Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 11
Średnia: 7,27
σ=2,56

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Daa! Daa! Daa!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2000
Czas trwania: 78×25 min
Tytuły alternatywne:
  • UFO Baby
  • だぁ!だぁ!だぁ!
Tytuły powiązane:
Postaci: Dzieci, Obcy, Zwierzęta; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Perypetie i życie codzienne zaimprowizowanej rodziny. Komedia sympatyczna, chociaż niestety dość miałka.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Spełnianie marzeń to rzecz piękna, prawda? Dlatego nastoletnia Miyu niewiele ma do powiedzenia, gdy rodzice postanawiają w tym celu udać się do Stanów Zjednoczonych. Żeby nie było – po to, żeby pracować w centrum lotów kosmicznych NASA. Postanawiają nie zabierać ze sobą jedynej córki, wysyłają ją za to do miasta Heio, by zamieszkała u ich przyjaciół. Miyu stara się patrzeć w przyszłość optymistycznie, wyobrażając sobie piękną posiadłość… Która okazuje się świątynią buddyjską, należącą do pana Saionjiego, samotnie wychowującego syna, Kanatę. Cóż, mogłoby być gorzej? Tak się składa, że Saionji senior właśnie tego dnia czuje zew powołania i wyjeżdża do Indii, by tam dążyć do oświecenia, zaś początek znajomości Miyu i Kanaty, mówiąc najdelikatniej, nie należy do najbardziej udanych.

Nasza bohaterka myśli o rychłym powrocie do domu i powiadomieniu rodziców, że muszą znaleźć inne rozwiązanie, jednak plany krzyżuje jej… UFO, lądujące na dachu domu. Bardzo malutkie, właściwie kapsuła ratunkowa, w której przybyli porwani przez wir czasoprzestrzenny z planety Otto malutki Ruu oraz jego opiekun, sitterpet Wannya, mający postać czegoś pomiędzy psem a kotem. Miyu i Kanata po raz pierwszy mogą się w jakiejś sprawie zgodzić: dobro malca jest najważniejsze, a że na ekspedycję ratunkową z odległej planety przyjdzie poczekać, zaś malutki Ruu uważa ich za swoich rodziców, postanawiają dostosować się do nowej sytuacji. Teraz muszą tylko pogodzić chodzenie do szkoły, zajmowanie się domem i ukrywanie przed całym wścibskim światem, że mieszkają bez żadnych dorosłych, za to z dwójką kosmitów. O nieporozumienia nadal bardzo łatwo, ale jedno jest pewne: nie będą mieli ani chwili na nudę.

Daa! Daa! Daa! to czysta komedia, miejscami powtarzalna, miejscami udana, ale przede wszystkim bardzo, bardzo długa. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że z czasem pojawi się jakiś wątek główny – siedemdziesiąt osiem odcinków to mnóstwo czasu. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Od czasu do czasu zostają wprowadzone nowe postaci: poznajemy szkolnych kolegów i koleżanki bohaterów, admiratorkę Ruu, kilkoro kosmitów (niestety, planeta Otto jest zbyt daleko, by mogli w czymkolwiek pomóc), a nawet jakieś „czarne charaktery”, których złowieszcze plany są bardzo, ale to bardzo nieporadne. Chociaż aż prosiłoby się o poprowadzenie jakiegokolwiek wątku, wszystkie historie zamykają się w jednym, najwyżej dwóch odcinkach, co sprawia, że serię ogląda się nieźle, ale wydaje się trochę „pusta”. Poza tym oczywiście problemem jest wspomniana na początku powtarzalność. Spora część bohaterów ma bardzo określony zestaw zachowań, poza który nie mają okazji wychodzić, a to sprawia, że wydarzenia z ich udziałem stają się przewidywalne. Do tego część odcinków jest po prostu mniej udana, a nawet te lepsze bywają rozciągnięte. Wydaje mi się, że tej serii posłużyłoby nie tyle ograniczenie liczby odcinków, co skrócenie czasu ich trwania – dzięki temu można by uniknąć długich sekwencji, kiedy bohaterowie biegają po mieście albo literalnie nic się nie dzieje.

