Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

1/10
postaci: 1/10 grafika: 4/10
fabuła: 1/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,50

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 8
Średnia: 4,88
σ=1,62

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Melmothia
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Class no Daikirai na Joshi to Kekkon Suru Koto ni Natta

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2025
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • I'm Getting Married to a Girl I Hate in My Class
  • クラスの大嫌いな女子と結婚することになった.
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Ecchi, Harem
zrzutka

Być może niektórzy miłośnicy anime już po pierwszym kwartale 2025 znaleźli swojego faworyta na najlepszą serię roku. Ja z kolei mam swojego kandydata na najgorszą…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Saito Houjou i Akane Sakuramori to dwójka licealistów, która reprezentuje szkolną elitę. On jest dziedzicem fortuny, a do tego prymusem, który w zasadzie nie musi się uczyć, by osiągać wybitne wyniki. Ona to popularna, szanowana i pilna uczennica z wielkimi ambicjami. Jak to często bywa w przypadku dwóch mocnych osobowości przebywających za długo na tym samym terenie, nienawidzą się i dogryzają sobie ile wlezie. Jednak los płata im figla i oboje będą musieli przepracować swoje relacje. Pewnego dnia zostają zaproszeni przez dziadka Saito i babcię Akane, by z osłupieniem przyjąć do wiadomości, że starsi państwo mają romans. Jak się okazuje, byli w sobie zakochani już w dzieciństwie i na jesieni życia zdecydowali się na krok, z którego musieli zrezygnować w przeszłości. W związku z tym uznali, że ich wielkie uczucie musi zostać w jakiś romantyczny sposób przypieczętowane. Krótko mówiąc, by połączyć oba rody, ich wnuki wezmą ślub.

Co prawda młodzi protestują, jednak ulegają szantażowi finansowemu (jeśli chodzi o Saito) i zawodowemu (w przypadku Akane). Łączą się zatem świętym węzłem małżeńskim i wprowadzają się do domu zakupionego przez „troskliwych” dziadków. Teraz muszą się jakoś dogadać, no i przedyskutować, jak skutecznie udawać przed klasą, że ich stan cywilny nie uległ zmianie.

Zdaję sobie sprawę, że ten krótki wstęp do fabuły nie zapowiada niczego specjalnego. Ot, kolejna szkolna komedia romantyczna w klimatach „kto się czubi, ten się lubi”. Jednak niech was nie zwiodą pozory. Pod płaszczem banalnej i schematycznej historii kryje się niespotykana artystyczna partanina, która już od pierwszego odcinka uświadomiła mi, że mam przed sobą najgorsze anime, z jakim obcowałem od dawien dawna. Co gorsza, tydzień w tydzień byłem utwierdzany w tym przekonaniu. Kto ma dość odwagi, tego zapraszam do dalszej lektury. Tym razem będą spojlery do prawie całego sezonu, bo zwyczajnie muszę podzielić się swoimi przeżyciami – tę recenzję traktuję nie tylko jako upust mojego artystycznego rozczarowania, ale i formę autoterapii.

Jak przystało na serial z taką notą, główni bohaterowie to wyjątkowe egzemplarze. Saito i Akane są tak przeokropni na tak wielu poziomach, że w pewien sposób nawet budzi to mój podziw. Jak można się domyślić, żadne z nich nie grzeszy oryginalnością – mamy do czynienia z milczącym i chłodnym narcyzem oraz kujonowatą tsundere. Jednak gdyby problemy zamykały się w braku kreatywności, tak bardzo bym nie marudził. Przede wszystkim nasze dwa stereotypy nie potrafią wykrzesać z siebie za grosz ludzkich emocji. Przypominają bardziej naprędce nakreślonych bohaterów z telewizyjnych paradokumentów niż dobrze wymyślone osobowości. Saito to typowy gbur, który najchętniej zamknąłby się w swojej samotni i domagał się jedynie żarcia i gier. Dla otoczenia jest lodowato uprzejmy, a w jego geniusz musimy uwierzyć wyłącznie na podstawie znakomitych ocen i błyskawicznego przyswajania kolejnych książek. Świat anime lubi pyskate mądrale, ale jeśli robi z nich pozytywnych bohaterów, to przynajmniej niech spróbuje pokazać ten wielki intelekt w praktyce. Jeżeli oczekujecie czegokolwiek podobnego, to pukacie do niewłaściwych drzwi.

