
Komentarze
Katanagatari
- Nie mam pojęcia.... : Navigator : 4.12.2023 21:37:15
- komentarz : Puk116 : 2.12.2023 14:25:08
- Samurajskie, tradycyjne, ale bardzo słabe : Byczusia : 10.10.2022 10:12:00
- komentarz : CC : 15.08.2019 14:24:49
- komentarz : Damian : 26.02.2018 01:49:02
- Re: Rok symboliki : joanna asia : 25.02.2018 21:33:56
- Rok symboliki : Kusio : 21.05.2017 01:45:26
- Re: Zakończenie : Filippiarz : 22.07.2016 01:45:12
- Komentarz : Ash : 25.02.2016 08:22:37
- ŚREDNIO : sector152 : 3.02.2016 13:20:47
Nie mam pojęcia....
Wciągnięty zostałem natychmiast i obejrzałem w jednym posiedzeniu.
Kreska i postacie i muzyka naprawdę urocze, fabuła , hmm, jak przepieprzona zupa, zjesz i tak ale ten niesmak pozostaje że coś z tą zupą było nie tak, i tak jest tutaj pyszne danie dla oka.
Czasu nie żałuję, do zakończenia niemam żadnego uczucia, brak reakcji, poczułem się zaskoczony że po tak chciwym oglądaniu i chęci dowiedzenia się więcej moja reakcja była brakiem reakcji.
Jak poniżej zostało napisane „przerost formy nad treścią”.
Wydaje mi się że to anime zasługuje na solidne 8, ode mnie 4, nie bardzo czułbym się sprawiedliwie by dać wysoką ocenę za brak „impaktu”, tak mi przyszło do głowy by porównać to anime do „tępej katany”, piękny i śmiertelny miecz którego ciężko wziąść na poważnie jako broń, ale nadal można podziwiać.
Samurajskie, tradycyjne, ale bardzo słabe
Walki- przewidywalne do bólu i jeszcze mówienie o tym jakie się ma techniki, co się zrobi. Takie coś w Fineaszu i Ferbie jako stały element komediowy się sprawdza, ale absolutnie nie w anime!!!
Postacie- główny bohater uczący się żyć w społeczeństwie, dojrzewający. Niby ciekawe ,ale i tak
Togame- sorry, nie. Jakiś pomysł niby był, ma swoje zalety jak inteligencja i planowanie, jakieś dobre momenty (ta zazdrość o kolegę!). Ale wsadzenie zbyt wielu cech do jednej postaci się nie sprawdza.
Kreska- absolutnie odpycha.
Muzyka- Tak! Wiem, że anime będące w starożytności. I można by było spodziewać się tradycyjnej muzyki japońskiej, której stanowczo NIE lubię. Openingi i endingi całkiem spoko, ale absolutnie reszta? NIE! NIE! i jeszcze raz NIE!
Generalnie oglądałam o samurajach filmy, seriale, anime czy ogólnie mające miejsce w starożytnej Japonii dzieła i tak, mi się podobały.
Rok symboliki
O serii dowiedziałem się zupełnie przypadkowo, natrafiając na nią w MAL – w rankingu „najlepszych”. Dość wysoko, więc tym bardziej zdumiało mnie, że nigdy jeszcze o Katanagatari nie słyszałem. Zacząłem seans, który – jak się później okazało – przerósł wszelkie moje oczekiwania:
FABUŁA
Przewija się tu nacisk na prostotę historii. Według mnie, ma ona swoje drugie dno. Tak jak ta prowadzona w FLCL, ta opowieść jest naszpikowana symboliką. Dwanaście odcinków – każdy co miesiąc. Cały rok dojrzewania Shichiki, który wybija się ponad rolę maszyny do zabijania, ucząc się jak dziecko życia w społeczeństwie. Każde kolejne spotkanie, nowa wskazówka – następna lekcja życia. Monotonność i przewidywalność. Zgadzam się. Ale uczymy się, powtarzając raz po raz swój trening. Czy to fizyczny, czy to psychiczny. Tak jest i tutaj.
