Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 6/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 18
Średnia: 6,44
σ=1,12

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Sulpice9)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Panda Kopanda

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 1972
Czas trwania: 2 (35 min, 37 min)
Tytuły alternatywne:
  • Panda! Go Panda
  • パンダ・コパンダ
Gatunki: Komedia
Widownia: Kodomo; Postaci: Dzieci, Zwierzęta; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Mała dziewczynka, opuszczony dom i… gadające pandy. Czy można zrobić pozbawiony wszelkiej logiki film, który dałoby się sklasyfikować jako „dobry”? Tak, o ile zabiorą się za niego Hayao Miyazaki i Isao Takahata.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: DanielloD

Recenzja / Opis

Zacznijmy od jednej bardzo ważnej rzeczy. Jeżeli należycie do tych widzów, którzy triumfalnie punktują wszelkie nieścisłości scenariusza i nie tolerują najmniejszych dziur w fabule, możecie sobie odpuścić zarówno tę recenzję, jak i cały film. Po prostu nie jesteście grupą docelową Panda Kopanda. Ale o tym za chwilę…

W zamierzchłych latach siedemdziesiątych, gdy japońskie animacje niewiele różniły się od zachodnich produkcji, panowie Hayao Miyazaki i Isao Takahata nakręcili dwuodcinkową opowieść o przygodach małej Mimiko. Całość odniosła jako­‑taki sukces, lecz wśród pozycji „sprzed studia Ghibli” nie może równać się popularnością z Zamkiem Cagliostro lub Sero­‑hiki no Goshu. Uściślijmy – to filmiki, do których scenariusz napisał Hayao Miyazaki, a wyreżyserował je Isao Takahata… Przecież po takiej informacji każdy miłośnik anime powinien rzucić się na Panda Kopanda niczym wygłodniały pies na połeć mięsa! Zatem z jakiej przyczyny Panda Kopanda nie dotarła do widzów z całego świata? Czy był to aż tak nieudany projekt, że twórcy chcieli o nim na zawsze zapomnieć? Nie sądzę – według mnie panowie nie chwalą się nadmiernie tą produkcją, gdyż zdecydowaną większość użytych tu motywów wykorzystali w swoich następnych dziełach.

Życie małej Mimiko nie należy do najłatwiejszych. Jej rodzice nie żyją, mieszka w domu na skraju miasteczka, a jej babcia właśnie wyjechała do Nagasaki, pozostawiając ją bez opieki. Na szczęście dziecko jest na tyle rezolutne, że potrafi i dom wysprzątać, i zakupy zrobić – nawet do szkoły chodzi z własnej woli. Lecz, choć babcia wyjechała, Mimiko nie może narzekać na brak towarzystwa. Do jej domku zawitała osobliwa parka – pan Panda i jego syn. A ponieważ dziewczynka jest sierotą, pan Panda zobowiązuje się zostać jej ojcem. W zamian za to Mimiko obiecuje być jak najlepszą mamą dla jego synka. Zatem przez 70 minut będziemy obserwować przygody bardzo dziwnej, wielogatunkowej rodziny (ojciec i dwójka dzieci, z czego jedno jest matką drugiego), ale nie bójcie się – to tylko miła komedia dla najmłodszych, a nie misz­‑masz w klimatach króla Edypa. Jak być może zorientowaliście się po opisie (albo przeglądając załączone do recenzji zrzutki) z pomysłów pokazanych w Panda Kopanda skorzysta przede wszystkim Mój sąsiad Totoro oraz Ponyo, a w dużo mniejszym stopniu Podniebna poczta Kiki i Rodzinka Yamadów. Jednak co udało się zrealizować z wielkim sukcesem w przyszłości, niekoniecznie sprawdziło się w przypadku jeszcze nie całkiem doświadczonych artystów.

Panowie wówczas nadal poszukiwali indywidualnego stylu, co jest najbardziej widoczne w kreacji głównej bohaterki. Mimiko wygląda jak Pippi Pończoszanka, zachowaniem przypomina Anię z Zielonego Wzgórza, ale też Emila ze Smalandii (no dobrze, trochę lepiej wychowanego) i Lisę Erikson (Dzieci z Bullerbyn). Choć cechuje ją zaraźliwy optymizm innych młodych bohaterek Ghibli, nie może się równać z Kiki, Mei lub małą Taeko. Muszę jednak przyznać, że w kilku scenach mile mnie zaskoczyła, a użyczająca jej głosu Kazuko Sugiyama odwaliła kawał naprawdę dobrej roboty. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego tak chętnie staje na rękach, odsłaniając swoje niewymowne. Panowie mogli wymyślić jakiś subtelniejszy, mniej kontrowersyjny sposób wyrażania radości…

Z pandami mam pewien problem. Są sympatyczne i na pewno przypadną do gustu najmłodszym, ale widać wyraźnie (zwłaszcza na początku filmu), że twórcy nie do końca wiedzieli, jaką rolę mają spełniać w filmie. Na początku możemy pomyśleć, że będą japońskim odpowiednikiem Kota i Lisa z Pinokia (pan Panda okazuje przesadne zainteresowanie bambusowym lasem należącym do Mimiko), ale już po kilku minutach cała ta dwuznaczność znika, a pan Panda wchodzi w rolę przyszłego Totoro. Młody Panda i mały Tygrysek (pojawiający się w drugim odcinku) nie wnoszą niczego ciekawego do fabuły i nie wykraczają poza standardową rolę słodkich dzieci, jednak specjalnie mi nie przeszkadzali.

