Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 5/10
fabuła: 6/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 14
Średnia: 7,21
σ=1,61

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Sulpice9
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kimi no Koto ga Dai Dai Dai Dai Daisuki na 100 Nin no Kanojo 2

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2025
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 100 Girlfriends Who Really, Really, Really, Really, Really Love You [2025]
  • 君のことが大大大大大好きな100人の彼女2
Gatunki: Komedia, Romans
Widownia: Seinen; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Harem
zrzutka

Kontynuacja przygód Rentarou i jego nieustannie powiększającego się grona oblubienic. Wciąż udana rozrywka, ale świeżość już zdecydowanie nie ta.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Według hollywoodzkich standardów dobry sequel powinien spełniać starożytną zasadę szybciej, wyżej, mocniej, czy w bardziej cynicznym wariancie – robimy dokładnie to samo, tylko z większym rozmachem. Na szczęście w przypadku Kimi no Koto ga Dai Dai Dai Dai Daisuki na 100 Nin no Kanojo (na potrzeby recenzji będę używać przyjętego w internetowej społeczności skrótu Hyakkano) ekipa produkcyjna może swobodnie korzystać z tej reguły. Wszak konstrukcja scenariusza jest zaskakująco prosta – w wyniku „drobnej pomyłki” poczciwy licealista Rentarou otrzymał od boga miłości obietnicę szaleńczego afektu aż stu niewiast. Serce chłopaka odwzajemni te uczucia, lecz musi się liczyć z tym, że jeśli któryś ze związków zostanie zerwany, to załamane psychicznie dziewczę zajmie miejscówkę na lokalnym cmentarzu. W pierwszym sezonie Rentarou wszedł w związek z sześcioma ze stu przeznaczonych mu niewiast, tworząc coraz większy i większy harem. Zatem z perspektywy producentów w następnych sezonach wystarczy dokładać kolejne i kolejne partnerki, trzymać ekipę w ryzach i nabijać kabzę pieniędzmi za licencje/figurki/poszewki na poduszki (niepotrzebne skreślić).

Skąd ta zgryźliwość z mojej strony? Ano stąd, że o ile pierwszy sezon był odświeżającym festiwalem rubasznych pomysłów mangaki i reżysera, o tyle w drugiej odsłonie zdecydowanie bardziej da się odczuć komercyjny charakter projektu. Jasne, zdaję sobie sprawę, że prawie nikt nie tworzy z absolutnie idealistycznych pobudek, ale mimo wszystko poprzednia część sprawia wrażenie dzieła o wiele mniej wyrachowanego. Jednak zanim przejdę do podsumowania, spróbuję wyjaśnić, co w serialu wciąż działa, a co… powiedzmy, że nie do końca.

Na początek krótka adnotacja odnośnie do spojlerów w tekście – tak jak zazwyczaj w moich recenzjach kontynuacji i tu pojawią się informacje z pierwszego sezonu, ale w tym przypadku pociąga to za sobą specyficzne konsekwencje. W ostatnim odcinku poprzedniej odsłony ekipa produkcyjna ukazała na krótko wszystkie dziewczęta, które zadebiutowały w ocenianym dziś sezonie. Skoro scenarzysta zdecydował się od samego początku odsłonić karty, uznałem, że mogę w recenzji przynajmniej symbolicznie wspomnieć o nowych bohaterkach (tym bardziej że w kadrach z poprzedniej odsłony zasugerowano nam, jaki stereotyp będą reprezentować).

