Anime
Oceny
Ocena recenzenta
6/10postaci: 6/10 | grafika: 5/10 |
fabuła: 5/10 | muzyka: 6/10 |
Ocena redakcji
brakOcena czytelników
Kadry
Top 10
Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru
- As a Reincarnated Aristocrat, I'll Use My Appraisal Skill
- 転生貴族, 鑑定スキルで成り上がる
Isekai jaki jest, każdy widzi. Na szczęście ten potrafi miło zaskoczyć.
Recenzja / Opis
Serial rozpoczynamy od sceny pogrzebu w dworskich ogrodach. Po zakończeniu ceremonii panicz Ars Louvent ogłasza poddanym, że zrobi wszystko, by mieszkańcy jego doliny żyli w szczęściu i dostatku, a dokona tego z pomocą oddanych mu doradców. Chwilę później cofamy się do samego początku przygód młodego szlachcica. A nawet dalej, bo zaczynamy od jego poprzedniego wcielenia. Jesteśmy świadkami codzienności trzydziestokilkuletniego Japończyka, który do przedwczesnej śmierci na atak serca wiódł samotne, bezbarwne życie. Koniec okazuje się jednocześnie początkiem, gdy odradza się w świecie fantasy jako pierworodny syn szlachcica władającego doliną Lamberg.
Mijają trzy lata. Ars jest lubianym dzieckiem, budzącym powszechny zachwyt dojrzałością i chęcią do nauki. Choć pamięta swoje poprzednie wcielenie, woli skupić się na teraźniejszości i wieść radosne życie. Jednak jeden drobiazg nie daje mu spokoju. Odkąd pojawił się w nowym świecie, dysponuje specyficzną mocą, która pozwala mu dostrzec „statystyki” każdego człowieka. Pewnego dnia zauważa, że jeden z żołnierzy ma bardzo dobre parametry w łucznictwie, a mimo to trenuje walkę w zwarciu. Namawia pozostałych wojowników, by pozwolili rekrutowi poćwiczyć z łukiem. Pomimo nieśmiałych protestów wojaków i samego zainteresowanego (przekonanego, że to oręż niehonorowy), panowie przystają na tę koncepcję. Jak łatwo się domyślić, pomimo braku doświadczenia, młody żołnierz demonstruje niezwykły talent strzelecki.
Jakiś czas później panicz spaceruje po miasteczku, testując swoją niecodzienną intuicję. Jakże wielkie jest jego zdziwienie, gdy po godzinach poszukiwań znajduje wyjątkowego nastolatka, który ma zadatki na genialnego wojownika, oficera, a może nawet dowódcę armii! Sęk w tym, że Ritsu Muses jest pogardzanym przez wszystkich cudzoziemcem, bez domu, przyjaciół i rodziny. Szczęśliwie, dla zdeterminowanego szlachcica nie ma rzeczy niemożliwych, i po jakimś czasie Ritsu staje się prawą ręką i ochroniarzem młodego Arsa. To zresztą nie koniec poszukiwań diamentów tam, gdzie nikt ich nie szukał. Chłopak rekrutuje żyjącą na dnie drabiny społecznej nastolatkę Charlotte (która nawet nie wiedziała, że ma zadatki na największego maga w królestwie), a parę lat później powiększa swój orszak o Rosella (żyjącego w lesie chłopaka o wybitnych zdolnościach taktycznych). Ars przyłączy jeszcze kilka osób, ale poznamy je już w nieco innych okolicznościach lub w późniejszej fazie serialu, więc tu się zatrzymam. W każdym razie – ponieważ, jak wiemy, wszystko to kwestia zaplecza, młody bohater tworzy drużynę, która może wynieść rodzinę Louvent na sam szczyt szlacheckiej hierarchii. A oddani doradcy będą potrzebni, bowiem w królestwie sytuacja jest coraz bardziej napięta…
Japończyk odradzający się w świecie fantasy? Jest. Protagonista, który dysponuje mocami, przypominającymi interfejs z gry komputerowej? Jest. Precyzyjnie opisujący fabułę, niezbyt chwytliwy tytuł? Jest. Plakat promocyjny z grafiką jakich wiele, sugerujący adaptację jednej z licznych taśmowo produkowanych light novel? No… jest. Nic nie wskazywało na to, że Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru będzie reprezentować coś więcej niż obowiązkowego isekaja w kolejnym sezonie z rzędu. Zatem bez większego żalu darowałem sobie seans, tym bardziej że pierwowzór nie został jeszcze ukończony. Jednak po emisji pierwszej odsłony zaskoczyły mnie bardzo wysokie noty i wiadomość, że już za trzy miesiące pojawi się kontynuacja. Postanowiłem dać szansę, włączyłem pierwszy odcinek i na szczęście dałem się miło zaskoczyć. To żadne wiekopomne anime, ani nawet serial roszczący sobie pretensje do bycia czymś więcej niż fajną rozrywką w deszczowy wieczór. Natomiast mogę go pochwalić za kilka rzeczy, którymi zdecydowanie wyróżnia się na tle niepoliczalnej już ilości isekajów.
