Anime
Oceny
Ocena recenzenta
9/10postaci: 9/10 | grafika: 8/10 |
fabuła: 8/10 | muzyka: 8/10 |
Ocena redakcji
brakOcena czytelników
Kadry
Top 10
Buddy Daddies
- バディ・ダディズ
Dwóch zabójców na zlecenie i czteroletnia dziewczynka, czyli kolejna znakomita seria oryginalna ze studia P.A.Works.
Recenzja / Opis
Kazuki Kurusu i Rei Suwa to dwaj mieszkający razem zabójcy na zlecenie. Ich role w akcjach są jasno podzielone – pierwszy zajmuje się m.in. zdobywaniem informacji czy zwiadem, drugi natomiast świetnie posługuje się bronią, bez trudu likwidując wyznaczone cele. Pewnego dnia spotykają czteroletnią Miri Unasakę, która szuka swojego ojca. Kolejne wydarzenia, zbiegi okoliczności oraz decyzje innych bohaterów sprawiają, że mężczyźni stają się ojcami dla dziewczynki. Czy jednak tak utworzona rodzina ma szansę przetrwać?
Zdarza się, że gdy jakaś seria zdobędzie dużą popularność, to potem nowe, choć trochę podobne w założeniach tytuły, z miejsca oskarża się o zbytnią inspirację. Spy x Family przedstawiło historię fałszywej rodziny stworzonej na potrzeby konkretnej misji. Motyw ten, jakkolwiek nie użyty po raz pierwszy, tak się wielu fanom dzieła Tatsuyi Endou wydał oryginalny i niesamowity, że po przeczytaniu opisu Buddy Daddies natychmiast zawyrokowali – to Spy x Family, tylko z dwójką mężczyzn! Spy x Family dla miłośniczek BL! Spy x Family dla ubogich! Pal licho, że i ogólnie, i w szczegółach oba tytuły już na początkowym etapie mocno się od siebie różniły. Emisja Buddy Daddies w końcu się rozpoczęła, widzowie czekali na odcinanie kuponów od znanej poprzedniczki, a tymczasem P.A.Works zaprezentowało dzieło zupełnie inne na praktycznie każdym polu.
Proszę się nie obawiać, nie stworzę recenzji porównawczej. Zdecydowałam się na powyższy wstęp, by dać jasno do zrozumienia osobom, które boją się powtórki z rozrywki – albo, jako wielbiciele motywów ze Spy x Family, jej oczekują – że Buddy Daddies niczego podobnego im nie zaoferuje. Pytanie w takim razie brzmi – czy oferuje coś równie dobrego, za co warto się zabrać? Oczywiście! Nie nazwę anime dziełem przełomowym ani idealnym, na pewno jednak jest wartościowe i sprawnie zrealizowane. W dwunastu odcinkach twórcy prezentują prostą, acz zgrabnie i logicznie poprowadzoną historię tworzenia się i docierania nietypowej rodziny, nie szczędząc widzom zarówno dramatycznych momentów, jak i idyllicznych obrazków. Gdyby miała się do czegoś przyczepić, byłoby to nieco zbyt przyspieszone tempo finału. Serii przydałby się odcinek więcej (i tak chyba miało być, ale problemy produkcyjne przeszkodziły) i możliwość rozciągnięcia i lepszego przedstawienia decydujących wydarzeń. Powtarzam jednak, nie chodzi o jakiś dyskwalifikujący błąd, anime do końca ogląda się świetnie.
Kazuki i Rei to dwa różne typy bohaterów. Pierwszego można określić mianem towarzyskiego i otwartego, drugiego zaś jako ponuraka, który w nosie ma interakcje z innymi ludźmi. Tak nakreśleni protagoniści wydają się łatwi do omówienia, naprawdę zaś seria stopniowo daje nam wgląd w ich nie tak oczywiste jak może wyglądać na pierwszy rzut oka kreacje. Kazuki, jasne, jest pogodny, lubi niezobowiązujące spotkania z kobietami, ale też świetnie dba o dom i potrafi wykazać się sporym rozsądkiem. Głównie też na jego barkach w początkowym etapie spoczywa opieka nad Miri. Relacja mężczyzny z czterolatką dość szybko zostaje ustalona i nie przechodzi przez poważne fazy rozwoju, pomijając rzecz jasna to, że Kazuki coraz bardziej przywiązuje się do dziecka. Pod tym względem postać Reia wypada dużo ciekawiej. Gdy Miri pojawia się w ich domu, Rei nie zwraca praktycznie uwagi na nową lokatorkę – niech Kazuki ją karmi i ubiera, on sobie będzie grał w gry i wyjdzie na akcję, gdy zajdzie potrzeba. Minimalnie i to często pod przymusem bierze udział w wychowaniu dziewczynki, jednak w końcu i jego serce zaczyna mięknąć. Patrzenie, jak Rei stopniowo otwiera się na Miri, jak stara się, czasem nieudolnie, być dobrym współrodzicem, działa niezwykle rozczulająco. Twórcy serwują nam w jego przypadku bardzo dobrze przedstawioną, pełną szczegółów, które jedynie uważny widz wyłapie, przemianę, której ostateczny punkt łączy się z bodajże najważniejszym punktem kulminacyjnym serii, gdy to właśnie zaangażowanie i upór Reia, a nie Kazukiego, przesądza o dalszych losach całej trójki.
