Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 8/10 grafika: 6/10
fabuła: 6/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

9/10
Głosów: 5
Średnia: 8,8
σ=0,4

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Melmothia
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Blue Giant

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 120 min
Widownia: Seinen; Postaci: Artyści; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Historia tria jazzowego w filmie prezentującym poziom młodego zdolnego zespołu – świeży, pełen pasji, podany w ciekawej formie, choć popełniający grzeszki typowe dla początkujących.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: ukloim

Recenzja / Opis

Osiemnastoletni Dai Miyamoto to poczciwy chłopak z Sendai. W przeciwieństwie do swoich rówieśników, po liceum nie ma zamiaru realizować typowego japońskiego planu na życie (pójść na dobrą uczelnię, zdobyć dyplom i znaleźć pracę w renomowanej firmie), a chce zostać gwiazdą jazzu. Ponieważ w jego stronach jest niewielu miłośników tej specyficznej muzyki, Dai wyrusza do Tokio, by w stolicy poznać podobnych sobie pasjonatów i rozpocząć wielką karierę.

Jak to jednak bywa z marzeniami początkujących artystów, głowie wypełnionej wielkimi ambicjami towarzyszą puste kieszenie. Na szczęście chłopak wykonuje zagranie godne rasowego muzyka i wprowadza się do dawnego kolegi z Sendai, Shunjiego Tamady, obiecując wyprowadzkę za dzień lub dwa. Oczywiście tymczasowa wizyta „troszkę” się przedłuża, a po kilku tygodniach Dai zaczyna dorabiać na budowie, by dokładać się do czynszu. Czynnik ekonomiczny w końcu wymusza na nim zmiany, więc bohater wreszcie decyduje się zasięgnąć języka u jazzowej społeczności. Przypadkiem natrafia na doświadczonego muzycznie rówieśnika, Yukinoriego Sawabe, który mimo początkowej niechęci zgadza się stworzyć z nim dwuosobowy zespół. Jednak w trakcie prób uświadamiają sobie, że potrzebny im jeszcze perkusista. Na szczęście fortuna im sprzyja – po przesłuchaniu solówki Daia, Shunji łapie jazzowego bakcyla i prosi przyjaciela o przyjęcie do ekipy. Sęk w tym, że chłopak nigdy nie grał na perkusji…

Trzech młodych jazzmanów, każdy z innym doświadczeniem i inną muzyczną filozofią. Do tego historia nowego zespołu, który marzy o sławie i zaszczytach… Cóż, na papierze Blue Giant prezentuje się średnio – gdybym dostał takie streszczenie, spodziewałbym się standardowej historii kapeli z zestawem aż za dobrze znanych klisz. A jednak, choć film nie uniknął paru poważnych problemów, seans sprawił mi mnóstwo przyjemności i to na kilku płaszczyznach.

Na początku chciałbym pochwalić produkcję za dwa piękne elementy stworzone w szerokim kadrze. Po pierwsze, Blue Giant to list miłosny do jazzu – muzyki, która wedle jednego z bohaterów jest sztuką dogorywającą. Jej znikomą popularność pokazano na kilka sposobów. Część artystycznych zabiegów jest dość prosta: odwiedzamy knajpy jazzowe, które świecą pustkami, towarzyszymy niewielkiej widowni w czasie koncertów i „podziwiamy” znikome gaże początkujących muzyków, którzy muszą dorabiać jako pracownicy służb drogowych, kucharze i budowlańcy. Jednak są też subtelniejsze sposoby ukazania niskiej rangi jazzu w japońskiej sztuce, między innymi poprzez to, czego nie doświadczymy. Pomimo wysokiej jakości prezentowanej gry, ani muzycy, ani żadna agencja nie uruchamiają machiny promocyjnej typowej dla świata idolek lub j­‑popu. Gdyby jazz był muzyką porywającą tłumy, to z każdym kolejnym sukcesem powinno przybywać kadrów z plakatami, scen ze spotami reklamowymi i występami kapeli w telewizji śniadaniowej. Jednak panowie grają muzykę będącą już poza głównym nurtem, zatem zadowalają się dyskretnie powiększającą się publiką.

