Anime
Oceny
Ocena recenzenta
9/10postaci: 8/10 | grafika: 9/10 |
fabuła: 8/10 | muzyka: 9/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Macross Plus: Movie Edition
- マクロスプラス MOVIE EDITION
Filmowa wersja, pokazująca, czym Macross Plus OAV miało stać się w założeniu twórców.
Recenzja / Opis
Na wstępie krótkie przybliżenie uniwersum Macross; opisane poniżej wydarzenia rozegrały się w pierwszej serii telewizyjnej i zasadniczo na nich opiera się Macross Plus.
W roku 1999 na Ziemi rozbija się ogromny statek kosmiczny, a tym samym okazuje się, że ludzkość nie jest tak wyjątkowym gatunkiem, jak dotychczas mniemała. Lekcja pokory nie idzie jednak na marne, ludzie zaczynają działać. Pozaziemska, wyrafinowana technologia zostaje wykorzystana do stworzenia myśliwców nowej generacji. Modularna konstrukcja pozwala maszynom typu Valkyria na zmianę w człekokształtnego robota, możliwe jest przy tym stadium pośrednie, wyglądem przypominające nieco cudaczne skrzyżowanie latawca z humanoidem. Każda z form zapewnia różną efektywność działania i nadaje się do odmiennego stylu prowadzenia działań bojowych. Dodatkowo nowe maszyny charakteryzują się hermetyczną szczelnością i dzięki nowemu rodzajowi napędu mogą przemierzać przestrzeń kosmiczną. Sam statek zostaje odbudowany i przerobiony, a jego naprawa zajmuje niecałe dziesięć lat. W dzień długo oczekiwanego startu niedaleko Ziemi pojawia się flota Obcych. Zentradi okazują się łudząco podobną do ludzi rasą olbrzymów, której celem jest wojna i podbój. W momencie startu Macross wymyka się spod kontroli, oddając salwę w kierunku wroga i tym samym inicjując konflikt.
Wyraz macross jest prostą grą słów, na którą składa się macro, opisujące rozmiary kosmicznej fortecy (mimo iż w porównaniu z flotą gigantów jest zaledwie małym niszczycielem) i cross, odnoszące się do podróży, jaką statek miał odbyć w pierwszej serii telewizyjnej Choujikuu Yousai Macross (Super Dimension Fortress Macross). Kulminacją pierwszego pokolenia serii Macross był pełnometrażowy film Gekijouban Choujikuu Yousai Macross: Ai, Oboete Imasu ka, którego akcja rozgrywała się „wewnątrz” serii, serwując alternatywne rozwiązania i wykraczając przy tym poza chronologię jej świata. Nadmiar wątków czynił film nieczytelnym i zbyt pourywanym dla widza nieznającego serialu, a i wtajemniczonych też mógł zmylić. Następnie ukazała się jednoodcinkowa OAV Choujikuu Yousai Macross Flash Back 2012 (Super Dimension Fortress Macross: Flash Back 2012), stanowiąca zbiór teledysków zarówno z serialu, jak i filmu, z dodatkiem nowego materiału. Kolejną produkcją był sześcioodcinkowy cykl OAV Choujikuu Yousai Macross II – Lovers Again (Super Dimension Fortress Macross II: Lovers Again), który przedstawiał świat alternatywny do znanego z serii, co okazało się niekorzystne dla tej produkcji, ponieważ oczekiwano raczej pełnoprawnego następcy niż wariacji na temat. Dopiero cztery części Macross Plus OAV nawiązywały bezpośrednio do wydarzeń z pierwszej serii, podobnie jak Macross Plus: Movie Edition właśnie. Jednak to jeszcze nie koniec gmatwaniny, wyjaśnijmy sprawę do końca. Otóż Macross Plus przyśnił się scenarzyście Keiko Nobumoto jako jeden „wielki film”. Ostatecznie jednak ewoluował do postaci czterech odcinków i w takiej formie ujrzał światło dzienne. Na szczęście sumienie nie pozwalało komuś spać po nocach, więc rok po premierze serii OAV świat dostał wersję kinową.
