Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 4/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 19
Średnia: 7,05
σ=1,19

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Melmothia
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Zenshuu

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2025
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 全修.
Postaci: Artyści; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Isekai, romans josei, pełna grozy opowieść fantasy, hołd dla dawnych animacji i próba rozliczenia przepracowanego pokolenia młodych Japończyków. Ambitny i obiecujący, ale przede wszystkim – bajzel.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Natsuko Hirose to młoda kobieta bezgranicznie oddana pasji rysowniczej. Niezwykle uzdolniona artystka pnie się po szczeblach kariery, a po wielkim sukcesie swojego pierwszego projektu otrzymuje ambitne zlecenie – ma kierować pracami nad pełnometrażową animacją. Sęk w tym, że nowe dzieło będzie wymagać od niej nie tylko tworzenia wspaniałych storyboardów, ale też nadzorowania kolegów i koleżanek po fachu. Zaś w tej dziedzinie schowana pod burzą kruczoczarnych włosów artystka ewidentnie sobie nie radzi. Po kolejnym spięciu poirytowana Natsuko zasiada do lunchu, w trakcie którego czyta szokującą informację – zmarła Kametarou Tsuruyama, autorka Opowieści o zagładzie, jej ulubionego anime z dzieciństwa. Twórczyni animowanego filmu odeszła na skutek zatrucia pokarmowego. Dziwny to przypadek, bowiem Natsuko już parę chwil później sama traci przytomność po spożyciu zdecydowanie przeterminowanego bento. Jednak zanim otrzymamy szczegółowe wyjaśnienie, jaki los spotkał główną bohaterkę, Hirose opuszcza nasz świat i trafia do uniwersum Opowieści o zagładzie. W dodatku w takim punkcie fabuły, gdzie bohaterowie są już w mocnej defensywie. Spośród dziewięciu dzielnych rycerzy, którzy chronią krainy przed siłami zła, ostali się jedynie QJ (latający robot wykrywający nadciągające bestie), jednorożec Unio, elfka Memmeln i nade wszystko – Luke Braveheart, dzielny ludzki wojownik.

Co prawda pojawienie się zrzędliwej damy, mocno niepasującej do scenerii epickiego fantasy, zostaje przyjęte dość podejrzliwe, ale na szczęście Natsuko trafia do tego świata wyposażona w specyficzną moc, która ratuje dzielną drużynę. Dzięki swojemu przyrządowi kreślarskiemu (który zdaje się zyskał własną tożsamość) potrafi tworzyć magiczne rysunki wspomagające bohaterów w potrzebie. Już po pierwszym starciu dowiadujemy się jednak, że ten talent ma swoje ograniczenia – po zakończeniu pracy młoda kobieta mdleje i potrzebuje opieki. Po jej pierwszym sukcesie Luke decyduje się przyjąć ją pod swoje skrzydła, zaś Hirose postanawia zostać, choćby po to, by lepiej zrozumieć swoje położenie. A jeśli historia nadal będzie się toczyć dokładnie tak jak w filmie, to istnieje spora szansa, że będzie zmuszona uratować to uniwersum. Tym bardziej że nie wie, w jaki sposób je opuścić.

Mój początkowy entuzjazm wobec Zenshuu. przerodził się w poczucie zagubienia już w pierwszym odcinku. Co prawda nie śledziłem dokładnie materiałów promocyjnych, jednak wiem, że zaprezentowana fabuła zdecydowanie odbiega od wstępnych obietnic studia. Według pierwszych informacji miała to być opowieść obyczajowa o młodej artystce borykającej się z problemami w czasie produkcji anime. Pomimo wielkiego talentu, Natsuko miała się zmierzyć z pracami nad komedią romantyczną, nie posiadając żadnego doświadczenia w relacjach damsko­‑męskich, o aktualnym partnerze nie wspomniawszy. Spodziewałem się, że bohaterka będzie musiała zaliczyć przyspieszony kurs nabywania zdolności interpersonalnych i balansować między trudnym budowaniem więzi, zachowaniem artystycznej tożsamości a ściganiem się z terminami w bardzo wymagającym środowisku pracy. Krótko mówiąc – trochę romansu, trochę psychologii i mnóstwo fabularnych łakoci spod znaku obyczajówek dla dorosłych.

