Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 17
Średnia: 7,06
σ=2,04

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Smile Precure!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2012
Czas trwania: 48×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Glitter Force
  • スマイルプリキュア!
Gatunki: Przygodowe
Widownia: Shoujo; Postaci: Magical girls/boys, Uczniowie/studenci; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Magia
zrzutka

Pięć wojowniczek ratuje świat przed zagrażającym mu złym zakończeniem! Seria słodka i lukrowana, ale całkiem zgrabna i do rzeczy.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Miyuki Hoshizora to zwyczajna gimnazjalistka, którą wyróżnia ogromna pasja do książek… Wprawdzie tylko tych z obrazkami (i baśniami), ale powiedzmy, że dobre i to. Chociaż zazwyczaj nie ma problemów z nawiązywaniem znajomości, nawet ją dopada trema przed pójściem do nowej szkoły. Ale co to? Po drodze zderza się z uroczą gadającą maskotką, która oznajmia jej, że przybyła na Ziemię w poszukiwaniu Pretty Cure, a następnie pospiesznie się oddala. Miyuki nie ma czasu jej ścigać, jak się jednak łatwo domyślić, nie będzie to ich ostatnie spotkanie. Zdumiona Candy – bo tak się to słodkie maleństwo nazywa – stwierdzi, że pierwszą z poszukiwanych przez nią wojowniczek jest właśnie nasza bohaterka, po przemianie przyjmująca imię Cure Happy. Zaraz – pierwszą? Wojowniczek ma być w sumie pięć, a chociaż może to wyglądać na wyjątkowo szczęśliwy (jak z baśni?) zbieg okoliczności, do Miyuki niebawem dołączy czwórka jej nowych koleżanek z klasy. Zakochana w baśniach Miyuki, żywiołowa i pogodna Akane (Cure Sunny), utalentowana, choć bojaźliwa Yayoi (Cure Peace), zdecydowana i energiczna Nao (Cure March) oraz elegancka i perfekcyjna Reika (Cure Beauty), wspierane przez (zawodną, niestety) Candy stworzą niepokonany zespół!

Tym razem zło zagrażające naszemu światu ma postać królestwa Bad End, które, zgodnie ze swoją nazwą, pragnęłoby doprowadzić wszystko i wszystkich do jak najgorszego końca. Wprawdzie imperator Pierrot jest na razie unieszkodliwiony po walce z królową krainy baśni – Märchenlandu – ale jego słudzy zrobią wszystko, by jak najszybciej zebrać „złą energię”, która pozwoli mu się odrodzić. Candy jest oczywiście wysłanniczką ww. królowej, której zadaniem jest zapobieżenie nieszczęściu poprzez znalezienie… Ale o tym była już mowa w poprzednim akapicie, prawda?

Serie Precure nigdy nie miałyby specjalnych szans na nagrodę za najoryginalniejszy scenariusz, jednakże Smile Precure! jest pierwszym tytułem z tego cyklu, który wyraźnie czerpie garściami ze swoich poprzedników. Nie chodzi tu tylko o zestaw bohaterek, podejrzanie przypominający ten z Yes! Precure 5, kopiowane są całe sceny, co szczególnie widoczne było na samym początku – spotkanie Miyuki i Candy, czy prezentacja Miyuki w nowej klasie, niemal identyczna z tą z Heartcatch Precure!. Gdyby Precure było cyklem o ciągłej fabule, obcięłabym za to bezlitośnie punkty. Mamy tu jednak do czynienia z dziewiątą odsłoną telewizyjną i siódmym zestawem bohaterek. Nie tylko trudno w tej sytuacji o niepowtarzanie motywów, ale wręcz nie ma właściwie powodów, żeby tego specjalnie unikać – ostatecznie nowi widzowie będą pewnie poznawać cykl od najnowszych serii zaczynając, a starsi powinni już byli wyrosnąć z wieku, w którym fascynowali się magicznymi wojowniczkami (a jeśli nie wyrośli, to są fanami Precure w każdej postaci). Prawdziwe pytanie brzmi więc, jak ta seria sprawdza się jako samodzielna produkcja?

