Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 4/10 grafika: 6/10
fabuła: 2/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,71

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 344
Średnia: 6,84
σ=1,89

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Black Bullet

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ブラック・ブレット
Widownia: Seinen; Postaci: Obcy, Uczniowie/studenci; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Przyszłość; Inne: Supermoce
zrzutka

Kiedy ludzkości grozi zagłada ze strony krwiożerczych potworów, jedyną nadzieją na przetrwanie okazują się małe i słodkie dziewczynki. Czyli seinen z poważnymi problemami osobowościowymi.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Rok 2021 zapisał się tragicznie w historii jako desperacka próba odparcia inwazji potworów, zwanych Gastrea. Teoretycznie największe niebezpieczeństwo zostało zażegnane, jednak zdziesiątkowana ludzkość, nadal narażona na atak bestii, jest zmuszona do życia w specjalnych strefach otoczonych olbrzymimi monolitami z varanium, specjalnej substancji, która jako jedyna sprawdza się w walce z krwiożerczymi monstrami. Lecz jest jeszcze nadzieja, gdyż niespodziewanie zaczęły się rodzić dziewczynki, którym zainfekowana krew daje zdolności do walki z Gastreami. Dzieci te (zwane Wyklętymi) są traktowane z obrzydzeniem i strachem przez społeczeństwo, mimo że bez nich ludzie byliby skazani na zagładę. W Japonii powstają jednak specjalne agencje, które zajmują się ochroną cywili przed niespodziewanymi atakami potworów. W jednej z nich pracuje nastoletni Rentarou Satomi, opiekujący się dziesięcioletnią, obdarzoną nadnaturalnymi mocami Enju, która podobnie jak jej koleżanki po fachu walczy w obronie mieszkańców Tokio.

Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz ludzkość zmuszona zostaje do walki z najeźdźcami, którymi w tym konkretnym przypadku są w większości bezmyślne owadopodobne monstra, niszczące wszystko na swojej drodze. Nie wiadomo, skąd ta zaraza przypełzła, ale jedno jest pewne: spotkanie z nią nie może skończyć się dobrze i nie ma mowy o jakiejkolwiek koegzystencji. Tak więc rozpoczyna się kolejna desperacka walka o przetrwanie. Powstający (naturalnie nadal wydawany) od 2011 roku pierwowzór tego anime jako kolejny przedstawiciel stadka light novel zdobył odpowiednio dużą popularność i doczekał się ekranizacji. Z obecnie dostępnych siedmiu tomów zekranizowano cztery i na szczęście mimo wyraźnie otwartego zakończenia, nie można powiedzieć, żeby twórcy zostawili historię rozgrzebaną, aczkolwiek pewien niedosyt na pewno zostaje, jak zawsze w takim przypadku. Chociaż, żeby pozostał niedosyt, całość najpierw musi się podobać, a powiedzmy sobie szczerze, nie każdy widz będzie zachwycony tym, co w Black Bullet zobaczy. Jednym z głównych problemów podobnych ekranizacji jest to, że nie odpowiadają na większość pojawiających się pytań, zmuszając dociekliwych do sięgnięcia po oryginał. Wątpliwości te nie zawsze dotyczą rzeczy istotnych, ale niestety często zdarza się tak, że nie dostajemy wytłumaczenia kwestii podstawowych, przez co widz pozbawiony możliwości/niezainteresowany obcowaniem z pierwowzorem, otrzymuje produkt wybrakowany.

