Anime
Oceny
Ocena recenzenta
8/10postaci: 7/10 | grafika: 9/10 |
fabuła: 8/10 | muzyka: 8/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Oshi no Ko [2024]
- 推しの子 [2024]
- Moja gwiazda (Komiks)
- Oshi no Ko
Druga część przewodnika po ciemnych zakamarkach współczesnej japońskiej popkultury.
Recenzja / Opis
W recenzjach kontynuacji zazwyczaj staram się najpierw opowiedzieć o podstawowych założeniach fabularnych, a dopiero później uprzedzam o istotnych spojlerach do wydarzeń z poprzedniej odsłony. Jednak pierwszy sezon Oshi no Ko zawiera jeden z bardziej nietypowych wstępów ostatnich lat, zatem już od następnego akapitu będę opowiadać o rzeczach, które mogą zdradzić zbyt wiele niewtajemniczonym. Jeśli nie znacie tej serii i nie chcecie psuć sobie seansu (a obie odsłony cenię wysoko), to serdecznie zapraszam do mojej bezspojlerowej recenzji poprzedniego sezonu i ewentualnego powrotu po obejrzeniu tego anime.
Poprzednia odsłona Oshi no Ko to ambitny projekt, który, pomimo licznych potencjalnych pułapek, udało się zrealizować wyjątkowo dobrze. Wymagało to podjęcia kilku nietypowych decyzji ze strony producentów, by utrzymać całość w rzadko spotykanym klimacie thrillera obyczajowego. Otwierający serię dziewięćdziesięciominutowy odcinek doskonale wpisuje się w słynną regułę Alfreda Hitchcocka („dobry film powinien rozpocząć się od trzęsienia ziemi, a później napięcie powinno już tylko wzrastać”). Jednak im dalej w las, tym bardziej istotne dla fabuły stają się wątki obyczajowe. Owszem, scenarzysta nie zapomniał o poszukiwaniach zbrodniarza odpowiadającego za śmierć idolki Ai Hoshino oraz doktora Gorou Amemiyi, prowadzonych przez samego lekarza (który odrodził się jako syn sławnej piosenkarki). Tylko że po tym specjalnym odcinku prywatne śledztwo stanowi bardziej pretekst do prezentacji rozmaitych patologii związanych z artystycznym światkiem made in Japan niż element typowego współczesnego kryminału noir ze zwartą strukturą.
Pierwszy odcinek drugiej odsłony wita nas zapowiedzią przedstawienia teatralnego sztuki Tokyo Blade, gdzie na telebimach wyświetlają się poszczególne postaci dramatu. Spod charakteryzacji możemy rozpoznać kilkoro bohaterów znanych nam z poprzedniej części. Po czołówce otrzymujemy kilka istotnych informacji, między innymi dlaczego ten spektakl ma tak wielkie znaczenie dla fabuły. W poprzednim sezonie protagonista dowiedział się, że Ai szlifowała swój warsztat sceniczny w grupie teatralnej Lalalai, z którą jest powiązany reżyser tego przedstawienia, Toshirou Kindaichi. Najprawdopodobniej tam panna Hoshino poznała przyszłego ojca swoich dzieci, a co za tym idzie – czarny charakter serialu. Chcąc dopaść nikczemnika, chmurny nastolatek bierze udział w castingu i dostaje drugoplanową rolę w produkcji. To nie jedyna znajoma twarz w tym projekcie – pośród głównych postaci znajduje się Kana Arima, niegdyś popularna aktorka dziecięca, z którą Aqua występował wiele lat temu. Obecnie jej sława przyblakła i dziewczyna mozolnie odbudowuje swój wizerunek, występując nie tylko w teatrze i serialach, ale też jako idolka w zespole siostry bliźniaczki Aquy, Ruby Hoshino (w poprzednim wcieleniu – pacjentki doktora Amemiyi, Sariny Tendouji). Kanie zależy nie tylko na sukcesie artystycznym, bowiem od jakiegoś czasu podkochuje się w stoickim (by nie powiedzieć „zimnym”) protagoniście. Sęk w tym, że listę płac uzupełnia Akane Kurokawa, młoda aktorka teatralna, którą w poprzednim sezonie Aqua uchronił przed samobójstwem, zaś w trakcie emisji młodzieżowego reality show oficjalnie zostali parą…
Choć studio Doga Kobo zdecydowanie stanęło na wysokości zadania, muszę przyznać, że pierwszy sezon był bardziej „ryzykowny” pod kątem strukturalnym (nietypowy pierwszy odcinek, utrzymanie specyficznego tonu) niż fabularnym. Fakt, pokazano dużo brzydkich rzeczy o zakulisowych działaniach sektora rozrywkowego, natomiast nie pojawiło się nic, czego bym się nie domyślał ani czego nie zaserwował mi inny serial lub film. W tej kwestii kontynuacja miło mnie zaskoczyła – zamiast trzymać się dobrze przyjętej formuły, ekipa produkcyjna zdecydowała się podnieść sobie poprzeczkę.
