x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Choć reklamowany jako powtórzenie znanej nam już historii z punktu widzenia Menmy, film jest w zasadzie chaotycznym zlepkiem najbardziej wzruszających momentów, wzbogaconym o kilka wstawek z teraźniejszości, czyli kolejnego lata w życiu bohaterów. Nigdy nie byłam fanką AnoHany, aczkolwiek żywiłam do niej coś w rodzaju sentymentu, może słabości, lubię takie melodramaty. Niestety, A.1 Pictures posunęło się o krok za daleko. To już przestało wzruszać, a zaczęło irytować. Półtora godziny okazało się dla mnie absolutną męczarnią, którą musiałam oglądać w dwóch podejściach. Zamiast wykorzystać czas antenowy na rozwinięcie relacji pomiędzy bohaterami, postanowino podać nam odgrzanego kotleta i to już mocno stęchłego. Przy każdej kolejnej scenie czułam się, jak gdyby ktoś złapał mnie za włosy tuż przy samej głowie i uderzał nią o ścianę, krzycząc „Płacz, płacz!”. Nie podziałało. Stronę audiowizualną utrzymano na równie wysokim poziomie, co w serii TV, choć mam wrażenie, że nowsze wstawki prezentowały się lepiej – rozumiem, tak niskim kosztem robi się kasę, wszak po co odświeżać starsze, skoro były zupełnie niebrzydkie. Utwór przy napisach końcowych – piękny, bardzo melancholijny i przywodzący na myśl klimat „starej” AnoHany.
Gratka chyba tylko dla zdesperowanych fanów serii TV. Nie podobało mi się. 3/10
A nagłówek „ocena recenzenta” nie świadczy czasem o tym, że seria zasługuje na dyszkę według… Recenzenta właśnie?
Megatony dramatu i trochę paskudnej grafiki, polane sosem z plastiku.
Pierwszy odcinek dawał nadzieję na coś nietuzinkowego, jakieś wyłamanie się ze schematu dzisiejszych romansów, w których sidła wpada większość anime z tej kategorii. Fakt – wyszło nieco inaczej, aczkolwiek uczucia pozostały tylko negatywne.
W przypadku serii niemal „bezfabularnych”, największą siłą napędową powinni być bohaterowie. Tutaj dostaliśmy komplet przerysowany z dawno sprawdzonych szablonów. I tak mamy niewyróżniającego się niczym protagonistę, jego uroczą do bólu ukochaną, wesołą przyjaciółkę z dzieciństwa, nowego, energicznego kumpla (tym razem z koleżanką do kompletu) i starszą siostrę Dobra Rada. O dziwo, udało mi się polubić dwójkę z nich, aczkolwiek, jak to zazwyczaj bywa, oboje zostali okrutnie przez scenariusz potraktowani. Kyousuke kliknij: ukryte uśmiercono już w połowie serii, natomiast Asuka dostała rolę kliknij: ukryte głównej poszkodowanej. Obojga mi było szkoda, tym bardziej, że do głównego bohatera nie mogłam wykrzesać nawet odrobiny sympatii. Przez całą serię miałam wrażenie, jakby mi coś umykało albo twórcy zapomnieli nam przekazać czegoś istotnego dla fabuły. Nieznośne uczucie niedosytu utrzymało się aż do ostatniego odcinka. Brakowało mi jakiegoś wyjaśnienia poczynań bohaterów, dlaczego są do siebie tak przywiązani bądź czemu też robią to, a nie co innego. Najbardziej intrygował mnie wątek Yuzuki i jej siostry. Może to dlatego, że z racji znużenia, nie skupiałam się zbytnio podczas seansu, ale na dobrą sprawę, wciąż nie wiem, co się między nimi działo i jaki był ku temu powód. Przez to wszystko, relacje pomiędzy bohaterami wydawały mi się płytkie i naciągane. Tak samo z resztą cała seria.
Najgorzej stoi zdecydowanie strona audiowizualna. Postacie żeńskie zostały narysowane prawdopodobnie od kalki, gdyby ogolić je na łyso, a oczom nadać ten sam kolor, nigdy w życiu nie zdołałabym zgadnąć, która jest która. Animacja kulała, a miejscami wręcz pełzała. Do klimatu dramatu dużo daje muzyka, aczkolwiek w tym przypadku nijak nie zmieniła mojej opinii odnośnie całości. Szczerze powiedziawszy, w ucho wpadł mi tylko spokojny ending. Muzyka w tle… była, opening pominę wymownym milczeniem.
Uwielbiam dramaty. Naprawdę. Cóż jednak z tego, skoro od wieków nie oglądałam dobrego przedstawiciela gatunku? Jeżeli szukacie romansu – nie te drzwi. Dramatu – to też nie tu. Nie wiem, może miłośnikom przesadnego wręcz dramatyzmu i tanich romansideł przypadnie do gustu. A może to tylko ja jestem taka wybredna. 3/10
PS Ocena podciągnięta o jedno oczko, za te retrospekcje w retrospekcji. Toż to już prawie Incepcja.
