Anime
Oceny
Ocena recenzenta
5/10postaci: 5/10 | grafika: 7/10 |
fabuła: 4/10 | muzyka: 5/10 |
Ocena redakcji
brakOcena czytelników
Kadry
Top 10
Sugar Apple Fairy Tale
- シュガーアップル・フェアリーテイル
Słodka dziewczynka robi słodkie rzeczy – dosłownie. Międzygatunkowy romansik w bajkowo‑pastelowej odsłonie. Wysoce krytyczna analiza w spojlery bogata.
Recenzja / Opis
Jak to jest być anime dla młodszych nastolatek? Dobrze? Cóż, jako że omawiana seria nie może samodzielnie tego zadeklarować, sama odpowiem na zadane przez siebie pytanie. A więc: to nie jest tak, że dobrze czy niedobrze. Z zasady powinien być to fakt neutralny, za który z góry nie wypada mieszać danej historii z błotem. Młodsze nastolatki to taka specyficzna grupa odbiorców, która już zaczyna myśleć o miłościach i tuszowaniu rzęs, już z autopsji wie, do czego służy podpaska, ale z drugiej strony potrafi jeszcze na serio prowadzić konwersacje ze swoimi lalkami i misiami. Nie będą to zatem wielce skomplikowane fabuły. Młodsza nastolatka będzie umiała się prawdziwie wzruszyć i uznać za wyjątkowo piękną historię coś, co ktoś inny, jak chociażby moja skromna osoba (która ten etap życia ma już szczęśliwie za sobą) uzna za nieco naiwne i trochę niemądre. Sięgając po Sugar Apple Fairy Tale, otworzyłam paczkę słonych paluszków, wyciągnęłam otome bingo i miałam zamiar bawić się w sposób ironiczny. Niestety wszechpotężna głupota, jaka wylała się na mnie z ekranu, odebrała mi oddech. Można być serią dla młodszych nastolatek, ale czy trzeba z tej okazji traktować swoich widzów jak ćwierćinteligentów?
Bohaterka Sugar Apple Fairy Tale, Anne, jest sierotką. Sierotką, która żyje w generycznym świecie fantasy stylizowanym na bliżej niesprecyzowany okres historyczny. Dziewczyna, chociaż nie ma taty ani mamy, ani żadnych krewnych, ani nawet prawdziwego domu, ma zawsze czyste ubranko, ładnie uczesane włoski, uszminkowane usteczka i bliżej niesprecyzowaną ilość pieniędzy, która pozwala jej nie brudzić sobie rączek zwykłą pracą zwykłych ludzi. Jej sieroctwo to tylko pretekst do zawiązania fabuły, dziewczę nasze bowiem traktuje je jako impuls do pójścia w ślady matki, wędrownej artystki rzeźbiącej w cukrze, i wyrusza do Wielkiego Miasta, żeby wziąć udział w konkursie cukierniczym. Okazuje się bowiem, że w świecie przedstawionym jest jakiś specjalny dzień na odsyłanie dusz zmarłych w zaświaty i Anne chce zrobić to jako patentowana, uznana przez króla mistrzyni. Zapyta ktoś, dlaczego matka bohaterki nie otworzyła sklepu czy pracowni w Wielkim Mieście, albo jakimkolwiek mieście, gdzie miałaby klientów i renomę, co mogłoby ułatwić jej dziecku start w biznesie, tylko szwendała się po prowincji? Żeby anime mogło się wydarzyć, oczywiście. Anne, zaczynając od zera, może pokazać, jaką ma niesamowitą wytrwałość i talent, i jak bardzo ktoś, kto z miejsca nie odda jej cnotom pokłonu, jest draniem, bydlakiem i niesprawiedliwym seksistą.