Pośród ewidentnych sygnałów, moim ulubionym zabiegiem są subtelnie przemycone dane ukazujące kiepską dochodowość branży. Na samym początku filmu Dai szuka tymczasowego zatrudnienia – w końcu trafia na budowę, gdzie obowiązki nie należą do najprzyjemniejszych, ale kierownictwo płaci dwadzieścia pięć tysięcy jenów dziennie. Kwota solidna, choć chyba nieco zawyżona – jeśli wierzyć wyszukiwarce Google, pracownikom budowlanym (także tym z doświadczeniem) płaci się średnio dwa tysiące czterdzieści dwa jeny za godzinę (dane z 2024 roku). Jednak nie chodzi tu o dokładne liczby. Bardziej mnie zaciekawiło, że wiele scen później bohaterowie chcą wystąpić w najbardziej renomowanym klubie jazzowym w całej Japonii, gdzie bilet na koncert z kameralną widownią kosztuje imponujące… dziesięć tysięcy jenów. Czujecie? Nie chcę broń Boże umniejszać ciężkiej pracy budowlańców, ale z podanych liczb wynika, że robotnik bez żadnych kwalifikacji i wysługi lat może sobie pozwolić na cotygodniowe wizyty (a jak dobrze zarządza budżetem, to i częstsze) w najsławniejszym jazzowym miejscu w Japonii.

Drugim interesującym aspektem jest bardzo ciekawy sposób prowadzenia fabuły, w którym rytm koncertu jazzowego przeplata się z narracją filmu. Nie jest to opowieść, gdzie w trakcie seansu te same wydarzenia obserwujemy z kilku stron (por. Rashomon, Monster, Ostatni pojedynek), a przekazywanie pałeczki różnym postaciom wraz z kolejnymi wydarzeniami. Choć Dai jest według mnie zdecydowanie najważniejszym bohaterem historii, Blue Giant nieraz zmienia perspektywę, pozwalając nam śledzić kolejne epizody z punktu widzenia jego kolegów. Niczym w trakcie dobrego występu jazzowego, gdzie poszczególni muzycy wysuwają się na pierwszy plan podczas solówek, Yukinori i Shunji dzielą się co jakiś czas swoimi przemyśleniami, a Dai ustępuje im pola.

Skoro już przeszliśmy do postaci, to film może się pochwalić zestawem świetnie zarysowanych protagonistów. Co prawda każdy z nich zaczyna jako stereotypowa figura (dobrze wykształcony, ale zadzierający nosa wirtuoz, geniusz z prowincji o prostym i poczciwym usposobieniu, zagubiony nowicjusz, który muzyką usiłuje wypełnić wewnętrzną pustkę), jednak im dłużej z nimi przebywamy, tym mniej oczywiste stają się ich decyzje. Szczególnie mocno zmieniło się moje podejście do protagonisty, który zaczyna zdradzać cechy, które mogą być postrzegane jako wredne, ale według mnie świadczą raczej o profesjonalizmie i asertywności aniżeli arogancji.

Świeżość kreacji bohaterów wynika z bardzo prostego, ale skutecznego zabiegu – jazzowi muzycy mogą być dobrymi lub złymi ludźmi, lecz przede wszystkim są artystami. Wiem, że brzmi to banalnie, jednak nie jest to tak typowe dla anime, jakby się mogło wydawać. Sam w tym portalu chwaliłem takie serie jak Odd Taxi lub Oshi no Ko, gdzie dużo miejsca poświęca się tematyce idolek. W tych animacjach (zwłaszcza tej drugiej) dowiemy się co nieco o artystycznym marketingu, sposobie budowania zespołu, treningach przyszłych gwiazdek, ale sama muzyka plasuje się na dole ich priorytetów. W 2024 roku dostaliśmy kolejny sezon anime o orkiestrze dętej, Hibike! Euphonium – ładnie ukazano w nim emocje nastolatków i toksyczne relacje typowe dla ludzi z przerośniętym ego, jednak muzyka jest tu tylko pretekstem do prowadzenia obyczajowej opowieści. Fakt, że Blue Giant jest historią o jazzie, gdzie jazz gra pierwsze skrzypce, stanowi bardzo miłą odmianę.

Jako że sztuka jest w centrum zainteresowania, to przez jej pryzmat budowane są relacje między bohaterami. Muzycy i pasjonaci udzielają sobie wsparcia, wymieniają się adresami ciekawych instytucji, dzielą się przemyśleniami i poglądami… Czuć ten nastrój małej społeczności, która nie tyle zamknęła się przed światem, ile świat przestał się nią interesować. Przyznaję, że jako osoba, która sama przynależy do podobnej grupy (jako miłośnik opery), znalazłem tu mnóstwo aż za dobrze znanych mi scen. Zabrakło tylko dzielenia się starymi nagraniami i ożywionych dyskusji na temat poziomu poszczególnych interpretacji ze szczególnym uwzględnieniem dorobku poprzedników. Zdaję sobie sprawę, że moje osobiste doświadczenia nie muszą być doświadczeniami innych, więc nie mogę powiedzieć, czy zareagujecie na tę intrygującą społeczność równie entuzjastycznie jak ja.

