Anime
Oceny
Ocena recenzenta
8/10grafika: 9/10 | |
fabuła: 7/10 | muzyka: 8/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Labirynt opowieści
- Manie-Manie: Meikyuu Monogatari
- Manie-Manie 迷宮物語
- Neo-Tokyo
Przez labirynt snów i mroczny, dystopijny świat przyszłości, z satyryczną opowiastką o zderzeniu człowieka z technologią w roli dodatkowej atrakcji. Wycieczka dla spragnionych odmiany.
Recenzja / Opis
Science‑fiction starzeje się szybko. To fakt, na którego potwierdzenie chyba nie muszę przytaczać przykładów – dobrze wiemy, że nawet najbardziej śmiałe i wyjątkowe wizje twórców tego gatunku zwykle przedawniają się po co najwyżej kilkudziesięciu latach, bo albo zupełnie rozmijają się z rzeczywistością i tracą sens, albo bywają przez tę rzeczywistość i postęp techniki wyprzedzane. Mimo to wciąż znajdą się czytelnicy z przyjemnością sięgający po powieści Verne'a czy kinomani zachwycający się 2001: Odyseją Kosmiczną, którym wcale nie przeszkadza to, że łatwo zauważyć tam elementy zupełnie niedzisiejsze. I choć najlepiej uwidacznia się to w ramach jednego gatunku, problem dotyczy całości szeroko pojętej „klasyki” – dzieło po jakimś czasie starzeje się, wychodzi z mody, zaczyna trącić myszką, by po upływie kolejnej porcji czasu znów zacząć się podobać dzięki specyficznemu urokowi staroci. Neo‑Tokyo to właśnie taki urokliwy, starszy film: powstały ponad dwie dekady temu zbiór trzech krótkometrażowych opowieści, opartych na utworach Taku Mayumury, japońskiego pisarza science‑fiction, które mogą wydać się ciekawe właśnie dzięki temu, że oglądamy je z perspektywy czasu, który z każdą z nich obszedł się nieco inaczej. Pierwsza – Labyrinth – to surrealistyczna, senna wizja, na tyle wyjątkowa, że nie zestarzała się prawie wcale i można by pomyśleć, że gdyby nakręcono ją dzisiaj, trudno byłoby zauważyć jakiekolwiek, poza czysto technicznymi, różnice. Druga, Running Man, broni się właśnie dzięki wyraźnie widocznym archaizmom, nadającym jej specyficzny klimat. The Order to Stop Construction z kolei, jako rodzaj satyrycznego opowiadania z przewrotnym „morałem”, równie dobrze mógłby się rozgrywać w zupełnie innej scenerii – science‑fiction to raczej otoczka, służąca przedstawieniu pewnych treści – a wiek wyraźnie odbija się przede wszystkim na graficznej oprawie tej części. Jeśli miałbym wskazać najistotniejszą wspólną cechę trzech krótkometrażowych filmów wchodzących w skład Neo‑Tokyo, powiedziałbym, że jest nią to, że każdy z nich z pewnością zainteresuje widzów szukających oderwania od tego, co z reguły dostajemy w najnowszych produkcjach.
Pierwsza z trzech części Neo‑Tokyo, Labyrinth znanego między innymi z Ginga Tetsudo 999 Rintaro, najbardziej koncentruje się na formie. Mała dziewczynka, będąca bohaterką tej historii, trafia ze swoim kotem do tytułowego Labiryntu – miejsca ze snów. Ta część jest elementem spajającym Neo‑Tokyo w całość – dwie pozostałe dziewczynka ogląda w znajdującym się na końcu Labiryntu tajemniczym cyrku – ale nie uświadczymy w niej wiele fabuły – to raczej popis wyobraźni i czystej formy, pełen interesujących, surrealistycznych wizji, w których odnajdziemy m.in. nawiązania do twórczości Salvadora Dali. Warto zwrócić uwagę nie tylko na „treść” wizji Rintaro – choć sama w sobie jest ona fascynująca – ale też na sposób, w jaki została ona przedstawiona: pomysłowością zaskoczyły mnie na przykład ujęcia pod nietypowymi kątami, ustawiające „kamerę” w zupełnie niespodziewanych miejscach, ale niesprawiające wrażenia pretensjonalnego „artystycznego” udziwnienia. Taką oprawę graficzną trudno opisać, proponuję więc po prostu zerknąć na dołączone kadry i przekonać się samemu, jak Labirynt wygląda od środka. Kilka słów warto poświęcić też muzyce – dobrze sprawdza się jako tło dla obrazów, zwłaszcza przy scenach w Labiryncie, kiedy zostaje zredukowana do pojedynczych, pozbawionych linii melodycznej i rytmu niskich, syntetycznych dźwięków – mrocznego ambientu, świetnie podkreślającego niezwykły klimat miejsca, które odwiedza dziewczynka.
Running Man Yoshiakiego Kawajiriego (m. in. Vampire Hunter D) to historia w mrocznych, cyberpunkowych klimatach, nawiązująca do gatunku noir, a kostium nieco archaicznego science‑fiction pasuje jej nawet nieźle i sprawia, że z przyjemnością śledzi się opowieść o biorącym udział w wyścigach na śmierć i życie czempionie. (przy czym przez „nieco archaiczne” rozumiem nie pomysły à la Verne, które straciły już ważność, ale raczej wyraźną różnicę między stylem Running Mana a trendami panującymi we współczesnym kinie science‑fiction). Jak daleko można się posunąć, dążąc do celu, i czy przypadkiem człowiek, który próbuje do niego dotrzeć za wszelką cenę, nie zatraci po drodze samego siebie – nie jest to specjalnie nowatorska tematyka, ale Running Man nie miał przecież być fabularną perełką ani opowieścią z Przesłaniem, więc wystarczy, że fabuła dobrze pasuje do przedstawionej tu mrocznej wizji przyszłości. Oprawa graficzna nadaje sporo charakteru drugiej części Neo Tokyo, ale uwaga – wielbicielki typowych bishounenów i metroseksualnych, delikatnych chłopców, a razem z nimi fani seksownych nastolatek z serii ecchi, mogą na jej widok dostać palpitacji. Brzydota i deformacja stanowią główny środek wyrazu, jakim posługują się twórcy i łatwo się domyślić, że szpetni i zupełnie nieprzypominający typowych mangowych bohaterów panowie skutecznie odstraszą pewną część widowni, na której wyjaśnienie, że to „celowy zabieg artystyczny” nie zrobi żadnego wrażenia. A o celowym zabiegu artystycznym rzeczywiście można mówić – forma wyraża w Running Man to samo, co treść: utracie człowieczeństwa bohatera towarzyszy odczłowieczenie go na płaszczyźnie wizualnej, przedstawienie jego ciała jako worka ze skóry, pełnego ścięgien i mięśni, groteskowo uwidaczniających się na wykrzywionej grymasem bólu twarzy. Przez większą część tej krótkometrażówki jedynymi dźwiękami docierającymi do uszu widza są odgłosy takie jak ryk silników ścigających się pojazdów i nieartykułowane krzyki bohatera, dopiero w końcówce pojawia się motyw muzyczny, mocno kontrastujący z tym, co dzieje się na ekranie – przemyślany zabieg, zgrabnie podkreślający dramatyzm zakończenia.
The Order to Stop Construction autorstwa Katsuhiro Otomo, twórcy słynnej Akiry, przesuwa nacisk z formy na treść i próbuje zainteresować widza fabułą. To swego rodzaju satyra, opowiastka z przewrotną i zabarwioną czarnym humorem puentą, przywodząca na myśl korzystające często z podobnej konstrukcji i poruszające tę samą tematykę opowiadania autorstwa Philipa K. Dicka. Jej główny bohater, przedstawiciel firmy budowlanej, ma za zadanie zatrzymać budowę miasta w miejscu odciętym od świata – rozpoczęty przez poprzedni rząd republiki Aloana projekt, który po przewrocie i ustanowieniu nowej władzy został odwołany. Na miejscu spotyka czerwonego robota, zdradzającego wyraźne objawy awarii elektronicznego mózgu… Tematyka stara jak motyw androida: zderzenie człowieka z technologią, nie tylko pokazujące zagrożenia związane z rozwojem techniki, ale też wyciągające na wierzch pospolite ludzkie wady. Fabule brakuje nowatorskiego pomysłu, jest poza tym dość przewidywalna, ale mimo to Order to Stop Construction wciąż może się okazać interesujący, choć moim zdaniem to najsłabsza część Neo‑Tokyo. Oprawa wizualna jest niezła, ale trzeba dodać, że z punktu widzenia przyzwyczajonego do współczesnej kreski widza może się wydać zwyczajnie brzydka. Zakładam, że osoby, które sięgną po Neo‑Tokyo mają jednak świadomość, że to film sprzed ponad dwudziestu lat i nie będą narzekać. Wrażenie robi płynna animacja, ładnie prezentuje się wygląd placu budowy, za to projekty maszyn to rzadki przypadek sensownego podejścia do robotów w japońskiej animacji, który na myśl przywiódł mi Patlabora. Oczywiście nie obyło się bez typowych wpadek – jeśli robot sterujący maszyną jest do niej podłączony albo wręcz stanowi jej integralną część, po co dawać mu ręce, których i tak nie wykorzysta, albo po co kazać mu się męczyć z przyciskami i wajchami? Na szczęście nie rzucają się one specjalnie w oczy, a nawet możliwe, że znalazłoby się dla nich jakieś w miarę logiczne wyjaśnienie. Jeśli chodzi o muzykę, uwagę zwraca nieco przewrotne wykorzystanie słynnego Poranku z suity Peer Gynt Griega.
Jeżeli można dziś sięgnąć po Neo‑Tokyo, to nie ma do tego lepszego powodu, niż chęć oderwania się na chwile od powtarzalności i słabizny sporej części nowości. W miarę pewne jest to, że film zainteresuje tych widzów, którzy najchętniej poszukują ciekawych, starszych tytułów. Jednak nie im poleciłbym go w pierwszej kolejności. Wydaje mi się, że przede wszystkim ma on szansę przypaść do gustu tym, którzy na bieżąco śledzą aktualnie emitowane serie i mogą być znużeni schematyzmem czy zbyt wyraźnym dostosowywaniem się do oczekiwań widowni (sam jestem najlepszym przykładem takiego widza). Odmienność, wynikająca przede wszystkim z tego, jak z Neo‑Tokyo obszedł się czas, z pewnością jest w stanie przyciągnąć do tego tytułu, wartego polecenia każdemu, kto interesuje się głównie tym, czym anime jest teraz, a nie czym było w ubiegłym wieku, ale od czasu do czasu szuka też odrobiny wytchnienia od hitów najnowszego sezonu – w tej roli film powinien się sprawdzić znakomicie.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Madhouse Studios, Project Team Argos |
Autor: | Taku Mayumura |
Projekt: | Atsuko Fukushima, Katsuhiro Ootomo, Yoshiaki Kawajiri |
Reżyser: | Katsuhiro Ootomo, Rintarou, Yoshiaki Kawajiri |
Scenariusz: | Katsuhiro Ootomo, Rintarou, Yoshiaki Kawajiri |
Muzyka: | Mickie Yoshino |