego – drugie miejsce zajmuje chiński pianista, zapatrzony jak sroka w gnat w japońskiego mentora protagonisty.
Jeżeli do kogoś kwestia muzyki klasycznej nie trafia, to przełóżmy to na anime sportowe – to trochę tak, jakby japońska drużyna piłki nożnej wygrała mundial, ogrywając w finale Brazylię 5:0, pomimo stronniczego sędziego.
A można to było rozegrać na tyle sposobów – mogło to być po prostu „normalne” zwycięstwo, albo bohater mógł zdobyć nagrodę publiczności i zająć wysoką lokatę (zwłaszcza, co było podkreślane, konkurencję miał przecież niesamowicie mocną) – dla chłopaka, który i tak zaczął edukację o wiele później od większości rywali byłby to wielki sukces. W końcu taki Wladimir Ashkenazy zrobił wielką karierę zajmując „ledwie” drugie miejsce… Ba, Janusz Olejniczak zrobił całkiem niezłą karierę, zająwszy dopiero szóstą lokatę! Ewentualnie mogli zrobić powtórkę z 1949 i przyznać dwa pierwsze miejsca, by nagrodzić kogoś wychowanego od najmłodszych lat w świecie muzyki klasycznej z arcyzdolnym, nieco nieokrzesanym człowiekiem z zewnątrz… Nie, zwycięstwo musiało być totalne. Ech…
Cóż, przynajmniej to anime mnie wkurzyło, a nie pozostawiło obojętnym. Zawsze to coś… W każdym razie, nie polecam.
Mega szkoda, że to anime nie jest bardziej popularne, tym bardziej, że większość akcji ma miejsce w Polsce i idk… Z perspektywy Polki jest to super przeżycie.
Mega polecam, bo fabuła jest bardzo wzruszająca, muzyka świetna, a postaci (w większości) przemiłe. Jedyne co to grafika trochę kuleje, naprawdę uważam, że mogłoby być lepiej. Tyle dobrze, że już w drugim sezonie nie ma tych komputerowo wygenerowanych scen w trakcie występów. Było to okropne i zabijało vibe.
Nie mogę powiedzieć, że ta adaptacja mnie w pełni zadowoliła, ale mimo wszystko zobaczyć tyle Polski w anime… Cudo ;)
Coś to anime nie za popularne tutaj… Przynajmniej nie widać tego w komentarzach. A szkoda, bo złe nie jest (oceniam obydwie części, tzn. pierwszą i to, co dotychczas wyszło z drugiej – filmu nie widziałam), wręcz przeciwnie, z każdym kolejnym odcinkiem wciąga coraz bardziej, mimo prostoty historii. Oczywiście dla mnie jako polskiego widza dodatkowym plusem jest cieszenie się polskimi akcentami, których jest naprawdę dużo i nie są byle jakie – wystarczy napisać, że dwójka polskich pianistów ma niemałe znaczenie w fabule. kliknij: ukryte Martwi tylko, że z Lecha, który początkowo jawił się jako zwykły, sympatyczny chłopak, chcą zrobić dupka, ale może się to odkręci – jestem po 9 odcinku, który kończył się w momencie spotkania jego i Kaia. Inna sprawa, że również z racji pochodzenia (miejscowość niedaleko Żelazowej Woli – fajno, że została pokazana – znaczy Żelazowa Wola, a nie moja miejscowość, heh) oglądanie i słuchanie Chopina jest dla mnie przyjemnością. Choć i tak największy plus mają u mnie twórcy za puszczenie „Lacrimosy” – obłędny utwór.
Jak napisałam – historia jest prosta, ale wciąga. Do 5‑6 odcinka oglądałam bez większego przekonania, a potem już poszło z górki i teraz ubolewam, że drugi sezon jest dopiero nadawany, ech. Momentami może przeszkadzać nadmierne dramatyzowanie, przeżywanie czy nagłe zmiany emocji i dziwna logika bohaterów, któż tego jednak nie zna w anime?…
Na wielki plus, że w drugiej serii zrezygnowano z modeli 3D na rzecz zwykłych, statycznych ujęć – w końcu i tak chodzi tu o muzykę. Nawet jeśli zostało to podyktowane niższym budżetem (od razu mówię, że nie mam bladego pojęcia, jak to działa), nie ma co narzekać. Minusem jest z kolei niestety widownia, gdzie postaci często wyglądają na wycięte z kartonu, nie mówiąc już o ich powtarzaniu się (panią z długimi włosami i wysokim czołem wyłapałam już chyba z 4 razy, pewnie do końca serii pojawi się jeszcze z dwa). Zresztą, niekiedy nawet bohaterowie na pierwszym planie tak się prezentują, nie przeszkadza mi to jednak zbytnio w oglądaniu.
Ogólnie – przyjemna seria. Jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej.