Nie zamierzam przekonywać, że Miri to przeurocza dziewczynka, która w mgnieniu oka, podobnie jak Kazukiemu, skradnie serce każdemu widzowi. Wręcz przeciwnie, jej hiperaktywność z pewnością niejedną osobę zdenerwuje. Ja sama, gdyby nie to, że w pozostałych aspektach seria wypada świetnie, pewnie bym przynajmniej się zastanowiła, czy chcę kontynuować seans z taką drażniącą swoim zachowaniem postacią. Na szczęście z czasem Miri się wyrabia i jej żywiołowość przestaje aż tak bardzo przeszkadzać. Zamiast jedynie brojącej dziewczynki zaczynamy w niej dostrzegać rzeczywiście słodką, dużo rozumiejącą i momentami bardzo dojrzale się zachowującą małą istotę. Zmienność w postrzeganiu Miri wiąże się oczywiście również ze stopniowym zacieśnianiem więzi między nią a Kazukim i Reiem. Gdy dopiero zamieszkuje u mężczyzn i ci nie potrafią jeszcze jej „okiełznać”, patrzenie na ich interakcje niekoniecznie musi bawić, jeśli nie przepada się za nadpobudliwymi dziećmi. Z czasem, gdy funkcjonowanie nowej rodziny staje się łatwiejsze, gdy bohaterowie lepiej się poznają, i nam przyjemniej mija czas przed ekranem.
Osobną kwestią jest relacja Kazukiego i Reia. Że pracują razem, nie wzbudza wielkich emocji, ale że też mieszkają ze sobą i jeszcze teraz wspólnie wychowują dziecko – to już za wiele! To czyste BL, propagowanie adopcji przez pary jednopłciowe! Jasne, żartuję i wyolbrzymiam, zawsze mnie jednak bawią komentarze osób niepotrafiących sobie poradzić z dwójką męskich protagonistów i widzących coś, czego między nimi nie ma. W przypadku bohaterów Buddy Daddies naprawdę nie ma czego się doszukiwać. O ile w innych seriach twórcy mniej lub bardziej lubią rzucać scenkami przyspieszającymi bicie serca fujoshi, o tyle tutaj nie dostrzeżemy między Kazukim a Reiem najmniejszej interakcji, która mogłaby świadczyć o ich bliskiej zażyłości. Wręcz przeciwnie, co rusz, aż do przesady, podkreśla się zamiłowanie Kazukiego do kobiecych wdzięków. Co do Reia, ten jest bardziej nieodgadniony – można odnieść wrażenie, że liczy się dla niego wyłącznie praca i gry komputerowe, a później i Miri – ale to też nie daje podstaw, aby sobie dopowiadać to i owo. Mężczyźni są kumplami – owszem, czasem zachowującymi się jak stare dobre małżeństwo – i nawet pojawienie się w ich życiu dziecka niczego nie zmienia, nie cementuje ich relacji jako związku.
Ogólnie główne trio oceniam bardzo pozytywnie i patrzenie wyłącznie na nich samych w zupełności by mi wystarczyło. Pojawiające się w serii nieliczne postaci poboczne nie są źle napisane, po prostu twórcy nie przedstawiają bohaterów w dostatecznie dogłębny sposób, aby móc mówić o rozbudowanych charakterystykach. Nie nazwałabym ich jednak też pionkami potrzebnymi do rozwoju historii, bo mimo wszystko jakoś opisani są i potrafią (przynajmniej niektórzy) wzbudzić konkretne emocje (Ogino) lub zachęcić do gorących dyskusji (matka Miri). Na więcej niż wspomnienie zasługuje Kyuutarou Kugi, dobry znajomy Kazukiego i Reia, pośrednik między mężczyznami a organizacją zabójców, na co dzień prowadzący małą kawiarnię. To poważny z natury, rzetelnie podchodzący do obu prac bohater, który w pewnym momencie staje przed trudnym wyborem i właśnie jego powzięta wtedy decyzja ma niemałe znaczenie dla dalszej fabuły.