Nawet jeśli bohaterowie to w miarę udany element filmu, całość cierpi przez dwa zasadnicze błędy scenariusza. Po pierwsze, film pozbawiony został wszelkiej logiki. Nie mówię tu o gadających zwierzakach (bo musiałbym wyeliminować zdecydowaną większość animacji z tego okresu), ale o nieprawdopodobnie głupich i naciąganych reakcjach dorosłych bohaterów. Na przykład gdy Mimiko rozmawia z policjantem o tym, że będzie mieszkać sama w domu, funkcjonariusz pyta ją, jak sobie poradzi, jeśli do domu wtargnie włamywacz. Mała odpowiada coś w stylu „Super! Jeszcze nigdy nie widziałam włamywacza!” (przyznaję, to było zabawne). Natomiast policjant zaczyna się śmiać i mówi „No, tu mnie masz”, a zatem nie widzi absolutnie problemu, by kilkuletnie dziecko mieszkało samo w opuszczonym domu na uboczu (sic!). Niestety, takich reakcji jest dużo więcej. Oczywiście można wysunąć argument, że to film dla dzieci, że nie wszystko należy traktować poważnie, że one się nie zorientują itp., itd. Jednak w Moim sąsiedzie Totoro Mei nie zostawała sama bez opieki, a nawet w Pippi Pończoszance (która przecież była główną inspiracją dla Takahaty i Miyazakiego) został poruszony problem samotnie mieszkającej dziewczynki. Zaś według naszych artystów dzieci mogą wychowywać się same. Zresztą takich absurdów jest więcej – choć może nie będę ich już wymieniał, by nie zdradzić i tak szczątkowej fabuły.

Mój drugi zasadniczy zarzut dotyczy nieumiejętnego zbalansowania elementów komediowych i poważnych. O ile Mój sąsiad Totoro jest pogodny, o tyle Panda Kopanda to czysta słodycz. I znowu: film dla najmłodszych powinien być lekki, ale jeśli dostajemy siedemdziesięciominutowy festiwal permanentnych uśmiechów, słodkości i śmichów­‑chichów, to po seansie widz jest bardziej zmęczony niż po Grobowcu świetlików. Twórcom zabrakło pomysłu, by dodać przynajmniej jedną smutniejszą lub poważniejszą scenę, która choć na chwilę zmieniłaby klimat filmu. Dorosłym widzom przyszło czekać aż do Mojego sąsiada Totoro, by nie wynudzić się na produkcji przeznaczonej dla najmłodszej widowni.

Gdyby nie kilka napisów po japońsku, w życiu byście nie zgadli, że to anime. Kreska, ruchy postaci i kolory przypominają produkcje naszego poczciwego studia Se­‑Ma­‑For, a muzyka kojarzy się z radzieckimi bajkami tworzonymi przez utalentowanych artystów dysponujących niezłym budżetem. Animacja, choć czterdzieści lat temu na pewno robiła dobre wrażenie, dziś nikogo nie zachwyci. Z drugiej strony filmy skierowane do najmłodszych dzieci nie muszą zachwycać każdym kadrem i nie ma tu jakichś większych niedociągnięć lub niekonsekwencji w rysunku. Muzyka jest równie słodka jak cały film, poza tym zbyt mocno wybija się na pierwszy plan, ale za to utwory zostały dobrze dobrane, a całość bardzo przyzwoicie zinstrumentalizowana. W ramach ciekawostki – opening w dużej mierze wykorzystano później w kompozycji Sanpo (czyli po raz kolejny mamy element z Mojego sąsiada Totoro.

Czy Panda Kopanda to projekt nieudany? Na pewno nie – wciąż jest słodki, niewinny, doskonale nadający się dla małych dzieci. Z tym że to żadne arcydzieło na miarę późniejszych dzieł Hayao Miyazakiego i Isao Takahaty. Poza tym film polecam widzom sentymentalnym – te siedemdziesiąt minut to jazda bez trzymanki po wszystkich bajkach i książkach naszego dzieciństwa (no powiedzmy dzieciństwa z lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych): mamy literaturę skandynawską, radzieckie bajki, polskie produkcje i tradycyjne baśnie. No i nie możemy zapominać o Ghibli­‑maniakach, którzy powinni obejrzeć film od deski do deski, by doszukać się pierwowzorów pomysłów wykorzystanych w późniejszych produkcjach. Filmu na pewno nie polecam widzom poszukującym „czegoś więcej” lub oczekującym mocnej, maksymalnie podkręconej rozrywki. Jeśli natomiast jesteście ciekawi, co dwóch wielkich reżyserów mogło zrobić z historią o małej dziewczynce i wielkiej pandzie, poświęćcie mu choć kilka minut.

Sulpice9, 29 października 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Autor: Hayao Miyazaki
Reżyser: Isao Takahata
Scenariusz: Hayao Miyazaki
Muzyka: Masahiko Satou