Otóż sprawdza się całkiem nieźle. Tym razem zrezygnowano dla odmiany z mozolnego gromadzenia drużyny przez połowę serii i podsuwania widzowi fałszywych tropów co do tożsamości kolejnych wojowniczek. Wszystkie dziewczęta od razu pojawiają się w czołówce, a ich wtajemniczenie zajmuje dokładnie pięć odcinków, po jednym dla każdej. W związku z tym rozwój głównego wątku jest bardzo prosty – kolejne walki z „potworami tygodnia” w każdym odcinku, z kulminacjami w połowie i w finale serii. Na plus należy zapisać, że ekipa złych kilka razy zmienia rodzaj wzywanych potworów, utrudniając tym życie bohaterkom i zmuszając je do wznoszenia się na nowe wyżyny swoich możliwości (niestety, ma to też związek z dodatkowymi transformacjami i sekwencjami ataku). Zdecydowanym minusem jest spójność logiczna tego wątku – królestwo Bad End mogłoby swoje niecne plany zrealizować od początku do końca, w ogóle nie pokazując się drużynie Pretty Cure na oczy, a przynajmniej starając się ich unikać. W dodatku tym razem bohaterki od początku dysponują magicznym przejściem, pozwalającym im na podróże po całym świecie, więc miałyby wszelkie możliwości, żeby dla odmiany ganiać za złymi, a nie czekać, aż do nich przyjdą i grzecznie zaatakują gdzieś w pobliżu. Ku mojemu zdziwieniu, ten pomysł w ogóle nie zostaje wykorzystany i jak zawsze ataki sił ciemności są ściśle dopasowane do harmonogramu zajęć bohaterek, z uwzględnieniem dni wolnych i letnich wyjazdów.

Od początku jestem zdania, że tym, co decyduje o poziomie poszczególnych serii Precure, jest nie tyle główny wątek – mimo wszelkich wysiłków twórców zawsze dość przewidywalny – ale cała reszta, czyli wypełniające odcinki „mięsko”. Pod tym względem Smile Precure! lokuje się zdecydowanie w czołówce cyklu. Poszczególne odcinki są zazwyczaj pomysłowe i autentycznie zabawne – nawet te, które mają udzielić oglądającym serię dzieciom Ważnej Życiowej Lekcji, są zwykle zgrabne i pełne naturalnego humoru. Przyjemnym akcentem okazało się to, że na bohaterki umiejętność używania mocy i ataków specjalnych nie spływa z nieba – przez pierwsze odcinki bardzo wyraźnie się tego uczą, czasem ponosząc spektakularne porażki. Oprócz zwykłych dla tego cyklu perypetii szkolnych, po raz pierwszy pojawiają się problemy na tle, że tak powiem, magicznym – za sprawą regularnie spadających bohaterkom pod nogi wynalazków jednej z podwładnych Pierrota. Początkowo wydawało mi się, że ten pomysł szybko się zużyje, ale właśnie te odcinki oceniłabym jako najbardziej udane – w dalszej części serii wznoszą humor niemalże na poziom surrealistyczny, jak w odcinku, w którym jedna z Pretty Cure zostaje przemieniona w wielkiego robota.

Nie zamierzam przeprowadzać analizy porównawczej pomiędzy bohaterkami Smile Precure! a Yes! Precure 5. Jak pisałam wcześniej, uważam to za niesprawiedliwe, a poza tym w trzech przypadkach podobieństwo jest czysto powierzchowne, zaś w dwóch pozostałych istnieje wystarczająco dużo różnic, by nie mówić o kopiach czy klonach. Jeśli jednak miałabym wskazać powód, dla którego tę serię uważam za udaną (w odróżnieniu od wspomnianej poprzedniczki), powiedziałabym, że tym razem udało się dobrać proporcje cech charakteru w taki sposób, by piątka dziewcząt mogła funkcjonować nie tylko jako drużyna bojowa, ale także jako przyjaciółki. Łączące je więzi są naturalne i bardzo symetryczne, ani razu nie odnosiłam wrażenia, że któraś nie pasuje do pozostałych i została dodana do mieszanki firmowej wyłącznie decyzją scenarzystów. Nie chcę ich opisywać zbyt szczegółowo – po pierwsze, szkoda mi miejsca, a po drugie, ich poznawanie jest jedną z przyjemniejszych części seansu. Wspomnę tylko, że w każdym przypadku zadbano o zespół zróżnicowanych cech charakteru i praktycznie o każdej dziewczynie dowiadujemy się czegoś, czego nie wiedzieliśmy na początku. Do tego trzeba jeszcze dorzucić zaraźliwy entuzjazm i radość życia, które sprawiają, że bohaterki naprawdę łatwo jest szczerze polubić, nawet jeśli nie uważamy ich za realistyczne czy wielowymiarowe postacie.

