Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 6/10 grafika: 7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,67

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 38
Średnia: 6,39
σ=1,71

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Chudi X)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Digimon Frontier

zrzutka

Wszystko pięknie, ładnie, ślicznie… Tylko gdzie się podziały digimony?!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Zwyczajne życie Takuyi zmienia się, gdy pewnego dnia na jego komórkę przychodzi tajemnicze zaproszenie do gry. Jaki jedenastolatek umiałby się oprzeć takiej pokusie? Nawigowany przez kolejne wskazówki chłopiec trafia na ukryty w podziemiach tokijskiego dworca Shibuya inny dworzec, na którym przedziwnie wyglądające pociągi czekają na śmiałków. Jak się okaże, tych, którzy do nich wsiedli, czeka podróż do innego świata, nazywanego (tak, oczywiście) Digital World. Wraz z Takuyą jadą jeszcze jego rówieśnicy Junpei i Izumi oraz młodszy o dwa lata Tomoki, który w pociągu znalazł się nie do końca z własnej woli. No dobrze, na to nikt się nie pisał, ale powrót do świata rzeczywistego nie jest teraz taki prosty. Być może uda się to, gdy bohaterowie odnajdą tajemnicze artefakty o nazwie spirits… Jednak, jak łatwo zgadnąć, ich wycieczka nie ma tylko charakteru krajoznawczego. Cyfrowemu światu zagrażają mroczne moce, które powstrzymać mogą jedynie – zgadnijmy – wojownicy dzierżący moce podarowane im przez spirits. Nie będę zdradzać zbyt wiele, gdy powiem, że czwórka bohaterów, do których dołącza jeszcze niejaki Kouji, takowe moce otrzymuje. Jak się okazuje, umożliwiają one przemianę w… digimony i stanięcie do walki o szczęście i pokój w Digital World.

Seria Digimon Frontier jest w jeszcze mniejszym stopniu powiązana z wcześniejszymi niż było Digital Tamers. Wprowadza znane „gatunki” digimonów, ale rezygnuje z większości dotyczących ich informacji technicznych, takich jak przynależność do wirusów, danych lub antywirusów albo też poziom rozwoju. To sprawia, że jest zdecydowanie przystępna dla nowych widzów i nie wymaga właściwie żadnej wcześniejszej wiedzy o cyklu. Może z wyjątkiem jednej informacji, jaką warto mieć przed seansem: to seria o digimonach… bez digimonów. Tak, wiem, że to może zabrzmieć dziwnie: bohaterowie wędrują przecież po świecie nazywanym Digital World, zamieszkanym przez digimony, które bardzo często widywaliśmy już wcześniej. Skąd więc taka teza? Otóż im dłużej oglądałam tę serię, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że próba odróżnienia jej od poprzednich (i zapewne wprowadzenia nowych opcji marketingowych) doprowadziła do chirurgicznego usunięcia tego, co dla cyklu charakterystyczne.

Sama koncepcja Digital Worldu zmieniała się pomiędzy seriami, jednak generalnie dbano zwykle o podkreślanie, że jest to naprawdę „cyfrowy świat”, powiązany z tworzonymi przez ludzi danymi. Z kolei jego mieszkańcy, digimony, byli pełnoprawnymi bohaterami, niemal na równi z dziećmi. Wątek partnerstwa – właśnie partnerstwa, a nie „hodowania zwierzątka do walki” – był do tej pory obecny bardzo wyraźnie i dla mnie stanowił jeden z tych elementów, które zdecydowanie podobały mi się w tym cyklu.

Proszę mnie nie zrozumieć źle: Digimon Frontier jest poprawnie skonstruowaną serią dla dzieci. Bohaterowie trafiają do innego świata, zdobywają moce i przeżywają kolejne przygody, stając w obronie tegoż świata, aż w końcu muszą zmierzyć się z jakimś złem ostatecznym. W międzyczasie uczą się, jak potężna jest siła przyjaźni i jak należy radzić sobie z własnymi słabościami. Wszystkie te punkty zostały tu odpracowane w miarę prawidłowo, właściwie w głównym wątku mogłabym się przyczepić tylko do częstego problemu takich serii – przeciwnicy wycofują się przed zadaniem ostatecznego ciosu, względnie są odwoływani przez zwierzchnictwo lub zmieniają zdanie, zaś samo zwierzchnictwo nieszczególnie przykłada się do likwidacji tego, co powinno uznawać za zagrożenie najwyższej rangi. Mniej udana jest też sama końcówka, gdzie przeważające siły wroga są trochę za bardzo przeważające, a faza „wszystko się wali, nasze wysiłki nic nie dają” została za bardzo przeciągnięta. W dodatku tutaj oszczędzanie życia bohaterom zostało posunięte niemal do scenariuszowego absurdu – rozumiem, że w serii dla dzieci nie można widzom fundować traumy w postaci śmierci postaci pierwszoplanowych, ale są jakieś granice spójności i realizmu świata przedstawionego.

No dobrze, ale gdzie w tym wszystkim digimony? Ano właściwie nigdzie. Gdyby tylko zastąpić „cyfrowy świat” określeniem „magiczna kraina”, zamiast o pożeranych/odzyskiwanych danych mówić o mocy/manie/innej kosmicznej energii, mielibyśmy całkiem sztampową serię przygodową. Digital World to typowa kraina zawierająca bogów, demony, potwory i przyjaznych wieśniaków, tylko inaczej ponazywane. Digimony nie tylko tworzą społeczności i osady, ale także rodziny, z wyraźnie odróżniającymi się osobnikami męskimi i żeńskimi oraz dziećmi (chociaż teoretycznie, jak dawniej, wszystkie wykluwają się z jaj pojawiających się w jednym jedynym miejscu na świecie). Zamiast podziału na dane i wirusy mamy tu opozycję humanoidalnych i zwierzokształtnych digimonów – rozróżnienie, jakie nigdy wcześniej nie było wprowadzane. Bohaterom towarzyszą dwa digimony, ale nawet one nie są dla nich partnerami, to elementy komediowe i (w jednym przypadku) wygodne źródło wyciąganych z rękawa potrzebnych informacji. Do tego podstawową formą bojową przemienionych bohaterów są digimony humanoidalne – co, mówiąc po ludzku, oznacza, że zamieniają się w wojowników wyglądających jak gotowy materiał na tzw. action figures.

Te formy bojowe to zresztą osobny pęczek problemów. Dzięki nim bohaterowie uzyskują moce legendarnych wojowników z przeszłości, co oznacza, że są o klasę lepsi od praktycznie wszystkiego, co zdarza im się napotkać, z pominięciem oczywiście wysłanników lokalnego zła. Nie muszą się przy tym niczego uczyć – bez problemu radzą sobie w nowych ciałach i postaciach, a do tego nagle doskonale potrafią się bić, bo o tym, że znają rozmaite ataki specjalne, szkoda nawet wspominać. Chociaż seria trochę próbuje grać na motywie „dzieci zagubionych w nieprzyjaznym świecie”, trudno nie zauważyć, że w rzeczywistości to jaśnie państwo, łaskawie ratujący biedne i głupiutkie digimony, wśród których najwidoczniej nie było nikogo dość dobrego, by wcielić się w rolę dzielnego wojownika i ocalić własny świat. Ten protekcjonalny stosunek podkreślają rozmaite ciapowate digimony, które trzeba ratować niemal w każdym odcinku, oraz kompletna nieprzydatność bojowa dwójki digimonów towarzyszących bohaterom. Pod koniec scenarzyści nagle przypominają sobie o tym problemie, co sprawia, że dzieciaki zaczynają deklarować, iż czują się digimonami (dzięki przemianom) i mieszkańcami tego świata, jednak brzmi to kompletnie sztucznie. Przede wszystkim dlatego, że nie zostaje tu określone, czym niby „bycie digimonem” różni się od „bycia człowiekiem” (poza wyglądem). Bohaterowie wbrew temu, co sami twierdzą, do samego końca nie stają się częścią Digital Worldu – są rzeczywiście „wybrańcami”, których nie dotyczą ani zwykłe problemy, ani zwykłe ograniczenia będące udziałem innych jego mieszkańców.

Można powiedzieć, że ograniczenie liczby towarzyszących bohaterom digimonów do dwóch (później trzech) maskotek powinno mieć swoje dobre strony. Dzięki temu można przecież poświęcić postaciom więcej czasu i uwagi, rozwijając powiązane z nimi wątki. Można… Tylko że pod tym względem Digimon Frontier także nie tyle zawodzi, ile nie wykorzystuje potencjału. Akcja od początku do końca rozgrywa się w Digital Worldzie, ze świata ludzi widzimy tylko przebitki i retrospekcje, co w oczywisty sposób zmniejsza obsadę drugoplanową. W dodatku muszę oddać twórcom sprawiedliwość, że mieli pomysł na motyw łączący wszystkich bohaterów – każde z nich z innego powodu i w inny sposób, ale ma trudności z funkcjonowaniem w grupie rówieśników i czuje się samotne. To byłby doskonały wątek przewodni serii, jednak zamiast tego został potraktowany jako nieszczególnie potrzebny ozdobnik. Jedyną postacią, która faktycznie musi się zmierzyć ze swoimi problemami, jest – o dziwo – Tomoki, uczący się, że chowanie się za silniejszymi nie jest metodą na wszystkie przeciwności losu. Wątki Izumi, która nie umie się odnaleźć w Japonii po latach spędzonych w Europie, a także Junpeia, który jest typem „klasowego błazna”, gorączkowo zabiegającego o uwagę kolegów, potraktowano po łebkach i płytko, chociaż nawet w ramach formuły serii dla dzieci dałoby się pokazać coś znacznie ciekawszego (i warto byłoby to zrobić!). Nie mówię o tym, jak bardzo stereotypową postacią jest Izumi – dziewczęca, w postaci bojowej zalotnie kształtna, a część jej ataków ma lekko fanserwiśny wydźwięk. Takuya jest kompletnie nijaki w roli głównego bohatera: pozytywny, odważny, zdolny do refleksji nad swoimi wadami, a przy tym na tyle porywczy, żeby było ciekawie. Kouji, początkowo tajemniczy samotnik, to przypadek szczególny – dostaje mu się wątek teoretycznie najbardziej rozbudowany, a praktycznie – skrajnie przekombinowany i udziwniony.

Projekty postaci bohaterów całkiem mi się podobały – było w nich coś sympatycznego, szczególnie kiedy się uśmiechali. Przede wszystkim jednak zachwyciły mnie pociągi, zapewne dlatego, że w ogóle mam słabość do tego środka transportu. Wizja świata oplecionego siecią torów kolejowych, biegnących nieraz w przedziwny sposób, zwierzopodobnych lokomotyw i zaskakujących pomysłowością dworców, zdecydowanie mi się podobała. Żałowałam tylko, że bohaterowie stosunkowo rzadko (szczególnie na początku serii) mają okazję przemieszczać się w ten sposób. Poza tym niestety widać wyraźnie, które projekty digimonów były wzorowane na starych seriach – są one o wiele bardziej dopracowane i szczegółowe. Trudno o coś bardziej uproszczonego (i – szczerze mówiąc – brzydkiego) niż pętający się z dziećmi Bokomon i Neemon, którzy w porównaniu z digimonami z poprzednich serii wyglądają jak chińskie podróbki pluszowych maskotek. Formy bojowe bohaterów bardzo różnią się stopniem szczegółowości pomiędzy sobą. Każde z nich szybko dorabia się dwóch postaci – „humanoidalnej” i „zwierzęcej”, chociaż na przykład w przypadku Izumi „zwierzęca” postać to skrzydlata panienka w bikini. Nie wspominam tu o bardziej zaawansowanych formach, bo łączy je to, że wyglądają przeciętnie – dokładnie jak to, co widziałam wcześniej, i to co gorsza nie w Digimonach, a w najrozmaitszych seriach typu „zakładamy magiczną zbroję i ratujemy świat”. Animacja pozostaje na poziomie bardzo przeciętnym, czego najlepszym dowodem może być pokazywanie lotu większości istot skrzydlatych (z digimonowymi formami bohaterów włącznie) jako przesuwania się w powietrzu ze skrzydłami ustawionymi sztywno pod kątem do góry.

