Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 9/10 grafika: 8/10
fabuła: 8/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,00

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 568
Średnia: 7,96
σ=1,47

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Yumegari)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Paradise Kiss

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2005
Czas trwania: 12×25 min
Tytuły alternatywne:
  • ParaKiss
  • パラダイス・キス
Tytuły powiązane:
Widownia: Josei; Postaci: Artyści, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Uczucie w świecie początkujących kreatorów mody. Pozycja dla trochę starszych wielbicieli romansów.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Uczennicy renomowanego liceum, Yukari Hayasaki, nie można było nigdy zaliczyć do osób interesujących. Całe jej życie kręciło się dotąd wokół szkoły, bowiem zdobywanie jak najlepszych ocen wydawało jej się jedynym sposobem na usatysfakcjonowanie wymagającej matki. W chwili, gdy niespodziewanie spotyka grupę ekscentrycznych młodych projektantów, cały jej system wartości zostaje wywrócony do góry nogami. Początkowo im niechętna, w końcu przystaje na propozycję zostania modelką na szkolnym pokazie mody. Duży wpływ na tę decyzję ma jej fascynacja liderem „Paradise Kiss” (tak bowiem nazwa się owa grupa), uwodzicielskim Georgem. Yukari stopniowo zaczyna zmieniać podejście do świata i stara się raczej brać sprawy w swoje ręce niż być bierną uczestniczką wydarzeń. Czasami można jednak odnieść wrażenie, że do kierowania swoim życiem zabiera się ze złej strony. I że jej decyzje są bardziej wynikiem manipulacji George'a niż jej własnych przemyśleń…

Podczas oglądania Paradise Kiss jedna rzecz rzuca się w oczy – to nie jest zwykłe shoujo. Seria ta reprezentuje gatunek zwany josei, adresowany do młodych, dorosłych kobiet (innym przedstawicielem tego nurtu jest chociażby Honey and Clover – obie te serie są zresztą często ze sobą porównywane). Różnica jest wyraźna: zupełnie inaczej niż w anime dla nastoletnich dziewcząt, znacznie dojrzalej spojrzano na problemy, z jakimi każdy z nas się styka: szkoła, stosunki z rodzicami, związki, wybór drogi życiowej. Wszystko tu jest bardzo realistyczne, niemal czuje się prawdziwe życie – szczególnie w kwestii stosunków damsko­‑męskich. Rzadko widuje się anime, gdzie para ludzi przeżywa trudności nie tylko ze względu na rywali (bądź rywalki), zawirowanie losu, Dylematy Moralne, czy Tragiczną Przeszłość. W Paradise Kiss główną przeszkodą dla miłości są charaktery bohaterów. Tak jak w normalnym świecie – ludzie brną w związki, nie zważając na różnice poglądów i celów życiowych.

Bohaterowie, podobnie jak stosunki między nimi, także są bardzo prawdziwi. Ich zachowania nie są wynikiem dramatów przeżytych w dzieciństwie, ale po prostu środowiska, w jakim wzrastali. Pozorne niekonsekwencje w ich poczynaniach są zrozumiałe, gdy przyjrzymy się chociażby ich rodzinom. Najwyraźniej widać to na przykładzie pary głównych bohaterów. Yukari, mimo buntu młodzieńczego, tak naprawdę przypomina bardzo swoją matkę – jest równie porywcza, kapryśna i przesadnie ambitna. George natomiast, wyrażający swoje uczucia na tysiące – czasami bardzo nieprzyjemnych – sposobów, staje się o wiele bardziej ludzki, gdy poznajemy jego rodziców. Pozostali bohaterowie również mają skomplikowaną, prawdopodobną psychikę. Pozostaje jednakże kwestia tego, czy całą tę gromadkę da się polubić. Spotkałam się ze skrajnymi opiniami na ten temat. Główne zarzuty skierowane są najczęściej do George'a, który rzeczywiście może budzić niechęć swoim wyrachowaniem i okrucieństwem. Cóż, recenzentka musi jednak przyznać, że ten paskudny typ zawsze ją fascynował i kocha Paradise Kiss głównie z jego powodu.

