
Anime
Oceny
Ocena recenzenta
5/10postaci: 5/10 | grafika: 5/10 |
fabuła: 5/10 | muzyka: 6/10 |
Ocena czytelników
Kadry




Top 10
Ame to Kimi to
- With You and the Rain
- 雨と君と

Codzienne perypetie uroczego, nadzwyczaj bystrego jenota. Niestety, w duecie z jego właścicielką.
Recenzja / Opis
Fuji jest samotną młodą pisarką, przeważnie pracującą z domu. Pewnego deszczowego dnia znajduje na ulicy kartonowe pudło, w którym kryje się nadzwyczaj inteligentne zwierzę (my wiemy, że to jenot, kobieta podejrzewa, że to wytresowany pies, choć całkowitej pewności nie ma). Stworzenie reklamuje się tabliczkami z hasłami, by go przygarnąć, bo jest niekłopotliwym i mało wymagającym towarzyszem. Fuji się waha, jednak ostatecznie ulega, gdy jenot użycza jej parasola (całkiem dobrze wyposażył to kartonowe pudło). W ten oto sposób przez najbliższe dwanaście odcinków jesteśmy świadkami okruchów życia młodej niewiasty i jej pupila. Z czasem grono bohaterów powiększa się o nowe postacie: rodzinę Fuji, jej dwie najlepsze przyjaciółki, sąsiadów (japońsko‑niemieckie małżeństwo z córką Kii) i kilka innych osób.
Nie ukrywam, miałem wobec tego anime pewne oczekiwania. Co prawda wcześniej nie znałem oryginału, ale po kilku entuzjastycznych opiniach i pobieżnym zapoznaniu się z mangą stwierdziłem, że w tytule tkwi spory potencjał na bardzo dobre kino obyczajowe (czyli jeden z moich ulubionych gatunków). Tym bardziej że w papierowej wersji mangace udało się uchwycić specyficzny nastrój zazwyczaj pogrążonej w apatii protagonistki, której codzienność skutecznie dosładzają pogodne interakcje z pupilem. Nawet tytuł, Ame to Kimi to dobrze oddaje refleksyjny, nieco melancholijny charakter dzieła (dosłownie oznacza Deszcz i ty, ale po japońsku brzmi bardziej poetycko). Niestety, choć nie nazwę seansu totalną porażką, to daleki jestem od entuzjazmu.
W Ame to Kimi to problemów nie brakuje, chciałbym jednak zacząć od największej zalety serialu, która dla wielu może być przyczyną wystawienia wyższej noty. Jest nią przesympatyczny jenot – autentycznie urocze stworzenie, które dysponuje wielką sceniczną charyzmą i to bez wypowiedzenia choćby zdania. Co więcej, całkiem sprytnie umiejscowiono go na gałęzi ewolucji, pomiędzy zwierzęciem a człowiekiem. Potrafi czytać i pisać oraz rozumie wszystko, co się do niego mówi, jednak w przypadku jakichkolwiek elementów bazujących na emocjach i instynktach zachowuje się jak zwyczajny zwierzak. W odcinkach, w których gra pierwsze skrzypce i wchodzi w interakcje z innymi zwierzętami (np. gdy Fuji opiekuje się przez kilka dni kotem), serial prezentuje się najlepiej.
W tym momencie muszę wyjaśnić kwestię, która wpływa na moją ostateczną ocenę. Uważam się za sympatyka zwierząt (zwłaszcza ptaków drapieżnych), ale nie jestem wielkim fanem trzymania milusińskich w domu. Być może to kwestia mojej alergii, być może wychodzi ze mnie chłopskie pochodzenie, jednak w kwestii posiadania zwierząt w mieszkaniu najbliższe jest mi praktyczne podejście ojca‑rolnika ze skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju (Kota kupują… Apartament. Trzydzieste piętro. Centrum Warszawy. A jednak myszy są…). Z tego powodu nie mogę oszacować, czy serial nie zrobi większego wrażenia na miłośnikach wszelkiej maści psów, kotów, papug i innego domowego inwentarza. Możliwe, że perypetie uroczego jenota będą dla nich wystarczająco dobrą rozrywką, żeby obronić seans i oczywiście nie ma w tym nic złego.