Niestety, jak możecie wywnioskować ze streszczenia, studio z jakiegoś powodu zdecydowało się zmienić założenia projektu i ciekawy szkic wymieniono na kolejnego isekaia. Abstrahując już od nasuwającego się cynicznego komentarza, że Mappa zmieniła oryginalny projekt o przepracowanej rysowniczce w komercyjną bajaderkę, wciąż miałem nadzieję, że seria zagwarantuje przynajmniej przyzwoity seans. Jednak choć nie odmówię tej produkcji dobrych chęci, to ewidentnie nie wystarczyło czasu, by wszystko sensownie uporządkować.

Moim podstawowym zarzutem wobec Zenshuu. jest (cytując luźno klasyka) „ogólny brak koncepcji”. Tak naprawdę redakcja portalu mogłaby dodać z 10 tagów, a i tak jeszcze coś by się znalazło. O ile sam misz­‑masz gatunkowy mi nie przeszkadza (w końcu mówimy o znanym z tego zabiegu kinie azjatyckim), o tyle mam poważny problem, by z pełnym przekonaniem określić myśl przewodnią anime. Czym w zasadzie ten serial chce być? Symbolicznym snem utalentowanej, ale zagubionej artystki, która próbuje znaleźć wewnętrzną równowagę poprzez projekcję swoich ulubionych bohaterów z dzieciństwa? Być może, ale jeśli tak, to reżyseria i scenariusz zdecydowanie kuleją. Zaczynając od tego, że pewne elementy zostały wprowadzone za późno (niestety, tego nie rozwinę, bo spojlery), kończąc na kłopotliwej łopatologiczności przekazu. Na przykład już w pierwszych scenach jesteśmy świadkami, jak Natsuko pracuje w pocie czoła, sapiąc i sycząc na współpracowników, a nawet na przełożoną. Jak na serię, która w założeniach miała być dla dorosłych, trudno nie zauważyć banalnego morału, że „bycie niemiłym wobec innych wcale nie jest fajne”. Takich przewidywalnych lekcji dostajemy o wiele więcej.

To może Zenshuu. przerobiono na isekai przeznaczony dla dorosłych kobiet? W formie szkicu faktycznie spróbowano tu zrobić coś rzadko spotykanego. O ile mamy na tuziny (by nie napisać – na kopy) anime o młodzieńcach, którzy trafiają do innego świata, przeżywając wielkie przygody, zdobywając cenne umiejętności i rzucające się im na szyje niewiasty, o tyle nieczęsto coś takiego spotyka młode damy. Szczególnie w formie czysto przygodowej, bo księżniczki, bibliotekarki lub aptekarki jeszcze się zdarzają. Nie ukrywam, taki pomysł nawet mnie zaciekawił. Szkopuł w tym, że wraz przeniesieniem tej koncepcji zachowano typowe grzechy złych isekajów­‑shounenów – Natsuko dysponuje kluczową wiedzą wynikającą z jej nerdowskich zamiłowań (potrafi przewidzieć najbliższe wydarzenia, bo w kółko wałkowała ten sam film), jest społecznym odludkiem, takim żeńskim odpowiednikiem „miłego przeciętnego Japończyka” (czyli tu – zgryźliwą księżniczką z twierdzy, którą otoczenie musi uratować pomimo jej protestów) i otrzymuje jednowymiarowego partnera, ładny mebel fabularny stanowiący trofeum dla protagonistki. Na plus policzę, że przynajmniej tworzenie magicznych rysunków wynika nie z łaskawości fortuny, a szlifowanego w pocie czoła talentu.