Akcja Macross Plus: Movie Edition rozgrywa się w roku 2040, trzy dekady po wojnie z Zentradi. Ludzie i Obcy mają się całkiem nieźle, nauczyli się zgodnie współistnieć, a rozwój technologiczny umożliwił kolonizację sąsiednich planet. Jedną z nich jest niezwykle przypominający Ziemię Eden, na którym toczy się większa część wydarzeń. W bazie na pustyni ma miejsce ostra rywalizacja pomiędzy dwoma projektami ubiegającymi się o wojskowy kontrakt na seryjną produkcję jednego z prototypowych myśliwców nowej generacji. YF‑21 jest czymś zupełnie nowatorskim, gdyż do jego kontroli używa się myśli, YF‑19 jest nieco bardziej „tradycyjny”, lecz nieobliczalny, szalony pilot nie pozwala przechylić szali zwycięstwa na stronę przeciwnika. Klasycznie, rywalizującymi pilotami okazują się starzy znajomi ze szczenięcych lat, mieszaniec Guld Goa Bowman i rasowy człowiek Isamu Alva Dyson. Rywalizacja nabiera intensywności, gdy pojawia się Myung Fang Lone, dawna znajoma obu dżentelmenów. Pikanterii dodaje fakt, że istnieje trzeci projekt, o którym nikt nic nie wie…
Zapytajmy więc: gdzie ten Macross? Odpowiedź jest kłopotliwa, o ile w ogóle możliwa. Cały cykl jest od samego początku niejednoznaczny, pełen alternatywnych wydarzeń i możliwych wersji fabuły. Można jednak postarać się wskazać, dzięki czemu każdy Macross jest Macrossem. Głównym wyróżnikiem są transformujące się myśliwce, taka metka na koszulce fana, której odcięcie zupełnie podważa jej oryginalność. Rzeczą kolejną jest motyw pop idolki, muzyki albo przynajmniej piosenki. Dalej trzeba wspomnieć o wątku miłosnym, z wyraźną preferencją poplątanych, niejednoznacznych relacji z co najmniej trójką bohaterów. Nierzadko przez cykl przewija się macross pierwszej generacji, co również i tu zobaczymy. Pojawia się też obecny od samego początku cyklu motyw tęsknoty za lataniem. Coś podobnego wielokrotnie przewijało się przez przeróżne tytuły, nagminnie wykorzystywał to sam Hayao Miyazaki. Jednak trudno dopatrywać się tu jakiejś celowości w tej zbieżności, natomiast sam motyw jest prosty i wymowny. Słowem, mamy tu archetyp wolności, który pasuje jak ulał do anime o pilotach transformujących się myśliwców, tyle że w tym przypadku jest całkiem zgrabnie wkomponowany w całość. Charakterystyczny jest również konflikt, który pojawia się bezpośrednio bądź przynajmniej jako echo przeszłości. Świat przedstawiony zawsze zmusza pilota do walki, choć wystarczyłyby mu same błękitne przestworza. Nie da się też uciec od wrażenia, że cały cykl bazuje na subtelnej „nieostrości”. Świadomie czy też nie, duch Macrossa zostawia po sobie uczucie rozbicia na kawałki. Mamy dwa „plusy”, niby to samo, nie ma pomiędzy nimi widocznych sprzeczności, ale oba obrazy różnią się wyraźnie. Zaznaczam, że nie są to istotne różnice fabularne, jednak portret bohaterów w Macross Plus: Movie Edition w porównaniu do serii OAV jest zdecydowanie lepiej zaprezentowany, postaci nabierają ostrości, są bardziej czytelne, a uzasadnienie ich działań staje się jaśniejsze. Dodatkowe sceny nieco lepiej równoważą ich zachowania. Gulda widzimy teraz wyraźniej, łatwiej jest zrozumieć jego postępowanie, także Isamu prezentuje się bardziej przekonująco, chyba obaj nieco wydorośleli. Mamy tu dwadzieścia minut zupełnie nowego materiału, za to wycięto część z serii OAV. Niby więc odgrzewany kotlet, ale jednak to jakiś odrębny byt, jedno nie zawiera się w drugim, nie ma tu relacji podporządkowania. Ten stan rzeczy sprawia, że nie ma jednego właściwego Macrossa, choć jego duch przenika obie wersje.