Jest jeszcze jeden drobiazg wynikający z postawienia muzyki na piedestale. Bohaterowie chcą być zawodowymi muzykami i to praca jest ich priorytetem. Przyjaźń owszem, życzliwość również, ale nikt tu nie zaryzykuje własnej kariery, by podać drugiemu pomocną dłoń, a jeśli nadarzy się okazja na coś lepszego, to obowiązkiem gracza jest skorzystać z takiej szansy. Szczególnie mocno wybrzmiewa to w wątku Shunjiego. Muzyk­‑amator zostaje przyjęty jako tymczasowe wsparcie, ale nie liczy się jako pełnoprawny członek drużyny. To od niego będzie zależało, na ile się wyrobi i jak wykorzysta doświadczenia, które może zdobyć u boku bardziej doświadczonych kolegów. Poza tym film nie popada w naiwność – nawet jeśli perkusja ma reputację jednego z najłatwiejszych instrumentów do opanowania (słusznie czy nie, to już zostawiam wam), to chłopak wciąż popełnia błędy (choć jest ich coraz mniej), a w solówkach nie przesadza z popisami. Do tego film dość odważne kwestionuje istotny element japońskiej filozofii pracy. W wielu anime panuje przekonanie, że jeśli człowiek będzie dostatecznie długo harować, to w każdej branży może zostać mistrzem. Blue Giant nie przekreśla znaczenia żmudnego wysiłku, jednak trzeba pracować nie tylko ciężko, ale również mądrze, pamiętając, iż ostatecznie niekoniecznie staniemy się najlepsi w swojej dziedzinie.

Choć film sprawił mi ogromną przyjemność, nie jest to obraz bez wad. Po pierwszym seansie byłem przekonany, że albo autor mangi (na podstawie której powstał film) albo reżyser to debiutanci w branży. Ku swojemu zdumieniu stwierdziłem, że w momencie produkcji żaden z nich nie był gołowąsem, a artystą z konkretnym dorobkiem. W dużym skrócie, Blue Giant prezentuje mnóstwo świetnych pomysłów, ale zabrakło czegoś, co skleiłoby poszczególne elementy w spójną, niebanalną całość.

Przejdźmy do mojego głównego problemu z filmem, jakim jest dość sztampowy zestaw wydarzeń. O ile środowisko, w którym rozgrywa się historia, jest fascynujące, a bohaterowie intrygujący, o tyle same wydarzenia to kolejna opowieść o muzykach, którzy marzą o wielkiej karierze. Posunę się dalej – to kolejna opowieść o ludziach, którzy przechodzą ścieżkę od zera do bohatera. Te same schematy znajdziecie nie tylko w seriach muzycznych, ale też sportowych lub klubowych (jeśli w grę wchodzi udział w jakichś zawodach). Nie ukrywam, niektóre z tych motywów lubię (mam słabość do „szybkiego montażu”, gdzie bohaterowie przez tygodnie rosną w siłę, intensywnie trenując), ale od filmu, który ma tyle ciekawych części składowych, oczekiwałbym czegoś oryginalniejszego. Na początku trzeciego aktu pomyślałem wręcz z rozbawieniem, że teraz brakuje mi jeszcze jednego elementu i… kto by pomyślał, właśnie wtedy się zdarzył. Oczywiście przewidywalność nie jest czynnikiem dyskwalifikującym, czy przekreślającym szanse na sukces, jednak wiele aspektów można było zrobić zdecydowanie ciekawiej. Na szczęście, nawet jeśli jest tu sporo dobrze znanych rozwiązań, film kończy się odważnie i intrygująco (i mamy jeszcze ciekawą mini­‑scenkę po napisach).

Nad projektem czuwało studio NUT i wykonało solidną robotę. Co prawda nie wszystkie pomysły reżysera przypadły mi do gustu, ale muszę przyznać, że jest tu sporo ładnego kadrowania. Do tego zastosowano kilka sprytnych przejść między scenami. Na przykład, gdy Shunji spaceruje po mieście, stuka sobie pałeczkami do gry, po czym postanawia wpaść do baru na ramen. Wówczas przechodzimy do środka knajpki, gdzie chłopak zamiast pałeczek do gry trzyma pałeczki do jedzenia i przez krótką chwilę się waha, jakby nie do końca wiedział, co z nimi zrobić. Bardzo ciekawy, przyzwoicie zrealizowany zabieg. Ponadto rysownicy puszczają wodze fantazji, gdy pokazują grę na instrumentach, podpierając solówki interesującymi i kreatywnymi etiudami. Jest to o tyle istotne, że dzięki temu istnieje racjonalna przyczyna, dla której mamy do czynienia z animacją, a nie z filmem fabularnym. Podoba mi się też podkreślenie niekoniecznie estetycznej strony występów – odciski, zabandażowane palce, koszule lepiące się od potu… Miło, że ktoś pamięta, iż koncert to także olbrzymi wysiłek fizyczny.