Zakończenie: Cóż mogę rzec. kliknij: ukryte Czułem, że nie będzie to happy end. A przynajmniej, nie dla każdej postaci. Śmierć i ostatnie wyznanie Togame – mogłem się tego domyśleć. Ale to tylko pokazało, jak bardzo zacząłem wierzyć w więzi głównych bohaterów. Które przetrwały, mimo odejścia Stratega. Dziwiło mnie nieco, że Shichika pozwolił sobie na wspólną podróż z księżniczką nastającą na życie – lecz to pokazało, jak działa realny świat. Śmierć jest jego częścią. A żyć trzeba dalej.
Przesłanie całości jest subtelną formą dla moralizatorstwa. Nie było nachalne, a wnioski można było wyciągnąć samemu. Także, prostota przekazu nie wchodzi w grę. Jedynie jest on obtoczony w skorupce, którą każdy – gdy choć trochę będzie tego chciał – bez problemu rozbije.
POSTACIE
Z jednej strony mamy chłopaka, którego przeznaczeniem jest walka. Z drugiej, dziewczynę rzucającą podstępem na prawo i lewo. Z banalnych wzorców postaci twórcom udało się przedstawić nam ich rozwój, który dokonuje się przez jedno na drugim. Wątek miłosny jest delikatny, intymny i czarujący. Lekki posmak tsundere w zachowaniu wyrachowanej poniekąd Togame jest kontrowany pozbawionym moralności w „naszym” wydaniu następcą rodu walczącego bez użycia miecza. Ich przekomarzanie, stopniowe poznawanie się – a wreszcie czułość – były przekonujące i wywoływały uśmiech przy każdej scenie tego typu.
Postaci poboczne bronią się ze wszystkich sił, a ta sztuka udaje im się równie dobrze, jak powyższemu duetowi. Czy to przywódcy Maniwa, czy może właściciele mieczy – każdy przeciwnik ukazuje inną filozofię życia i zachowań. Na szczególną uwagę zasługuje autentycznie przerażająca siostra głównego bohatera – Nanami. Jej historia bez przeciwwskazań mogłaby być przedstawiona w kolejnych paru odcinkach. Na deser Emonzaemon i jego wzruszające oddanie. Wiedząc o złych uczynkach wyżej wspomnianego, i tak podziwiałem jego niezłomną konsekwencję. kliknij: ukryte Udowadnia, że faktycznie był kiedyś pełnym godności ninja.
GRAFIKA
Od razu w oczy rzuciła się specyficzna kreska. Miejscami tak odmienna od tej typowo używanej w anime, że nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś uznał to za swego rodzaju parodię.Nic z tych rzeczy, sposób rysowania tylko zachęcił mnie do odkrycia jego atutów. Będąc zaznajomionym z Tatami Galaxy czy Panty and Stocking, mogłem jedynie zaklaskać z radości. Budżetowe ograniczenia obchodzono tutaj w mistrzowski sposób – gdy było ku temu okazja, postacie poruszały się przy niezmiennym tle, jak wspomniano już w komentarzach – sekwencja jak w grze komputerowej. Nie mogę się nadziwić kreatywności twórców w tej kwestii.
MUZYKA
Tutaj uczucia mam raczej ambiwalentne. Pierwszy opening uważam za prześwietny, drugi już niekoniecznie. Ktoś dobrze zauważył, że kojarzy się z openingiem Another – ta sama wykonawczyni. Nie był zły, ale wyraźnie czułem niezdecydowanie w jego charakterze. Za to endingi od razu przypomniały mi Mushishi, które z każdym odcinkiem miał kolejny – warto wspomnieć – tradycyjny, ending. Muzyka w samej animacji jest przeróżna, można też wyczuć motywy przypisane odpowiednim postaciom. Uwielbiam wstawki cokolwiek kojarzące się z rapem, albo dość niepokojący motyw towarzyszący odwiedzinom u księżniczki, która z Togame zbytnio się nie uwielbiała. kliknij: ukryte Ale też jej nie nienawidziła, jak dowiadujemy się z zakończenia.