Przygoda Chihayi i jej przyjaciół z karutą wciągnęła mnie bardziej, niż niejedno anime akcji. Rzadko się zdarza, bym tak wczuwała się w klimat i bohaterów. Wszelkie ich porażki powodowały u mnie zaszklenie oczu, to było tak druzgocące, jakbym to ja przegrywała. Jednak bez nich ta seria nie była by tak realistyczna. Główna bohaterka stara się, ewidentnie ma talent, ale nie jest mistrzem świata już po pierwszym turnieju. Stara się pracować nad brakami, choć jest tylko człowiekiem. Oczywiście, oprócz niej, są jeszcze inne postacie, wszystkie naprawdę sympatyczne i łatwe do polubienia. Techincznie, również jest cacy. Kreska przyjemna dla oka, za to muzyka, a szczególnie ending i opening, po prostu cudowna. Dawno nie oglądałam tak dobrej serii, co więcej, przekonałam się do sportowych anime, a słyszałam już o kilku must watch. Wiadomość o drugim sezonie spowodowała u mnie nagłą chęć dzikiego tańca radości. Na szczęście, ten również trzyma wysoki poziom swojej poprzedniczki. Ode mnie 9.5/10, pół punkcika w dół za kilka nudnawych odcinków. Polecam!
Jedyną postacią, której nie zdołałam polubić była Kirino. Smarkuli wszystko uchodziło płazem, robiła z igły widły i sporą karierę, jak na czternastolatkę, co wypadło niezwykle nierealnie. Brat w roli podnóżka, choć sympatycznego podnóżka. Moją uwagę przykuły natomiast Saori, Kuroneko i Manami. Ta ostatnia była tak urocza i naturalnie miła, że mimowolnie się uśmiechałam na każdy jej widok. Zdecydowanie za mało czasu antenowego dostali jej dziadkowie, ale do obejrzenia zostały mi odcinki specjalne, może tam się jeszcze pojawią. Kreska miła dla oka, muzyka wpada do ucha (ale od razu z niego wypada). Fabuła niezbyt skomplikowana, lekka w odbiorze.
Końcowo, dałabym 7.5/10, bo uśmiałam się do łez a większość postaci (chyba wszystkie, oprócz Ayase i Kirino) naprawdę polubiłam. Polecam szczególnie do zrelaksowania się po cięższej serii, no chyba że ktoś jest naprawdę cięty na tsundere.
Zmoderowano. Na przyszłość proszę używać określeń nienacechowanych pejoratywnie.
Moderacja
Tragiczny główny bohater i jedna wielka NUDA
Beznadziejny początek z epickim finałem
Coś niesamowitego...
Seria dobra, ale nie epicka
Za przerażająco nudne pierwsze chyba 12 odcinków, ale świetną muzykę i przystępną kreskę przyznałabym 7/10. Seria do obejrzenia, ale nie jest to nic epickiego.
Pierwsza historia – nudna, przewidywalna, poprostu słaba. 3/10
Druga historia – odrobinę lepiej, przynajmniej ta opowieść faktycznie plasuje się pod horror. Jednak spokojnie mogłaby być skończona w trzy odcinki, ten ostatni jest mocno naciągany. 4/10
Trzecia historia – nareszcie! Ta była zdecydowanie najlepsza. Wreszcie znalazłam to, czego szukałam w tym anime. Kreska również była na najwyższym poziomie (w całej serii, choć ogólnie też niebrzydka), szczególnie postać sprzedawcy leków narysowana była świetnie. Rozwiązanie naprawdę mnie poruszyło – kliknij: ukryte tak naprawdę, największym potworem okazał się tu człowiek, nie demon. Osobiście zaszkliły mi się oczy, kiedy zobaczyłam duchy kota i Tamaki. Naprawdę było mi ich strasznie szkoda, wspaniale, że odnaleźli spokój. . 9/10
Muzyka – jak dla mnie, muzyka była poprostu GENIALNA. Ani razu nie przewinęłam openingu, zawsze czekałam aż skończy się endning zanim przeszłam do następnego odcinka. No, ale ja mam dosyć osobliwy gust muzyczny. 11/10
Jeśli miałabym obejrzeć Akayashi jeszcze raz, obejrzałabym tylko ostatnią historię (odcinki 9‑11). I to w sumie zalecam wszystkim. No cóż, zabieram się za Mononoke. Mam nadzieję, że okaże się lepsze od Ayakashi. Całości, w dużej mierze za ostatnie trzy epizody i muzyję, przyznaję 7/10.