Skoro główny bohater nie wzbudza sympatii, to może chociaż Akane robi za lubianą przez wszystkich waifu, prawda? Otóż nie. Co więcej, w tym przypadku jest jeszcze gorzej. Zaczynając od tego, że jest typową tsundere z początku wieku, jakby autor udawał, że w japońskiej kulturze przez ostatnie dwie dekady w konstruowaniu postaci nic się nie zmieniło (ku mojemu zaskoczeniu omawiany serial stworzono na podstawie light novel z 2020 roku). Trudno wymienić wszystkie wady Akane, więc zacznijmy od podstawowej – jej praktycznie nie da się słuchać. Może to wydawać się banalne, ale krzyczeć też trzeba umieć. Budowanie napięcia, modulowanie barwy głosu, odpowiednia intonacja, odbijanie się emocjami od partnera kłótni… Trzeba się sporo natrudzić, by w przekonujący sposób odegrać atak agresji. Oczywiście, jeśli mówimy o komediowej tsundere, to nie wszystkie te punkty są konieczne, ale wtedy aktorka i reżyser muszą umiejętnie budować komizm sytuacyjny. Użyczająca głosu Akane Hinaki Yano ewidentnie sobie z tym nie radzi. Bohaterka dysponuje dwoma trybami – albo mówi w sposób płaski i nieabsorbujący, albo niemiłosiernie się drze. Przeskoki między nimi są tak mechaniczne, że można by było snuć podejrzenia o zastosowanie sztucznej inteligencji. Nie wiem, czy to wina skromnego talentu seiyuu, czy zwyczajne olewactwo reżysera (tu jest tak wiele złych rzeczy, że niełatwo z pełnym przekonaniem wskazać winowajcę), ale efekty są koszmarne. Uważam, że to jedna z najgorszych pierwszoplanowych kreacji aktorskich w anime od lat.

Niestety, na okropnym audio lista problemów się nie kończy. Pierwszy akt serii to najbardziej ograny romans dwójki zdziczałych osobowości. Jednak po paru perypetiach, gdy para narcyzów zaskakująco szybko zaczęła budować coś na kształt relacji (na ile dwa androidy udające ludzi są w stanie coś takiego zrobić), naszła mnie myśl, że może serial będzie tylko miniaturą, co znacząco ukróci me męki. Nie doceniłem jednak materiału źródłowego, w którym ambicje autora sięgały nie tylko stworzenia najgorszego romansu, ale też najgorszej haremówki. Akurat kiedy Akane i Saito poprawili swoje relacje, to inne dziewczęta zdecydowały się namieszać w tym małżeństwie. Jaka w tym paskudna rola głównej bohaterki? Cóż, pierwsza pretendentka do romansu z Saito to Himari Ishikura, najlepsza przyjaciółka Akane. Ponieważ dziewczyna nie wie o potajemnym związku głównych bohaterów, opowiada młodej mężatce o swoim uczuciu do Saito, jednoznacznie prosząc o wsparcie. Osoba mająca resztki przyzwoitości spróbowałaby grzecznie wytłumaczyć tak bliskiej przyjaciółce, że z tego związku nic nie będzie. Ewentualnie, w lepszym i bardziej przemyślanym serialu, byłoby to otwarcie dyskusji na temat budowania nietypowych związków, gdzie dwie osoby biorą ślub wyłącznie z powodu czynników zewnętrznych. Tymczasem Akane nie informuje Himari o stanie cywilnym chłopaka, niewiele robiąc sobie z jej uczuć. Co więcej, przez cały serial krzyczy i narzeka na Saito, jednak reaguje histerycznie i zaborczo, ilekroć coś zagraża jej statusowi żony. Zatem dwie trzecie serialu to pokaz obrzydliwego rozwydrzenia głównej bohaterki, która niby nie jest zainteresowana swoim mężem, ale innego dziewczęcia też nie chce do niego dopuścić. Ja wiem, że schemat tsundere rządzi się swoimi prawami, lecz jeśli stanowi główną (by nie napisać – jedyną) siłę napędową fabuły przez ponad pół serialu i nie wnosi absolutnie nic nowego do seansu, to staje się zwyczajnie nie do zniesienia.