Dźwięk momentami aż rozpierał mnie od środka, utwory wprawiały bezlitośnie w taki nastrój, w jaki chcieli mnie wprawić magicy z White Fox.
PODSUMUJMY
Powtarzam to już po wielu, ale jest to perełka jedyna w swoim rodzaju. Poprzez długość odcinków pozwala wgryźć się w przedstawiony świat, a wypełniające go istoty nieustannie zaskakują złożonością. Po ostatnim odcinku czuję, że bardzo ciężko będzie mi się z tą serią pożegnać. Jak natomiast wiemy, każda historia ma swój początek i koniec. Warto sięgnąć po tę właśnie, by potem odłożyć ją z poczuciem spełnienia.
Cheerio!
Komentarz
XD
ŚREDNIO
Przerost formy nad treścią
Kreska prosta i, moim zdaniem, była pójściem na łatwiznę, ale miała swój urok i była pewną emanacją kultury wschodu, więc jakoś nie specjalnie bym się do niej przyczepiał, gdyby reszta rekompensowała tę wadę. Tak się jednak nie stało.
Postacie? Ani oryginalne, ani przykuwające uwagę, ani skomplikowane. Schemat ich osobowości można ujrzeć w co drugim anime.
Główny bohater przypomina każdego głównego bohatera typowego shounena- Naruto, Natsu, czy Ichigo. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że Shichika jest całkowicie pozbawiony osobowości i nie ma swoich indywidualnych cech, których raczej nie przypisze się każdemu. Nie; ma je i prezentują się nawet dobrze, ale nie unika on schematu i nie wyróżnia się na tle swoich „kolegów po fachu”, jeśli spojrzeć na ciut lepsze serie, jak „FMAB” czy „Pandora Hearts”. Główna bohaterka natomiast nie wyróżnia się na tle irytujących towarzyszek głównego bohatera. Więcej o niej pisać nie trzeba, bo i więcej sobą nie reprezentuje. Ta jej „nieoczywistość”, o której wspominała recenzentka mnie nie przekonuje. No chyba, że w późniejszych odcinkach nagle zaczął się wyjątkowy zwrot i rozwój osobowościowy, o którym nie wiem.
Jeśli mogę wymienić tutaj postać, która w jakiś sposób mnie ujęła, to będzie to Nanami- siostra głównego bohatera. Dlaczego? Ponieważ, chyba jako jedyna, jest w tej serii naprawdę złożona i niejednoznaczna. Późniejsze odcinki z jej udziałem rzeczywiście budziły emocje i przyciągały uwagę widza.
Historia mogłaby być ciekawa, gdyby zastosowano tutaj coś chwytliwego. Niestety, fabuła okazała się być przewidywalna, co wcale jej nie pomogło. Według recenzentki pierwszy odcinek może wydać się najsłabszy, ja jednak uważam, że każdy kolejny (a obejrzałem ich ok. dziewięciu) był na tym samym poziomie. Dialogi i przemyślenia bohaterów wcale nie były głębokie i inteligentne- były przeintelektualizowane i niepotrzebnie przedłużane. O ile w niektórych momentach (kiedy faktycznie rozmawiali o czymś istotnym) były do przyjęcia, o tyle w innych (zazwyczaj tych, mających odgrywać rolę filozoficzno‑egzystencjalne) były wręcz irytująco nudne. To była po prostu próba zrobienia fascynującej rozmowy, z gadania o dupie Maryni. I to właśnie nazwałem przerostem formy nad treścią. Nie chodziło bowiem o to, aby dialogi budziły refleksję czy poruszenie, a o to, aby brzmiały fajowo i głęboko. Nie ze mną te numery.