Kilka rzeczy można jednak policzyć na plus. Przede wszystkim, co rzadko się udaje, znaleziono właściwy punkt do „zatrzymania” relacji między Miyu a Kanatą. Oczywiście z każdej serii shoujo na nowo dowiadujemy się, że kto się czubi, ten się lubi, więc chyba nikogo nie zaskoczy, że ich wzajemna niechęć nie jest aż tak niezłomna, jak mogłoby się początkowo wydawać. Tutaj wspólna tajemnica i odpowiedzialność związana z opieką nad maluchem zbliżają ich do siebie na tyle, żeby w naturalny sposób zawiązywali w różnych sytuacjach wspólny front przeciwko światu lub też współdziałali ze sobą. A chociaż zdarzają się typowe sceny, w których któreś (na ogół Miyu) zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie zaczyna czegoś czuć, nie dominują one i seria nie zamienia się w rozwleczoną bajeczkę o żurawiu i czapli. Poza tym, chociaż wyżej narzekałam na „wypychanie” odcinków zbędną treścią, przyznam, że bardzo mi się podobało, jak często pojawiały się tu sprawy prozaiczne i przyziemne, takie jak zakupy, gotowanie i porządki. To, że często obserwujemy bohaterów jedzących razem posiłek czy zajmujących się domowymi sprawami powoduje, że jakoś łatwiej jest uwierzyć w ich sytuację i w dużej mierze odpowiada za atmosferę ciepła, która charakteryzuje tę serię. No i wreszcie plusik za zakończenie, zamykające całą historię (znalazło się nawet miejsce na mały epilog po latach) – w porównaniu do dzisiejszych, z reguły urwanych adaptacji to miła odmiana.

Najważniejszą zaletą dwójki głównych bohaterów (celowo nie piszę „pary”, żeby nie było nieporozumień) jest to, że nie zostali przerysowani. Może przesadzam, ale nowsze adaptacje shoujo z reguły zawierają postaci o cechach wyolbrzymionych do skrajności. Jeśli bohaterka ma być głupia, to musi być kretynką na skalę kosmiczną; jeśli ma sobie nie radzić w kuchni czy z obowiązkami domowymi, to każda próba musi się kończyć zrujnowaniem domu; jeśli ma dobre serce, to promieniuje z niej jasność i słodycz na odległość. Z drugiej strony, bohater jest zazwyczaj tak przystojny, że dziewczęta mdleją na jego widok, a staranniejszym projektem postaci wyróżnia się z otoczenia, jakby pochodził z innej planety. Na tym tle Miyu i Kanata są normalni. Oboje bywają uparci, nieznośni i nieracjonalni (co w dużej mierze można złożyć na karb ich wieku), czasem zapominają nawet o ważnych obowiązkach, ale generalnie są dobrymi dzieciakami i starają się odpowiednio do tego postępować. Kanata teoretycznie jest najpopularniejszym chłopakiem w szkole – szczerze mówiąc, to jeden z tych pomysłów, które zostały wprowadzone właściwie nie wiadomo w jakim celu, bo niewiele z tego wynika, za to jest dość trudne do uzasadnienia, biorąc pod uwagę jego wygląd i charakter.

Naprawdę dobrym pomysłem autorki było natomiast wprowadzenie Wannyi, który może w razie potrzeby przybierać najrozmaitsze postaci, także ludzkie. Pozwala to odciążyć bohaterów od części obowiązków i w razie czego wygodnie sięgać po kosmiczne gadżety, a jednocześnie nie wymaga obecności na pierwszym planie osoby dorosłej. Szalenie poważnie podchodzący do swoich obowiązków sitterpet ma jednak parę słabości, związanych przede wszystkim z japońskimi przysmakami. Natomiast sam Ruu jest raczej maskotką niż bohaterem – w trudnym do sprecyzowania wieku niemowlęcym, umie już raczkować, ale jeszcze nie chodzi, a porozumiewa się czymś, co tylko chwilami przypomina pojedyncze słowa. Zazwyczaj jest rozbrajająco uroczy i zdecydowanie mniej nieznośny niż to się zdarza prawdziwym dzieciom, ale ponieważ seria nie pretenduje nawet najodleglej do realizmu, nie stanowi to poważnej wady.