Udział maskotek w serii oceniłabym na półtora etatu. Od samego początku z bohaterkami przebywa Candy – biało­‑żółto­‑różowa, urocza i straszliwie dziecinna. Wydaje mi się jednak, że jest mniej irytująca właśnie dlatego, że występuje w jednym egzemplarzu (wcześniej tego typu stworzenia pojawiały się na ogół w duecie). Tak czy inaczej jest jednak najbardziej klasycznym rodzajem maskotki, jaka może pojawić się w magical girls, więc nawet jeśli komuś jej istnienie nie przypadnie do gustu, powinien pamiętać, że to stały element gatunku. Rzeczone pół etatu należy przydzielić starszemu bratu Candy (na szczęście mało do niej podobnemu), Popowi, który pojawia się rzadko, odzywa się do rzeczy, a przy tym nie piszczy i ma stosunkowo mało uciążliwą manierę mówienia. Królowa Märchenlandu przypomina natomiast królową Ogrodu Światła z Futari wa Precure – jest ogromna, złocista, komputerowa i praktycznie przez całą serię nieruchoma. Poza tym baśniowa tematyka nie jest tu przesadnie zaakcentowana, a przydomki wojowniczek luźno nawiązują do pozytywnych (baśniowych?) cech i zjawisk (jak sądzę, March wywodzi się od niemieckiego Märchen, czyli bajka, nie od angielskiej nazwy miesiąca), ale nie układają się w czytelną i konsekwentną całość.

Imperator Pierrot pozostaje przez większość serii odległym straszakiem, czynny udział w wydarzeniach bierze natomiast czwórka jego podwładnych. Troje z nich, mimo pewnej skuteczności, to postacie zdecydowanie komediowe, odpowiadające etatowym „straszydłom” z bajek dla dzieci – Zły Wilk, Baba Jaga oraz Czerwony Oni (w tradycji europejskiej byłby to zapewne po prostu diabeł). Także w przypadku ich interakcji, zainteresowań i pomysłów na życie twórcy wykazali się inwencją, zdecydowanie ubarwiającą coodcinkowe starcia z Pretty Cure. Czwarta sztuka, czyli Joker, jest natomiast z nieco innej bajki… Albo i w ogóle nie z bajki. Przyznam, że tu akurat udało się wykreować postać, która autentycznie sprawia wrażenie niebezpiecznej i odpychającej, co w pogodnej serii dla dzieci jest sporą sztuką. Mieszane uczucia wzbudziły we mnie „potwory tygodnia” – muszę pochwalić je za graficzną konsekwencję (której wcześniej często brakowało), ale pomysł polegający na tworzeniu z najrozmaitszych przedmiotów przerośniętych wersji upiornych klaunów nie każdemu musi przypaść do gustu.

Za projekty postaci odpowiada Toshie Kawamura, który wcześniej pracował przy Yes! Precure 5, co oczywiście przekłada się na pewne podobieństwo wyglądu (choć nie takie, jak w przypadku bohaterek Futari wa Precure i Futari wa Precure Splash Star). W porównaniu do wcześniejszej serii tutaj wyglądają zdecydowanie bardziej dziecinnie, czego absolutnie nie liczyłabym jako wady – mamy przecież do czynienia z gimnazjalistkami. Kostiumy są tym razem całkiem ładne i praktyczne – zrezygnowano z nadmiaru falbanek i halek, dodając zamiast tego krótkie legginsy, bardzo rozsądne w przypadku minispódniczek. Transformacja w Pretty Cure łączy się także ze zmianą koloru włosów (na żywszy i jaśniejszy) oraz fryzur, które tym razem biją absolutnie wszystkie rekordy nieprawdopodobieństwa (wystarczy spojrzeć na Cure Peace). Reszta grafiki prezentuje się standardowo i oszczędnie. Projekty drugoplanowych i epizodycznych postaci są niebrzydkie, ale trudne do zapamiętania (chociaż postarano się o rozsądne zróżnicowanie szkolnych kolegów i koleżanek bohaterek), zaś wysłannicy zła nie sprawiają przesadnie groźnego wrażenia. Amatorki bishounenów nie znajdą tu nic dla siebie, chyba że skoncentrują się na smukłej figurze i efektownej białej grzywie, ignorując wilczy pysk Wolfruna. Tła są bardzo przeciętne, a chociaż zdarzają się odcinki ładne, brakuje tu staranności – zaraz po pięknych ujęciach jesiennego parku wracamy do standardowych zielonych drzew. Należy natomiast pochwalić sposób pokazania walk: przyjemne było to, że nawet najbardziej powtarzalne ataki nie były za każdym razem robione metodą kopiuj­‑wklej. Na przykład Cure Peace zawsze jest lekko (i uroczo) przerażona, gdy gromadzi się wokół niej elektryczność (stanowiąca jej główny rodzaj ataku) – zawsze, ale nie wtedy, kiedy z treści odcinka wynika, że powinna być bardziej niż zwykle zmotywowana lub zdeterminowana. Oczywiście nadal bardzo wiele tu powtarzalności i w większości odcinków sporą część walki można bez większej szkody przewinąć, ale takie drobiazgi wprowadzają pewne urozmaicenie.