To stwierdziwszy, muszę choć w dwóch zdaniach wspomnieć o romansie Luke’a i Natsuko, będącym, dyplomatycznie mówiąc, nieco niepokojącą i źle napisaną fantazją o pierwszym obiekcie westchnień. Związek oparto na dwóch skrajnych trybach, które mógłbym jeszcze przyjąć w dziele dla nastolatków, ale nie w kategorii seinen lub josei. Najpierw Natsuko fuka, parska i trzyma go na dystans, skutkiem czego Luke stroi fochy i zachowuje się jak męska wersja tsundere. Później, gdy heros uświadamia sobie swoje uczucia, nagle rzuca się kobiecie do stóp i przekształca się w wiernego spaniela, który podąża za swoją panią, gotów przybiec na każde skinienie by spełnić jej życzenia. Jak to bywa w historiach stworzonych zbyt pospiesznie, brak jakiegokolwiek fabularnego „środka” zdecydowanie nie pomaga. Natrafiłem na kontrargument, że to tak naprawdę dialog Natsuko z jej pierwszą miłością, fantazją z dzieciństwa (trochę w stylu wymarzonego chłopaka Riley z W głowie się nie mieści), ale jest to dla mnie zbyt trywialne, bym czuł, że warto spędzić z tymi bohaterami więcej czasu.

Pod wieloma względami anime chyba najlepiej się sprawdza jako hołd dla starych animacji i to niekoniecznie tylko japońskich. Nowy świat Natsuko to kraina pstrokata, barwna i kiczowata niczym stare amerykańskie kreskówki o superbohaterach (najwięcej myślałem o He­‑Manie, nawet QJ kojarzy mi się z Orko). Do tego regularny pokaz mocy Hirose składa się z dokładnie tej samej animacji, co chyba nie tylko mi przywodzi na myśl Czarodziejkę z Księżyca. Te i inne nawiązania tworzą ładną laurkę, jednak nie wiem, jak pogodzić tę radosną bijatykę z „potworami tygodnia” oraz bardzo mroczny trzeci akt. Owszem, jeśli ktoś pamięta Ciemny kryształ i kilka innych horrorów fantasy sprzed lat, to złoży ten element na karb kolejnych wyrazów uznania dla przeszłości. Jednak mi zgrzyta ta dziwna zmiana tonu, bowiem nic nie sugerowało aż takich zmian. Wiem, że balansuję na granicy spojlerów, ale mam świadomość, że są osoby, które bardzo starannie unikają krwawych, pełnych przemocy i okrucieństwa anime. Chciałbym je ostrzec przed ewentualnym seansem, jeśli liczyły na leciutką opowieść fantasy o dorosłej kobiecie walczącej u boku ukochanego przystojniaka. Co prawda muszę przyznać, że na początku serialu wspomniano, iż Opowieść o zagładzie była tworem mrocznym. Jednak kiedy Natsuko trafiła do tego świata, przez długi czas nic nie sugerowało takich przewrotek i nie mam na myśli wyłącznie cukierkowej oprawy technicznej. Na przykład dość szybko dostajemy przygodę, w której protagonistka musi rozwiązać poważny problem egzystencjalny jednego z bohaterów. Nie zdradzę rozwiązania, ale powiedzmy, że w serii teoretycznie dla dorosłych poważny problem potraktowano z dojrzałością typową dla animacji w stylu My Little Pony.

Stylistycznemu bałaganowi nie sprzyja moim zdaniem wyjątkowo niefortunna decyzja podjęta już na samym początku, gdzie niewystarczająco klarownie wyjaśniono obecne położenie Natsuko w „naszym” świecie. Lwią część serii spędzimy w krainie Opowieści o zagładzie i nie wiem, czy traktować ten świat jako pochód symboli i metafor, czy też prawdziwe uniwersum, w którym Hirose zostanie już na zawsze. Nie wiemy, czy zmierzamy w stronę dzieła psychologicznego, czy mamy do czynienia z typowym isekajem, gdzie uratowanie świata jest kluczową stawką, zaś wszelkie niebezpieczeństwa należy traktować z rozwagą. Aby lepiej to wyjaśnić, posłużę się przykładem pozytywnym, czyli moim ulubionym dziełem kultury – operą Jacquesa Offenbacha, Opowieści Hoffmanna. Choć jest to również stylistyczna mozaika, dzieło nie traci z oczu obranego celu. Wynika to z jasno określonego tonu – trzy opowieści zostają poprzedzone prologiem, w którym dowiadujemy się, że wszystkie snuje równie pijany, co cyniczny poeta. Zatem pomimo przeskoków z komediowej zgrywy do makabrycznych morderstw, nie czuję żadnego dyskomfortu, gdyż wiem, że wszystko cechuje swoista umowność. Zenshuu. brakuje tych ram, przez co scenariusz błądzi od historii o zagubionej we współczesnym świecie rysowniczce przez rozbudowany hołd dla starych animacji, aż do pełnej grozy opowieści. Ogólne wrażenie potęguje ta nieszczęsna wiedza, że cały projekt gruntownie przerobiono.