Jak na razie same pochwały… Ale nie może być tak różowo. Bolączką wielu serii anime jest to, że często nie są tak dobre jak mangowe pierwowzory (i nie spełniają tym samym oczekiwań dużej części fanów). Tak jest też w tym przypadku. Doskonałej mandze Ai Yazawy dorównać jest bardzo trudno, mimo że twórcy starali się być jej wierni. Dla kogoś, kto nie czytał komiksu, seria telewizyjna może być objawieniem. Zaznajomieni z wersją papierową nie będą mogli jednak powstrzymać okrzyków zgrozy, szczególnie analizując warstwę fabularną. Potraktowano ją nierówno – są odcinki bardzo ładnie rozplanowane, gdzie historia rozwija się dynamicznie, ale bez zbytniego pośpiechu. Istnieją jednak takie, a mówię tu szczególnie o odcinkach 3., 4. i 12., gdzie twórcy usilnie starali się upchnąć nawet po dziesięć rozdziałów z mangi! Ostatni odcinek został tak potwornie skrzywdzony, że aż się chce płakać. Samo zakończenie byłoby dobre, gdyby nie pośpiech – zabrakło chociażby jednego dodatkowego odcinka, żeby ładnie pozamykać wszystkie wątki. Dość powiedzieć, że z pięciotomowej mangi na cztery pierwsze tomy przypada jedenaście odcinków anime, a na piąty – jeden! Wygląda na to, że twórcy postanowili skupić się na jednym wątku, zaniedbując inne, na czym ogromnie traci przepiękny finał. Wycięto także większość scenek komediowych, które były jedną z największych zalet mangi. W rezultacie otrzymaliśmy twór dosyć poważny, praktycznie pozbawiony bardzo charakterystycznego, błyskotliwego humoru oryginału.

Grafika wprawiła mnie w prawdziwą konsternację. Trudno mi nie docenić jej zalet, ale jednocześnie nie mogę przymknąć oka na wady. Zacznę od tego, co mi się spodobało. Po pierwsze, tła. Szczególnie wnętrza prezentują się pięknie, z mnóstwem szczegółów i bogactwem kolorów. Niezwykle interesujący jest również zabieg pokazywania podrasowanych zdjęć Tokio na początku każdego odcinka (chociaż przewijające się wtedy po ekranie stworki są raczej dziwaczne i nie jestem pewna, czy pasują do tej historii). Po drugie, dopracowane projekty postaci również robią wrażenie. Moim zdaniem stanowią złoty środek pomiędzy niesamowitą i piękną, ale krytykowana przez wielu kreską mangi, a typowymi projektami w większości anime. Warto również wspomnieć o takich szczegółach jak to, że bohaterowie nieustannie się przebierają i zmieniają uczesanie, czy też o palecie kolorystycznej, gdzie kolory wydają się lekko przydymione. Całość ma prawdziwy klimat europejskiego glamour, bardzo pasujący do serii o modzie.

Główne zastrzeżenia mam do animacji, a właściwie do tego, jak bardzo jej poziom różni się w poszczególnych odcinkach. W skrajnych przypadkach aż zwijało mnie z wściekłości. Zdenerwował mnie szczególnie zalew ujęć z oddali, na których nikną wszelkie szczegóły. Także zbliżenia na usta bohaterów i ich twarze są może ładne, ale występowały o wiele za często. No i przydługie ujęcia małych, nieważnych i nieruchomych przedmiotów, takich jak łyżeczka czy filiżanka, wstawione chyba tylko po to, by zaoszczędzić na animacji. Druga rzecz: pisałam o ładnych projektach postaci, ale miałam tu na myśli te ukazane z rozsądnej odległości. Niestety, już małe oddalenie kamery odkrywa nieprzyjemną rzeczywistość: to nie są ludzie! Czy ludzie mogą mieć takie chude, nieproporcjonalne ciała i pokrzywione sylwetki? Ja protestuję. Irytujące, niepasujące do serii (chociaż niepozbawione pewnego uroku, trzeba przyznać) są również pojawiające się od czasu do czasu formy super­‑deformed. Postacie nagle zyskują wielkie, okrągłe głowy, przywodzące na myśl bardziej kreskówki amerykańskie niż anime. Zupełnie nie podobają mi się też przelatujące po ekranie „zmieniacze scen” w postaci kwiatków i maskotek. Dotąd nie wymyśliłam, co twórcy chcieli przez to przekazać. Poza tym, pomijając ruchy ust, plan się nie porusza – a jeśli już, to wolałabym, żeby stał w miejscu, bo ruchy są tak nienaturalne, jakby postacie zamiast chodzić, kołysały się w miejscu. Strasznie jest mi szkoda, bo opening to cudowny kawałek animacji, który zachwyca doborem kolorów i szczegółowością. Jednak najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że im bliżej końca serialu, tym lepiej z grafiką. Tak jakby realizatorzy nie byli pewni, czy im starczy funduszy do końca, więc na wszelki wypadek ciułali każdy grosz. Dlatego tak gdzieś w okolicach 6 odcinka obserwujemy wyraźny przełom i odtąd animacja prezentuje się przyzwoicie. Znika też (na szczęście!) dziwaczne super­‑deformed, a częstotliwość pojawiania się „przerywników” spada. Dlatego ogólnie anime ma u mnie plusa za tendencję zwyżkową. Nie jest to jednak jeszcze to, czego oczekiwałam.