Skoro fabularnie dostajemy mniej więcej to samo, dlaczego ten sezon nie robi na mnie takiego wrażenia, jak poprzedni? Przede wszystkim bohaterowie nie błyszczą tak jak w pierwszych odcinkach. Rentarou trzyma klasę i jest zdecydowanie powyżej przeciętnej protagonistów haremówek, jednak tym razem już nie zachwyca. Podboje miłosne wydają się trochę za łatwe, bohater stał się bardziej pasywny i nieco za zwyczajny. Do tego nie demonstruje tej niezwykłej umiejętności łączenia emocjonalnego szczerości wobec partnerek z myśleniem „o krok naprzód”, ilekroć na horyzoncie pojawi się jakikolwiek emocjonalny problem wynikający z powiększania się absurdalnie dużego wielokąta romantycznego. Co prawda Rentarou wciąż pięknie formułuje gładkie słówka (równie romantyczne, co w zamierzony sposób kiczowate), miewa ciekawe pomysły, jak dogodzić ukochanym i ładnie balansuje młodzieńczy idealizm z brakiem zadumy nad psychologiczną naturą swoich związków. Po prostu relacja między nim a ukochanymi układa się teraz trochę za łatwo, bym czuł trudność całego przedsięwzięcia, co pozwalało bohaterowi zabłysnąć w poprzedniej odsłonie.

Do znanego już siedmiokąta dołączają kolejne panienki, których poziom jest moim zdaniem dość nierówny. Zdecydowanie najmniejsze wrażenie (i to na tle obydwu sezonów) robi na mnie pierwsza nowa panna, Kurumi Haraga, wielka miłośniczka dobrej kuchni. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że została wprowadzona wyłącznie dla jednorazowej przygody na początku sezonu, w której mangaka parodiuje Shokugeki no Souma. W porządku, sam pastisz jest całkiem udany, szkopuł w tym, że po zakończeniu tej hecy Haraga nie wnosi do historii już niczego ciekawego. Również średnio ciekawa jest pasjonatka sportu, Iku Sutou, ale ją na szczęście ratuje talent seiyuu, Rie Takahashi. Poza tym mam dość mieszane uczucia względem konstrukcji relacji między powiększającym się gronem oblubienic. O ile w pierwszym sezonie scenarzysta i reżyser bardzo dobrze operują tłumem, o tyle w tej odsłonie niektóre osoby zostają na drugim planie, a w kilku przygodach sposób budowania zależności między postaciami zdecydowanie się nie sprawdza.

Wątpliwościom co do jakości fabuły towarzyszą też znacznie bardziej jednoznaczne problemy produkcyjne. Te przywiodły mi na myśl znakomity serial The Offer, opowiadający o kulisach tworzenia filmowego Ojca chrzestnego. Świetnie ukazano tam kontrast pomiędzy współpracą dwóch intelektualistów o włoskich korzeniach (Maria Puzo i Francisa Coppoli) a całkowicie już zamerykanizowanymi producentami, średnio zainteresowanymi wielką sztuką, za to wpadającymi w histerię, ilekroć trzeba wydać choćby cent powyżej budżetu. Odnoszę wrażenie, że podobna rozpacz udzieliła się Bibury Animation Studio, gdy kierowniczka animacji Akane Yano poprosiła ich o więcej czasu na zrealizowanie projektu. Analizując jej wpisy z portalu X, te prośby chyba nie zostały wysłuchane. W wypełnionych smutkiem postach pojawiło się również ostrzeżenie, że przepracowany i doprowadzony do ostateczności zespół nie podoła całości i ostatnie odcinki to już będzie outsourcing na szeroką skalę. Niestety, tak się stało. Ta sytuacja jest dla mnie nieprzyjemna z dwóch powodów. Przede wszystkim seans staje się trochę niekomfortowy, gdy wiem, że osoba odpowiedzialna za oprawę graficzną podsumowuje swoją pracę słowami „nie mogę rysować i przestać płakać”. Druga rzecz, już mniej subiektywna – od połowy sezonu poziom graficzny zdecydowanie spada. Pojawiają się przerysowania, krzywizny, animacja staje się znikoma, kadrom brakuje kreatywności i dopracowania. Z ładnej i cukierkowej serii zrobił się produkt klasy B i da się to zauważyć bez wnikania w szczegóły.