Ponieważ za ścieżkę dźwiękową odpowiada dyżurny kompozytor cyklu, Yasuharu Takanashi, nie należy się tu spodziewać niczego odkrywczego. Owszem, melodyjki wpadają w ucho, ale nie jest to coś, czego poszukiwałoby się w wersji CD. Dostaniemy tu jeden opening, pogodne i energiczne (jak zwykle) Let’s Go! Smile Precure, nieznacznie zmodyfikowany w drugiej połowie serii. Poza tym po raz kolejny okresowo wplatane są w niego ujęcia z towarzyszących tej serii filmów, czyli Precure All Stars New Stage i Smile Precure!: Ehon no Naka wa Minna Chiguhagu! – jak zwykle też ostrzegam, że zdradzają one zdecydowanie za dużo z fabuły tych produkcji, więc osoby uczulone na tzw. spoilery powinny je raczej omijać. Bardzo spodobała mi się pierwsza z dwóch piosenek przy napisach końcowych, czyli Yeah! Yeah! Yeah! – trudno ją nazwać wielkim dziełem muzycznym, ale promieniuje tym samym zaraźliwym entuzjazmem, co cała seria. Niezbyt udana wydała mi się za to druga, Mankai Smile!, przede wszystkim dlatego, że śpiewana sztucznie „udziecinnionymi” głosikami była zwyczajnie przykra dla ucha.

Cykl zaczyna wyraźnie stawiać na bardziej popularne seiyuu, odchodząc od zatrudniania debiutantek. Misato Fukuen (Miyuki) grała m.in. Yoshikę w Strike Witches, Konjiki no Yami w cyklu To Love­‑Ru: Trouble i Rikę w Boku wa Tomodachi ga Sukunai. Hisako Kanemoto (Yayoi) słyszeliśmy m.in. jako tytułową bohaterkę Shinryaku! Ika Musume, Yui z Kokoro Connect, a także Mael Storm z Kore wa Zombie Desuka?. Marina Inoue (Nao) ma na koncie role Youko w Tengen Toppa Gurren Lagann, Alicii w Senjou no Valkyria oraz Kany w Minami­‑ke, natomiast najstarsza z tej ekipy Chinami Nishimura (Reika) grała m.in. Hydrę w UFO Princess Valkyrie oraz… prezesa Arię w cyklu Aria. Najmniejszy dorobek ma wcielająca się w Akane Asami Tano, ale też doskonale poradziła sobie z rolą, ożywiając swoją bohaterkę uroczym dialektem Kansai. Resztę ról obsadzają głównie aktorzy głosowi doświadczeni, ale niekoniecznie z najwyższej półki – nie znajdziemy tu większych gwiazd męskich, za to Ikue Ootani (Candy) grała (i nadal gra) m.in. w One Piece (Chopper), Pokémon (Pikachu) oraz Meitantei Conan (Mitsuhiko).

Smile Precure!, podobnie jak większość pozycji z tego cyklu, jest produkcją samodzielną, którą zdecydowanie można oglądać bez znajomości pozostałych. Osoby, które nie miały jeszcze do czynienia z Precure, muszą się nastawić na znaczną komercjalizację – praktycznie w każdym odcinku mamy prezentację jakichś gadżetów, w tym przypadku przede wszystkim „magicznych” przypinek. Nie jest to specjalnie uciążliwe, kiedy się już do tego przywyknie, pamiętam jednak, że na początku znajomości z tym cyklem byłam zdziwiona takim natężeniem treści reklamowych, więc lojalnie uprzedzam. Jeśli kogoś to nie zrazi, znajdzie tu uroczą serię magical girls – przystosowaną do potrzeb młodszych widzów (i to w kategoriach raczej europejskich niż japońskich), ale na tyle zgrabnie napisaną i zabawną, że oglądanie jej powinno być prawdziwą przyjemnością.

Avellana, 27 sierpnia 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Toei Animation
Autor: Izumi Toudou