Potwory właściwie wzięły się znikąd i na razie nie ma żadnych bliższych informacji na ich temat, ale w tego typu historiach znacznie istotniejsze jest to, żeby w ciekawy i sensowny sposób pokazać, jak ludzkość próbuje z nimi walczyć. Cóż, panika, apatia, desperacja, bezsilność – różne emocje towarzyszą człowiekowi w tak tragicznej sytuacji, ale wypadałoby, żeby ktoś ten ewentualny bajzel starał się ogarnąć. Podejmowaniem kluczowych decyzji teoretycznie powinni zajmować się ludzie stojący u władzy, tymczasem oglądając kolejne odcinki, miałam wrażenie, że autor, Shiden Kanzaki, nie ma zielonego pojęcia o strategii i polityce (nie żebym ja miała wielkie, ale powiedzmy, że oczywiste absurdy jestem w stanie zauważyć…), przez co projekt świata przedstawionego leży i kwiczy. Dotyczy to głównie traktowania Dzieci Wyklętych, które może i przypominają ludzkości o nieszczęściach, jakich doświadczyła, ale chyba wszyscy dookoła zapominają, że to właśnie one są najskuteczniejszą bronią (a przynajmniej tak usilnie wmawia nam scenariusz) w walce z potworami. Fakt, sytuacja międzynarodowa nie jest może aż tak dokładnie zarysowana, ale to, co dzieje się chociażby w Tokio, woła o pomstę do nieba. Władze traktują dziewczynki jak nie swój problem, zazwyczaj je ignorując i pozwalając m.in. na nieuzasadnione użycie wobec nich przemocy, zamiast chociażby utworzenia specjalnych ośrodków wychowawczych/szkolących do walki, które werbowałyby każdą potrzebną jednostkę. Owszem, dzieci znajdują, brzydko mówiąc, zastosowanie w walce, ale organizacja tego wszystkiego jest wyjątkowo niepozbierana i strasznie chaotyczna, a większość inicjatyw w tej sprawie ma charakter oddolny, zupełnie jakby rząd kompletnie nie miał pojęcia, co z nimi robić lub jego członkowie byli na tyle niekompetentni, że osobiste przekonania całkowicie przesłaniały im zdrowy rozsądek. Wisienką na torcie niech będzie fakt, że najważniejsze stanowisko w Tokio powierzono niewinnej i wszechdobrej szesnastolatce, która o rządzeniu ma tyle pojęcia, co ja o fizyce jądrowej lub matematyce abstrakcyjnej. A co gorsze, wygląda na to, iż chociaż posiada starszych i bardziej doświadczonych doradców, ma ona realną władzę… Sam sposób odkrywania świata sprowadza się do sztucznych dialogów, robiących jeszcze większych idiotów z bohaterów zmuszonych do rozmawiania głośno o rzeczach, które teoretycznie powinny być dla nich oczywiste.

Pomijając oczywiste wątki katastroficzno­‑potworne, teoretycznie ma być to wzruszająca i tragiczna historia o braku zrozumienia, tolerancji i walce o przetrwanie we wrogim świecie, ale natłok bezsensownego okrucieństwa i wyjątkowo bolesna łopatologia nie pomagają. Oczywiście że obiektem ogólnej niesprawiedliwości muszą być małe słodkie dziewuszki, które tak naprawdę pragną jedynie ciepła i miłości (bla, bla i tak dalej…), bo ich los prędzej wzbudzi współczucie i wzruszenie niż gdyby ich miejsce miały zająć powiedzmy panie w średnim wieku. Gdyby to jeszcze działało… Cóż, założenia, założeniami, a sama fabuła? Tu też niekoniecznie jest co chwalić, bo choć sporo się na przestrzeni tych trzynastu odcinków dzieje, to rzadko kiedy z sensem i momentami odnosiłam wrażenie, że chciano zbyt wiele upchać naraz. Kolejne wydarzenia niby tworzą łańcuch przyczynowo skutkowy, ale argumentacja poszczególnych posunięć jest w znacznej części wyjątkowo nieudolnie zaprezentowana, a liczba dziur zawstydziłaby nawet ser szwajcarski. Nie raz, nie dwa pukałam się w głowę, mówiąc sobie „to nie powinno tak działać! Może trochę konsekwencji, drodzy twórcy?”. Ale widz może sobie gadać, a zamysłu autora i tak nie zmieni. Historia potyka się co chwilę o własne nogi głównie z powodu wykorzystywania olbrzymiej ilości wyjątkowo irytujących i wtórnych pomysłów (te najbardziej oczywiste wymieniłam u góry, a do odkrycia reszty zachęcam osobiście), nie mając przy tym pojęcia, jak je dobrze zastosować. Nie zrozumcie mnie jednak źle – ta opowieść miała potencjał, ale został on bezpowrotnie pogrzebany przez nieudolność autora. Tym, co sprawia, że anime jest wyjątkowo ciężkostrawne, jest nierówne tempo wydarzeń i nagłe przeskoki od dramatu do komedii bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Pewnie, że bohaterowie nie mogą przez cały czas chodzić przygnębieni, ale sposobu, w jaki próbuje się tu rozluźnić atmosferę, nie można nazwać dobrym. Przez to wszystko trudno uwierzyć, że seria została sklasyfikowana jako seinen, bo w praktyce mamy do czynienia z może nieco brutalniejszym, ale nadal shounenem, w dodatku szalenie naiwnym.