Mimo licznych atutów zwierzaka, jego starania podminowuje fakt, że prawie wszystko inne rozczarowuje, począwszy od „ludzkiej” obsady. Szczerze mówiąc, gdyby w połowie sezonu jenot znalazł sobie nowe otoczenie, to nie byłaby wielka strata dla serii. Zacznijmy od Fuji, smutnego przykładu zmarnowanego potencjału. W mandze sprawia wrażenie przygaszonej, „jesiennej” młodej kobiety, która pod pozbawioną emocji maską skrywa niewypowiedziane myśli. Sęk w tym, że w przypadku adaptacji dość łatwo zatracić ten niuans na rzecz pustej pretensjonalności. Niestety, projekt powierzono Tomohiro Tsukimisato, reżyserowi bez większych artystycznych osiągnięć i bez pomysłu, jak tym tytułem przełamać swoją średnią passę. Krótko mówiąc – gdy serial próbuje ukazać Fuji jako osobę introwertyczną i pełną skrywanych emocji, robi z niej bezbarwną i nieciekawą pannę. Nie mam nawet pretensji do Tsukimisato, to było bardzo trudne zadanie; bardziej obwiniam studio Lesprit o przydzielenie tak skomplikowanego projektu komuś bez żadnych ambitnych tytułów w dorobku. W zasadzie jedyna scena, w której Fuji staje się trochę ciekawsza, pojawia się w trakcie domowych porządków, gdzie wychodzi z niej dziwnie nieprzyjemne poczucie wyższości, zdradzające, że pod tym nieśmiałym, introwertycznym frontem wcale nie kryje się łatwa w relacjach osoba. Cóż, nawet jeśli demonstruje niezbyt przyjemną wadę, to przynajmniej jest to wyrazista cecha charakterystyczna.
Zdecydowana większość pozostałych ludzkich postaci również nudzi. Jak na serię z grupą docelową seinen zadziwia mnie infantylność bohaterów oraz związanych z nimi fabularnych rozwiązań. Na przykład dość szybko poznajemy rodziców Fuji, a wraz nimi scenariusz podsuwa nam jakże „oryginalne rozwiązanie”. Mianowicie – protagonistka może mieć taki, a nie inny charakter, bo jej ojciec to niesforny niebieski ptak, zaś matka to stereotypowa surowa azjatycka matrona. Co gorsze, ta psychologiczna łopata wali nas z pełnym przekonaniem, że nikt nigdy nie wymyślił takiego zestawu postaci. Dwie najlepsze przyjaciółki Fuji są równie nieudane. Mimi to pozornie zimna i ambitna młoda kobieta, zaś Ren to beztroska i wiecznie uśmiechnięta panna z głową w chmurach. Tyle. Aż mi się przypomniały animacje z lat 90., gdzie ważny bohater miał dwóch pomagierów o skrajnych osobowościach lub aparycji. Na drugim planie wcale nie jest lepiej – od czasu do czasu pojawiają się zarówno postacie, które mają być zabawne, np. pan weterynarz (powiedzmy, że na próbie bycia zabawnym się skończyło), jak i na siłę popychające historię (choćby znajomi Fuji ze szkoły).