Movie Edition jest kawałkiem wyśmienitego kina. Pojawi się masa scen, które wciskają w fotel, właśnie dzięki rozbudowaniu niektórych wydarzeń w stosunku do OAV, wrażenie wielkości tego filmu przybiera na sile. Widać wyraźne przesunięcie akcentu na zakończenie: finał jest naprawdę wspaniały, całość przypomina wielką machinę, która rozpędza się po to, żeby u celu osiągnąć maksymalne obroty. Dlaczego nie wypada nie znać tego dzieła? Co je wyróżnia? Niezaprzeczalną zaletą jest spójność całości, mimo ogromu różnych wątków wciśniętych w to anime, każda idea jest w sposób niemal mistrzowski wyeksponowana, nieznajomość wielu faktów nie powoduje spadku czerpanej z seansu przyjemności, zaś ich znajomość może ją tylko pogłębić. Ilość treści kulturowych zawartych w tych niespełna dwóch godzinach jest ogromna. 1995 rok był okresem niepewności towarzyszącej końcowi każdego większego okresu, film wyraża więc klimat schyłku XX wieku. Zmusza do pewnych podsumowań i rozliczeń, cechuje się zwiększoną refleksyjnością i pewnymi obawami (pamięta ktoś jeszcze problem Year 2k?). Z jednej strony cała spuścizna tradycyjnej animacji minionego okresu, z drugiej – intensywny rozwój komputerów, nowych technologii, a gdzieś dalej szalony sen o samoświadomości oprogramowania, wszystko to spowite cieniem końca świata, mrocznym słowem Nostradamusa i wrodzonym lękiem człowieka przed tym, co nieznane. Kino nie proponuje zbyt wielu produkcji w pełni i z sukcesem korzystających z ducha tamtych czasów i to nawet dobrze, bo daje nam za to jakość i oszczędza na czasie. Macross Plus: Movie Edition wykorzystuje swoje możliwości niemal perfekcyjnie. Czerpie przy tym garściami ze swoich poprzedników: dalej mamy transformujące się myśliwce, pop idolkę i miłosny trójkąt. Jest jednym z najlepszych przykładów intensywnego wykorzystania grafiki komputerowej, której połączenie z tradycyjną animacją faktycznie zachwyca, stanowiąc absolutny ewenement. Tworzy wręcz kategorię dla samego siebie. Sylwetki i twarze postaci są odbiciem trendu panującego w pewnym okresie lat dziewięćdziesiątych, ich „kanciastość” jednak wcale nie przeszkadza, sprawia, że ten Macross wyróżnia się spośród innych produkcji własnym charakterem. Dodając intensywną grafikę i feerie barw, otrzymujemy produkt niepowtarzalny, momentami zbliżony bardziej niż tradycyjne anime do zwykłego kina, który oferuje przy tym wszystkie zalety animacji. Ale Macross to coś więcej. Motyw muzyki został rozbudowany do roli równej głównym bohaterom, zaś wątek sztucznej inteligencji łączy go z nowymi trendami, dając coś zupełnie nowego; nie będzie to prosta suma, lecz synergia. Bogactwo treści czyni zeń lekturę obowiązkową, ponadto zaś niemal bezbłędnie zapowiada przyszłe kierunki w produkcjach końca starego i początkach nowego dziesięciolecia, zarówno w dziedzinie animacji, muzyki, jak i bohaterów.
Jest to pierwsza duża produkcja Youko Kanno i pierwszy duży sukces, również jako wokalistki. Później była znakomita nie tylko muzycznie Memories: Kanojo no Omoide (Memories: Magnetic Rose), dalej Tenkuu no Escaflowne (Vision of Escaflowne), Lodoss Tou Senki (Record of Lodoss War), Cowboy Bebop, Wolf's Rain, czy RahXephon. Są to największe osiągnięcia kompozytorki, ale zaznaczyć trzeba, że w Macrossie znajdziemy przedsmak tego, co nas później czeka, zapowiedź każdego ze stylów, od jazzu, bluesa, chorałów, fortepianów, instrumentów smyczkowych, elektroniki, aż do symfonii etc. i to w jakości zupełnie nieustępującej późniejszym dziełom kompozytorki. Ścieżka dźwiękowa jest bardzo bogata i nawet po przeszło dziesięciu latach jej atrakcyjność ciągle pozwala do niej wracać. Sam fakt wydania pięciu albumów z zaledwie jednego filmu i czterech odcinków OAV budzi uznanie. Można na nich znaleźć nawet ośmiominutowe utwory, a całość prezentuje bardzo wysoki poziom kompozycji i wykonania. Macross Plus: Movie Edition robi niecodzienny użytek z tego całego bogactwa, znamienny jest fakt, że przy całym swoim rozmachu jest między innymi kameralną historią, gdzie piosenka pcha ku sobie dwoje młodych ludzi. Chodzi oczywiście o niezapomniany utwór Voices, który prezentuje się znakomicie zarówno w wersji oryginalnej, jak i angielskiej. W tym miejscu nasz Macross wykracza poza standardową produkcję anime. Owszem, było coś podobnego już w pierwszym serialu, jednak tutaj wchodzimy na wyższy poziom. Muzyka nie jest ograniczona do roli tła, dodatku do obrazu, nie tylko ilustruje ona wydarzenia, nie tylko wpływa na nasilenie tego co widać na ekranie. Jej najmocniejszą stroną jest to, że zaskakuje, jest głównym bohaterem, a do tego nie pojawia się ad hoc, jest już od samego początku. Uniwersum Macross Plus: Movie Edition trzyma się kupy w każdym aspekcie. Motyw pop idolki został przetworzony, wcześniej mieliśmy śpiewające niewiasty, tu zaś zdigitalizowaną istotę, której wersja filmowa poświęca więcej uwagi, czego brakowało w OAV. Zachowanie Sharon Apple zostaje wyraźniej umotywowane, emanuje z niej kobiecość, staje się bardziej „uczłowieczona”, niemal istotą z krwi i kości, czy raczej tym, co ową istotę napędza. Warto też zwrócić uwagę, że znaczna część kompozycji korzysta z wymyślonego na potrzeby filmu języka, który de facto nie niesie żadnej treści, przez co utwory mają niepowtarzalny klimat, zapewniający w porywach iście mistyczne doznania. Rozwiązanie to działa na słuch stymulująco, nowe bodźce rozbudzają i zaskakują, co pozytywnie wpływa zarówno na umysł widza, jak i na odbiór anime. Określenie „syreni śpiew” pasuje jak ulał, po prostu wciąga w ekran i nie ma zamiaru odpuścić.
Animacja jest klasą sama w sobie. Obrazy zapadają w pamięć, czy są to retrospekcje, zielone plenery czy sceny podniebnych akrobacji. Zadziwiające jest, że CG można tak doskonale wkomponować w kolorystykę obrazu, iż bardzo rzadko znajdą się elementy raniące wrażliwe oczy, co nagminnie miało miejsce w znacznie późniejszym Macross Frontier. Sceny koncertów są na najwyższym poziomie, wyraźnie dystansują swoją klasą te ze wspomnianego już Macross Frontier. Reżyseria tych koncertów przypadła Koujiemu Morimoto, późniejszemu reżyserowi Memories: Magnetic Rose i animatorowi Mind Game. Zaowocowało to eleganckimi widowiskami, zachwycającymi stylową grą futurystycznych obrazów, obdarzonych urokliwym wdziękiem. Dwa pierwsze odcinki z wersji OAV uzyskały nominację do Annie Awards w kategorii Best Animated Video Production. Nawet po latach animacja prezentuje bardzo wysoki poziom, wyprzedzając wiele współczesnych produkcji. Jest dowodem potwierdzającym tezę, że moc obliczeniowa bez wyobraźni i talentu to zdecydowanie za mało, do sukcesu trzeba dużo więcej.
Stosunkowo prosta fabuła Macross Plus: Movie Edition pozwala śledzić wydarzenia, skupiając się głównie na czystej akcji i wyśmienitej muzyce, jednak w żaden sposób nie umniejsza to siły oddziaływania tytułu. Obecnie nadmiar informacji często przytłacza przeciętnego widza i nierzadko nasze hobby, zamiast odprężać, jeszcze dodaje ciężaru. Również producenci anime popełniają błąd, przeładowując fabularnie swoje animacje, przez co wątki są pourywane i pozostawione domysłom, zaś snucie przez widzów licznych interpretacji i teorii może i świadczy o zainteresowaniu, ale niekoniecznie świadczy o wielkości dzieła. Na szczęście Macross doprowadza sprawę do końca, stanowi ułożony, skończony twór i sam ten fakt przemawia na korzyść. Jego prostota świadczy o jego sile, w myśl zasady, że proste rozwiązania są najskuteczniejsze. Jest to nad wyraz dojrzała produkcja, świadoma swoich możliwości i granic, odbijająca w sobie ducha anime przeszłości i przyszłości zarazem. W podobnym czasie ukazał się Ghost in the Shell, który wsączał w chłonne umysły wschodzącego pokolenia hakerów cyberpunk, problem