Soundtrack to jedyne, do czego nie mogę się przyczepić. Był naprawdę dobry- robił klimat i wciągał w historie, które się widziało w monitorze. Mieszanka dalekowschodniego folku ze współczesnymi opcjami muzycznymi wyszła bardzo dobrze. Tu daję plus i nie czepiam się niczego.
To pytanie może być pretekstem do mojego podsumowania.
Czego oczekuję od dobrej serii? Przede wszystkim głębi. Głębi i czegoś, co poruszy. Poruszy w bardzo szerokim kontekście- emocjonalnym, duchowym, intelektualnym. Tak- uważam, ze złożoność i nieprzewidywalność są bardzo ważnymi cechami charakteryzującymi dobre serie. Nie są one jednak głównym kryterium w ostatecznym rozrachunku, jeśli od początku, w założeniu serii nie miały tokowych cech być, bo zwyczajnie nie pasowałyby do całego konceptu.
Za przykład bardzo dobrej, ale nieskomplikowanej i nie nieprzewidywalnej serii, mogę podać „Kino no Tabi: The Beautiful World”. Seria ta ma kreskę poniżej przeciętnej, prostą fabułę, niezwykle proste uniwersum i mało złożonych bohaterów (nie licząc głównej), a uważam ją za dzieło niezwykłe i wyjątkowe. Ambitne i poruszające. „Katanagatari” za takie anime nie uważam. Nie uważam również, abym w jakiś sposób nie dorastał do tej serii. Obejrzałem dość trudnych i ambitnych anime, żeby mieć samoświadomość w tym zakresie i wiedzieć, że nie brakuje mi dojrzałości czy autorefleksji, aby móc zrozumieć tę serię.
„Katanagatari” uważam za anime słabe. Wydaje mi się, że twórcy włożyli bardzo wiele wysiłku w to, aby ów seria wyglądała na oryginalną, niebanalną i ambitną intelektualnie, ale po drodze energia poświęcona na pozory sprawiła, że zagubili gdzieś istotę sprawy. Najlepszym określeniem tego dzieła, jakim mogę je ocenić, są właśnie słowa „przerost formy nad treścią”. Z mojej strony niewymuszone 4/10. Serii nie dokończyłem.
Ciekawa rzecz...
Co jedno trzeba tej historii przyznać to pewnego rodzaju… „baśniowy” charakter.
Nie widzę sensu jakiegoś dłuższego rozpisywania się – moi poprzednicy resztę uczynili za mnie. Co zaś się tyczy moich prywatnych uwag, to Katanagatari otrzymałoby 7/10 gdyby nie zakończenie godne największych dramatów świata literatury i kinematografii.
Dla mnie osobiście – seria unikatowa pod każdym względem. Zabawna w sytuacjach kiedy się tego oczekuje, urocza i urzekająca w relacjach bohaterów, a dobitna i zaskakująca w tych miejscach, w których najmniej się tego można spodziewać.
To jest krótko ujmując – jedna z tych serii, które pod żadnym względem na nic się nie silą. Tam po prostu są konkretne elementy, które celnością swego istnienia są równie precyzyjne co i Kyotouryuu głównego bohatera.
10/10 – inaczej nie mogę.
W końcu
Seria jest w sam raz na dawkowanie w tempie 1/2 odcinki na miesiąc, więc nic dziwnego, że właśnie taką formę przyjęli twórcy.
Serię charakteryzuję wyjątkowa kreska/animacja, która przypadła mi do gustu oraz świetna oprawa dźwiękowa.
Fabule i postaciom trudno coś zarzucić, po prostu trudno ich nie polubić (postaci) i nie wkręcić się w nią (fabułę).
Co się będę rozpisywał… jedynie o końcówce nie wiem, co mam myśleć – z jednej strony ciekawa, a z drugiej zabrakło mi tam ulubionej postaci.
Chyba nie można mieć wszystkiego.
Jedyne co mnie irytuję to fakt, że prawdopodobnie seria niesie jakieś przesłanie, ale jestem zbyt tępy, by je dostrzec.
Widocznie nie można mieć wszystkiego.