Skoro o tym wspomniałem, to reżyseria nie pomaga w prowadzeniu fabuły. Choć nie odmówię ekipie dobrych chęci i tego, że niektóre odcinki mają naprawdę przyzwoitą konstrukcję, seans Ame to Kimi to upłynął mi w atmosferze niekomfortowego poczucia, że coś jest nie tak. Wreszcie znalazłem wyjaśnienie w drugiej połowie serii, kiedy Fuji spotyka się w sprawie projektu z pracownicą wydawnictwa. Początkowo rozmowę ustanowiono na ujęciu, w którym „kamera” cały czas jest skierowana na główną bohaterkę, wyraźnie sugerując, że jej towarzyszki nie uświadczymy na ekranie. Jednak niewiele później, gdy już się żegnają, pojawia się kilka kadrów z jej rozmówczynią. Ta dziwna zmiana koncepcji graficznej uświadomiła mi niedopracowany charakter całej serii. Scenariusz ma sporo interesujących punktów, reżyser czasem wymyśli coś ciekawego, ale to wszystko jest chaotyczne, niedopracowane, niemalże improwizowane. Gdybym miał snuć niepodparte niczym teorie, to stwierdziłbym, że studio dało ekstremalnie mało czasu pracownikom na stworzenie anime, przez co serialowi brakuje jakiejkolwiek wizji, a pierwsze storyboardy musiały stać się tymi ostatecznymi. Z drugiej strony, prace nad serią zapowiedziano dość wcześnie… Swoją drogą, pod tym kątem wręcz zabawny jest odcinek dziesiąty, gdzie cała fabuła jest poprowadzona tak dynamicznie, jakby ktoś puścił epizod na przyspieszeniu. Z jednej strony nawet mi się spodobał, bo wreszcie wniesiono tu nieco energii, ale z drugiej – totalnie nie pasuje do poprzednich.
Tym samym wypada omówić kwestie techniczne. Sam serial nie prezentuje się źle, zważywszy na lakoniczny styl oryginału nie oczekiwałem po nim graficznych cudów. Oczywiście tła nie zachwycają szczegółami, minimalizm apartamentu Fuji dogodnie zdjął z rysowników obowiązek tworzenia czegokolwiek poza bladymi ścianami z niewielką ilością mebli i dodatków, a niezbyt bogata mimika bohaterów pasuje do całości. Projekty postaci są w porządku, ale nic więcej, animacja też nie zalicza się do światowej ligi. Natomiast zdarzają się bardzo ładne lokacje, zwłaszcza w parku (któryś z rysowników ewidentnie ma smykałkę do pejzaży) i uczciwie przyznaję, że studio potrafiło mnie miejscami miło zaskoczyć (chociażby pizza w renomowanej włoskiej restauracji wyglądała jak typowe danie z półwyspu apenińskiego, a nie jej japońska wariacja). Muszę też bardzo pochwalić projekty graficzne w piosenkach na otwarcie i zamknięcie odcinka – szczerze mówiąc, gdyby taką specyficzną kreskę wykorzystano w całym anime, dałbym zdecydowanie wyższą ocenę. Natomiast to, co dostaliśmy w samym serialu, jest przyzwoite, choć znów – niedopracowane. Miejscami serial niepotrzebnie bawi się nasyceniem barw, jakby eksperymentowano z paletą kolorów. Pojawiają się też duże problemy z postsynchronami, zdarzają się krzywizny, zaś dużo szerokich kadrów jest dziwnie pustych, nawet jak na minimalistyczny charakter anime.
Muszę jeszcze wspomnieć o odcinku siódmym, który, niestety, mocno psuje moją opinię o serialu. Jego angielski tytuł brzmi It’s nothing i faktycznie sprawia wrażenie zbioru nikomu niepotrzebnych produkcyjnych odpadków, które chyba wolałbym pominąć. Od dziwnych decyzji fabularnych, po niekoherentny styl graficzny (np. dziwne przejścia między epizodami), kończąc na absolutnie niepotrzebnej fanserwisowej scenie, która w mandze zamyka się w jednym kadrze.