Dziewczyna wyrusza więc w drogę. Ponieważ jednak punkt A, z którego startuje i punkt B, czyli owo Wielkie Miasto, dzieli szmat pustkowi pełnych niebezpieczeństw, Anne wpada na pomysł, że musi sobie kupić niewolnika do ochrony. W ten sposób przechodzimy do kolejnego kluczowego aspektu fabuły. Otóż w świecie przedstawionym omawianego dzieła legalne i powszechne jest niewolnictwo. Niewoli się jednak nie ludzi, a wróżki. Wystarczy takiej wyrwać skrzydełko i można jej rozkazywać do woli, a ona będzie musiała słuchać.
Wróżki są małe, zadziorne i urocze, na dodatek jako pierwsze odkryły specjalną technikę wytwarzania bardzo specjalnego rodzaju cukru, Anne od dziecka była więc uczona, że z wróżkami należy się przyjaźnić, i jej czyste, szlachetne serce buntuje się przeciw niesprawiedliwemu traktowaniu magicznych istotek. Kiedy trzeba, jest nawet gotowa stanąć w obronie jednej z nich, nie oznacza to jednak, że jest abolicjonistką. Przy pierwszej okazji idzie więc do handlarza i wyciąga kiesę, by dokonać zakupu. Zaraz, zaraz, zdziwicie się, w jaki sposób stworzenie dziesięć razy mniejsze od bohaterki może jej bronić przed bandytami i dzikim zwierzem? Nie bójcie się, specjalnie na taką okoliczność wymyślono, że wróżki czasem osiągają rozmiary ludzkich dzieci, a czasami nawet dorosłych ludzi i można je wykorzystywać do celów bojowych. Inne, równie mało szlachetne zastosowania też są praktykowane… Jednym słowem, dramat.
Anne kupuje sobie dużą wróżkę. Młodzieńca o pięknych rysach, ponurej naturze i ze smutną przeszłością, który najchętniej przy pierwszej okazji zdzieliłby dziewczynę przez głowę, zabrał skrzydło i uciekł, ale fabuła mu nie pozwala. Shall Fen Shall ogranicza się więc do biernego oporu. Wyzywa swoją nową panią od strachów na wróble, jest arogancki i skandalicznie nie chce się zaprzyjaźniać, chociaż Anne wychodzi do niego z sercem na dłoni. Jak to się może skończyć? Oczywiście wielką miłością! To klisza wytarta na przestrzał, nie udawajcie, że spodziewaliście się czegoś innego, nie wybiegajmy jednak…
Przyznaję uczciwie, przy odcinku pierwszym, który obejmuje opisane wyżej wydarzenia, jeszcze się bawiłam. Jeszcze śmieszyły mnie przerysowane reakcje Anne, rozzłoszczonej i/lub zawstydzonej prowokacjami ze strony magicznego kompana, ale już w drugim całe to widowisko zaczęło mnie męczyć. Bohaterka, mimo powtarzanych po wielokroć deklaracji, że jest w pełni dorosła i samodzielna, zachowuje się jak ktoś lekko oderwany od prozy życia. Ktoś, komu obce są nie tylko zasady świata, w którym żyje, ale nawet rozsądek. Co ciekawe, to tak naprawdę wcale nie jest jej wina. Anne jest po prostu kolejną typową do bólu bohaterką, jaką obsadza się w głównej roli przeróżnych romansów i tworów spod szyldu otome. Kiedy trzeba, będzie dzielna i zaradna ponad ludzką miarę, innym razem rozkraczy się, czekając na ratunek. Kiedy trzeba znajdzie w sobie siłę i werwę do dyskusji, a nawet zastosuje przemoc bezpośrednią w starciu, w którym nie ma żadnych realnych szans na wygraną, w innej sytuacji zapomni języka w gębie i omdleje, zarumieniona. Wszystko to w zależności od tego, czego akurat oczekiwać będzie od niej scenariusz. Brak w tym konsekwencji? Oczywiście, że tak! Podobnie ma się rzecz z innymi postaciami oraz całym światem przedstawionym.