Nieco jaśniejszymi promyczkami w tym mroku są postaci, oczywiście nie wszystkie, ale można znaleźć jednostki, które mimo okazjonalnego uszczerbku na osobowości spowodowanego absurdami scenariusza, radzą sobie jako tako. Miło dla odmiany zobaczyć nastoletniego, niepozbawionego traum bohatera, który mimo wszystkich przeciwności losu i ograniczonych możliwości nie poddaje się łatwo, jest uparty, a przy tym nie taki głupi (chyba że akurat wymaga tego scenariusz…). Częściej stara się działać niż bezsensownie mielić ozorem i narzekać na swój ciężki los (chociaż i takie sceny mu się zdarzają). Niestety typowo shounenowe wykrzykiwanie nazw ataków podczas walk robi z niego półgłówka, ale cóż… nie tylko on padł ofiarą tego „zabiegu”. Do zestawu dostajemy jeszcze hiperaktywną i wiecznie uśmiechniętą Enju, która dzielnie walczy z potworami… Nie, tak naprawdę to jedynie przykrywka dla wrażliwej i cierpiącej duszyczki, ale tego chyba sami się domyślacie. Cóż, początkowo bezczelność dziewczynki może drażnić, ale z czasem okazuje się, że jej relacje z Rentarou nie są może szczególnie głębokie, ale nie aż tak plastikowe czy irytujące – chyba że kogoś mierzi sam fakt, że małoletnia protagonistka uparła się zostać ukochaną swojego opiekuna i jest o niego baaaardzo zazdrosna. Na szczęście jednak, jak pisałam, bohater miewa głowę na karku i pod tym względem zachowuje się względnie zdroworozsądkowo, traktując ją jak młodszą siostrę. Całkiem nieźle, choć tu też bywa różnie, prezentuje się przyjaciółka Satomiego, Kisara Tendou – nastoletnia szefowa agencji zatrudniającej głównego bohatera (tak, kolejny wyjątkowo naciągany motyw młodych niezależnych, którzy jakimś cudem godzą tak absorbującą pracę z chodzeniem do szkoły, ale może zostawmy go w spokoju). Dziewczynę teoretycznie można podsumować jednym słowem – tsundere, ale w ostatecznym rozrachunku nie jest aż tak źle, bo Rentarou nie dostaje co rusz po pysku za wszystko i za nic. Kisara myśli, sama również często działa, choć może nie w tak zaawansowanym stopniu, co jej współpracownicy, ale jej charakter wydaje się w miarę zrównoważony. Tak przynajmniej sytuacja wygląda na samym początku – wraz z rozwojem/regresem fabuły również charaktery bohaterów podążają różnymi drogami i często zostają zmuszone do dziwnych skoków w bok, co może sprawić, że w pewnym momencie przestaną wzbudzać jakąkolwiek sympatię widza.

Pomijając główne trio dostajemy przeróżne typy postaci – mniej lub bardziej (raczej to drugie) schematyczne. W zatrważającej większości są to jednak niewinne i słodkie dziewczynki wraz ze swoimi mniej lub bardziej nadającymi się (głównie mniej, aby pozytywnie wyróżnić Rentarou i Kisarę) do roli opiekunów jednostkami. Motyw dziecka­‑zabójcy pojawia się w niejednym anime/mandze, ale takie coś trzeba robić z głową. Założeniu z Black Bullet najbliżej chyba do Gunslinger Girl, ale umówmy się – to jak niebo a ziemia, bo ciągnięcie na pole bitwy dziewuszek nie tylko o aparycji, ale również charakterze aniołka, to chyba nie jest najlepszy pomysł… W pozostałych rolach występują nadęci i nieczuli bądź naiwni politycy, szaleni naukowcy, skrajni idioci (na różnych stanowiskach) lub psychopaci. Tutaj należy wspomnieć o lubującym się w masakrze i rozróbie tajemniczym Kagetane Hiruko i jego „przeuroczej” córce, których głównym zadaniem jest sianie chaosu i zniszczenia. Jednak paradoksalnie są to najbardziej konsekwentnie prowadzeni bohaterowie. Może i zabrakło im zmian charakteru, ale przynajmniej nie podlegają aż tak bardzo kaprysom scenariusza, od początku robiąc właściwie, co im się żywnie podoba. Podsumowując, jeśli liczycie na jakikolwiek wiarygodny rozwój postaci pierwszo- i drugoplanowych, to… możecie liczyć dalej.