Gdy zrozumiałem, jakim koszmarem będzie wątek Akane i Saito, przez krótką chwilę liczyłem na przynajmniej przyzwoitą obsadę drugoplanową. Jednak scenariusz dość szybko mi przypomniał, że przecież część potencjalnych haremetek poznaliśmy w pierwszych odcinkach i nie ma tam z kim sympatyzować. Operujemy na schematach typowych dla japońskich serii dla nastolatków – mamy wspomnianą Himari (hojnie obdarzoną przez naturę gyaru), kuzynkę głównego bohatera (czyli co w rodzinie, to nie zginie), szwagierkę Saito (rozwydrzoną gwiazdkę, ulubienicę mas), a nawet przez krótką chwilę służącą ciotki Saito. Swoją drogą, czuję dziwny niepokój na myśl, że w potencjalnym drugim sezonie ciotunia dołączy do zestawu…

Na początku chciałem stwierdzić, że w 2025 roku tak oklepany zestaw nie ma prawa się obronić, ale ktoś mi słusznie zwrócił uwagę, iż w tym samym czasie emitowano drugi sezon Hyakkano – anime, w którym cała zabawa polega na powiększaniu haremu protagonisty o kolejne stereotypy. Choć konkurencyjnemu serialowi daleko do ideału (zwłaszcza w drugim sezonie), to na tle Class no Daikirai na Joshi to Kekkon Suru Koto ni Natta prezentuje się niczym kino Kurosawy. Dlaczego tam się udało, a tutaj nie? Według mnie reżyser tego pierwszego zachował balans między powagą emocji, z którymi każdy z nas może się utożsamiać, a rozbrykanym absurdem konwencji. W omawianym dziś anime jest dokładnie na odwrót – komedia grzęźnie w przewidywalności i schematach, zaś problemy i emocje wszystkich bohaterów są odgrzewanym kotletem, który razi sztucznością.

Skoro wspomniałem o obsadzie drugoplanowej, to wprowadzenie siostry Akane jest jednym z bardziej ordynarnych zabiegów fabularnych, jaki pamiętam. W jednym z odcinków dowiadujemy się, że bohaterka miała młodszą siostrę, która ciężko chorowała i w związku z tym Akane zajeżdża się w szkole, by w przyszłości zostać lekarką. Była to scena przedramatyzowana do bólu, serwująca tani szantaż emocjonalny i pseudopsychologiczną głębię. Co więcej, już scenę później wracamy do siermiężnych żarciochów nijak niepasujących do dramatu sprzed minuty. Kiedy wreszcie zapomniałem o tym kiczowatym melodramacie, kilka epizodów później wspomniana siostrzyczka pojawia się znienacka, a na pytania Saito Akane odpowiada ze szczerym zdumieniem, że przecież wtedy nie wspomniała, że obecnie coś z siostrą jest nie tak. Przypominam – to dziewczę marzy o studiowaniu medycyny, gdzie jednak wymaga się kapki intelektu. Jakim więc cudem nie dodała dwa do dwóch?

Dobrze, dość się nacierpiałem z bohaterami, spróbujmy ugryźć temat fabuły. Po kilku minutach seansu zorientowałem się, że serial jest banalny i przewidywalny do granic możliwości, jednak w tego typu komediach niekoniecznie musi to być zwiastunem tragedii. Niestety, nawet w tej rutynie cierpiałem na kilku płaszczyznach. Przede wszystkim anime nie ogranicza się do zżynania ile się da z klasycznych neutralnych schematów japońskiej animacji. Ten tytuł podejrzanie dużo czerpie z konkretnej serii. Jeżeli nie znacie Masamune­‑kun no Revenge, to musicie uwierzyć mi na słowo, że liczba podobieństw jest tak ogromna, że na miejscu wydawcy starszej mangi udałbym się do konkurencji w towarzystwie kilku prawników z listą bardzo konkretnych pytań. Z tym że o ile Masamune… ma w sobie sporo wdzięku i autoironii, o tyle w Class no Daikirai na Joshi to Kekkon Suru Koto ni Natta balansujemy między bardzo nieśmieszną komedią a romansem, który próbuje być brany na serio. A zatem ktoś tu od kogoś przepisywał pracę domową, zmieniając akurat szczegóły decydujące o sukcesie poprzednika.

