Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 6/10 grafika: 5/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 5 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,20

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 441
Średnia: 7,69
σ=1,76

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Aureus)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Detroit Metal City

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 2008
Czas trwania: 12×13 min
Tytuły alternatywne:
  • デトロイト・メタル・シティ
Gatunki: Komedia
Postaci: Artyści; Rating: Przemoc, Seks; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Souchi Negishi chciał zostać muzykiem popowym. Cóż, nie wyszło… I cholernie dobrze!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

W świecie muzyki bez większych problemów wskazać możemy gatunki opływające w przerysowane mity i legendy. Ot, raperzy to źli i groźni gangsterzy, muzycy klasyczni to ucieleśnienie manier i kultury, a „metale” jedzą koty. Gdzie przerysowanie, tam prosi się o parodię, taki pogląd zwykłem wyrażać, więc ze sporym zaciekawieniem przyjąłem wiadomość, iż istnieje seria biorąca na cel właśnie naszych pożeraczy kotów.

Fabuła? Oj tam zaraz „fabuła”, jeżeli już używać tu jakiegoś określenia, to pozwolę sobie mówić „wymówka fabularna”, bo i po szybkim nakreśleniu tła dla akcji serwowane są nam dalej po prostu kolejne dawki humoru, z historią bardzo, bardzo daleko w tle. Tak więc wymówką fabularną stojącą za akcją Detroit Metal City są pechowe losy Souchiego Negishiego, który opuścił rodzinną wieś celem podbicia świata muzyki pop. Karuzela życia kręci się, a kapela, w której ostatecznie zaczepia się młody muzyk, jest „nieco” inna, jak dobitnie dowiadujemy się w drugiej minucie seansu. Od tego punktu do samego końca serii praktycznie nie mogłem przestać się śmiać, co samo w sobie jest chyba najlepszą recenzją, jaką mogę napisać temu tytułowi.

Tak więc Negishi odpowiedzialny jest za wokal i gitarę prowadzącą w deathmetalowej grupie Detroit Metal City, której image łączy wszystkie możliwe smaczki gatunku – szatan, śmierć, przemoc, seks, wnętrzności, narkotyki i co jeszcze… Zabrakło ino naszego rodzimego zjadania kotów, ale bez strachu, jest za to zjadanie nietoperzy. Wystarczy. Jak nietrudno się domyślić, to właśnie ów absurdalny obraz kapeli i muzyki metalowej w ogóle jest podstawą humoru. Sam bohater jest miłym, grzecznym i spokojnym pacyfistą, a powstały tu dysonans uwypukla jeszcze cel twórców.

Nasz protagonista na scenie stara się z całych sił wyglądać, jak producent mu nakazał, w efekcie czego w zasadzie jest tam zupełnie innym człowiekiem. W dodatku człowiekiem uosabiającym wszystko, co jego naturze dalekie i obce, dlatego też Negishi swojego scenicznego „ja” się wstydzi i ze wszystkich sił stara się uniknąć połączenia osoby Krausera (pseudonim sceniczny bohatera) ze sobą. Występy pod grubym makijażem i w najróżniejszych makabrycznych strojach ułatwiają mu to zadanie, lecz jednak jego „mroczne ja” przebija się na powierzchnie regularnie i w najgorszych momentach, stawiając na głowie jego życie osobiste, a zwłaszcza uczuciowe.

Nie tylko z głównego bohatera przyjdzie nam się śmiać, bo twórcy nie mieli litości w zasadzie dla nikogo, kto pojawia się na ekranie. Tak więc pozostali członkowie zespołu, fani, inni muzycy, pracownicy z branży i kto tylko się nawinie, każdy nosi na sobie piętno najgorszych wyobrażeń na temat skrajnych przypadków, jakie można napotkać w świecie muzyki metalowej. Tak więc w praktyce wszystkie postaci są proste, bardzo łatwe do zapamiętania, a co najważniejsze, bardzo proste do umiejscowienia w trybikach przemyślanych gagów, które stanowią istotę tego anime.

W innej recenzji spotkałem się z twierdzeniem, iż odniesienia zawarte w tej serii będą zrozumiałe tylko dla fanów takowej muzyki i takowych kapel. Osobiście uważam, że to bzdura – aby bezproblemowo rozumieć obecny tu humor, wystarczy mieć mgliste pojęcie na temat całej tej szopki wokół wspomnianych grup metalowych, choćby to miało opierać się na jednorazowym spojrzeniu na medialny image Nergala w telewizji. Słowem, wystarczy wiedzieć, że zjawisko istnieje. Oczywiście „zrozumieć” to jeszcze nie „polubić”, ale i za tym drugim argumentów nie brak.

Jeżeli już przed czymś ostrzegać, to wypada zwrócić uwagę na wulgarność humoru. W zasadzie brzmi to ostrzej niż w rzeczywistości się przedstawia, bo w moim odczuciu humor granicy dobrego smaku nie przekracza, atoli często i z lubością nawiązuje do seksu, a ten fakt sam w sobie niektórym może przeszkadzać. Dość spokojnie jednak stwierdzam, że razić to może tylko tych, którzy na takowy stan rzeczy są z reguły i zawsze uczuleni.

W serii mamy dwanaście odcinków po trzynaście minut – stosunkowo niewiele na pierwszy rzut oka. Akcja ukazana jest wyrywkowo, jako kolejne kartki z dziejów zespołu, najczęściej ukazując dwie historie w obrębie jednego odcinka. Taka formuła bardzo dobrze współgra z nastrojem serii. Bez łączników, wypełniaczy, scen zbędnych – taki skondensowany atak parodii. Gdyby trwało to dłużej, łatwo pewnie osiągnęlibyśmy efekt przesytu, dlatego też stwierdzam, że krótki czas trwania odcinków służy serii bardzo dobrze. Te dziesięć minut (odliczając opening i ending) to akurat tyle czasu, aby twórcom nie zabrakło dobrych pomysłów, a widz nie poczuł znużenia tematyką.

Kreska jest czysto użytkowa – prosta, momentami wręcz prymitywna, wyraźnie mało istotna. Często dużą część ekranu zakrywa czarne tło, zostawiając na widoku tylko istotną w danej chwili postać, tudzież na inne podobne sposoby ukrywane są kolejne elementy graficzne. Ot, to oprawa graficzna dla ukazania gagów, nic więcej. Żadnych fajerwerków. Za to od groma efektów super­‑deformed, co do ogólnej formuły pasuje jak ulał. Seria o muzykach jakąś muzykę musi mieć i choć tu też wyczuć dało się nikłe nakłady budżetowe, to mnie się całkiem przyjemnie słuchało gitar bohaterów. Moje skłonności ku takowej muzyce mogły jednak mieć tu kluczowe znaczenie.

Stwierdzam zatem, że diablo śmieszna to komedia i basta. Świetnie gra na schematach, obficie, ale wciąż z głową bombarduje widza absurdem. Podczas seansu trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że twórcy sami świetnie się bawią tą historią. Dotyczy to większości komedii, ale szczególnie w tym przypadku warto ją serwować w porcjach, aby humor zachował świeżość. Za dużo absurdu naraz nigdy nie działa dobrze. Stosując się do tego wskazania, można naprawdę uśmiać się do rozpuku przy kolejnych odcinkach Detroit Metal City, tak więc każdemu, kto szuka właśnie tego efektu, serię szczerze polecam.

Costly, 6 stycznia 2015

Recenzje alternatywne

  • Aureus - 13 grudnia 2008
    Ocena: 4/10

    Rozrywkowa i krótka seria opisująca losy mistrza death metalu zafascynowanego szwedzkim popem. Zmarnowany pomysł, choć niektórzy coś z niego wyduszą. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio 4°C
Autor: Kiminori Wakasugi
Reżyser: Hiroshi Nagahama

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Detroit Metal City na forum Kotatsu Nieoficjalny pl