Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 8/10 grafika: 10/10
fabuła: 8/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,00

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 79
Średnia: 7,52
σ=1,69

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Tablis)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Genius Party Beyond

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2008
Czas trwania: 5 (2×15 min, 2×14 min, 20 min)
Tytuły alternatywne:
  • ジーニアスパーティービヨンド
Tytuły powiązane:
zrzutka

Tytuł mówi wszystko. Zbiór rewelacyjnych krótkometrażówek uzdolnionych reżyserów z dopakowanym budżetem i nutą geniuszu.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: hakman4

Recenzja / Opis

Koncepcyjnie Genius Party Beyond nic zupełnie nie odbiega od części poprzedniej. Ci, którzy widzieli, już znają i kochają. Ci, którzy nie widzieli – poznajcież i pokochajcież serię (wysokobudżetowych!) krótkometrażówek zbyt awangardowych i autorskich, aby znalazły dla siebie miejsce poza tym zbiorem. Podobnie jak wcześniej, jedynym zauważalnym wspólnym motywem tych produkcji jest popisowa animacja studia 4 °C, więc omawianie ich wypada przeprowadzić oddzielnie.

Gala

To najbardziej klasyczna z omawianych produkcji, względem powszechnych standardów jednak ciągle dość niezwykła, a w końcówce wręcz psychodeliczna. Miejscem akcji zdaje się fantastyczny świat, inspirowany japońską mitologią, w którym z nieba spada wielkie „coś”. Zamieszanie z tym związane stanowi oś fabuły, która jest konsekwentnie i zgrabnie poprowadzona, umiejętnie wypełniając całe kilkanaście minut seansu. Co się dzieje i jaka będzie puenta, można się domyślić dość szybko, nie o zaskoczenie jednak tutaj chodzi, więc nie zmniejsza to przyjemności oglądania. Nie chodzi również (o dziwo) o animację, która jest „tylko” bardzo dobra, a o muzykę. Cała treść filmu wpisana jest w symfonię w klasycznej realizacji orkiestralnej uzupełnionej użyciem tradycyjnych japońskich instrumentów. W tym przypadku to tempo akcji i reżyseria dostosowane są do melodii, a nie odwrotnie. A ona? Dopracowana, z wyraźnie zaznaczonymi partiami poszczególnych instrumentów, w wypełnionym pasją wykonaniu. Zaczyna się od delikatnych brzdąknięć stanowiących dopiero zapowiedź zmiany, powoli nabierając emocji i tempa. Napięcie i uniesienie nieprzerwanie rosną, w finale dochodząc do ekstazy podkreślanej feerią barw i gwałtownością wydarzeń.

Dzięki prostocie przekazu i użytej konwencji przy filmie doskonale będą bawić się nawet małe dzieci, co nie przekreśla jego wartości dla trochę podrośniętych (taki na przykład 1,86 m) dzieci. Jeśli tylko kupicie tę konwencję, zabawa gwarantowana.

Moondrive

Tym razem mamy do czynienia z wyprawą na Księżyc – dosłownie i w przenośni. W niesprecyzowanej przyszłości został skolonizowany i znajduje się na nim podobna do naszej cywilizacja, w której z życiem radzi sobie grupka złodziei. Mając dość ciągłych niedostatków gotówki, postanawiają wydatnie zwiększyć jej zasób, odszukując skarb. Problem w tym, że skarbów na Księżycu jest niewiele, a zaginiona mapa, w której posiadanie wchodzą, wydaje się podejrzanej jakości. Podział ról w ekipie jest dość standardowy: groźny szef, awanturnik, osiłek­‑idiota i kurtyzana. Niestandardowe jest za to wykonanie – charaktery postaci są oryginalne, pełnokrwiste jak na otrzymany czas antenowy i zabawne. Dobrze pasują do konwencji lekkiej slapstickowej komedii. Więcej uwagi niż samej wyprawie poświęcone jest przygotowaniom do niej, stanowiącym nie lada wyzwanie dla grupy, której członkowie ledwo dogadują się ze sobą nawzajem. Fabule poświęcone jest sporo uwagi, 4 °C nie byłoby jednak sobą, nie robiąc z wizualiów czegoś wyjątkowego. Kreska jest bardzo niechlujna, ale jednocześnie szczegółowa i pomysłowa. Wszystko jest karykaturalne, przejaskrawione, sam krajobraz wygląda jak narysowany po solidnym hauście trawki. W tle przygrywa country dopełniające groteskowego obrazu.

Humor nie jest stratosferycznych lotów, utrzymując w stanie lekkiego rozbawienia. Taki właśnie dobry nastrój najwyraźniej był celem, plan został więc wypełniony. W dłuższym metrażu ta stylistyka mogłaby być nużąca, te kilkanaście minut uważam więc za optimum konstruktywnego spożytkowania czasu widza.

Wanwa the doggy

Pierwszy film, gdzie animacja pełni centralną rolę. Tym razem jest stylizowana na bazgroły dziecka, jakby ludzie z 4 °C starali się nas przekonać, że nie są geniuszami animacji. Próżny trud – naturalnie, że są. Zbyt konsekwentne stylistycznie jest wszystko, zbyt szczegółowe. Wiele kadrów ma w sobie dużo malarsko­‑poetyckiego uroku, wiele w nich „wizji”. Na tę jest sporo miejsca, ponieważ Piesek Hał Hał jest, z grubsza, artystyczną próbą wniknięcia w umysł dziecka. Z powodu natury przedmiotu wizja ta nie może być zbyt wysublimowana, pełna znaczeń i zaskakująca – jak najbardziej. Wszystko jest płynne, przenika się, rzeczy przekształcają się, przechodzą w inne, co nie byłoby możliwe do oddania bez niezwykle starannej (mimo pozoru) animacji. Miło zobaczyć użycie techniki strumienia świadomości bez popadania w nagminny w tej konwencji bełkot. Warto też zwrócić uwagę na ekstensywne oddanie emocji za pomocą obrazu, ładnie skomponowane i niebanalne.

To najdziwniejsza z produkcji wchodzących w skład Genius Party Beynod, niemniej jedna z łatwiejszych do zrozumienia. Ogląda się przyjemnie, jest przy tym artystycznie wysmakowana – żyć, nie umierać, oglądać.

Toujin Kit

Kolejna zmiana stylistyki – lądujemy w retro futuryzmie. Angielscy dżentelmeni w melonikach, lokomotywy spalinowe, androidy, zmiennokształtne pozaświatowe monstra – po poprzednich produkcjach to w pewnym sensie przewidywalne. Podobnie przewidywalnie wybitna jest grafika, niestawiająca na efektowność, a konsekwentną i niespotykaną stylistykę. Dużo zabawy szczegółem, kontrastem barwne­‑bezbarwne, dizajnem postaci i maszyn, wszystko nie bez zauważalnej nuty autoironii. Fabuła jest nakreślona jedynie kilkoma liniami – film przedstawia dość prostą sytuację, co nie implikuje jej płytkości, można się doszukiwać niuansów w tym bagienku znaczeń, w przeciwieństwie do Dimension Bomb bez ryzyka utonięcia. Ot, dziewczyna dokonuje eksperymentów z zabawkami, nadając im życie za pomocą obcej, niestabilnej substancji, co zwraca uwagę tajemniczej rządowej agencji. Widać zabawę kulturowymi kontrastami : dziecięcość­‑dorosłość, id­‑superego, chaos­‑porządek. Ładnie też, że w tak krótkim czasie udało się naszkicować wyraźne i ciekawe charaktery, pomagające natychmiast wciągnąć się w akcję. Muzyki brak, co sprawia, że ścieżka dźwiękowa jest automatycznie ponadprzeciętna. Jest więcej niż ponadprzeciętna, co jest zasługą doskonale dobranych maszynowych odgłosów otoczenia i wybitnie niepokojących „nieziemskich” dźwięków.

Dopracowany i ciekawy pomysł w ślicznej retro­‑punkowej zasmażce to wręcz idealna przekąska. Po spożyciu jak zwykle nabiera się ochoty na więcej, więcej (jak w każdej dobrej restauracji…) niestety nie ma. Pozostaje ostatnie danie szefa kuchni.

Dimension Bomb

Coś jest na rzeczy z fabułą, tzn. są pewne przesłanki, aby podejrzewać, że fabuła jest. Dla mniej wyrobionego widza Dimension Bomb będzie sprawiał wrażenie ciągu niepowiązanych ze sobą scen. Dla bardziej wyrobionego – ciąg delikatnie powiązanych ze sobą scen. Coś o przyjaźni? Wojnach międzywymiarowych? Tak jakby. Hipotezy o tym, co siedziało w głowie scenarzysty, można mnożyć bez końca, za najbardziej przekonującą uważam: siedziała produkcja trzy razy dłuższa, którą trzeba było dopasować do ograniczeń budżetowych. Ograniczenia te musiały być spore, zważając na koszta, jakie musiało pochłonąć to, co powstało. Spójrzmy na scenę zabawy na łące (chyba) głównych bohaterów. Zatrzymajmy obraz i popatrzmy na pojedyncze źdźbła trawy. Ktoś miał dużo wolnego czasu. Popatrzmy na wybuchy, szczegóły krajobrazu, obroty kamery pokazujące scenę z każdej ze stron, międzywymiarową ucieczkę. Po co mi wydłużać recenzję – popatrzmy na cokolwiek. Jest popisowo, ale bez popisów – wszystko doskonale zgrane i klimatyczne w ramach każdej sceny, acz nadto fantazyjnie w kilku momentach. Ciągłość poetyk między scenami jest mniejsza, cały czas pojawiają się nowe motywy słabo związane z tym, co już było. Kapryśny klimat potęguje kapryśna muzyka. Czego tutaj nie ma – fortepianowe solówki, mocne techno, dark ambient – wszystko na znakomitym poziomie, słowa krytyki ode mnie nie usłyszysz. Tylko że to miszmasz zupełny, jeśli ktoś, jak ja, nie posiada zdolności natychmiastowego przełączania nastroju, może się poczuć nieźle skonfundowany.

Narzekam, a przecież oglądało się świetnie. Psychoanaliza przynosi wyjaśnienie – mam ukryty żal, że potencjał na film (tytularnie) genialny został spożytkowany na filmidło jedynie świetne. Jak mi podsumować – więcej takich porażek poproszę.

Zdaję sobie sprawę, że Genius Party Beyond to zbiór produkcji specyficznych, w związku z tym osobisty odbiór może się bardzo, w zależności od osoby, różnić. Mnie „podeszło”, i to bardziej niż pierwsza część, wielu nie podejdzie, uprzedzam przed tym, jednak nie zamierzam traktować tego jako wady. Niewiele jest bowiem filmów o tytule tak idealnie pasującym do treści – to przyjęcie geniuszy, popis ich indywidualnych wizji, który można podchwycić lub odrzucić, z pewnością zaś warto spróbować.

Tablis, 19 stycznia 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio 4°C
Reżyser: Kazuto Nakazawa, Kouji Morimoto, Mahiro Maeda, Shin'ya Oohira, Tatsuyuki Tanaka
Muzyka: Juno Reactor