Mali Japończycy z wielkimi kompleksami
Do ostatnich odcinków byłem gotów napisać, że przynajmniej muzycznie fabuła jest w miarę sensowna, ale to co się odwaliło na samym końcu to… powiedzmy, że cieszę, iż oglądałem ten serial w łóżku, bo tak bym zarył łbem w biurko.
kliknij: ukryte Ja rozumiem, że Japończykom może być przykro, że przy takiej ilości zawodników od lat nie są w stanie wygrać tego konkursu. Rozumiem, że frustracja postępuje, bo „sąsiedzi” już wygrali (Rosjanie, Chińczycy, Amerykanie), a tuż przed produkcją serialu jeszcze doszli Koreańczycy. Powiem więcej – sugestie, że mamy „złe, nikczemne polskie jury” (które zresztą nie jest aż tak przepełnione Polakami jak sugeruje to anime, ostatnio było to trochę ponad 1/3 sędziów) też mogę przyjąć. Tym bardziej, że zasady oceny konkursu i decyzje sędziów bywają kontrowersyjne.
Ale co tu się odwala na końcu? Nagle mamy popłoch w jury, bo okazuje się, że po ostatnim etapie chcą zmienić regulamin konkursu. Naprawdę, nie wiem kto wpadł na ten absurd, ale proszę by już nikomu nigdy więcej nie podsuwał pomysłów. Potem widzimy sędziów przerażonych, że przecież „jeśli wybiorą nie tego zwycięzcę to ich kariera jest skończona”. Tylko, że Konkurs Chopinowski nie zawsze wygrywali ludzie, którzy robili potem wielkie kariery. A byli też pianiści, którzy i bez tego konkursu zaszli daleko – zatem nie ogarniam, dlaczego akurat głosowanie za jednym konkursem miałoby komuś przekreślić cały dorobek pedagogiczny…
No i oczywiście przesadzony do granic możliwości finał, gdzie nasz japoński pianista wygrywa (choć skoro liczono niby punkty za pierwszy etap, to tam potrącano mu za uchybienia techniczne) i zgarnia oczywiście dodatkowe nagrody, robiąc powtórkę sukcesów Zimmermanna lub Blechacza. Mało tego – drugie miejsce zajmuje chiński pianista, zapatrzony jak sroka w gnat w japońskiego mentora protagonisty.
Jeżeli do kogoś kwestia muzyki klasycznej nie trafia, to przełóżmy to na anime sportowe – to trochę tak, jakby japońska drużyna piłki nożnej wygrała mundial, ogrywając w finale Brazylię 5:0, pomimo stronniczego sędziego.
A można to było rozegrać na tyle sposobów – mogło to być po prostu „normalne” zwycięstwo, albo bohater mógł zdobyć nagrodę publiczności i zająć wysoką lokatę (zwłaszcza, co było podkreślane, konkurencję miał przecież niesamowicie mocną) – dla chłopaka, który i tak zaczął edukację o wiele później od większości rywali byłby to wielki sukces. W końcu taki Wladimir Ashkenazy zrobił wielką karierę zajmując „ledwie” drugie miejsce… Ba, Janusz Olejniczak zrobił całkiem niezłą karierę, zająwszy dopiero szóstą lokatę! Ewentualnie mogli zrobić powtórkę z 1949 i przyznać dwa pierwsze miejsca, by nagrodzić kogoś wychowanego od najmłodszych lat w świecie muzyki klasycznej z arcyzdolnym, nieco nieokrzesanym człowiekiem z zewnątrz… Nie, zwycięstwo musiało być totalne. Ech…
Cóż, przynajmniej to anime mnie wkurzyło, a nie pozostawiło obojętnym. Zawsze to coś… W każdym razie, nie polecam.
Piano no Mori [2019]
Mega polecam, bo fabuła jest bardzo wzruszająca, muzyka świetna, a postaci (w większości) przemiłe. Jedyne co to grafika trochę kuleje, naprawdę uważam, że mogłoby być lepiej. Tyle dobrze, że już w drugim sezonie nie ma tych komputerowo wygenerowanych scen w trakcie występów. Było to okropne i zabijało vibe.
Nie mogę powiedzieć, że ta adaptacja mnie w pełni zadowoliła, ale mimo wszystko zobaczyć tyle Polski w anime… Cudo ;)
Jak napisałam – historia jest prosta, ale wciąga. Do 5‑6 odcinka oglądałam bez większego przekonania, a potem już poszło z górki i teraz ubolewam, że drugi sezon jest dopiero nadawany, ech. Momentami może przeszkadzać nadmierne dramatyzowanie, przeżywanie czy nagłe zmiany emocji i dziwna logika bohaterów, któż tego jednak nie zna w anime?…
Na wielki plus, że w drugiej serii zrezygnowano z modeli 3D na rzecz zwykłych, statycznych ujęć – w końcu i tak chodzi tu o muzykę. Nawet jeśli zostało to podyktowane niższym budżetem (od razu mówię, że nie mam bladego pojęcia, jak to działa), nie ma co narzekać. Minusem jest z kolei niestety widownia, gdzie postaci często wyglądają na wycięte z kartonu, nie mówiąc już o ich powtarzaniu się (panią z długimi włosami i wysokim czołem wyłapałam już chyba z 4 razy, pewnie do końca serii pojawi się jeszcze z dwa). Zresztą, niekiedy nawet bohaterowie na pierwszym planie tak się prezentują, nie przeszkadza mi to jednak zbytnio w oglądaniu.
Ogólnie – przyjemna seria. Jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej.