
Komentarze
Rurouni Kenshin: Tsuioku Hen
- komentarz : vries : 13.03.2021 23:29:59
- komentarz : Maxromem : 25.05.2017 00:44:39
- Wspaniałe anime : gaijin : 16.07.2015 00:24:12
- Samurai Assassin : jm3 : 3.07.2014 21:07:31
- Re: Rurouni Kenshin: Tsuioku Hen : ursa : 9.06.2014 07:51:50
- Rurouni Kenshin: Tsuioku Hen : Subaru : 8.06.2014 17:34:50
- arcydzieło : No name : 12.05.2013 18:00:23
- komentarz : Kotoko : 5.06.2011 21:41:54
- komentarz : Akira : 26.04.2011 01:35:11
- Perła nieskażona fanserwisem i supermocami : Ayako*** : 9.01.2011 11:57:53
Pomimo tego i dość ciężkiego klimatu, jest to moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla wszystkich.
10/10
Nie będę powtarzać po innych komentarzach, ale chciałbym się skupić na jednym aspekcie – na walkach. Przedstawiona jest chyba najlepsza szermierka, z jaką dało mi się do tej pory spotkać w anime. Jest to wynikiem połączenia dwóch rzeczy: choreografii i animacji. Widać, że za choreografię odpowiadał ktoś w miarę znający się na rzeczy, bo walki wyglądają efektownie i realistycznie. O świetnej animacji już mówiłem, ale warto dodać bardzo dobrą pracę kamery, pozwalającą nam dokładnie zobaczyć co się dzieje, a nie skakać między różnymi ujęciami i pokazywać nam w 90% tylko twarze bohaterów jak obecnie przyjęło się w kinie akcji. Za sam ten aspekt, Trust and Betrayal otrzymałby ode mnie bardzo dobrą ocenę, ale dodając do tego wysoki poziom w zasadzie wszystkich aspektów tej produkcji, nie mogłem dać niczego mniej niż 10/10.
Polecam wszystkim.
Wspaniałe anime
Samurai Assassin
Fabuła faktycznie jest dobra, ale koncepcja w jakiej została ona przedstawiona już nie i w takiej formie nie jest to anime, które można zamknąć w czterech odcinkach. W mojej opinii zastosowanie inwersji (przedstawienie wydarzeń z dzieciństwa jako retrospekcji w finale) zrobiłoby dużo większe wrażenie, a przede wszystkim pozwoliłoby skrócić/pominąć wątki, które i tak zostały potraktowane po macoszemu.
Również nadmierna brutalność walk oraz ilość wylewanej krwi na ekran wydaje mi się nie do końca potrzebna, paradoksalnie zaciemnia w ten sposób dramatyzm sytuacji zamiast go potęgować. Natomiast nie mam nic do zarzucenia oprawie audiowizualnej.
Doceniam przekazane emocje i ten już wspomniany wydźwięk historyczny, naprawdę niewiele zabrakło aby wznieść się na wyżyny. Niemniej polecam tą serię.
Rurouni Kenshin: Tsuioku Hen
Przepiękna, choć smutna opowieść będąca preludium do serii telewizyjnej.
Niesamowite jest, w jak różny sposób można przedstawić tego samego bohatera. Nie ma tu ani śladu po pogodnym, zamyślonym Kenshinie, nie ma jego uroczej fajtłapowatości, a właściwie – jeszcze się nie narodziła. Jest tutaj zdecydowanym, pewnym siebie młodzieńcem, na którym już w tak młodym wieku tragedia odcisnęła swoje piętno.
Jest krwawo, mrocznie, smutno. Realia historyczne są zbliżone (w końcu nie minęło wiele czasu), choć Shinsengumi jeszcze działa, ale bardzo różni się ich ukazanie. W serii telewizyjnej spokój zdawał się być cały czas zagrożony, ale możliwy do osiągnięcia. Tutaj wyraźnie widać, jakim kosztem został wypracowany, jakie morze krwi zostało przelane. Powiedziałbym, że widoczna jest tu esencja postaci samego Kenshina, ale który z nich jest tym prawdziwym? Zapewne obaj, ale tutaj wyraźniejsza jest głębia tego bohatera.
Fabule nie można nic zarzucić, jest konkretna i ciekawa, choć spodziewamy się już od początku, że kliknij: ukryte ta historia nie może skończyć się dobrze i będzie kolejną raną w sercu młodego szermierza.
Przepiękna grafika, staranne projekty tła i postaci.
Eleganckie. 8/10.
arcydzieło
Ale cóż każdy ma różne gusta, a o nich raczej się nie mówi. Niektórzy lubią muzykę klasyczną a niektórzy wolą posłuchać skandynawskich Growli.
Perła nieskażona fanserwisem i supermocami
Nie można traktować tego tytułu tylko jako krwawego widowiska, gdyż jest to bardzo krzywdzące dla samej historii i przedstawionego nam obrazu.
Rozdzierajaco piękne...
Raniący do głębi urok tytułu rodzi się moim zdaniem z mistrzowskiego wykorzystania przeciwstawnych jakości, z precyzyjnego operowania kontrastem, paradoksem, antynomią. Dotyczy to nie tylko budowania klimatu mini‑serii, ale stanowi również zasadę konstrukcyjną postaci. Zaduma splata się tu z barbarzyństwem, nostalgia z brutalnością, krwiożerczość nie wyklucza bezbronności, wzniosłe ideały okrucieństwa, zaś granica pomiędzy nienawiścią i miłością jest ulotna jak wieczorna mgła. Rozpasaną krwawość obrazów walki równoważy kontemplacyjny nastrój scen we wnętrzach, drapieżności towarzyszy poezja. Kwiaty rozkwitają wśród rozrąbanych ciał i kałuż posoki.
Uwaga! Dalej możliwe spojlery!
Niekwestionowaną zaletą mini‑serii jest fabularna prostota i narracyjne wyważenie. Mimo pozornie małej ilości czasu nic nie dzieje się zbyt szybko – pierwsza połowa przygotowuje grunt pod wbijający w fotel finał. Przeszłość, wina, powinność, zemsta, zdrada, miłość – gęsta sieć przeznaczenia, tkana na kanwie działań i wyborów poszczególnych postaci, zaciska się wokół nich powoli i stopniowo, coraz silniej chwytając za gardło również widza.
Dwa ostatnie odcinki doprowadzają ową zasadę niespieszności do maksimum. Tak samo długo jak miłość, odwlekana jest śmierć – w obu przypadkach oczekiwanie na rozwój wydarzeń staje się dla widza wyrafinowaną torturą. Jednakowo celebrowane są gesty czułości i krwawe ciosy, z równym pietyzmem ukazano narodziny uczucia, jak i rzeczywistość umierania Zresztą fizyczny ból w niektórych scenach jest niczym wobec agonii psychicznej … Wobec cierpienia nie do ogarnięcia …
Wątek miłosny zarysowano z niespotykaną oszczędnością oraz elegancją. Powściągliwość gestów i dialogów potęguje tylko emocjonalną gęstość ukazanej relacji. Od początku wiadomo, co się wydarzy. Kenshin i Tomoe jak dwie ciche wyspy, każde pogrążone we własnych myślach i bolesnych wspomnieniach, dryfują ku sobie wolno, acz nieubłaganie. Wobec miłości bohaterowie są równie bezbronni jak miękkie ciało człowieka wobec błyszczącego ostrza katany. I jak stal umiejętnie szarpie żyły i kruszy kości (co jest akurat w „Kenshinie” dosłownie zaprezentowane), tak uczucie brutalnie miażdży opór dwójki protagonistów, tnie do kości, bezlitośnie uśmierca dawne „ja” wraz z jego powinnościami, przywiązaniami, ideałami. Prowokuje przemianę. Staje się katalizatorem odkupienia.
Szczególnie wstrząsnął mną jeden motyw - kliknij: ukryte obraz narzeczonego Tomoe, który pojawia się przed oczami dziewczyny w decydującym momencie finałowego epizodu. Przywołanie jego widmowej obecności stanowi według mnie proste, acz genialne posunięcie narracyjne. Jest niczym nagły snop światła rzucony na poplątaną sieć uczuć i lojalności wiążących głównych bohaterów. Teoretycznie widz zdaje sobie sprawę z tych wszystkich uwikłań, ale dopiero kliknij: ukryte wizja zamordowanego czyni je namacalnymi, nieignorowalnymi. Przypominając o kwestii winy i jej konsekwencjach, odwraca perspektywę, wyrywa oglądającego z raz przyjętego punktu widzenia. kliknij: ukryte Bez owej wizji dawnego ukochanego rozpacz i wewnętrzne rozdarcie Tomoe nie byłyby tak przekonywujące. Bez niej łatwo byłoby też zapomnieć, kim naprawdę jest Kenshin. Ja zapomniałam. Zwłaszcza patrząc na śpiącego, wzbudzającego czułość chłopca, któremu chciałoby się wyjąć z rąk miecz, a konieczność nieustannej czujności zamienić w spokój i poczucie bezpieczeństwa.
Ostatnia rzecz, o której chciałabym wspomnieć, to genialne użycie rekwizytu, szczegółu – krwawiąca blizna, sztylet Tomoe, irysy, błękitna chusta, dziecinny bączek‑zabawka. Przedmioty o symbolicznym potencjale nadają opowieści spójność i głębię. Wprowadzają alternatywny, niezwykle istotny poziom narracji. Kiedy Tomoe płacze wśród deszczu nad tym, co wspólnie z Kenshinem zasadzili, kiedy ujmuje w palce zgniłe od wilgoci listki – nie sposób nie odczytać tego jako antycypacji nadchodzącej klęski. Nader czytelna jest tu metafora skażenia, winy, śmierci która zaraża wszystko, udaremnia dobre wysiłki. Która niczym powracająca fala skazuje winowajców na konfrontację ze skutkami ich czynów. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę…
Dużo padło słów o brutalności tego tytułu. Fakt. Krew sika na prawo i lewo. Największa jednak brutalność, moim zdaniem, przejawia się w tym, co ta mini‑seria robi z widzem, w jaką emocjonalną rozsypkę go wtrąca. Jeśli nie straszny wam szloch przed ekranem – oglądajcie. Bo „Kenshin OAV” to tytuł godny absolutnego polecenia: narracyjne cacko o posępnym, przejmującym do głębi pięknie.
Najlepsze OAV...
Rewelacyjnie wykorzystana konstrukcja miniserii (fabularne przejscia miedzy odcinkami oddaja uplyw czasu czy zmiany w charakterze akcji).
Jest to dla mnie najlepszy przyklad dobrze podanego dramatu w anime i mozna polecic go komus, zeby nie myslal, ze anime to tylko bajki(dziala, sprawdzone;)
Jedyne co moze wywolac usmiech na ustach to dopisek – „Romantic Tales of Meiji Era”, ale to kwestia kontekstu z jakiego wywodza sie preferencje danej osoby.
Tak czy inaczej, pozycja obowiązkowa dla fanow powazniejszej animacji(nawet nie tylko anime).
the best anime ever ;)
klasa sama w sobie: najlepsze anime na świecie ;)
ps. i doskonale wiem, że nie jestem obiektywna, ale o to tu przecież chodzi… ;)
Z innej beczki
Świetne,
Gorąco polecam obejrzeć jeśli ktoś nie lubi cukierkowych serii. Tak jak pisali fani Kenshina w poprzednich komentarzach – kolory, kreska, muzyka! Ja dorzucę jeszcze fabułę.
Sugoj
Dlugo bi pisac dlaczego mi sie podoba i dostaje ode mnie 10/10.Sprawdzcie sami bo warto.
bardzo mi się podobało, ale...
ukryto spoilery.
-Moderacja
Arcydzieło
Rzekłem :)
eh