Jednak zanim zacznę kadzić, chciałbym zacząć od największej bolączki tej produkcji, którą zresztą zauważyła znaczna część widzów. Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru cierpi na „oldskulową” wadę, którą kojarzę z anime z początku wieku. Mianowicie – najsłabszy punkt to protagonista. Na szczęście to jeszcze nie jest ten poziom, że nie cierpię głównego bohatera, nawet spróbuję go wybronić z paru pojawiających się zarzutów. Mimo to kilku rzeczy ewidentnie nie przemyślano.
Przede wszystkim „japońskie wcielenie” Arsa Louventa nie ma prawie żadnego wpływu na fabułę. Owszem, nauczył się błyskawicznie czytać i pisać, a od wielkiego dzwonu wspomni o jakimś sławnym wojowniku lub strategu z Japonii, jednak to w zasadzie tyle. Nie wykorzystuje wiedzy ani wykształcenia, które oferuje współczesność, nie czerpie z umiejętności, które mógł nabyć w pracy, ani nie próbuje wprowadzić ułatwień i technologii XXI wieku. Na tym nie kończą się kłopoty. Choć protagonista to niby dorosły Japończyk, zachowuje się bardziej jak trzyletni dziedzic ze świata fantasy. Brakuje mu biegłości w relacjach społecznych, a w swoim zachowaniu zadziwia naiwnością i niedojrzałością. Już w pierwszym odcinku zapaliła mi się czerwona lampka, gdy pierworodny syn arystokraty przechadza się ulicami miasteczka bez absolutnie żadnej ochrony. Swoją drogą, jeśli wymknął się incognito (co zostało zasugerowane), to dziwna rzecz, że nikt ze służby go nie szukał… Takich dróg na scenariuszowe skróty jest więcej – ktoś wpadł na bardzo głupi pomysł, by to właśnie Ars robił za przewodnika po tym świecie, gdzie poszczególne osoby będą tłumaczyć mu kolejne aspekty życia w królestwie. Koncepcja nie najgorsza, lecz od samego początku reżyser i scenarzysta podkreślają zamiłowanie protagonisty do książek i pozyskiwania informacji, zatem nie wiem, dlaczego tak często dziwi go zastana rzeczywistość. Jednak najbardziej mnie drażni, że japońska przeszłość nie tylko jest zbędna, ale wręcz przekreśla potencjał tej postaci. Gdyby Ars stał się zwykłym dzieciakiem, który dysponuje dziwną mocą (plus dodałbym mu kilka lat), to jego naiwność i wiara, że nie ma rzeczy niemożliwych, miałyby o wiele więcej sensu. Ekspozycja również prezentowałaby się lepiej, bowiem w pewnych kwestiach deficytu doświadczeń życiowych nie nadrobi się lekturą, nieważne jak fascynującą. Ba, to też usprawiedliwiałoby jeszcze inną wadę postaci, czyli do przesady szlachetną postawę, która nawet odrobinę nie ubrudziła się w kontakcie z szarą rzeczywistością. Jeśli już naprawdę musiał być dorosłym bohaterem z Japonii, moim zdaniem wystarczyło ograniczyć się do kilku przebłysków z przeszłości. A tak to odnoszę wrażenie wprowadzenia japońskiego wątku tylko po to, by poprawić wyniki sprzedaży light novel.
Chciałbym jednak odeprzeć dwa zarzuty wobec protagonisty. Po pierwsze, nie mogę się zgodzić z opinią, jakoby bohater dysponował „przepakowaną” mocą. To, że Ars potrafi pozyskać niezwyciężonych podwładnych, nie oznacza, że sam jest niezwyciężony, a nietrwałość jego ewentualnej potęgi nawet zasugerowano w jednej scenie. Poza tym umiejętność specjalna Arsa niekoniecznie gwarantuje rekrutację wybitnych jednostek. Owszem, znajomość statystyk to świetny talent, ale nie jest równoznaczne z tym, że uzdolniona osoba będzie skora do współpracy. Co więcej, suche dane mogą prowadzić do nieporozumień i istnieje szansa przyjęcia na dwór osoby niegodziwej albo „zdolnej, ale leniwej”. Po drugie, w połowie sezonu dochodzi do czegoś, co nazwałbym „próbą charakteru” – by sprawdzić, czy chłopak jest gotów wyruszyć do bitwy, jego ojciec przeprowadza nietypowy test. Ars co prawda demonstruje siłę psychiczną, ale nie osiąga tak dobrego wyniku, by móc dołączyć do żołnierzy. Natrafiłem na opinię, że to obciach, by ponad trzydziestoletni facet nie zachował się wtedy jak prawdziwy twardziel. Powiem szczerze – sam jestem po trzydziestce i nie podejrzewam, by moja reakcja była bardziej „męska”. A nawet gdybym zareagował lepiej, to nie uważałbym, że ktoś, kto zachował się jak Ars, postąpił jak mięczak.
