Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 5/10
fabuła: 6/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 3
Średnia: 4,67
σ=1,25

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Souten no Ken: Regenesis

zrzutka

Prequel klasycznego Hokuto no Ken, osadzony w Szanghaju końca lat trzydziestych. Rzecz z gatunku „kochaj albo nienawidź”.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Szanghaj, końcówka lat trzydziestych. Najbardziej wielobarwne i wielokulturowe miasto Azji, w którym krzyżują się wpływy zagranicznych mocarstw, już za chwilę mających skoczyć sobie do gardeł w Europie. Jednocześnie bujnie rozwija się tu kryminalny półświatek. Jedną z najbardziej liczących się sił jest Zielona Banda, organizacja przestępcza, która doszła do potęgi, wspierając rząd chiński w walce z komunistami. Oczywiście do tego się nie ograniczyła, gdyż wykorzystała to do wzmocnienia własnej pozycji, stając się istotnym graczem w szanghajskim podziemiu, a tym samym problemem nawet dla władz, które wspierała.

Szanghaj jest także schronieniem dla wielu uciekinierów, w tym Żydów z Europy. Jedną z osób, które organizują kryjówki i pomoc dla takich dzieci, jest pułkownik armii francuskiej Guise, blisko związany także z Zieloną Bandą. Gdy oczekuje szczególnie ważnej informacji dotyczącej listy dzieł sztuki poszukiwanych przez Niemców, zostaje napadnięty i zabity w pojedynku przez człowieka, który deklaruje, że jego celem jest eliminacja wszystkich wojowników Północnej Gwiazdy. Jednym z nich był właśnie rzeczony Francuz, drugim, bardziej nawet znanym, jest Kenshirou, mistrz sztuk walki, pracujący dla Zielonej Bandy jako ochroniarz.

W tym samym czasie do Szanghaju przybywa tajemniczy wojownik eskortujący małą dziewczynkę. Nosi ona klucz do wzmiankowanej wcześniej listy. Problem polega jednak na tym, że jedyny człowiek, który o tym wiedział, został właśnie zabity, a jego sojusznicy patrzą na przybysza z nieskrywaną nieufnością, zastanawiając się, czy to aby nie on jest wszystkiemu winien. Czasu do namysłu nie ma zbyt wiele, bo w zdestabilizowanym niepokojami mieście wybuchają konflikty pomiędzy poszczególnymi państwami i frakcjami, zaś władze chińskie są zdecydowane uspokoić sytuację z całkowitą bezwzględnością, nawet gdyby oznaczało to zbrojną rozprawę z niedawnymi sojusznikami.

Souten no Ken: Regenesis to drugi już prequel jednej z najsłynniejszych mangowych bijatyk wszech czasów, czyli Hokuto no Ken, znanej na świecie jako Fist of the North Star. Anime zyskało status kultowy także na Zachodzie, będąc jedną z pierwszych takich produkcji, jakie tamtejsi fani zobaczyli. Zapisało się także na kartach memów za sprawą wybranych scen, takich choćby jak ikoniczna walka głównego bohatera z czołgiem. Omawiana tutaj seria jest kontynuacją odsłony z połowy poprzedniej dekady. Tam obserwowaliśmy narodziny potęgi Zielonej Bandy, tutaj widz z kolei śledzi walkę tej organizacji już nie tylko z lokalnymi złoczyńcami, ale z postaciami na znacznie wyższym poziomie. „Lista nadziei”, z którą związana jest wspominana dziewczynka, przyciąga, niczym lampa ćmy, najróżniejszych ludzi.

Za animowanymi bijatykami jakoś szczególnie nie szaleję, co więc skłoniło mnie do obejrzenia tej serii? Ano fakt, że czytam ostatnio o współczesnej historii Chin, więc pomyślałem, że fajnie będzie obejrzeć jakieś anime osadzone w tych realiach. Trzeba przyznać, że z różnych powodów okazało się to ciekawym doświadczeniem. Souten no Ken: Regenesis bowiem to bardzo osobliwa produkcja, z jednej strony chcąca pokazać, jaka to jest współczesna, a z drugiej tak cudownie staroświecka, że miejscami wręcz przesadzona, a kto wie, czy dla niektórych wręcz nie komiczna.

Całkiem nieźle bronią się postaci, pod jednym wszelako warunkiem – musimy przyjąć pewną szczególną konwencję. Główny bohater, Kenshirou (poprzednik protagonisty Hokuto no Ken), to klasyczny twardziel starego chowu – niesamowicie silny, małomówny, honorowy i uczciwy, niepozbawiony pewnego dystansu i poczucia humoru, a jego znakiem firmowym są zarówno klasyczne odzywki, jak i papieros. Trochę mniej mogę napisać o reszcie obsady – większość członków Zielonej Bandy robi bowiem głównie za publiczność dla wyczynów Kenshirou, choć sami w sobie są sympatyczną paczką. Pozostali ważniejsi bohaterowie pojawiają się później i nie mogę o nich niestety zbyt wiele napisać, aby nie zdradzić pewnych istotnych kwestii fabularnych. Na tle całej reszty walczących Kenshirou na pewno wyróżnia się właśnie humorem, gdyż nawet w obliczu największego niebezpieczeństwa pozwala sobie na kpiny, podczas gdy pozostali bohaterowie są cały czas niezmiernie poważni i pompatyczni. Te ich pozy czy przemowy wygłaszane do przeciwników, obowiązkowe objaśnienia potęgi swoich ataków i wykrzykiwanie ich nazw wypadają tak teatralnie, że w każdej innej serii budziłyby zapewne eksplozje śmiechu widzów. To, że tu się tak nie dzieje, zawdzięczamy wyłącznie świadomości obcowania z kontynuacją starej, szacownej serii i chęcią zachowania jej klimatu.