Gdyby reżyser i scenarzysta chcieli utrzymać podobny styl narracji, co w pierwszej odsłonie, podejrzewam, że wątek Tokyo Blade zająłby odcinek lub dwa, po czym Aqua Hoshino vel Gorou Amamiya udałby się na poszukiwania kolejnej ekipy artystycznej. Jednak prace nad inscenizacją i premierowe przedstawienie zajmują ponad dwie trzecie sezonu, co oznacza przewrót w strukturze serii. W najlepszym wariancie możemy uznać, że te prawie dziesięć odcinków to element większej kompozycji i „cisza przed burzą”, po której pozostanie nam już tylko thrillerowa nawałnica. W najgorszym – przedstawienie Tokyo Blade jest przeciągniętym wypełniaczem, który niepotrzebnie rozrzedza fabułę. Z mojej perspektywy, bez względu na okoliczności, nawet jeśli jest to zapchajdziura, to jedna z najlepszych, z jakimi miałem do czynienia.
Zanim przejdę do moich zachwytów nad scenariuszem, muszę wspomnieć o pewnym drobiazgu. Zazwyczaj staram się pisać z możliwie „obiektywnym” dystansem. W przypadku tego sezonu sprawa jest problematyczna, ponieważ przez kilka lat działałem w środowisku artystycznym, przypominającym to zaprezentowane w serialu. Choć oceniając rozmaite anime, staram się trzymać zasady, że seria powinna być w pełni zrozumiała dla każdego odbiorcy (czyli w tym przypadku takiego, który nie zna omawianej grupy społecznej), to tym razem moja perspektywa może być nieco zbyt zaangażowana. Tym niemniej postaram się utrzymać wewnętrzną dyscyplinę.
W przeciwieństwie do poprzedniego sezonu (gdzie podobne wydarzenia trwały krócej), tak długi czas poświęcony wyłącznie jednemu dziełu pozwolił zbudować bardzo szczegółową analizę społeczności artystycznej. Wymieniono tu wszystkie ważne elementy takiego przedsięwzięcia (casting, integracja, próby czytane i sceniczne, budowanie postaci, szlifowanie scenariusza, spory o interpretację danych epizodów), skupiając się mocniej na tych mniej technicznych aspektach. Szczególnie ciekawe są pozornie nieistotne dyskusje na temat poszczególnych kreacji, gdzie jesteśmy świadkami bardzo różnorodnego podejścia. Pod tym kątem Oshi no Ko skrupulatnie prezentuje paralelę pomiędzy charakterem aktora a wybraną przez niego metodą. Dokładna i analityczna Akane buduje bohaterkę w stylu starej szkoły, tworząc psychologiczne ciągi przyczynowo skutkowe, dające ostatecznie klarowny obraz postaci. Sam byłem uczony takiej techniki i zapewniam, że z tego narzędzia korzysta się także w polskim świecie aktorskim. Jednak pojawiają się też artyści stosujący inne metody, często po kilka naraz: kreację poprzez dostosowywanie się do innych aktorów, kierowanie się intuicją i doświadczeniem scenicznym, czerpanie z własnych przeżyć, a nawet zamanifestowanie swoich emocji. Jeżeli podejrzewacie, że połączenie skrajnie różnych technik z wylewanymi zewsząd emocjami i prezentacją wybujałego ego tworzy bardzo toksyczne środowisko… To dobrze myślicie, bo serial wciąż świetnie demonstruje, jak tryby bezlitosnej maszyny show‑biznesu mielą psychicznie oddanych jej artystów.