Omówiliśmy największą wadę serialu, więc czas na zalety, bo jest co chwalić. Siłą napędową tej serii są postacie drugoplanowe i ich relacje (także z głównym bohaterem). Aby lepiej to zilustrować, omówię rekrutację Ritsu Musesa. W słabszych anime, gdzie protagonista bierze pod swe skrzydła osobę z marginesu, zwykle mamy jedną, góra dwie sceny prezentujące niski status postaci, zaś po krótkim wprowadzeniu problem zostaje gładko rozwiązany lub szybko schodzi na drugi plan. W Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru reżyser podjął ciekawą decyzję, by nie skracać tego procesu. W czasie pierwszej rozmowy z Musesem Ars ignoruje komentarze miejscowych, zdziwionych, że ktoś w ogóle odzywa się do brudnego cudzoziemca. Gdy zaprasza Ritsu do siebie na obiad, służba (którą zawczasu poznaliśmy jako miłych ludzi) również traktuje gościa jak obywatela drugiej kategorii. Także pan Louvent stanowczo odmawia przyjęcia na stałe pariasa. Za każdym razem Ars z uporem maniaka przeciwstawia się wszystkim, powtarzając nastolatkowi, że może stać się kluczową postacią ich doliny. O ile protagonista może budzić poczucie zażenowania swoją naiwnością, o tyle sprawa jest ciekawsza z perspektywy jego przyszłego doradcy. Muses zachowuje się dość realistycznie, będąc bardziej skołowany niż zachwycony faktem, że trzylatek ryzykuje dla niego konflikt z poddanymi, służbą i ojcem. Kiedy Ritsu dowodzi swojego potencjału, zyskując aprobatę Louventa seniora i żołnierzy, wreszcie dociera do niego, że to wszystko dzieje się naprawdę, a zawdzięcza to chłopcu, który ani przez chwilę nie chciał odpuścić. Te pół odcinka bardzo dobrze nakreśliło bohaterów (Arsa, jego ojca, Musesa) i wyznaczyło ton serialu, ukazującego świat pełen porządnych ludzi, którzy jednak nie zawsze potrafią trafnie ocenić bliźniego. Jednak największą korzyścią tej rekrutacyjnej orki na ugorze było świetne zbudowanie podwalin pod relację Arsa i jego przyszłego doradcy. Drugi odcinek rozgrywa się już kilka miesięcy później, a w międzyczasie Ritsu stał się kamerdynerem i ochroniarzem panicza. Odtąd chłopakowi towarzyszy bezwzględnie oddany służący, gotów wypatroszyć każdego, kto nie tylko podniesie rękę na Arsa, ale choćby krzywo na niego spojrzy. Na co dzień drażni mnie klisza fanatycznie wiernego sługi, lecz tutaj zdecydowanie działa.
Aby nie przedłużać, nie będę opowiadać o przypadkach Charlotte i Rosella; wspomnę tylko, że oni również dostali ciekawe wątki. Poza tym, choć cała trójka doradców nie mogłaby liczyć na awans społeczny w normalnych okolicznościach, ich historie są na tyle różne, że nie miałem wrażenia powtórki z rozrywki. Co więcej, mają oni nieco inny stosunek do protagonisty, logicznie wynikający z przeszłości, różnicy wieku, a nawet wyróżniającego ich talentu.
Pojawiająca się później dwójka podwładnych nie budzi już aż tak dużego entuzjazmu, ale wciąż się broni. Lycia Plaid jest najmniej interesującą postacią z tego zestawu, choć na szczęście wciela się w nią wszechstronna seiyuu, Kana Hanazawa (Ichika Nakano w Go Toubun no Hanayome, Misaki Shimizu w The Fable, Hotaru Hinase w Hananoi‑kun to Koi no Yamai). Tam, gdzie scenariusz niekoniecznie działa, niedostatki wygładza talent aktorki. Piąta osoba pojawia się dosłownie na ostatniej prostej, więc nie wymienię jej nawet z imienia. Mogę wspomnieć tyle, że na razie prezentuje ciekawszy koncept na super talent niż jego wykonanie.