Muzyka prezentuje się przyzwoicie. Początkowo wręcz bardzo mi się podobała, jednak w pewnym momencie zorientowałem się, że jest używana nieco mechanicznie, w pewien sterylny sposób. Gorzej ma się sprawa z seiyuu wyraźnie zagubionymi we wskazówkach (lub ich braku) ze strony reżysera. Bardzo lubię Sayomi Hayami (Yor w Spy x Family, Rin Nanakura w Giji Harem), ale to kolejna średnio udana rola w jej dorobku, a tych bohaterek niepokojąco przybywa (Rui Komada w Komada Jouryuusho e Youkoso lub Rika Honjouji Kekkon Surutte, Hontou Desu ka. Trochę jak w przypadku tamtych mało angażujących kreacji – aktorka ewidentnie się stara, ale naprawdę potrzebuje wsparcia reżysera, którego nie dostaje. Zdecydowana większość pozostałych seiyuu także nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Cóż, przynajmniej grająca zwykle epizodyczne role Anna Mugiho świetnie wypadła, wydając urocze dźwięki jenota.
Choć dużo tu marudzę, nie wspomniałem o jeszcze jednej istotnej zalecie tej produkcji, mianowicie o Kii, młodej sąsiadce Fuji. Przede wszystkim, głosu nie użycza jej dorosła kobieta (jak to zwykle bywa w anime), a jedenastoletnia aktorka Yuzu Yumoto. Ta decyzja obsadowa pomogła serii na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, różnica między głosem seiyuu udającej dziecko a dzieckiem jest ogromna i to słychać. Ten głos zwyczajnie lepiej pasuje. Po drugie, zważywszy na to, jak bardzo są zagubieni aktorzy w tym projekcie, dezorientacja Yumoto brzmi o wiele naturalniej. Nie słyszę tu seiyuu, który ewidentnie nie rozumie zadań zleconych przez reżysera, tylko zakłopotane dziecko, które odgrywa nieco zdezorientowane dziecko. W serii stawiającej na realizm (wyjąwszy głównego bohatera) to bardzo cenny atut. Wróciwszy do kwestii fabularnych, Kii to również ciekawie wymyślona postać. Córka Niemki i Japończyka, która uczęszcza do anglojęzycznej szkoły dla cudzoziemców, budzi sympatię Fuji, ale i wprawia ją w zakłopotanie, bardzo typowe dla tego narodu. Szczerze mówiąc, według mnie ta seria mogłaby sporo zyskać, gdyby to ona była główną bohaterką. W końcu, tak jak jenot w japońskim folklorze jest istotą zawieszoną między zwierzęciem a człowiekiem, tak Kii dla Japończyków będzie zawsze sklasyfikowana pomiędzy rodaczką a cudzoziemką. Poza tym, przy obecnym kształcie projektu przerobienie go na serię słodkodziewczynkową niewiele by zmieniło.
To powiedziawszy, chciałbym odnotować jeszcze kilka drobnych zalet. W późniejszych odcinkach pojawiają się dłuższe historie, które dysponują myślą przewodnią, a mniejsze opowiastki łączą się w niegłupią całość. Co więcej, niektóre wątki wracają i przynajmniej próbowano stworzyć spójny świat przedstawiony. Choć jest to seinen, to anime poza jedną głupią sceną nie drażni fanserwisem. Muszę też przyznać, że bohaterowie mimo wszystko odrobinę się zmieniają. Daleko tu do scenariuszowego cudu, ale jak już wspomniałem – ekipa przynajmniej próbuje.
Moja ostateczna ocena Ame to Kimi to waha się między ostrożną rekomendacją a skrytykowaniem dzieła, któremu nie aż tak wiele zabrakło, by było udane. Mimo wszystko uważam, że więcej tu wad niż zalet: to co ma tu być introwertyczne i oniryczne, jest nudne i pretensjonalne, brakuje spójnej wizji, niedopracowany charakter całości sprawia, że nie przekonała mnie jako iyashikei (tzw. serial „kojący”), a konkurencja ma do zaoferowania ciekawsze pozycje. Mimo wszystko nie zniechęcam was do seansu, tym bardziej że seria ma jedną lub dwie znaczące zalety, które mogą być kluczowe dla was i skłonią do wystawienia zdecydowanie wyższej oceny.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Lesprit |
Autor: | Kou Nikaidou |
Projekt: | Ayano Oowada |
Reżyser: | Tomohiro Tsukimisato |
Scenariusz: | Touko Machida |
Muzyka: | Rei Ishizuka |