Mimo że obcowanie ze sztuką ewidentnie wykańcza bohaterów, to nie nazwałbym tego świata „złym”. Podobnie jak w pierwszym sezonie, zdecydowana większość aktorów podchodzi do występów jak do codziennych obowiązków. Choć ich zajęcia znacząco się różnią od pracy w typowym biurze: mają nienormowane godziny (nie chodzi tylko o próby – w końcu kiedy da się „wyłączyć” myślenie o odgrywanej postaci?), ich kultura i wzorce odbiegają od przyjętych reguł, zaś konflikty personalne mogą być zarówno destrukcyjne, jak i twórcze. Krótko mówiąc, Oshi no Ko wciąż znakomicie portretuje niezbyt przyjemny, acz niepopadający w tanią sensację świat japońskiego show‑biznesu. Zresztą, czy tylko japońskiego? W jednej ze scen wyjaśniają nam zasadę budowania związków przez celebrytów, którą niezależnie usłyszałem w środowisku aktorskim praktycznie jeden do jednego. Cóż, pewne elementy są uniwersalne niezależnie od długości geograficznej.
Wspomniałem, że w pierwszym sezonie brakowało mi bardziej oryginalnych i ryzykownych elementów scenariusza. Tym razem jest zdecydowanie lepiej. Na przykład, dość szybko wprowadzono specyficzną postać autorki Tokyo Blade, Abiko Samejimy. Niestety, nie znalazłem informacji, by Aka Akasaka przelał swą osobę na papier lub inspirował się innym mangaką. Z tego powodu nie jestem pewien, czy autor dokonał odważnego samobiczowania, czy chciał po prostu wykpić branżę. Bez względu na okoliczności, to bardzo mocny punkt tej serii, który mógł narobić zamieszania w tym środowisku, bowiem Samejima nie sprawia wrażenia sympatycznej postaci i to w rzadko spotykany sposób. Choć jest typową perfekcjonistką, obsesyjnie oddaną swojej artystycznej wizji, to jednocześnie zachowuje się jak stereotypowy otaku i nie radzi sobie ze skleceniem choćby zdania w obecności nieznanych jej osób. Co więcej, brak umiejętności społecznych nadrabia bezczelnością i brakiem taktu, ewidentnie zapominając o asertywności i empatii. Z tym że to bohaterka budząca raczej litość niż niechęć. Oczywiście, jeszcze przed seansem zdawałem sobie sprawę, że artyści i autorzy nie zawsze są miłymi ludźmi. Natomiast Oshi no Ko dość boleśnie przypomina, że współcześni pisarze mogą w takim samym stopniu nie radzić sobie w społeczeństwie, jak ich odbiorcy.
Aby ten tekst nie osiągnął gigantycznych rozmiarów, wspomnę już tylko o jednym „odważnym” zagadnieniu. Ponieważ w drugim odcinku rozpoczyna się batalia o los scenicznego Tokyo Blade, producenci szybko znajdują kozła ofiarnego i jest nim GOA, scenarzysta odpowiedzialny za adaptację. Z tym że serial wcale nie ma zamiaru podzielać tej opinii. Przeciwnie – bezceremonialnie pokazuje liczne sceny dowodzące, że GOA musiał wprowadzać rozmaite korekty na życzenie reżysera, kierownika produkcji, a nawet aktorów. W moim odczuciu to chyba najbardziej śmiałe posunięcie w całej serii. W świecie, w którym panuje konflikt związany z wiernością adaptacji, chyba najczęściej obrywa się właśnie scenarzystom, którzy nierzadko zwyczajnie wykonują narzucone im zadania. Jednak zanim kogoś oburzą moje słowa, od razu uspakajam, że seria nie broni lekceważącego podejścia do materiału źródłowego. Ważniejsze jest ukazanie problemów wynikających z braku artystycznej swobody przy adaptacji z powodu producenckiego kagańca. Poza tym fajnie, że pokazano inne istotne zagadnienie scenopisarskie – przełożenie papierowej historii na dowolną formę sztuki (anime, teatr, film fabularny, operę) powinno uwzględniać zmiany wynikające z charakteru danego dzieła. W końcu inscenizacja sceniczna dysponuje innymi środkami ekspresji niż powieść lub utwór muzyczny.
Jak pewnie zauważyliście, bardzo podoba mi się pokazana w tym sezonie analiza problemów współczesnego środowiska artystycznego, ale wypadałoby również stworzyć dobrze napisane postacie i solidnie przedstawione relacje. Pod tym kątem druga odsłona również nie zawodzi. Przede wszystkim, Aqua/Goro dotarł do tego punktu, w którym coraz mocniej ciąży mu postanowienie zemsty. Być może dla wielu z was nie będzie to nic odkrywczego (w końcu polska kinematografia dysponuje takim klasykiem jak Popiół i diament), ale bardzo dobrze rozpisano ten specyficzny dylemat. Według lekarza, by sprawiedliwości stało się zadość, musi on dopuścić się zbrodni, a to oznacza rezygnację z komfortowego życia w ciele zdolnego i popularnego nastolatka. Jestem również wdzięczny ekipie produkcyjnej, że tego typu dylematy pojawiają się dopiero teraz, bowiem dzięki temu poczułem, że bohater przebył długą drogę.
Skoro mowa o popularności bohatera, sporo czasu poświęcono trójkątowi romantycznemu pomiędzy Aquą, Akane i Kaną. Rywalizacja dwóch pań o atrakcyjnego rówieśnika nie należy do najciekawszych klisz, jednak w tej serii ten motyw działa. Po pierwsze dlatego, że młody aktor to nie tylko typowy przystojniak, ale też dojrzały emocjonalnie lekarz (o czym panie oczywiście nie wiedzą), który zdecydowanie nie szuka miłości, a sojuszników. W związku z tym jego romantyczne zainteresowanie koleżankami jest znikome, lecz wie, że w odpowiednim momencie mogą dostarczyć mu ważnych informacji, które pomogą w śledztwie. Zatem trochę nimi manipuluje, ale nie jest na tyle nieetyczny, by je wykorzystywać i porzucać. Przeciwnie, nieraz udziela im pomocy i to niekoniecznie kierując się własnym interesem. Po drugie, choć z Aquy podręcznikowy cynik, to jednak lód, którym się otoczył, zaczyna pękać i chłopak ma szansę otworzyć się na nowe doświadczenia, także te miłosne. Z naszej perspektywy jest to o tyle ciekawe, że młodym aktorkom wystarczy jedynie udzielić mu wsparcia „we właściwym miejscu i we właściwym czasie”, by relacje w tym trójkącie uległy znacznej zmianie. Po trzecie, jak głębokie by te uczucia nie były, żadne z trójki nie zapomina o obowiązkach ani nie sili się na głupie deklaracje, skupiając się na pracy. No i jeśli mowa o profesjonalizmie, konflikt między paniami zaczyna mieszać się z rywalizacją zawodową, co może mieć wpływ na ostateczny kształt spektaklu.
Jest jeszcze coś, co prezentuje się nieco lepiej niż w poprzednim sezonie – grafika. W pierwszej części serial wyglądał ładnie, ale nieco bez polotu, trochę jakby styl kreski miał odpowiadać komercyjnemu, pustemu charakterowi świata japońskiej popkultury. Kontynuacja nie rezygnuje z tej koncepcji, natomiast dodaje sceny artystyczne, nieraz eksperymentalne, wprowadzane w momencie, gdy analizujemy wnętrze siłujących się z życiem bohaterów. Dzięki temu animacja znacząco różnicuje brutalność i obojętność brokatowego przemysłu artystycznego, nie dehumanizując przy tym osób, które pracują w tym biznesie. Znakomitej oprawie wizualnej towarzyszy świetna muzyka, z bardzo udanymi piosenkami (a przynajmniej pasującymi do tego środowiska), choć tak spektakularnego sukcesu jak Idol z pierwszego sezonu tym razem nie ma (cóż, takie hity nie zdarzają się co dzień).