Te wszystkie problemy smucą szczególnie mocno, ponieważ w tej serii był naprawdę ogromny potencjał. Jak rzadko kiedy mam dwa pomysły, które mogłyby ocalić to anime, a nawet przemieścić je do czołówki sezonu. Po pierwsze, scenariusz ewidentnie potrzebował więcej czasu i tak drastyczna zmiana koncepcji wymagałaby jeszcze przepisania nie tylko w kwestii wydarzeń, ale przede wszystkim fabularnego ciężaru. Nastoletnie isekaje łączące się z dorosłą tematyką, a także komentarzem o współczesnych przepracowanych i samotnych Japończykach zwyczajnie się nie kleją. Jeżeli ktoś chciał mieć fantastykę, bitkę, dramat jednostki i rozważania o kryzysie twórczym, powinien według mnie skierować swoje dzieło do określonego odbiorcy. Drugi problem jest już bardziej rzeczowy i wynika z ograniczonego czasu antenowego. Zdarzało mi się wspominać w recenzjach, że niektórym serialom brakuje dosłownie odcinka lub dwóch, by zgrabniej domknąć wątki i dać wybrzmieć pewnym motywom. W tym przypadku Zenshuu. powinno być dwusezonowym projektem (a jest to seria zamknięta). Wtedy poświęcono by więcej czasu bohaterom i ich relacjom, romans Natsuko i Luke’a nie byłby tak blady, a w historii pojawiłoby się miejsce na filozoficzne rozważania protagonistki. W obecnym kształcie Zenshuu. sprawia wrażenie zbioru ciekawych pomysłów, które połączono zdecydowanie zbyt dobrze znanymi kliszami.

Pod kątem technicznym Zenshuu. prezentuje się nie najgorzej, choć im dłużej trwał seans, tym bardziej zastanawiałem się, czy powtórki z animacji wynikają ze wspomnianych nawiązań do starych serii, czy raczej studio ratowało się już stworzonymi kadrami w celu dotrzymania terminów. Muzyka jest równie przyzwoita. Na pewno nie jest to pierwsza liga, ale co do oprawy audiowizualnej nie mam większych zastrzeżeń.

O ile sama ocena anime nie sprawiła mi trudności, o tyle nie do końca wiem, w jaki sposób je podsumować pod względem ewentualnej rekomendacji. Zenshuu. to moim zdaniem bardzo specyficzny projekt, w którym ambicje sięgają wyżej niż rzeczywiste wykonanie. Mimo wszystko nie jest to serial „zły” ani „irytujący”. Po prostu tak jak termin zenshuu oznacza całkowite przerobienie czegoś od nowa, tak (o ironio!) całość powinna wrócić do działu pre­‑produkcji i doczekać się gruntownej przeróbki, niczym zdecydowanie za wcześnie wypuszczona gra. Na koniec chciałbym tylko podkreślić, iż wśród internautów dominuje opinia, że studiu udało się ładnie zamaskować fabularne szwy. Przyznam, że mnie to mocno dziwi, bowiem ja od początku do końca seansu nie mogłem odpędzić się od skojarzeń z produkcyjnymi interwencjami. Z drugiej strony – jestem typem bardzo drobiazgowego odbiorcy, który woli imponujące szczegóły od malowniczego szerokiego kadru, więc być może wiele wspomnianych zgrzytów nie przeszkodzi wam w czerpaniu radości z seansu. Dla mnie seria pozostaje interesującym studium przypadku kiedy projekt zmienia swoje założenia. I, niestety, niczym więcej.

Sulpice9, 25 czerwca 2025

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Mappa
Autor: Kimiko Ueno, Mitsue Yamazaki
Projekt: Kayoko Ishikawa, Yoshiteru Tsujino
Reżyser: Mitsue Yamazaki, Sumie Noro
Scenariusz: Kimiko Ueno
Muzyka: Yukari Hashimoto