Mimo ciekawych szczegółów, reżyseria zdradza pewne niedociągnięcia – zdarzają się ujęcia nieciekawe, a miejscami mamy wręcz nieruchome, powoli przesuwające się kadry niczym w taśmowo produkowanych adaptacjach light novel. Poza tym nie jestem zadowolony ze sposobu narysowania głównych bohaterów. To znaczy podoba mi się bardziej realistyczna kreska i „zwyczajność” postaci, ale mam poważne trudności z przywołaniem z pamięci obrazu głównego bohatera, choć przecież trochę czasu z nim spędziłem.

Skoro już wspomniałem o problemach animacji, to istnieje jeden element, przez który nie potrafię dać filmowi wyższej noty za grafikę, a jest nim paskudne CGI. Rozumiem, że chyba tylko studio Ghibli bawi się jeszcze w rysowanie na bloku A3 kilkudziesięciu tysięcy rysunków i komputery już z nami zostaną, ale można wplatać efekty komputerowe zgrabnie i można tak jak tu. W dodatku są one wykorzystywane w trakcie dość prostych czynności jak gra na pianinie lub lekkie ruchy biodrami saksofonisty w czasie koncertu. Jeśli William Hanna i Joseph Barbera byli w stanie narysować grę na fortepianie bez efektów komputerowych w 1947 roku („Koncert na cztery łapki”), to chyba można oczekiwać od współczesnej animacji z budżetem filmowym przynajmniej przyzwoitej jakości.

Trzymając się tematu koncertów, nie wspomniałem jeszcze o muzyce, a dla takiego filmu to przecież danie główne. Na szczęście tu nie mam większych zastrzeżeń – kompozycje Hiromi Uehary są wyborne. Jazz otacza nas z każdej strony, utwory prezentują się znakomicie, są świetnie dobrane do poszczególnych zdarzeń i trzymają się „autentyczności” wykonania (tam, gdzie artyści mają grać gorzej, to grają gorzej). Mimo to nie przyznaję najwyższej oceny za soundtrack. Winę za to ponosi jedna z dziwniejszych scen w filmie, z Daiem prezentującym Shunjiemu solówkę, po której ten zakochuje się w jazzie. Sęk w tym, że nie gra żadnej oryginalnej kompozycji, a wariacje na temat kanonu Pachelbela. To bardzo ładny utwór, ale w obecnej sytuacji trudno o mniej odpowiedni wybór. Kiedy zafascynowany Shunji pyta, czy tak właśnie brzmi jazz, nasunęła mi się na usta odpowiedź: „Nie, to muzyka klasyczna, tylko w jazzowej aranżacji”. Powiem więcej, jest to kompozycja, która w przerażający wręcz sposób padła ofiarą współczesnej komercji, co do człowieka, który chce grać przede wszystkim klasyczny, kameralny jazz, pasuje jak pięść do nosa. Może gdybyśmy wcześniej byli świadkami, jak Dai słucha sobie jednym uchem radia w przerwach na budowie albo w czasie podróży, to uznałbym, że bohater czerpie inspiracje z życia codziennego… Pewnie nie każdemu to będzie przeszkadzać, ale mnie się to bardzo nie podoba. Nie licząc tego dziwnego zabiegu, muzyka jest wyborna.

Istnieje szansa, że moje utyskiwania wynikają z nadzwyczaj pochlebnych recenzji. Być może popełniłem błąd, spodziewając się małego arcydzieła, gdy dostałem więcej niż udane, ale na pewno nieidealne przedsięwzięcie. Jednak pomimo rutynowego zestawu wydarzeń, niedostatków reżyserii i problemów graficznych, Blue Giant broni się wciągającą atmosferą, fascynującym, hermetycznym środowiskiem i świetnie zrealizowaną, trudną decyzją, by to muzyka przewodziła całości. Fanom anime o zespołach oraz miłośnikom jazzu chyba nawet nie muszę mówić, że zdecydowanie powinni spróbować. Pozostałym też polecam – to kawał bardzo solidnego kina obyczajowego i pod wieloma względami udana próba stworzenia tytułu dla dorosłych. Nawet jeśli trochę surowa, to bez wątpienia świeża i pełna pomysłów.

Sulpice9, 25 czerwca 2024

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: NUT
Autor: Shin'ichi Ishizuka
Projekt: Natsuki Yokoyama, Takao Maki, Yuuichi Takahashi
Reżyser: Yuzuru Tachikawa
Scenariusz: NUMBER 8
Muzyka: Hiromi Uehara