Wiele razy zarzucało się recenzentom, że jeśli seria nie podoba im się fabularnie, są skłonni przyznawać niższe noty za aspekty techniczne. Powiedziałabym, że Digimon Frontier pod względem graficznym nie ustępuje poprzednim częściom cyklu, jednak wypada słabiej, jeśli idzie o oprawę muzyczną. Mam tu oczywiście na myśli charakterystyczne dla Digimonów piosenki towarzyszące formom bojowym (a co za tym idzie – walkom). Po pierwsze, wydają się umiarkowanie fortunnie dobrane: to w większości ballady, niebrzydkie, ale pozbawione potrzebnej energii. Po drugie, dawniej te piosenki nie były włączane całkowicie mechanicznie. Szczególnie w pierwszym Digimon Adventure, ale i później, cichły wtedy, gdy bohaterowie przegrywali i pojawiały się znowu, gdy passa się odwracała. Tutaj po prostu plumkają w tle, odśpiewywane sumiennie za każdym razem, gdy odpowiednia postać przybiera odpowiednią formę. Do tego zmienił się sposób mówienia digimonów – spora część z nich ma wyraźnie udziecinnione głosy, często z „zabawnymi” końcówkami lub innymi manieryzmami (słyszalnymi nawet dla osoby nieznającej japońskiego). To podkreśla dodatkowo to, o czym pisałam wyżej: protekcjonalne traktowanie biednych głupich tubylców, za których trzeba rozwiązywać ich własne problemy. Poza tym jest jak zawsze, czyli przyzwoicie. Bohaterów nie będę się czepiać, chociaż może warto zanotować, że trochę nie wierzę w jedenastolatka po mutacji, a jeśli tak, to Kouji ma zdecydowanie za niski głos, niepasujący do chłopca w tym wieku.

Gdyby Digimon Frontier nazywało się na przykład Magical Frontier, mogłoby dostać ocenę 6 albo nawet 7, jako w miarę przyzwoita, chociaż pozbawiona błysku seria dla dzieci. Obcinam jednak tę ocenę, ponieważ seria została pozbawiona większości elementów charakterystycznych cyklu i sprowadziła digimony do roli ruchomych dekoracji w świecie, po którym podróżują bohaterowie. Trudno nie uznać tego za próbę znalezienia nowej przestrzeni na rynku – zwierzątka­‑digimony może już się opatrzyły, to teraz będziemy sprzedawać figurki wojowników, w których zmieniają się sami bohaterowie – bo po co im do tego jacyś partnerzy, których trzeba szanować i z którymi wypada się liczyć.

Avellana, 6 sierpnia 2015

Recenzje alternatywne

  • Chudi X - 21 listopada 2009
    Ocena: 6/10

    Czy kiedykolwiek marzyliście o tym, aby zostać legendarnym superbohaterem? Seria częściowo łamiąca schematy produkcji z wszelakiej maści potworkami. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Toei Animation
Autor: Akiyoshi Hongou
Projekt: Katsuyoshi Nakatsuru
Reżyser: Yukio Kaizawa
Scenariusz: Sukehiro Tomita
Muzyka: Takanori Arisawa

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Digimon na forum Kotatsu Nieoficjalny pl