Na tym zresztą wierność starej konwencji się nie kończy. Każda walka obowiązkowo musi się zacząć od napięcia muskułów tak mocno, że górna część stroju bohaterów pęka, pozwalając widzom podziwiać groteskowo wręcz umięśnione torsy (ciekawe, że w typowych bijatykach ecchi bohaterki muszą w trakcie walki porozbierać się nawzajem ciosami, nie widziałem jeszcze, aby którejś pękał strój od np. napięcia piersi). Podobnie śmiesznie wypadają piski i krzyki podczas ciosów – znowu jest to ukłon w stronę starej serii. Ale chyba tym, co mnie najbardziej bawiło, jest kwestia broni palnej. Co chwila ktoś w tym anime strzela, najczęściej z broni maszynowej, do tego mamy okazjonalnie nawet ostrzał artyleryjski czy czołgi. Seria czerpie ze staromodnego kina gangsterskiego, w związku z czym często pojawiającym się uzbrojeniem są pistolety maszynowe Thompson. Po ekranie latają całe chmury ołowiu. I mimo to głównym bohaterom nie dzieje się żadna krzywda, nie zaliczają nawet draśnięcia. A pamiętajmy, że są to chodzące góry mięcha, w które trafiliby nawet szturmowcy z Gwiezdnych wojen.

Inna rzecz, która jest także znakiem czasów, to rola postaci kobiecych – jest ich tu kilka, ale cała ich obecność na ekranie sprowadza się to bycia ładnymi i niewinnymi, pocieszania innych i wpadania w kłopoty. Szczytem jest bodaj scena, w której jedna z bohaterek, adeptka sztuk walki zresztą, zostaje napadnięta przez paru zwyczajnych przeciwników. Bez większego problemu odbiera jednemu z nich miecz i widz jest pewien, że zaraz ich nim posieka. A co robi nasza heroina? Otóż wbija go sobie w bebechy, by popełnić samobójstwo, gdyż wie, że żaden mężczyzna nie przyjdzie jej z pomocą.

Jednakże, jeśli zaakceptujemy wszystkie wymienione wyżej osobliwości (co jest prostsze, niż mi się początkowo wydawało), oglądanie Souten no Ken: Regenesis może się okazać całkiem niezłą zabawą. Zgrabnie wprowadzone wątki humorystyczne rozładowują wspomniany wcześniej patos. Akcja jest dynamiczna i toczy się wartko. Pojedynki rozgrywają się szybko. Trochę obawiałem się, że wzorem niektórych starych serii dostaniemy tu walki na dwa–trzy odcinki. Te jednak toczą się sprawnie i czasami więcej czasu zajmuje bohaterom rozmowa niż zasadnicza wymiana ciosów. Fabuła, będąca wariacją na temat azjatyckiego kina gangsterskiego, nie jest może niczym szczególnym, ale pasuje do konwencji i nie irytuje, zaś chińska stylizacja dodaje jej smaku.

Wspominałem o nowoczesności. Objawia się ona w postaci grafiki komputerowej, w której wykonano całość. Prawdę mówiąc, gdy zobaczyłem to po raz pierwszy, nabrałem poważnych wątpliwości, bo pierwszy kontakt z tą serią przypominał oglądanie sekwencji animowanych ze średniej klasy konsolowej bijatyki sprzed ładnych kilku lat. Po dwóch może odcinkach przywykłem do tego i przestało mi to aż tak bardzo przeszkadzać. Tym, co chyba ciut mocniej irytowało, była dynamika ruchu – większość ludzi nie potrafi tu wykonać kilku prostych kroków, cały czas trzęsą się, jakby byli na haju, co jest chyba efektem jakiegoś dziwnego motion capture. No i projekty niektórych postaci – w sytuacji gdy większość obsady wygląda z grubsza ludzko, razi, kiedy pojedynczy bohaterowie mają oblicza przywodzące na myśl świńskie ryje. Muzyka mi nie przeszkadzała, poza może openingiem – ale to zrzucam na gatunek muzyczny. Zwyczajnie nie jestem w stanie zdzierżyć rapu w jakiejkolwiek postaci (z wyjątkiem bodaj T.Raperów znad Wisły).

Z tym anime jest trochę tak jak z np. Rycerzami Zodiaku. Kto ma sentyment i łyka konwencję bez popitki, będzie się zapewne bawić całkiem nieźle. Bez tych dwóch elementów będzie trudniej. Ale umówmy się, takie serie robi się głównie z myślą o starszych fanach, choć z drugiej strony, mogę sobie wyobrazić, że ktoś zaczyna swoją przygodę z historiami o Wojownikach Północnej Gwiazdy właśnie od tego anime. Generalnie jest to produkcja typu „kochaj w całości albo nienawidź z całego serca”, co zresztą bardzo wyraźnie widać po komentarzach i ocenach. Ja bawiłem się znakomicie, ale doskonale zrozumiem, jeśli ktoś nie da rady obejrzeć nawet jednego odcinka.

Grisznak, 18 sierpnia 2018

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Polygon Pictures
Autor: Tetsuo Hara
Projekt: Hiromi Satou, Kazuma Teshigahara
Reżyser: Yoshio Kazumi
Scenariusz: Satoshi Ozaki
Muzyka: Masatoshi Nishimura