Nie zmienia to faktu, że sporo rzeczy się udało. Po pierwsze, poza wspomnianą pierwszą oblubienicą, nowe panie prezentują się ciekawie. Służąca Mei i nieśmiała Meme gwarantują mnóstwo rozrywki i świetnie wpasowują się w konwencję serialu. Jednak najbardziej rozbawiła mnie Mimimi Utsukushisugi, której imię i nazwisko przetłumaczyłbym na zbyt wspaniałą piękność. Przypominająca z charakteru smerfa Lalusia uczennica nie tylko wprowadza sporą dawkę komedii, ale też jeden z nielicznych konfliktów w grupie, równie ciekawy emocjonalnie, co absurdalny w założeniach.

Po drugie, dość zgrabnie zamaskowano brak jakiegokolwiek rozwoju postaci za pomocą barwnych scen akcji. Dziewczęta zaczynają tworzyć mniejsze grupki, nieraz zawiązują pozornie niedopasowane przyjaźnie (co dodaje im pozór wiarygodności), jak również reagują w sposób spójny ze swoim stereotypem na rozmaite wydarzenia. Co więcej, o ile mam zastrzeżenia do zbalansowania czasu antenowego poszczególnych oblubienic, o tyle mangaka wpadł na całkiem oryginalny pomysł, jak ukształtować strukturę grupy. Po pierwszym sezonie wiemy, że ekipie nie grozi żadna istotna ingerencja zewnętrzna. Przynajmniej trudno mi ją sobie wyobrazić, kiedy ukochana numer sześć, Hahari Hanazono (matka Hakari, atrakcyjna wdowa i przy okazji wpływowa miliarderka) kupuje szkołę, do której uczęszcza Rentarou, tylko po to, by móc spędzać więcej czasu z ukochanym. Jednak w jaki sposób protagonista jest w stanie manewrować w tym haremie bez ryzyka, że któraś z panien nie wytrzyma konkurencji i odejdzie ze złamanym sercem? Hyakkano proponuje dwa moim zdaniem skuteczne rozwiązania. Zacznijmy od tego, że poza emocjonalną prawdą szlachetnego uczucia anime bezceremonialnie odrzuca jakąkolwiek autentyczność psychologiczną. Niby nic, ale dzięki takiej ostentacyjności nie zadawałem sobie pytań typowych w czasie seansu serii, które chcą się traktować „poważnie”. Co najważniejsze, powiększający się zestaw oblubienic nie tworzy klasycznego dla tego gatunku haremu, a bardziej coś na kształt hipisowskiej sekty z Rentarou jako uwielbianym guru. Dziewczyny niby udzielają sobie wsparcia (co znamienne, mocno odcinając się w tym od zewnętrznego świata), dzielą się swoimi pasjami i otwierają się emocjonalnie na grupę, ale gdzieś w tym wszystkim myślą naczelną jest uwielbienie wobec głównego bohatera. Jak wspomniałem, relacje nie są tak spójne i zbalansowane jak w poprzednim sezonie, ale wydaje mi się, że bez tego zabiegu już całkiem by się rozpadły.

To zresztą niejedyne zalety serialu. Wciąż jestem pod wrażeniem natężenia żartów i rozmaitych parodii, od bardzo popularnych współczesnych tytułów (np. Kimi no na Wa), poprzez klasykę japońskiej animacji (ze szczególnym uwzględnieniem Laputy, podniebnego zamku). Swoją drogą, natrafiłem na informację, że ten film jest ponoć ulubionym anime mangaki. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale brzmi prawdopodobnie. Co więcej, serial kontynuuje rozbrykany chaos twórczy, już nie tyle burząc czwartą ścianę, co radośnie tańcząc na zgliszczach fabularnych ram. Nieprzewidywalność i zróżnicowanie humoru, bezwstydne czerpanie z rozmaitych źródeł i pomysłów, kompletnie niepoważne traktowanie nowych konfliktów, a także wprowadzanie wątków nadprzyrodzonych – nawet jeśli dowcipy okraszono hollywoodzką komercją, to wciąż dobrze się bawiłem przez większą część seansu.