tożsamości osobowej, istoty człowieka i definicji życia. Oshii postawił pytania, dając życie swojemu „duchowi”, ale niestety w przypadku jego kontynuacji, jak sam przyznał, nie miał już wiele pytań. W zasadzie w Macross Plus: Movie Edition możemy zapytać o to samo, mimo iż charakter obu dzieł jest diametralnie różny. Oba miały też świetną muzykę, jednak nowatorski sposób jej potraktowania przez Macrossa świadczy o zupełnie nowej jakości. Był też Neon Genesis Evangelion i problemy egzystencjalne głównych bohaterów. Tutaj ogrom odniesień i przeładowana symbolika przyprawiona mistycyzmem ewidentnie przekraczały same siebie, można było odnieść wrażenie, iż autor utracił kontrolę nad tym, co się dzieje i co tak naprawdę chciał pokazać. Właśnie tego błędu ustrzegł się Macross, zachowując przy tym elementy irracjonalne. Tutaj muzyka stara się zapewnić mistyczne doznania, co jest zdecydowanie przyjemniejsze od brutalnej, pojęciowej i pseudosymbolicznej sieczki, którą emanował na każdym kroku kultowy Evangelion. Dzieło sztuki ma to do siebie, że jest dziełem sztuki, dlatego czynienie zeń explicite wykładu filozofii, psychologii czy innej treści przeczy zupełnie jego istocie, odbierając status dzieła sztuki. Przykładem niech tu będzie Ghost in the Shell 2: Innocence, który niebezpiecznie zbliżał się do tej granicy, nie było to złe anime, jednak próbowało pozować na coś, czym być nie powinno. Jest oczywiste, że każde dzieło sztuki jest wyrazem tendencji swojego czasu, jednak powinno ono realizować je w sposób skonkretyzowany, nie zaś stanowić bezpośredni wykład. Macross jest dobrym przykładem kondensacji ówczesnych trendów, nie konstruuje otwarcie żadnej teorii, zwyczajnie i z powodzeniem przekazując swoją formą pewne idee.
Macross Plus: Movie Edition jest tytułem ze wszech miar godnym polecenia i wartym obejrzenia. Nie trzeba być koniecznie fanem mechów, żeby czerpać przyjemność z jego odbioru, choć sympatia dla gatunku oczywiście nie zaszkodzi. Również nieznajomość uniwersum specjalnie nie przeszkadza, z uwagi na fakt poboczności opisywanych wydarzeń. Zaś sama opowieść jest dosyć prosta, „klasyczna” bym rzekł, nie mamy na szczęście żadnej sieczki ani przesytu, jest zoptymalizowana, zręcznie łączy wartką akcję z tajemnicami przeszłości głównych bohaterów. Fabuła nie denerwuje aspiracjami do ratowania świata, ani nie rości moralizatorskich pretensji, to po prostu dobra, skromna historia, przedstawiona z niebywałym rozmachem i elegancją na każdej płaszczyźnie. Zachwyca rozłożenie akcentów na poszczególne kwestie, każda idea znajduje swoje pięć minut i skutecznie je wykorzystuje. Mamy do czynienia z doskonałym przykładem ambitnego kina komercyjnego i niezapomnianym widowiskiem, tytułem, do którego wraca się po latach z przyjemnością i który zasłużenie aspiruje do miana kamienia milowego w historii japońskiej animacji i animacji w ogóle.
W swoim czasie anime to było dosyć popularne, wersja OAV doczekała się nawet emisji w polskiej telewizji, co na pewno pamiętają starsi wyjadacze. Były też recenzje Movie Edition w prasie, w czasach kiedy był sens cokolwiek wydawać, zanim nastała era szerokich pasm, czy raczej jakiegokolwiek powszechniejszego dostępu do internetu. W każdym razie to już historia, ale Macross Plus z upływem czasu świetnie sobie poradził. Na koniec pozostało jedynie ukłonić się w stronę twórców i zadedykować niniejszą recenzję wszystkim pionierom, w szczególności tym przyszłym. Gorąco polecam tytuł i zachęcam do oglądania. Miejmy nadzieję, że będzie jeszcze wiele perełek podobnego kalibru, czego sobie i wszystkim fanom japońskiej animacji życzę.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Big West, Studio Nue |
Autor: | Shouji Kawamori |
Projekt: | Kazutaka Miyatake, Masayuki, Shouji Kawamori |
Reżyser: | Shouji Kawamori |
Scenariusz: | Keiko Nobumoto |
Muzyka: | Youko Kanno |