Muzyka to kolejna rzecz, która mnie zawiodła. Z początku prawie w ogóle jej nie ma, a poza dialogami na planie panuje cisza. W późniejszych odcinkach to się odrobinkę poprawia, ale i tak podkładu nie ma za dużo, a to, co nam zaprezentowano, nie jest warte słuchania. Atelier towarzyszy jeden (przynajmniej ja jeden zapamiętałam) rockowy motyw muzyczny, zresztą bardzo kiepski, coś podobnego pojawia się też parę razy towarzysząc postaci Arashiego. Wiem, że oprócz tego czasami coś tam niemrawo brzdąknęło w oddali, ale nie zwróciłam na to uwagi, co raczej nie świadczy dobrze o tle muzycznym. Aktorzy podkładający głosy też budzą pewne zastrzeżenia. Nie mówię tu o moim wyobrażeniu co do głosów postaci. Oczywiście, bardzo zauważalny jest fakt, że Izabella (według scenariusza transwestyta!) mówi głosem ewidentnie kobiecym, ale uwagi mam raczej do głównej bohaterki. Odtwarzająca jej rolę Yu Yamada mówi zupełnie bez wyrazu, nie wkładając w nią żadnego uczucia. Debiutantka czy nie, trzeba się było jednak postarać! W przypadku pozostałych sprawa wygląda już o wiele lepiej, jednakowoż te dwie rzeczy przeszkadzały mi w trakcie oglądania. Skąd więc szóstka za muzykę, skoro z mojego opisu wynikałoby, że nie zasługuje na więcej niż trzy? Po prostu średnia została drastycznie zawyżona przez świetne opening i ending. Towarzyszące czołówce popowe Lonely in Gorgeous zmusza do odtwarzania tego utworu wciąż i wciąż, a potem nie daje się przestać nucić. Należy nadmienić, że autorka recenzji generalnie za j­‑popem nie przepada, więc sam fakt, że się od tej piosenki uzależniła, już o czymś świadczy. Ending to natomiast wielka niespodzianka – bowiem wykonuje go nie kto inny, jak będący właśnie u szczytu popularności brytyjski zespół rockowy Franz Ferdinand. To, czy komuś się ta piosenka spodoba, czy nie, zależy od jego stosunku do tego rodzaju muzyki – ja osobiście ją uwielbiam, zwłaszcza połączoną z prześmieszną animacją w końcówce każdego odcinka. Na uwagę zasługuje również fakt, jak bardzo adekwatne są te utwory do charakterów głównych bohaterów – nawiązujące do bajki o Kopciuszku Lonely in Gorgeous znakomicie obrazuje Yukari, a zachodnie i ironiczne Do You Want To od razu przywodzi na myśl George'a. Biorąc pod uwagę te dwa świetne utwory, aż dziw bierze, że to jedyna mocna strona muzyki w serii…

Mimo wszystkich wad uważam Paradise Kiss za serię godną uwagi. Dynamiczna (jak na serię obyczajową), ciekawa akcja, interesujący bohaterowie, niezła (summa summarum) grafika i znakomite opening i ending to bez wątpienia argumenty przemawiające za. Odradzam jednak seans zawziętym przeciwnikom romansów i osobom z alergią na modę, bowiem głównie na tych tematach skupia się ta pozycja. Nie polecam również dzieciom – jak przystało na serię dla trochę starszych widzów, niepominięte zostały sprawy seksu (chociaż trzeba przyznać, że potraktowano je z poczuciem humoru). I ostrzegam fanów mangi, że powinni się przygotować na pewne rozczarowania.

Yumegari, 13 stycznia 2006

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Madhouse Studios
Autor: Ai Yazawa
Projekt: Nobuteru Yuuki
Reżyser: Osamu Kobayashi
Scenariusz: Osamu Kobayashi
Muzyka: Hiroaki Sano

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Paradise Kiss - artykuł na Wikipedii Nieoficjalny pl
Podyskutuj o Paradise Kiss na forum Kotatsu Nieoficjalny pl