Skoro wspomniałem o grafice, to wypadałoby poświęcić akapit aspektom muzycznym, a w ich przypadku jestem nieco skołowany. Z jednej strony większość utworów pojawiających się podczas seansu nie robiła na mnie takiego wrażenia jak w poprzedniej odsłonie, zaś piosenki na początek i koniec odcinka powtarzają znaną sztuczkę z pierwszego sezonu (czyli j­‑popowy, samoświadomy kicz). Jednak muzyka całkiem nieźle zgrywa się z humorem serii, na przykład w popularnej scenie na imprezie karaoke. Skoro już nadmieniam o tym epizodzie, to z tej okazji wydano nawet płytę z udziałem seiyuu, śpiewających piosenki związane z odcinkiem. Zatem jeśli zdecydowano się na tak komercyjny i ryzykowny chwyt marketingowy, to chyba moja opinia o muzyce zalicza się do mniejszości. Uznałem więc, że w tej kategorii wystawię solidną szóstkę.

O ile muzyka i grafika bywają problematyczne, o tyle znów mamy znakomity zestaw seiyuu. Do roli Rentarou powraca Wataru Katou i ponownie świetnie się spisuje. Równie dobre są towarzyszące mu panie z pierwszego sezonu (rozbawiła mnie plotka, jakoby wcielająca się w rolę Hakari Hanazono Kaede Hondo starannie przestudiowała znane pornograficzne anime Ishuzoku Reviewers, by lepiej wczuć się w postać wiecznie rozochoconej oblubienicy). Chociaż problemy produkcyjne są ewidentne, to przynajmniej nie poskąpiono na nowe znane aktorki, np. Suzuko Mimori (Rui Nikaido w Odd Taxi, Nanami Momozono w Kami­‑sama, Hajimemashita), Rie Takahashi (Ena Saitou w Yuru Camp, Tomo w Tomo­‑chan wa Onnanoko!) i Lynn (Lihanna Owenzaus w Tsue to Tsurugi no Wistoria, Miyako Saitou w Oshi no Ko). Szkoda, że nie udało się utrzymać tak wysokiej jakości w innych aspektach serialu.

Mimo wielu udanych elementów, w ostatecznym rozrachunku anime niestety obniża poprzeczkę. Choć nad projektem czuwa zdecydowanie zdolna ekipa, to w drugim sezonie Hyakkano pojawiają się pierwsze oznaki tzw. „zmęczenia materiału” i, bez względu na to, jak dziwnie to zabrzmi, problemu nieco zbyt ambitnych założeń. Uważam, że absurd całego przedsięwzięcia spokojnie by się wybronił, gdyby bóstwo miłości przypisało Rentarou dziesiątkę dziewcząt. Jednak wiadomo, wtedy tytuł nie byłby tak chwytliwy. Czy pomimo większego chaosu w scenariuszu, już nie tak zachwycającego protagonisty i niemałych problemów graficznych polecam tę serię? Tak. Choć moim zdaniem poziom anime spadł z mocnej siódemki do słabej szóstki, to wciąż dostajemy zabawny, świetnie zagrany, a miejscami wręcz niegłupi kawałek komedii. Sceptycy i nieprzekonani do konwencji raczej nie mają tu czego szukać, jednak fani pierwszej odsłony powinni wciąż dobrze się bawić.

Sulpice9, 15 lipca 2025

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Bibury Animation Studios
Autor: Rikito Nakamura, Yukiko Nozawa
Projekt: Akane Yano, Mika Nishiyama, Tsumugi Maeda
Reżyser: Hikaru Satou
Scenariusz: Takashi Aoshima
Muzyka: eba, Shunsuke Takizawa, Shuuhei Mutsuki