No nic – serię polecam, oby więcej takich.
9/10
Kpina z tradycji?
Odnoszę wrażenie, że Katanagatari jest rezultatem przesytu tematem, a pod pozorem oryginalności kryje się bardzo gorzki przekaz.
Bezbłędne
Z początku miałem wrażenie, że oglądam kolejną serię Slayers, jednak to szybko minęło. Bohaterowie byli wspaniale wykreowani, złożeni i rozwijali się z każdym odcinkiem. Na wielki plus zasługuje też wątek miłosny między nimi, który tak jak pisała autorka recenzji, został przedstawiony dojrzale i w świetnym stylu, bez zbędnego fanserwisu (no może poza małym drobiazgiem dotyczącym pewnej części garderoby Togame – taki fajny żarcik w prezencie dla widzów).
Moją sympatię zyskało też wiele postaci drugoplanowych, z oddziałem Maniwa na czele. Wprawdzie nie od razu ich polubiłem – kiedy poznałem pierwszego z nich zaleciało mi trochę kiczem, ale zmieniłem całkowicie zdanie kiedy pojawili się Hōō, Pengin i oczywiście owadzi skład. Ci ostatni byli naprawdę kapitalni. kliknij: ukryte Na początku odcinka, w którym się pojawiają zdają się być typowymi, złymi ninja. Jednak dość szybko okazuje się, że to równi goście i przyjaciele/ towarzysze broni. Motyw jak z Amerykańskich filmów wojennych. Powtórzę się: kapitalne.
Moim zdaniem tym co wyróżnia Katanagatari jest niezwykle wysoki poziom jego dopracowania. Ta seria nie ma właściwie żadnych błędów. Posiada za to wspaniałe postacie, wciągającą fabułę, sporo dobrego humoru (w tym świetny trolling ze strony twórców – kliknij: ukryte „walka” głównego bohatera z Hakuhei Sabim) i co najważniejsze – nie gra widzowi na emocjach, co w anime jest dość często spotykanym i skutecznym sposobem na zyskanie wiernych fanów. Pisząc to myślę o tytułach takich jak; Byousoku 5 cm, Kumo no Mukou, Yakusoku no Basho i Toradora!. Te 3 wspaniałe tytuły łączy to, że dosłownie chwyciły mnie one za serce, Katanagatari natomiast czegoś takiego nie zrobiło. Nie musiało.
komantarz
Grafika. Zachwyciłam się. Co prawda Maniwani szaleli (ninja teoretycznie powinni doskonale się maskować), ale bardzo szybko podłapałam konwencję. Oczy Meisai Tsurugi wyglądały po prostu genialnie. Dziewczynka z klanu Itezora na drugim miejscu. Jednak nie zmienia to faktu, że wygląd postaci dość specyficzny był i pewnie większość po zobaczeniu ich popuka się w głowę i postanowi oglądać coś innego.
Czwarty odcinek był po prostu cudowny. Dawno z niczego się tak w anime nie uśmiałam, jak z tego, co tam twórcy zrobili.
Momentami było za dużo dialogów. Czasami cierpliwość mi się kończyła. Może jak się ogląda w rozsądnych dawkach, nie wiem. Mi momentami przeszkadzało. kliknij: ukryte Szczególnie przy śmierci Togame. Ja wiem, że to był niesamowicie ważny i wzruszający moment, łzy w oczach, jednak przyznaję, że nie okazałam chyba odpowiedniej empatii i czekałam, aż ona się w końcu wykrwawi. Szkoda, bo ważne i ciekawe rzeczy mówiła.