Do pewnego momentu miałem cichą nadzieję, że przed najniższymi ocenami fabuła obroni się ogólnie pojętą „nieszkodliwością”. Jednak i tu scenarzysta przeciągnął mnie pod pokładem. W jednym z odcinków Akane zaczyna chorować, a z powodu zbliżających się egzaminów bagatelizuje objawy. W końcu Saito usiłuje ją przekonać, że jeśli ma 42 stopnie gorączki, to może czas najwyższy zadzwonić po karetkę (ze swojej strony wezwałbym jeszcze księdza). Natomiast Akane, która nawet w tej konkretnej scenie mówi, że chce być lekarką, twierdzi, że to nic takiego i lepiej niech pogotowie zajmie się trudniejszymi przypadkami. Ponieważ Saito albo faktycznie jej nienawidzi, albo jest równie głupi, ulega jej histerii i zamiast wezwać lekarza… po prostu bierze ją na ręce jak nowożeniec i zanosi do szpitala. Co bardzo ważne – to wszystko jest rozegrane na serio, bez jakiejkolwiek komediowej zgrywy. Abstrahując już od skrajnie niewygodnej pozycji do noszenia osoby osłabionej, fatalnego montażu dźwięku (odnoszę wrażenie, że seiyuu nagrał jedno sapnięcie, które inżynier dźwięku radośnie powielił) i faktu, że po dramatycznej scenie wracamy do durnych przekomarzanek, tu już mamy do czynienia ze złymi wzorcami i najzwyklejszą bzdurą. Tym bardziej że chwilę później Akane tryska zdrowiem i okazuje się, że było to tylko przeziębienie (sic!).

Może zabrzmi to dziwnie, ale wszystko, co do tej pory opowiedziałem, wcale nie jest największym problemem serii. Class no Daikirai na Joshi to Kekkon Suru Koto ni Natta dostaje ode mnie taką, a nie inną ocenę nie tylko dlatego, że prezentuje fatalny poziom, ale przede wszystkim z powodu niewiarygodnego cynizmu całego przedsięwzięcia. Recenzowałem już serie nudne, średnie i zwyczajnie złe, natomiast to anime wyróżnia się na ich tle brakiem jakiegokolwiek wysiłku i szacunku wobec odbiorcy. Być może wcześniejsze akapity zainteresowały was tym tytułem pod kątem seansu „tak złego, że aż dobrego”. Czyli serialu, który z radością włącza się w piątkowy wieczór, mając u boku butelkę ulubionej wyskokowej lemoniady, by pośmiać się do rozpuku z amatorszczyzny projektu. Także lubię takie serie i na swój sposób je szanuję. Ba, sam polecałem tego typu anime (np. Iseleve i Nanatsu no Maken ga Shihai Suru). Jednak tamte pozycje były w niezamierzony sposób zabawne z powodu konsekwentnie niewłaściwego artystycznie kierunku. Omawiana tutaj produkcja podejmuje podobne decyzje, jednak czyni to z czystego wyrachowania, zakładając, że albo głupi lud wszystko kupi, albo złapie widza złaknionego szyderczego seansu. W przeciwieństwie do innych uroczo złych serii tutaj nikt nawet nie udaje, że przyszedł do studia z powodu poczucia jakiejkolwiek misji. Nawet więcej – nie ma nikogo, kto dałby cokolwiek więcej z czystej przyzwoitości, bo w końcu dostaje za to pieniądze. Próżno tu szukać pasji, potu i łez, jedyne, czego doświadczam w trakcie oglądania, to poczucie bycia rżniętym na pieniądze przez hochsztaplera, który przestał się starać dokładnie w momencie, w którym wyłożyłem kasę.