Wiemy już, że ludzie współegzystują z wróżkami. Wróżek jest mało, więc dały się łatwo zdominować tym niedobrym ludziom. Wróżki są zmuszane do posłuszeństwa pod groźbą fizycznego cierpienia. Zmuszane są do pracy, do walki, albo do aktywności, nazwijmy to, towarzysko‑rozrywkowej. Są jednak istotami niższego rzędu, którym publicznie nie wypada siadać do stołu ze swoimi właścicielami. Anne łaskawie pozwoli, by jej wróżka usiadła z nią do stołu na oczach obcych, i nie zgodzi się, by jakąś bito, ale jednocześnie uznaje za właściwie i naturalne, że wróżkę taką można w ostry sposób strofować, a nawet zastosować wobec niej bezpośrednie groźby. Z jeszcze innej strony bohaterka nasza, podejrzewając, że pewna przedstawicielka tej magicznej rasy może podkochiwać się w swoim panu i władcy, wprost zachęca ją do wyznania uczuć i nawiązania romansu, bo przecież takie rzeczy się zdarzają! Chociaż wzmiankowana wróżka jest rozmiarów dłoni, fizyczna strona takiego związku nie stanowi w oczach Anne żadnego problemu. Aż mi skóra ścierpła.
Tak. Anne wie, że ludzie romansują z wróżkami, ale nie wie, w jaki sposób wróżki przychodzą na świat, ani w jaki sposób jedzą. Otóż wróżki nie przyjmują pokarmu za pomocą otworu gębowego, absorbują kalorie i wartości odżywcze przy użyciu czarów. Po co im więc usta? Do komunikacji i całowania? Wróżki „rodzą się” pod wpływem ludzkiego spojrzenia z różnych przedmiotów, roślinek i tym podobnych, de facto nie potrzebna im jest więc płeć, posiadają ją jednak… Zapewne tylko po to, żeby ułatwić ludziom romansowanie. Wróżki żyją o wiele dłużej niż ludzie, z pomięciem tych, które żyją bardzo krótko – w tej kwestii nie ma żadnej zasady. Doświadczają z ich rąk krzywdy i poniżenia, nie należy się więc dziwić, że Shall Fen Shall traktuje przedstawicieli gatunku ludzkiego z dystansem, a wręcz niechęcią. Nie przeszkadza mu to jednak uznać Anne za istotę wyjątkową po zaledwie kilku dniach znajomości. Dlaczego panna jest tak wyjątkowa? Bo pachnie cukrem! Mogłabym w tym miejscu rozpocząć tyradę o tym, jak strasznie wątpliwe jest, żeby ktoś, kto żyje już sto lat, mógł szczerze zakochać się w nastoletniej przedstawicielce innego gatunku. Zwłaszcza jeśli wyłączymy z tego zainteresowania fizyczne pożądanie, którego zwyczajnie nie może tu być, ale przecież nie o wiarygodność chodzi, tylko żeby się powzruszać.
Inną dość istotną postacią jest chłopiec o imieniu Jonas, deklarujący miłość do Anne i oświadczający się jej kilkanaście razy dziennie. Ta wielka miłość każe mu opuścić dom i obowiązki początkującego cukiernika, i wyruszyć za dziewczyną w podróż do Wielkiego Miasta. Mimo swoich stalkerskich zapędów wydaje się w miarę niegroźny, a nawet pomocny, do momentu, kiedy słyszy „nie” o jeden raz za dużo. Wtedy okrada Anne z jej całego dobytku, z dziełem na konkurs włącznie, a ją samą porzuca na pożarcie wilkom. Niestety anime nie odpowiada na pytanie, czy planował to od początku, czy odezwała się w nim obrażona duma, ale ktokolwiek startuje w konkursie, podając cudzą pracę za swoją i wiedząc jednocześnie, że wygrana będzie oznaczała wykonanie kolejnej, jeszcze bardziej efektownej rzeźby… Powiedzmy, że nie nazwałabym takiej osoby mistrzem intelektu. Czy za kradzież, oszustwo i próbę morderstwa spotyka naszego małego psychopatę jakaś kara? Szafot albo dożywocie w lochu? Oczywiście, że nie. Anne wymierza mu policzek i wszyscy mogą się rozejść. Jestem pełna „podziwu” dla obowiązującego w tym kraju prawa. Dzięki temu jednak nasza opowieść zyskuje antagonistę, który jeszcze wejdzie bohaterce w drogę i którego finalnie będzie można nawrócić ku dobremu. Albo nie…
Wszystkie te streszczone pokrótce dramatyczne wydarzenia to zawartość czterech pierwszych odcinków, stanowiących, powiedzmy, pierwszy akt historii. Cóż można z nich wywnioskować? Że fabuła prowadzona jest dość chaotycznie, że trudno stwierdzić, ile czasu upływa pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami, że charakterystyka bohaterów woła o pomstę do nieba i że myślenie podczas seansu będzie nam tylko przeszkadzać. Chodzi tu wyłącznie o wywołanie jak najprostszych emocji i to nie zmienia się aż do samego końca.