Tyle chwalę tę odsłonę, ale mimo wszystko nie wystawiłem wyższej oceny niż poprzedniczce. Cóż, nie da się ukryć, że parę rzeczy nie do końca mi się podoba. Po pierwsze, w recenzji z 2023 roku wspomniałem, że wprowadzono kilka postaci, które sprawiają wrażenie niewykorzystanych, a tu jest jeszcze gorzej. O ile nie przeszkadza mi za bardzo, że koleżanki i koledzy z liceum dla gwiazd już całkowicie stracili na znaczeniu, o tyle szkoda, że MEM (trzecia idolka z zespołu Ruby) i Miyako Saitou (prawna opiekunka bliźniąt Hoshino i kierowniczka agencji idolkowej) zostały zepchnięte na daleki drugi plan. Te bohaterki będą towarzyszyć rodzeństwu Hoshino w codziennym życiu jeszcze przez długi czas, więc marginalizowanie ich jest moim zdaniem błędną decyzją. Po drugie, mam pewne zastrzeżenia do retrospekcji i przemyśleń aktorów występujących w Tokyo Blade. Nie twierdzę, że są one złe. Przeciwnie, nawet w jednym przypadku pomyślałem, że w ciągu dwudziestu minut studio lepiej ogarnęło temat gwiazdki, która chce zostać artystą, niż Alejandro Iñárritu w dwóch godzinach Birdmana. Natomiast według mnie jest tych przemyśleń minimalnie za dużo. W pewnym momencie spowalniają na tyle fabułę, że kompozycja wątku teatralnego zaczyna się rozsypywać (na szczęście mimo wszystko udało się utrzymać tempo).
Mój ostatni problem jest, niestety, dużo większy i zmusił mnie do ostatecznego obniżenia oceny o punkt. Chodzi o relacje rodzeństwa Hoshino. Do tej pory celowo nie opowiadałem więcej o Ruby, ponieważ jej wątki zaczynają się na dobre w trzecim akcie, więc łatwo o spojlery. Natomiast mogę powiedzieć, że bardzo mi się podobają. Podobnie jak Aqua, i ona musi rozliczyć kazus swojego „nowego życia”, ale w punkcie odwrotnym do swojego biologicznego brata – jeśli chce być szczęśliwa, zwyczajnie musi skonfrontować się z poprzednim wcieleniem. Szkoda tylko, że te dwie postaci nie dostały przekonującej relacji. Co prawda oboje wiedzą o tym, że nie są zwykłymi nastolatkami i rozumiem, iż może być między nimi cicha umowa, by o tym nie mówić, lecz jedną rzeczą są stonowane więzi, a inną ich brak. Ba, w pierwszym sezonie pojawiały się motywy sugerujące, że między tym dwojgiem istnieje dobra płaszczyzna na budowanie porozumienia, choćby z powodu wspólnej fascynacji ich ulubioną idolką (a w tym wcieleniu ich matką). Nie mówiąc już o zagadnieniach socjologicznych (czy może wręcz teologicznych), które mimowolnie powinny ich do siebie zbliżyć: wspólna krew, wspólne mieszkanie i te same przeżycia duchowe (w tym przypadku reinkarnacja). Jest to o tyle problematyczne, że przeszłość wzywa bohaterów, a skoro tak, to pewna część wątków byłaby nieco łatwiejsza, gdyby rodzeństwo Hoshino zwyczajnie ze sobą porozmawiało.
Nie czytałem mangi, więc nie mogę powiedzieć czy trzeci sezon (który już zapowiedziano) będzie tak dobry jak pozostałe dwa, a według internetowych pogłosek poziom materiału źródłowego znacząco spada. Jeśli kolejna odsłona Oshi no Ko nie sprosta oczekiwaniom, będzie to niemała strata. Choć znalazłem tu kilka niedociągnięć i zdaję sobie sprawę, że tak mocny nacisk na wątki społeczne nie każdemu przypadnie do gustu, to uważam ten sezon za równie dobry co poprzedni, a w wielu elementach nawet lepszy. O ile poprzednik znalazł się gdzieś pod koniec mojej pierwszej piątki najlepszych anime roku (choć wtedy konkurencja była mocniejsza), o tyle ten ma już prawie pewne miejsce na tegorocznym podium.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Doga Kobo |
Autor: | Aka Akasaka, Mengo Yokoyari |
Projekt: | Honoka Yokoyama, Kanna Hirayama, Satomi Watanabe, Shun Sawai |
Reżyser: | Ciao Nekotomi, Daisuke Hiramaki, Kuniyasu Nishina |
Scenariusz: | Jin Tanaka |
Muzyka: | Takurou Iga |