Mamy najgorsze postacie, najgorszą fabułę i… nie najgorszą oprawę techniczną. To znaczy, jest słabo, ale nie aż tak fatalnie, jak w przypadku scenariusza i reżyserii. Lokacje są puste, projekty postaci standardowe, a gdzie tylko się da, mamy uproszczenia rysunku. Do tego zdarzają się dziwne kwiatki, jak przeskoki montażowe (w jednym kadrze znajdujemy się w domu głównych bohaterów, by bez jakiegokolwiek ujęcia ustanawiającego trafić do liceum Saito i Akane). Mimo wszystko przynajmniej jestem w stanie rozróżnić postaci i wprowadzono więcej niż dwie scenerie. Muzyka jest ograna do bólu, lecz w zasadzie nieszkodliwa. Tu chyba wypadałoby wspomnieć o jednym z odcinków, w którym młode małżeństwo trafia do klubu karaoke, gdzie długo kłócą się o piosenkę i kiedy wreszcie mają zacząć ją śpiewać, to kończymy na kilku nieruchomych kadrach i muzyce z offu. Ta scena dość dobrze obrazuje wszechobecne lenistwo całego projektu.

Tworząc recenzje, kieruję się zasadą, że serial lub film musi naprawdę sobie zasłużyć zarówno na ocenę „powyżej siedmiu”, jak i „poniżej czterech”. Stosując tę regułę, staram się znaleźć słabostki serii, które sprawiły mi mnóstwo przyjemności, a także zrozumieć drugą stronę, której spodobało się anime moim zdaniem słabe. Z tego też powodu zazwyczaj staram się unikać skrajnych not, bo niełatwo znaleźć zarówno serię totalnie beznadziejną, jak i bezbłędną w każdym detalu. Jednak tym razem bardzo trudno wczuć mi się w rolę obrońcy. W zasadzie jedyny plus, który przychodzi mi do głowy i który mógł zadecydować o bardzo przyzwoitej ocenie tej serii (w kwietniu 2025 plasowała się mniej więcej w połowie stawki seriali anime z sezonu zimowego na portalu MAL), to różnica pomiędzy poczuciem humoru moim a innych użytkowników. W porządku, regularnie wspominam, że nie ma nic bardziej subiektywnego niż komedia, a to w końcu lekka seria romantyczna. Pragnę podkreślić, że jeżeli was Class no Daikirai na Joshi to Kekkon Suru Koto ni Natta śmieszy, to uważam, że nie ma w tym absolutnie niczego złego i nie chciałbym, by ktoś poczuł się urażony moją oceną. Mimo wszystko, przez dwanaście odcinków nawet się nie uśmiechnąłem, chyba że był to już grymas rozpaczy.

Gdybym miał krótko podsumować Class no Daikirai na Joshi to Kekkon Suru Koto ni Natta to stwierdziłbym, że to stereotypowe wyobrażenie o anime jako „głupich chińskich bajkach”, które od czasu do czasu prezentują sceptycy – animacja wygląda słabo, bohaterowie regularnie się drą bez ładu i składu, dostajemy sporo fetyszy i fanserwisu, a całość przemyca złe, toksyczne wzorce. Ewentualnie użyłbym określenia, że to anime w stylu telewizyjnego paradokumentu, ale nie z gatunku śmiesznego i rozkosznie nieudolnego, tylko nudnego, wtórnego i grającego na najniższych emocjach. Być może moja finałowa ocena jest ostra, jednak… Nie, nie ma żadnego „jednak” – to kawał obrzydliwego, cynicznego kina. I kropka.

Sulpice9, 4 maja 2025

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Axsiz, Studio Gokumi
Autor: Seiju Amano
Projekt: Miyabi Ozeki, Mosskonbu, Nanako Tazu, Nanami Narumi, Shigeyuki Koresawa, Tom, Yuusuke Sakai
Reżyser: Hiroyuki Ooshima
Scenariusz: Tatsuya Takahashi
Muzyka: Arisa Okehazama