Postaci były niezłe. Wspomniana wcześniej Meisai podbiła moje serce. Ona i jej butelka sake. Togame miała irytujący głos i dziecinne zagrywki. Przed byciem denerwującą co prawda się uratowała, ale niewiele brakowało. kliknij: ukryte Najgorzej z początkiem i „zakochaj się we mnie”. Później miała dobre pomysły, ale ten nieszczęsny początek wciąż mi bruździł. Shichika ewoluował przez całą serię. Relacje też mi się podobały. Gorzej się zrobiło kiedy pojawiła się zazdrość. O ile u nieprzystosowanego Shichiki wypadło to nawet nieźle i zabawnie, to przy Togame byłam raczej znudzona. Starsza jest, powinna pewne rzeczy rozumieć, a jak nie rozumie, to potrafić sobie jakoś inaczej z nimi poradzić. Nieporozumienia się wyjaśnia. Fochanie sie nie jest zbyt inteligentne.
Openingi przewijałam. O ile ten pierwszy jeszcze dało się obejrzeć, to drugi był po prostu straszny. Ciągle miałam skojarzenia z piosenką początkową z Another. Nie wiem, czy słusznie.
Zakończenie kliknij: ukryte Szkoda mi, że nie wyjaśniono tego całego wątku z Maniwa Hououi. Jaka to była masakra. Czemu wysłannik księżniczki żył tak długo i jak przeżył masakrę, coś było na rzeczy z tą maskom? Może nieuważnie oglądałam, a może to był taki ozdobnik, mający urozmaicić postaci.
Genialna była przemiana Shichiki po śmierci Togame. I ten motyw z mieczami. Z jednej strony myślałam o ludziach, którzy dla nich zginęli, ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że tak długo jak te ostrza istnieją, to ludzie będą dla nich ginąć. Wątpię jednak by Shichika o tym myślał.
Do księżniczki mam mieszane uczucia. Z jednej strony zabiła Togame i początkowo miałam ochotę własnoręcznie ukatrupić, ale potem doszło do mnie, że w sumie była Togame całkiem bliska. Zresztą, gdyby Togame mogła cokolwiek na tym zyskać, to pewnie zabiłaby ją. Mówiła przecież, że od dłuższego czasu próbuje się jej pozbyć. Podoba mi się też ten motyw z wędrówką na koniec. Wielka polityka, wielką politykom, ale rany się goją, słońce nadal wstaje, a ludzie w końcu się podnoszą i idą dalej. Wątpię, że zapomniał Togame, ale już tak w życiu jest.
:<
Historia była bardzo dobra, choć nie można było zaprzeczyć, że kierowała się pewnymi schematami i pewne akcje można było przewidzieć. Kolejny minus: czasem Togame była nadmiernie wkurzająca, choć jestem zadowolona, że w rzeczy samej nie samym narcyzmem była przepełniona. Lubiłam gdy jej umysł pracował i strategie się sprawdzały. Z początku wkurzały mnie projekty postaci, zwłaszcza Maniwani. Potem trochę mniej. Przyzwyczajenie jak przy Casshern Sins. I te oczy…
Natomiast jak kompletny osioł dopiero gdzieś przy 10 ep. zorientowałam się, że każdy odcinek ma ok. 50 min. a nie jak zwykle 25. Tak mi zlatywały jeden po drugim… Cóż 9ep skończyłam gdzieś o szóstej nad ranem. Historia była wciągająca. Może jeszcze denerwowała mnie miejscami nadmierna gadanina, zwłaszcza w pierwszej walce… Nie raz miałam ochotę mało empatycznie wrzasnąć w ekran „umieraj wreszcie!”. A często denerwowało mnie, że ginął ktoś, kto wg mnie wcale nie powinien. :<
Za dużo wad i smuteczku San. Dlatego nie ma 10.
Najbardziej lubiłam Nanami, Meisai Tsurugę i sennina.
Mam zastrzeżenia tylko do siostry Shichiki. Jak dla mnie ten wątek miał o wiele większy potencjał, a został potraktowany trochę po macoszemu.