Zwykle trzy pierwsze odcinki wystarczają, by stwierdzić, czy dane anime nam pasuje, czy nie. W przypadku Buddy Daddies ta praktyka się nie sprawdza. Wstęp jest dosyć komediowy i przerysowany, łatwo się więc nastawić, że i pozostała część okaże się równie lekka i zabawna. Tymczasem gdzieś w połowie tytuł przypomina, że przecież opowiada o bohaterach trudniących się niebezpieczną profesją. Jakiekolwiek zmiany w ich życiu wpływające na efektywność pracy – a do takich zmian należy przygarnięcie dziecka – nie mogą nie zostać zauważone przez tak zwaną górę. Szef organizacji zabójców wraz z jednym z pracowników, bardzo paskudnym typem Ogino, zaczyna więc powoli działać i to w naprawdę konkretny sposób. Twórcy nie boją się sięgać po drastyczne rozwiązania, tak że można nawet poczuć obawę, czy nie posuną się do ostateczności, w finale każąc nam wylewać hektolitry łez. Zresztą nie tylko narastający konflikt z pracodawcami przyczynia się do dramatycznego klimatu serii. Przeszłość Kazukiego okazuje się wyjątkowo smutna, rzucając inne światło na jego nastawienie do Miri, z kolei walka Reia o obronę osoby, którą szczerze pokochał, nie może toczyć się spokojnie. Zatem Buddy Daddies to przede wszystkim dramat obyczajowy okraszony niewielką ilością akcji i sporą ilością komedii – bo ta druga bynajmniej nie znika, gdy pojawiają się trudne wątki. Twórcy zgrabnie łączą lżejsze i poważniejsze sceny, nawet w obrębie tego samego odcinka. Jak jednak mówię, nie należy zabierać się za seans, jeżeli oczekuje się wyłącznie miłej dawki przeżyć po ciężkim dniu pracy lub nauki.
Lubię, gdy świetnie napisane i wyreżyserowane serie dopełnia nie mniej udana strona wizualna, a Buddy Daddies jest właśnie bardzo miłe dla oka, między innymi przez ładną, intensywną kolorystykę, urokliwe tła czy proste, ale wyróżniające się projekty postaci. Grafice towarzyszy równie bardzo dobra animacja, pozytywnie wypadająca nie tylko w scenach akcji, ale też w tych obyczajowych, chociażby dzięki bogatej mimice bohaterów. Szczególnie znakomicie prezentuje się sekwencja walki między Reiem a jego celem w ósmym odcinku. Bardziej jednak niż jej animacja zachwyciła mnie jej… zwyczajność. Ot, zwykłe starcie na broń palną i noże, bez niesamowitych zagrań, animacyjnych fajerwerków czy nagłego przypływu mocy u bohaterów niczym w przygodowym shounenie.
Do muzyki również w żaden sposób się nie przyczepię, idealnie bowiem komponuje się z resztą serii. Najbardziej spodobał mi się opening, utwór SHOCK! w wykonaniu artysty Ayase; ending, My Plan śpiewany przez grupę muzyczną DURDN także ma swego rodzaju urok. Seiyuu, m.in. Kouki Uchiyama (Rei), Toshiyuki Toyonaga (Kazuki) czy Toshiyuki Morikawa (Kyuutarou) należycie wykonują swoją robotę. Największe brawa należą się dla odtwórczyni roli Miri, Hiny Kino, co prawda wciąż młodej, ale mimo wszystko dorosłej osoby, która wspaniale zagrała małą dziewczynkę (w angielskim dubbingu od razu słychać, że Miri gra dorosła kobieta).
Twórcy Buddy Daddies od pierwszego odcinka pokazali osobom oskarżającym ich o zrzynkę z innej serii środkowy palec, prezentując oryginalną historię o nietypowej rodzinie. Nawet jeśli inspirowali się Spy x Family (co złego w inspiracji, o ile nie idzie zbyt daleko?), potrafili stworzyć tytuł z własną osobowością i broniący się w każdym aspekcie. To po prostu kawał świetnie napisanego komediodramatu (czy raczej dramatokomedii) z domieszką akcji, potrafiący i rozbawić, i wzruszyć, i zaniepokoić. Jest to też zamknięta całość, kontynuacja byłaby nie tyle zbędna, co wręcz szkodliwa. Nie lubię w przypadku prawie że doskonałych serii odpowiadać na pytanie „komu polecam?”, dlatego napiszę wprost – oglądać! Wszyscy! Z zastrzeżeniem, o którym mowa w ósmym akapicie.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | P.A. Works |
Autor: | Vio Shimokura |
Projekt: | Hiyori Denforword Akishino, Kaori Ishii, Katsumi Enami, Kayoko Nabeta, Souichirou Sako |
Reżyser: | Yoshiyuki Asai |
Scenariusz: | Vio Shimokura, Yuuko Kakihara |
Muzyka: | Katsutoshi Kitagawa |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Buddy Daddies - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |