Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 3/10 grafika: 9/10
fabuła: 4/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,67

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 30
Średnia: 6,33
σ=1,4

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Tablis)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Sarazanmai

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2019
Czas trwania: 11×24 min
Tytuły alternatywne:
  • さらざんまい
Gatunki: Przygodowe
zrzutka

Komedia, musical, bitewniak z youkai, dwa dramaty rodzinne, dwa gejowskie romanse oraz jeszcze kilka innych rzeczy wepchniętych w czas antenowy, w którym w żaden sposób tego wszystkiego zmieścić się nie da.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wyjaśnijmy coś sobie na początku. Moja relacja z Kunihiko Ikuharą, reżyserem Sarazanmai jest szczególna – ja go ubóstwiam. Wiersze mógłbym pisać o jego poprzednich seriach: legendarnej Shoujo Kakumei Utenie, czy też bardziej niszowych, ale dalej oszałamiająco oryginalnych i pełnych pasji Penguindrum oraz Yuri Kuma Arashi. Oprócz tego jestem łasy na gejów. Weź serię, dodaj do niej porządnie napisanego geja, i dostaje u mnie plus dwa oczka (bardziej elokwentne uzasadnienie się dopisze później). Ikuhara wcześniej specjalizował się w lesbijkach. Wychodziło to genialnie, Ikuhara wręcz otworzył moje oczy na to, jak pełne głębi mogą być lesbijki. Jeśli jednak Ikuhara tak wiele zdziałał z lesbijkami, to ile by osiągnął z gejami!? Och, och, wręcz drżałem z oczekiwania…

…a pierwsze odcinki tylko podsyciły moje rozbudzone oczekiwania! Lubię, kiedy twórcy nie certolą się z odbiorcami – pokazują świat jakim jest, bez wciskania w usta postaci wymuszonych tłumaczeń, w ten sposób pozwalając samemu dojść do wyjaśnień na podstawie tego, co ukazano. W przypadku Sarazanmai w szybkim tempie dowiadujemy się, że trójka głównych bohaterów: Kazuki, Toi oraz Enta, zostaje zmieniona w żabopodobne kappy przez księcia Kappiego, po czym wydelegowana, aby za pomocą pieśni, tańca i penetracji analnej (serio) zwalczać zombi­‑kappy – siejące chaos potwory tworzone przez youkai-wydry z ludzi posiadających silne seksualne fetysze. W tle rozwija się zaś wątek obyczajowy z Kazukim uprawiającym cross­‑dressing.

Brzmi to wszystko jak ciąg niepowiązanych faktów, ale Ikuhara jest znany ze stawiania na symbolizm. Sens w jego seriach jest, ale nie ujawnia się szybko i często występuje na wysokim poziomie abstrakcji. Biorąc na to poprawkę, przez pierwsze odcinki głównie cieszyłem się, że jest co rozgryzać. Poza tym ten okres początkowej niepewności został zdecydowanie umilony przez prześliczną grafikę. Jest różnorodna, pełna energii i niezmiernie dopracowana: pełna zarówno bardzo szczegółowych teł (niektórych aż szkoda, na tak krótko się pojawiają), jak i dokładnej animacji. Poza jakością techniczną jest też bardzo ekspresyjna, i to w szerokim zakresie, co wymiernie pomaga w oddaniu ogromnego zakresu emocjonalnego tej serii. Jeśli jednak miałbym wskazać, czym wyróżnia się najbardziej, to kolorem: na większości kadrów można znaleźć niemal całe spektrum, a ich intensywność i związany z nią kontrast daje serii mnóstwo energii. Jej kadry są przez to niezwykle charakterystyczne i trudno je pomylić z czymś innym. Ta sama energia przenika też muzykę, pełną skocznych kawałków. To głównie dzięki niej można dobrze bawić się przy częstych scenach tanecznych, mimo ich dużej powtarzalności.

Pełnię sukcesu ekipy produkcyjnej dopełniają zaś seiyuu, którzy są bardzo trafieni, szczególnie w przypadku trójki protagonistów. Oddaję im wręcz hołd – próbowali zagrać role nie do zagrania; dzielnie walczyli do końca i ratowali, co się dało. Studio Mappa i inni zaangażowani wykonawcy dali z siebie w tej serii wszystko. Poszło to w większości na marne, bo Ikuhara jako scenarzysta i reżyser kompletnie nawalił.

Problem z Sarazanmai jest jeden i prosty, ale za to morderczy: ma scenariusz serii na oko dwudziestoczterodcinkowej wepchnięty w jedenaście odcinków. Z początku to nie przeszkadza: owszem, fabuła gna jak szalona, ale historia jest utrzymana w lekkim, komediowym tonie, tak więc łatwo jest specjalnie się nie przejmować i uznać, że wszystko jakoś się poukłada. Około połowy serii nastrój zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni – od teraz mamy traktować tragedie spotykające bohaterów bardzo, bardzo poważnie, w co wczuć się kompletnie nie sposób. Udane serie zarazem komediowe, jak i dramatyczne czasami się zdarzają (patrz: Slayers), ale wypróbowanym sposobem, jak poradzić sobie z tym połączeniem, jest wyraźne odcinanie od siebie wątków o rozbieżnym nastroju i w żadnym wypadku niezajmowanie się nimi jednocześnie. W Sarazanmai najpierw wątki dramatyczne kłują w oczy powciskane między komedię, później odwrotnie.

Zresztą, nawet gdyby bardziej umiejętnie je porozdzielać, dalej nie miałyby szans udanie funkcjonować. Za tematy „poważne” można w Sarazanmai uznać dwa gejowskie romanse, problemy rodzinne Kazukiego, problemy rodzinno­‑kryminalne Toia oraz nadbudowane nad poprzednimi relacje w trójkącie Kazuki­‑Enta­‑Toi. Absurdalnie dużo jak na serię tej długości, a w międzyczasie toczy się jeszcze konflikt kappy­‑wydry. Po tym ostatnim najlepiej widać, do jakiego stopnia wszystko zostało ściśnięte i skrócone: ma on format „potwora odcinka”, zredukowany do tego stopnia, że traci praktycznie cały sens. Bohaterowie w trakcie typowego epizodu zajmują się wątkami z listy wyżej, po czym w połowie pojawia się potwór, dostajemy (literalnie!) kilkuzdaniowe wyjaśnienie, kim była osoba, która się w niego zmieniła, po czym bohaterowie go pokonują, zawsze podczas niemal identycznej sceny tanecznej. W chwili zwycięstwa z ich umysłów wyciekają strzeżone przez nich tajemnice, i jest to jedyne, co ma znaczenie dla fabuły serii i jej wymowy.

Z wątkami obyczajowymi nie jest lepiej: trudno przejmować się międzyludzką relacją, której łączna obecność na ekranie to kilka minut, w dodatku rozproszonych na małe fragmenty powtykane między inne wątki. W najbardziej skrajnym przypadku zostałem tak skołowany, że wręcz sprawdziłem, czy nie przegapiłem poprzedniego odcinka: na początku serii współpraca między Toim a Kazukim oraz Entą jest wyraźnie oparta na przymusie, a nie sympatii, jednak w pewnym momencie ich relacje przeskakują do trybu „przyjaźń tak głęboka, że toczy się o nią rzewne łzy”. Po sprawdzeniu, że istotnie, niczego nie pominąłem przy oglądaniu, zmuszony byłem przyznać, że zmiana ta została oddana w całości za pomocą minutowej sceny, w której bohaterowie zgodnie grają w piłkę nożną.

Im dalej w serii, tym gorzej; pod koniec to w boleśnie ewidentny sposób ciąg scen, realizujących wydarzenia niezbędne dla postępu fabuły najszybciej jak się tylko da. Aby to w ogóle było możliwe, konieczna jest seria mało prawdopodobnych zbiegów okoliczności, przeplatanych scenami, które w ogóle nie zostają wyjaśnione. To niekoniecznie z zasady musi być źle. „Zbiegi okoliczności” są często dla scenarzysty skuteczną sztuczką, pozwalającą nie marnować czasu na rzeczy mało istotne w danej historii. Jeśli są zastosowane umiejętnie, wręcz trudno je zauważyć, wszak widz powinien być zaabsorbowany owymi innymi „ważnymi” sprawami. Jednak w Sarazanmai tych „innych” spraw niemal nie ma, im bliżej finału, tym bardziej seria przypomina odfajkowywanie listy punktów w scenariuszu. (Scenariuszu, który, nawiasem mówiąc, na papierze prezentuje się całkiem nieźle.) Jeśli, przyjmując, co w mało zawoalowany sposób deklarują postacie, Sarazanmai jest serią o międzyludzkich relacjach, to one powinny wypełniać większość jej objętości; w zaprezentowanej wersji to jak przekonywać, że ukazano historię o miłości życia, bo pokazano trzy sceny: pierwszy pocałunek, wesele i pogrzeb.

Niemal do końca miałem nadzieję, że Ikuhara poświęcił środek serii, aby zrealizować porządnie wymarzony finał; ostatecznie ten okazał się jeszcze o rząd wielkości gorszy. W pierwszej połowie ostatniego odcinka naprzemiennie kończą się dwa niepowiązane ze sobą wątki, w drugiej połowie zamyka się kilka innych, po kilka sekund na każdy, a w międzyczasie pojawia się… i kończy nowy (sic!). Liczbę odcinków potrzebną, aby kompetentnie przedstawić, co tam zawarto, szacuję na co najmniej cztery.

Co by mogło jeszcze ocaleć z wszechogarniającego ścisku, to symbolika. Nic z tego. To najbardziej bezpośrednia z serii Ikuhary: wielokrotnie wprost pada, co reprezentują różne elementy serii, jak np. wydry, a bohaterowie namiętnie powtarzają słowa­‑klucze motywów serii, takie jak „pożądanie” czy też „relacje”. Trochę miejsca na niuans mimo to się zachowało, tylko jego szukanie wymagałoby dobrej woli, która w moim przypadku została kompletnie wyczerpana. Można by rozpisać na kartce wydarzenia z finału serii i niczym na popularnej stronie TV Tropes dopasować je do kulturowych motywów; ich emocjonalny ładunek byłby wtedy ten sam, co w przypadku ich realizacji w serii, czyli żaden. Ikuhara miał w teorii dobry pomysł na tezę, miał też długą listę argumentów ją wspierających, której w żaden sposób w tak krótkim czasie zmieścić się nie da. Spróbował i tak, po czym poległ.

Tablis, 11 lipca 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Lapintrack, Mappa
Projekt: Katsunori Shibata, Kayoko Ishikawa, Mayu Matsushima, Migii
Reżyser: Kunihiko Ikuhara, Nobuyuki Takeuchi
Scenariusz: Kunihiko Ikuhara, Teruko Utsumi
Muzyka: Yukari Hashimoto

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Sarazanmai - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny ja