Również w „szerokim ujęciu” serii są rzeczy, które mi się podobają. Po pierwsze, reżyser bardzo dobrze operuje przeskokami czasowymi (tu radzę nie przewijać scen przed czołówką – zwykle wprowadzają ważne informacje). Akcja rozgrywa się na przestrzeni lat, a bohaterowie dojrzewają i jest to coś więcej niż pusta wzmianka. Ritsu czuje się w rezydencji coraz mniej obco i z nastolatka staje się młodym mężczyzną, Charlotte nieco łagodnieje i łatwiej nawiązuje relacje, a Louvent senior z coraz mniejszym sceptycyzmem przyjmuje każdą kolejną „niezwykłą osobę”. Swoją drogą, bardzo dobrze wykorzystano postać pana Louventa, który w pierwszych odcinkach może sprawiać wrażenie surowego szlachcica, ale im dalej w las, tym bardziej jest oczywiste, jaki to dobry człowiek. Żałuję jedynie, że pani Louvent pojawia się ledwie kilka razy, mimo że mogłaby mieć wpływ na wydarzenia rodzinne. Tym bardziej że w trakcie sezonu zostaje matką jeszcze dwójki dzieci. Cóż, może w kontynuacji poświęcą jej więcej uwagi. Po drugie, anime uderza w tony klasycznego fantasy, co trochę łagodzi niektóre niedociągnięcia. Naiwność i brak jakiejkolwiek złej myśli ze strony protagonisty nie boli aż tak bardzo w świecie, w którym podział na dobro i zło jest bardzo wyraźny. Wygładza też niektóre głupotki scenariusza i średnio angażujących antagonistów.
To powiedziawszy, muszę niestety wspomnieć, że to kolejne uniwersum stworzone na autopilocie. Jeżeli macie za sobą chociaż z pięć isekajów, to podejrzewam, że szybko wychwycicie dobrze znane elementy: wybrukowane miasta pełne niskich kamienic i bez śladu zieleni, okołośredniowieczne uzbrojenie kontrastujące ze strojami służby rodem z XIX wieku, brak nowoczesnych technologii w powszechnym użyciu połączony z dużo bardziej współczesnymi wynalazkami (na jednym kadrze wychwyciłem nawet gramofon). Nie tylko „scenografia i kostiumy” rozczarowują – polityka królestwa nie budzi mojego entuzjazmu, a magii poświęcono może ze dwa zdania. Mówiąc dyplomatycznie, nie jest to serial, którego głównym atutem jest fascynujący świat przedstawiony.
Styl graficzny również nie wzbudza zachwytu. Co prawda pojawiają się pojedyncze ładniejsze sceny, bohaterowie są w miarę zróżnicowani i policzę na drobny plus niewielką ilość fanserwisu, ograniczającą się do postaci dorosłej Charlotte (dla której okres dojrzewania był wyjątkowo łaskawy). Jednak nikt nie próbuje nas niczym zaskoczyć, szablony postaci sprawiają wrażenie, że znam je z innych seriali, a wnętrza i tła bywają dziwnie puste. Nic mnie nie zgorszyło, ale też nic pozytywnie nie zaskoczyło – kwintesencja przeciętności. Muzyka jest lepsza, choć też sprawia problemy; czasami poszczególne utwory trochę zbyt mocno podbijają „epickość” wydarzeń, jakby kompozytor nieco za bardzo się starał w stosunku do prezentowanej właśnie sceny. Do tego przebrnięcie przez piosenki na otwarcie i zamknięcie odcinka było niemałym wyzwaniem. Za to przyznaję, że większość oprawy muzycznej jest całkiem przyzwoicie zinstrumentalizowana i wyróżnia się na plus, na tle standardowych podkładów z innych isekajów.
Ostateczną ocenę Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru skwitowałbym stwierdzeniem, że seans sprawił mi więcej przyjemności, niż wynikałoby to z zebranych wad i zalet. Protagonista sprawia problemy, świat przedstawiony niczym nie zaskakuje i sporo tu chwytów fabularnych, w czasie których człowiek westchnie, przypominając sobie, że to koniec‑końców isekaj na podstawie light novel. Z drugiej strony, to ładnie wyreżyserowana opowieść, z bardzo dobrą obsadą drugoplanową, która wraz z kolejnymi odcinkami zalicza progres. Przyznam, że choć łatwo wyłapywałem niedociągnięcia, to ostatecznie pochłaniałem serię odcinek za odcinkiem. Jeśli szukacie niezobowiązującej rozrywki, to myślę, że warto spróbować.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Studio Mother |
Autor: | Miraijin A |
Projekt: | Jimmy, Shin'ichi Yamaoka, Tadashi Sakazaki, Taeko Hori, Yuuko Yahiro |
Reżyser: | Takao Kato |
Scenariusz: | Yasuhiro Nakanishi |
Muzyka: | Kujira Yumemi |