Od strony technicznej Black Bullet prezentuje się nieźle, choć często miewa słabsze momenty. Dotyczy to zwłaszcza standardowej jak na obecne czasy oprawy graficznej. Projekty postaci przedstawiają się bardzo typowo: małe dziewczynki są słodkie (chociaż twórcom zdarzają się gorsze pomysły np. kocie uszka czy wielkie żabki do prania zamiast ładnych spinek), ich starsze koleżanki odpowiednio wyposażone, acz bez przesady, i zgrabne, a panowie przystojni – albo szczupli, albo umięśnieni. Zdarzają się też ujęcia zwyczajnie krzywe i niedokładne, czasem płynność ruchów postaci szwankuje, mimika twarzy zupełnie nie wyraża emocji, które stara się zagrać seiyuu i tym podobne niedociągnięcia. Najbardziej jednak w oczy rzuca się zastosowanie grafiki komputerowej, głównie przy tworzeniu wszelakich potworów, których projekty jednym przypadną do gustu, a innym nie. Tak czy siak ich sylwetki bardzo wyróżniają się na tle reszty elementów składowych i to niestety nie w znaczeniu pozytywnym. Bywa też, że trójwymiarowymi modelami zostają zastąpione postaci, co w moim odczuciu wydaje się zupełnie niepotrzebne, zwłaszcza że kilka takich scen to ujęcia całkowicie statyczne.

Muzycznie również bez szału, chociaż z tła można wyłowić kilka charakterystycznych, częściej powtarzających się utworów. Na ścieżkę dźwiękową składają się mniej lub bardziej klasyczne melodie: od solo pianina przez skrzypce i tym podobne do czystej elektroniki – do wyboru, do koloru, ale nic szczególnie nie wpada w ucho. Miłym zaskoczeniem okazały się natomiast dwie piosenki towarzyszące serii, gdyż zarówno black bullet w wykonaniu fripSide, jak i Tokohana Nagi Yanagi, są odpowiednio dynamiczne i dobrze zaśpiewane. W rolach bardziej i mniej głównych usłyszymy m.in. Yukiego Kajiego, Rinę Hidakę, Yui Horie, Aki Toyosaki, Aoi Yuuki, Tomoyo Kurosawę, Shinichirou Mikiego, Yoshimasę Hosoyę, Ami Koshimizu, Unsho Ishizukę czy Tamio Ookiego. Ich występów nie można może zaliczyć do spektakularnych, ale w gruncie rzeczy nie ma na co narzekać.

Jeżeli ktokolwiek liczy na lekkie i sprawne połączenie dramatu, komedii i przygody traktujące o walce z potworami, to raczej się na Black Bullet zawiedzie. Seria wrzuca przeróżne schematy nie tyle do kotła, co do miksera, i przyprawia na ostro poważnymi motywami, tak że ostatecznie wychodzi z tego wątpliwej jakości papka, która może na pierwszy rzut oka nie wygląda aż tak tragicznie, ale jest zupełnie niejadalna. Nagłe zmiany nastroju, nierówne tempo akcji, częściej niż okazjonalny infantylizm i brak logiki, kompletna nieumiejętność tworzenia i przedstawiania świata czy chociażby nieźle zapowiadające się postaci, które tańczą, jak im scenariusz zagra – wszystkie te elementy sprawiają, że chyba mało komu taki miszmasz będzie odpowiadał. Starsi widzowie złowieni na wędkę z napisem seinen powinni omijać tę historię szerokim łukiem, bo dojrzałości ze świecą tu szukać. Jeśli już mam wskazywać grupę docelową, to chyba skierowałabym się ku osobom, które dopiero zaczynają przygodę z anime i nie do końca wiedzą jeszcze, jakimi prawami rządzi się to medium. Chociaż z drugiej strony, jeśli trafi się osoba wyczulona na niespójność scenariusza i widoczne gołym okiem absurdy, to być może na tym tytule zakończy znajomość z japońskimi bajkami.

Enevi, 6 lipca 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Kinema Citrus
Autor: Shiden Kanzaki
Reżyser: Hiroshi Ikehata, Masayuki Kojima
Scenariusz: Tatsuhiko Urahata
Muzyka: Shirou Sagisu