Postaci drugiego planu są barwne – a chwilami może nawet zbyt barwne. Wprowadzanie mniej lub bardziej zwariowanych kosmitów mija się trochę z celem, gdy mieszkańcy Ziemi są równie ekscentryczni i tak samo łamią wszelkie powszechne prawa fizyki… O ile na przykład mangaczka Mikan jest kompletnie nieprzewidywalna i sceny z jej udziałem są z reguły udane, o tyle lekko psychopatyczna wielbicielka Kanaty, Chris, jest już rozpaczliwie powtarzalna. Fakt, nagłe przejścia od trybu „bojowego” do trybu grzecznej panienki są początkowo zabawne, ale z czasem zaczynają nużyć, szczególnie gdy te sekwencje są rozciągane ponad miarę. O dziwo, najbardziej spodobała mi się trzyletnia Momoka, chociaż zazwyczaj nie przepadam za takimi postaciami, całkowicie sztucznymi – tu jednak smarkula łączyła dziecięcy upór z zaskakującą odpowiedzialnością, dzięki czemu mogła być pełnoprawną uczestniczką wydarzeń, a nie tylko irytującym elementem komediowym. Wypada wspomnieć coś o kosmitach, jednak można ich podzielić na dwie grupy – dziwaczne twory pojawiające się jednorazowo oraz powracających gości, którzy z grzeczności przyjmują zawsze postać ludzką. Pewną rolę odgrywają także rodzice Miyu oraz ojciec Kanaty – to miłe, że nie znikają z fabuły całkowicie i widać, że nawet z odległości interesują się życiem swoich dzieci i starają jakoś je wspierać.

Projekty postaci są typowe dla starszego shoujo, przy czym wszyscy nastoletni bohaterowie wyglądają dość dziecinnie – nie ma tu na przykład nikogo zasługującego na miano bishounena. Różnorodność projektu nie była chyba najmocniejszą stroną autorki – przyznam, że czasem miewałam problem z odróżnieniem na przykład Kanaty od brata Mikan, zaś dziewczęta dawały się rozpoznawać głównie dzięki fryzurom. Nie najlepiej wyszło także odzwierciedlenie wieku: dorośli wyglądają albo na nieco większych nastolatków, albo zbyt staro w stosunku do faktycznego wieku (to drugie to przypadek np. pana Saionjiego, który wygląda jak dziadek Kanaty, a nie jak ojciec). Animacja jest bardzo oszczędna, chociaż wiele rzeczy ułatwia np. to, że Ruu po prostu lewituje, nie wykonując przy tym żadnych ruchów. Sporo tu pustych przestrzeni (acz trzeba przyznać, że tła są ładnie rysowane), a oddalenie kamery z reguły szkodzi postaciom. Nie ma co liczyć na przesadną pomysłowość w kwestiach kosmicznych – chociaż akurat kiczowate spodki latające to raczej celowy zabieg.

Naprawdę udana jest za to ścieżka dźwiękowa, z pogodnymi, podkreślającymi sceny komiczne utworami. Piosenki w czołówce i przy napisach końcowych sprawiają wrażenie dość staroświeckich – pasowałyby do serii z lat osiemdziesiątych, podczas gdy Daa! Daa! Daa! to pozycja z 2000 roku. Mam natomiast pewne zastrzeżenie do seiyuu, chociaż wydaje mi się, że to może być decyzja reżyserska, a nie braki talentu. Część z nich, w szczególności grająca Miyu Kaori Nazuka (później mieliśmy okazję ją słyszeć m.in. jako Eurekę w Eureka Seven, Nunnally w Code Geass czy Tenri w KamiNomi) wygłasza swoje kwestie sztywno i z naciskiem, jakby czytała je z kartki. Można się do tego przyzwyczaić, ale mimo wszystko jest to wyraźnie zauważalne, zwłaszcza w scenach bardziej emocjonalnych, takich jak kłótnie.

Wydaje mi się, że nie należy tej serii skreślać, warto jednak podchodzić do niej z odpowiednimi oczekiwaniami. Nie ma co się spodziewać fabuły ani rozwoju jakichkolwiek wątków romantycznych (jeśli nie liczyć rzucanych tu i ówdzie aluzji), dlatego warto raczej dawkować odcinki Daa! Daa! Daa! powoli, żeby się „nie przejadły”. Z drugiej strony jest to rzecz pełna ciepła i pozwalająca się odprężyć. Jeśli ktoś jest ciekawy, proponuję, żeby spróbował kilka odcinków. Gdyby coś go tam szczególnie irytowało, niech pamięta, że lepiej nie będzie, ale jeśli anime mu się spodoba, nie musi się obawiać nagłego spadku poziomu.

Avellana, 29 listopada 2014

Recenzje alternatywne

  • Eltanin - 23 listopada 2004
    Ocena: 3/10

    Podstawowa komórka społeczna w wydaniu pary czternastolatków, zagubionego dwuletniego kosmity i gadającego kota­‑niańki. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Mika Kawamura
Projekt: Masayuki Onji
Reżyser: Hiroaki Sakurai
Scenariusz: Tomoko Konparu
Muzyka: Toshio Masuda