W odcinkach kolejnych Anne, nie wygrawszy konkursu z najdziwaczniejszego powodu, jaki mógłby komuś przyjść do głowy, wyrusza w dalszą podróż ze swoją wyzwoloną już wróżką oraz innym, mniejszym egzemplarzem wróżkowego plemienia, który służy za element humorystyczny. Dlaczego nie poszukała sobie jakiegoś mistrza, u którego mogłaby mieszkać i doskonalić się w zawodzie, tylko tuła się z miejsca na miejsce? Być może ma to we krwi, a być może chodzi o to, że kobiety zazwyczaj nie praktykują tej sztuki i nikt jej nie przyjmie? Cukiernictwo traktowane jest tu z religijną czcią i stanowi zajęcie typowo męskie. Kobieta cukiernik jest sytuacją tak niesamowitą, że przez ponad połowę serii nikt się o tym nawet nie zająknął i stało się to straszliwym problemem dopiero w ostatnich odcinkach. Nie wiem, gdyby to faktycznie był taki ewenement na skalę światową i miał naruszać uświęcone tradycją normy, to ktoś powinien chyba zdziwić się wcześniej, prawda? Niestety sprawia to wrażenie kolejnego wyjętego nie powiem skąd problemu na potrzebę chwili. Żeby jednak oddać historii trochę sprawiedliwości, w tych ostatnich odcinkach widać, że bohaterka traktuje cukiernictwo poważnie i urabia sobie ręce po łokcie, np. mieszając w kadziach w fabryce cukru. Czy więc moje zarzuty z pierwszych akapitów rozbiły się w pył? Tylko połowicznie, niestety. Większość tego znoju pokazane jest jako Straszna Niesprawiedliwość i czyjaś fanaberia, którą bohaterka znosi Dzielnie i Godnie. Swoją drogą, z ręką na sercu, nie mam pojęcia, dlaczego artysta cukiernik musi sam produkować swój cukier, zwłaszcza w sytuacji, kiedy istnieją manufaktury i produkcja przemysłowa. Chodzi o jakość? Bardzo to enigmatyczne, zwłaszcza że nawet najlepszy cukier może skawalić się na skutek wilgoci, albo przejść nieprzyjemnym zapachem. O tym się nie mówi. Nie mówi się też o tym, że jeśli sami robimy swój cukier, to sami powinniśmy robić też najlepszej jakości barwniki spożywcze. One jednak spadają chyba wprost z nieba.
Anne podróżując, poznaje różnych ludzi, głównie przystojnych panów, i różne wróżki. Rozwiązuje ich mniejsze lub większe problemy, głównie za pomocą klejenia w cukrze, i przywołuje uśmiechy na ich twarze, oraz doświadcza romantycznych incydentów z Shall Fen Shallem. Pan wróżka a to ją za rączkę chwyci, a to po policzku pogładzi, a to poniesie jak księżniczkę, a to zaszlachtuje jakieś zagrażające dziewczynie zwierzątko, a jej serduszko zapika szybciej. W oczywisty sposób trzeba się w kimś takim zakochać i płakać po kątach, kiedy źli ludzie zechcą ich rozdzielić. A zechcą i to więcej niż raz, możecie być pewni.