No i oczywiście słów kilka o zakończeniu: kliknij: ukryte Już sama recenzja wystarczyła żebym przewidział klasyczny japoński „Happy end”. Ale mimo wszystko do końca (do sceny z jej grobem) miałem nadzieje że Togame przeżyje (chyba wolałbym śmierć Shichiki). Sam motyw z niszczeniem tych 12 mieczy wcisnął mnie w fotel – w końcu niszczy coś za co zginęło tyle ludzi (w tym jego siostra i Togame). Za to samą scenę po ostatnim ED oceniam na plus (jakoś tako wpłynęło na mnie pozytywnie)
Wady niestety sa, szczegolnie odcinek czwraty is siodmy oraz okazjonalne spadki w jakosci kreski z powodu malego budzetu.
kliknij: ukryte oj watek z siostra zostal bardzo zle potraktowany, pojawil sie zbyt wczesnie w calej opowiesci i poswiecono mu zamalo uwagi
Takze spoiler pod koniec odcinka szostego to czysta kpina z widza.
A czwraty to kazdy wie co z nim bylo nie tak, niepotrezbne budowaniu hypu do tej walki przez trzy odcinki tylko zeby jej nie pokazac.
Zakonczenie moze zbyt emocjonalne jak na moj gust, ale bardzo dobre.
Tylko polecic kazdemu kto umie docenic dobrze opowiedziana historie.
Oj najwyżej wypowiem się ponownie ^^
Zakochałam się w kresce, opening też mnie oczarował.
Dużo gadają ale ja uwielbiam dialogi (wiem, że nie każdemu mogą się spodobać). Bardzo dużym plusem jest to, że odcinki trwają 50 minut ale jest ich mniej. Dzięki temu mogli jakoś gadaninę połączyć z akcją i pominąć zapychacze. Główny bohater jest naprawdę bardzo sympatyczny. Coś mi się zdaje, że niedługo wystawię ocenę 10/10 :)
Bahasa Palus
Niebanalni bohaterowie – ich relacje, ich piękne, rodzące się powoli, ale szczere uczucie. Bohater, który został wytrenowany na „broń przeciw broniom” (dosłownie), spokojny, cierpliwy, budzący sympatię i bohaterka, także sympatyczna, wybuchowa, ambitna a zarazem krucha, dla której stał się „narzędziem” (z własnej woli), a jednocześnie kompanem i oparciem.
Niebanalna grafika – może i prosta, ale jakże urokliwa i niepowtarzalna. Wspaniała…
Niebanalna muzyka – niech tutaj wsytarczy za mój komentarz, że podkładem do najlepszego amv jakiego widziałem na podstawie tej serii użyto utworu właśnie z tej serii, co pokazuje, jak dobrze autor soundtracku skomponował muzykę do Katanagatari.
Niebanalna fabuła – owszem, prosta, ale jakże wciągająca. No i to zakończenie, kto by się spodziewał…
Niebanalny format – 12 odcinków, ale każdy po około godzinie długości. Rzadko spotykany format, ale myślę, że idealnie do serii dobrany, każdy odcinek można było traktować jako odrębny epizod, a zarazem fragment całości…
No i ten teaser z zapowiedzią odcinka 4. Mistrzostwo trollingu ze strony twórców serii wdg mnie :P
Zgodzę, się z kilkoma moimi przedmówcami. Rzadko jakieś anime zasłaguje na 10/10. Katanagatari należy do takowych anime…
Świetne
kliknij: ukryte 1. Za śmierć Togame. Wiem, że to było koniecznością do dalszego rozwoju akcji, jednak coś mnie wtedy chwyciło i od razu nasunęło mi się pytanie " Kur*a, dlaczego ona!?”
2. Za księżniczkę Hiteki. Ta zołza tak mnie wkurzała, że miałam ochotę przewijać sceny, w których była. To jednak dowodzi, jak dobrze zostały skonstruowane postacie, że aż chciałoby się takiej przypierdzielić.
3. Za koniec. Ta scena po napisach końcowych była dla mnie zbędna. Wolałabym, gdyby wszyscy w tym pałacu szoguna umarli i żeby Shichika mógł znowu spotkać się z Togame po drugiej stronie. Przecież wiadome było, że po tym jak zmarła, już nigdy nie będzie taki szczęśliwy! Nie trzeba było tego przeciągać z księżniczką Hiteki.
Grafika to dla mnie perła wśród innych produkcji. Oryginalna, dopracowana i płynna. Niekonwencjonalna, za co duży plus. Również muzyka mile mnie zaskoczyła, lubię tradycyjne brzmienia, a sposób przedstawienia ich w tej produkcji przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Kłaniam się autorom anime, muzyki i grafiki.
Daję ocenę 9/10 przez aspekty wymienione powyżej. Naprawdę godne polecenia anime dla ambitniejszych widzów.
Zakończenie
Spoiler zasłonięty… Moderacja
Od razu w oczy rzuca się niebanalna oprawa graficzna, tak skromna, a jednak pełna wyrazu, jak z japońskich rycin. Animacja jest niezwykle staranna i płynna, nie ma mowy o żadnych niedociągłościach czy zabiegach, by jakoś wypełnić sceny.
Opowieść o mieczach, fabuła jest epizodyczna, każdy odcinek to kolejny fragment podróży i zarazem kolejny miecz. Lubię takie uporządkowanie, które w żadnym wypadku nie wyszło jednak w sposób przewidywalny. Historia jest naprawdę ciekawa i spójna, choć nieskomplikowana. Jest jednak bogata na tyle, że niesie ze sobą pewne nauki, jednocześnie nie będąc jednoznaczną.
Bohaterowie wypadli wiarygodnie, mają złożone osobowości, a watek romantyczny mistrzowsko poprowadzony. Po prostu nie da się ich nie lubić, nawet tych czarnych charakterów, zawsze tak przystrojonych..
Pomimo wysilania mózgownicy nie potrafię znaleźć żadnych wad tego anime, może poza openingiem i endingiem, które były takie sobie, ale co kto lubi.
Cheerio! 10/10.
@@@
Co do fabuły to nie mam jej nic do zarzucania. Jest dość prostoliniowa – może wciągną mniej lub bardziej.
Mnie akurat wciągnęła w stopniu umiarkowanym.
Postaci – w całej serii nie polubiłem żadnej. Tak naprawdę większość budziło u mnie irytację. Główny bohater robi wrażenie przygłupa który zrobi wszystko co nakażę mu jego kompanka.
O postaciach drugoplanowych nawet nie będę rozpisywał bo jak dla mnie jest tragedia.
Grafika – odnośnie teł to zarzutów nie posiadam. Inaczej sprawa ma się do postaci które zostały strasznie oszpecone. Tak koszmarnej kreski jeszcze nigdzie nie widziałem.
Jak dla mnie przeciętniak widziałem masę lepszych tytułów.
Los nieuchronny
kliknij: ukryte
To jak podobni są Togame, Nanami i, koniec końców oddział Maniwa. Podobni w dążeniu do samozniszczenia, choć stosują zupełnie różne metody ich koniec jest nieuchronny. I nie ma co się obruszać, że Togame ginie albo Maniwa zostają łatwo pokonani. Taka jest nieuchronna kolej rzeczy. Pani strateg naprawdę umarła dwadzieścia lat wcześniej razem z Hida Takahito i nie dało się tego zmienić. Maniwa przegrywają, gdyż dopuścili się niedopuszczalnego. Ninja są określeni przez jedno słowo – lojalność. Zdrada jest nie do pomyślenia, więc Maniwa nie mogą trwać jako ninja. Z kolei Nanami ma w sobie dwa zupełnie niezgodne elementy. Ciało bezbronnej dziewczynki i ducha najpotężniejszego wojownika w Japonii, taka sprzeczność nie może utrzymać się w równowadze – prędzej czy później jedno zniszczy drugie.
Ta nieuchronność losu jest tym, co najbardziej urzekło mnie w Mieczopowieści. Postaci mają zupełnie inny od współczesnego nam system wartości i nie podejmują decyzji zrozumiałych dla nas – domowych animeoglądaczy.