Mdłe to widowisko, płaskie i przedramatyzowane. Im więcej było w tym taniego dramatu, tym większe czułam znudzenie wydarzeniami na ekranie, a im dalej, tym gorzej. Ostatnie odcinki osiągnęły już taki poziom absurdu, że prawie ryłam nosem po podłodze. Nawet jeśli jakieś konkretne wydarzenie miało szansę mnie zainteresować, natychmiast zalewano je melasą banału i wzniosłych frazesów. Niewiele postaci wzbudziło też we mnie pozytywne uczucia. Tak naprawdę ciepło myślę tylko o jednej z nich i jest to, może ktoś się zdziwi, nieszczęsny, padalcowaty Jonas. W początkach serii jawił się jako osobnik bez szans na zaistnienie, ktoś, kto musi skończyć na trzecim planie zapomnienia. Nikt się chyba nie spodziewał, że urośnie do roli Złola. Złol z niego jest na miarę tego widowiska, więc raczej pożałowania godny, ale jako jedyny zapewniał mi jakąś rozrywkę, więc trzeba go wyróżnić. Poza tym pod koniec serii, kiedy na scenę wchodzi jeszcze większy Złol, osobowość małego padalca znowu ulega pewnej przemianie i koniec końców chyba mamy mu współczuć. Nie wiem. Jak napisałam wcześniej, konsekwencja nie jest mocną stroną tej historii.
Dramatyczny dramat kończący serię może by zrobił na mnie wrażenie, gdybym nie wiedziała, że drugi sezon już czeka za rogiem, więc traktuję to tylko jako malutki cliffhanger, który ma złapać kogoś za dziewicze serduszko. Nie uwłaczając dziewiczym serduszkom, za stara jestem na takie numery.
Czy da się powiedzieć o Sugar Apple Fairy Tale coś szczerze dobrego? Czy jest coś, co warto pochwalić? Owszem: jest ładnie narysowane. Grafika jest cukierkowa i dopracowana. Design postaci tak samo. Animacja, chociaż ucieka się do znanych skądinąd oszczędności w postaci nieruchomych kadrów oraz wykorzystywania po kilka razy tych samych ujęć, też nie przedstawia się najgorzej. Cukrowe figurki ładnie połyskują, oczka i skrzydełka wróżek, zwłaszcza Shall Fen Shalla ładnie połyskują. Oczka Anne też ładnie błyszczą, a jej buzia ładnie się rumieni. Nie jestem w stanie szczerze się przyczepić do tej strony produkcji. Przyczepić się mogę za to do strony muzycznej, której cukierkowość i wtórność już trudniej mi strawić. Składa się z kilku powtarzanych melodyjek, puszczanych zawsze w podobnych momentach, co dość szybko stało się dla mnie męczące.
Jak to więc podsumować? Jako seria skierowana do dziewczynek w przedziale wiekowym 11‑14 lat, Sugar Apple Fairy Tale chyba spełnia swoją rolę. Nawet jednak biorąc pod uwagę określone wymagania (lub ich brak) grupy docelowej i zużywając cały zapas dobrej woli, można nazwać tę historię najwyżej średnią. Nie wyróżnia się to niczym spośród masy podobnych tytułów opartych na podobnym schemacie. Nie ma tu nic odkrywczego, nowego, świeżego. Jest tylko banał i tona cukru. Jeśli ktoś w tym gustuje, życzę smacznego, wszystkim innym szczerze odradzam.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | J.C.STAFF |
Autor: | Miri Mikawa |
Projekt: | Aki, Haruko Iizuka, Mai Furuki |
Reżyser: | Youhei Suzuki |
Scenariusz: | Seishi Minakami |
Muzyka: | Hinako Tsubakiyama |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Sugar Apple Fairy Tale - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |