Komentarze
Tajemniczy świat Arrietty
- Re: Mniej znana perełka! : Zomomo : 21.12.2020 18:29:09
- Re: Mniej znana perełka! : ukloim : 21.12.2020 18:10:46
- Mniej znana perełka! : mith : 21.12.2020 17:21:35
- 7/10 - typowy klimat dla studia ghibli : MiyuMisaki : 28.04.2016 23:17:33
- Miłe zaskoczenie. : Lina : 29.11.2014 19:21:36
- Dubbing obiecany : Mira14 : 22.10.2014 17:10:02
- Sympatyczne, ale... : flavia : 8.07.2013 20:02:53
- SUPER : KrisKira : 14.04.2013 22:48:01
- Na znak protestu... : Sulpice9 : 30.03.2013 11:54:41
- Re: Recenzja wydania : Chudi X : 8.03.2013 18:06:49
Mniej znana perełka!
7/10 - typowy klimat dla studia ghibli
Włączając go, właśnie na to liczyłam. Na uroczą, ciepłą sielankę. Dlatego też ocena to 7/10 (które może wydawać się dosyć słabe – w moim przypadku jest to dosyć wysoka ocena).
Miłe zaskoczenie.
Dubbing obiecany
Sympatyczne, ale...
Choć oryginalna powieść jest straszliwie brytyjska nie przeszkadza mi jakoś szczególnie przeniesienie akcji z Anglii do Japonii czy zjapońszczanie imion ale zmiana charakteru niektórych naprawdę ciekawych postaci już tak. Chociażby z lekko złośliwego i zaradnego Spillera zrobiono takiego ale mało wyrazistego i niezbyt wygadanego chłopaczka. Nie wspominając o tym, ze w oryginale cała ucieczka wygląda inaczej a on pojawia się w zupełnie innych okolicznościach. Dobrze, że chociaż Dominika została podobna do swojej książkowej wersji. Gwiazdą filmu była dla mnie Haru, która podobała mi się chyba nawet bardziej od książkowej Doroty. Fabułę z dwóćh tomów wymieszano i pozmieniano. Rozumiem to, ciężko byłoby zekranizować to identycznie jak w książce ale niektóre zmiany były po prostu dziwne i niepotrzebne.
Grafika jest wspaniała ale to Ghibli więc czego innego się spodziewać? Tła zostały narysowane wyjątkowo szczegółowo i starannie.Możliwość zachwycania się listkiem opltajacego dom bluszczu jest bezcenna.Projekty postaci typowe dla tego studia, ładne, czyste i świetnie animowane. Muzyka Cecile Corbel była miła i pasująca do całego filmu.
Tak mam świadomość, że to wariacja na temat książkowej historii i że kto by się przejmował trzymaniem się jakiejś tam bajeczki dla dzieci ale pewne rzeczy musiałam wytknąć ;). Moja ocena to 7/10.
SUPER
Na znak protestu...
Francuskie płyty zwykle zawierają trailery (z płyt, które posiadam tylko „Księżniczka Mononoke” jest bez dodatków, ale była to pierwsza wydana płyta, więc mogę im to wybaczyć). W przypadku „Arrietty” załączono świetny zwiastun „Opowieści z Ziemiomorza” i „Ponyo”. Następnie otwiera się menu, gdzie mamy tradycyjny (choć nie w przypadku polskich wydań) zestaw: start filmu, wybór scen,napisy i ścieżka dźwiękowa, a na koniec bonusy.
W przeciwieństwie do naszych rodaków, Francuzi dubbingują swoje filmy i nawet jeśli nie daje to dobrych rezultatów („Mój sąsiad Totoro”, „Ruchomy zamek Hauru”), zdarzają się prawdziwe perły („Rodzinka Yamadów”, „Księżniczka Mononoke”). Dubbing do „Arrietty” znajduje się gdzieś pośrodku. Na szczególną pochwałę zasługuje Michele Bardollet jako absolutnie przezabawna Haru (choć dziwnie brzmi, że wszyscy mówią do niej „Aru”, ale co poradzić – Francuzi nie czytają „h”).
Warto dodać, że Cecile Corbel, francuska harfistka odpowiedzialna za muzykę do filmu, zaśpiewała piosenkę Ariety na potrzeby francuskiej wersji językowej (zamiast angielsko – japońskiego tekstu, jest francusko -angielski).
A skoro o Corbel mowa, do płyty załączono jej teledysk z piosenką „I’m fourteen years old, I’m pretty”. Osobiście koncepcja nie przypadła mi do gustu, ale na teledyskach się nie znam.
Poza trailerami innych filmów studia Ghibli dołączono do płyty osiem japońskich mini‑zwiastunów i czternaście reklam dla japońskiej telewizji. Oczywiście, wiele z nich jest podobnych, ale twórcom udało się pokazać to, co w filmie najlepsze.
Tymczasem nam pozostaje się łudzić, że polscy wydawcy postarają się chociaż o dubbing…
Recenzja wydania
I albo coś źle zrozumiałem, albo widziałeś Księżniczkę Mononoke z polskim dubbingiem. Jestem ciekaw gdzie.
Ostrzeżenie odnośnie wydania DVD.
^__________^
Po prostu przeurocze.
Półtorej godziny, a urok tego filmu przykuł mnie przez cały ten czas do fotela.
Przepiękna grafika, muzyka, cudowne i pomysłowe szczegóły wyposażenia domku małych ludzi.
Magiczna atmosfera.
No i jest to film niezupełnie bajkowo schematyczny, a przynajmniej ja spodziewałem się innego zakończenia, byłem trochę zaskoczony, że tak się to kończy.
Niespodziewane 10/10.
Beautiful small people
Jeśli chodzi o bohaterów to Shou był przeuroczy. Arietta była pełnokrwistą, charakterną dziewczyną za które kocham filmy tego studia. Mając takie wzorce nie musiałabym się obawiać o córkę, w przeciwieństwie do mdlejących księżniczek, które trzeba co i rusz ratować. Naprawdę bardzo ciepło się na serduchu robiło jak się patrzyło na nich oboje, Ariettę i Shou. Jego choroba wydała mi się typowym japońskim dodatkiem, bez tego byłoby za mało dramatycznie, niemniej nie miałam tego za złe. Ale abstrahując od japońskiego fatalizmu, dawniej byłam zachwycona produkcjami Disneya. Potem życie mi pokazało, że niestety wyidealizowane romanse a'la Disney to kompletna pomyłka. Za to Ghiblii oferuje coś więcej. Jeśli będę chciała moim dzieciom pokazać piękne historie pokażę im Ghiblii. Po raz kolejny zachwyciła mnie szczegółowość teł, nastrojowość. Było spokojnie, a jednocześnie nie zabrakło scen akcji (też miałam nadzieję na walkę ze szczurami!). Bardzo spodobała mi się relacja Shou i Arietty. Jak mu jechała na ramieniu to mnie ciarki przeszły, to było takie realne. Żal mi było, że Spillera było tak mało. Rozpłynęłam się jak dostała od niego malinkę! Bardzo cieplutko się na serduchu robi od oglądania takich filmów, dokładnie takie uczucia mam zwykle w grudniu przed świętami i cieszę się, że nie muszę się irytować tak jak reszta świata narzekając bardzo efektownie jak to oni nie lubią świąt. Dla mnie to jest to właśnie ciepło. Takie filmy powinni w okresie świątecznym puszczać w telewizji. Dla mnie bezapelacyjne 10. I tylko jedna negatywna myśl chodziła mi po głowie podczas seansu. Zabić tę starą prukwę Haru to mało. Trąba głupia, bosz ależ mnie głupie babsko zirytowało. Niech ją szczury zeżrą!
Tak zatem wspaniale zachowane prawa fizyki: w małym świecie kropla nie zamienia się na mniejsze krople. Na Ariette deszcz zbiera się w kroplach zamiast ją moczyć. Herbatka z dzbanka wykapuje zupełnie realnie. Odgłos taśmy samoprzylepnej, głośny dla małych uszu ruch kota w trawie, odpowiednio duże znaczki pocztowe na ścianach domku Pożyczalskich jako obrazy ;). Dźwięk chodzenia po gwoździach, dźwięk jaki wydaje dachówka gdy się w nią stuknie. Cudnie.
Choć z drugiej strony jeśli tak się pilnuje szczegółów, można by je dopilnować do końca. Czy cegła dałaby się odsunąć z taką łatwością tak małej istotce? Czy kostka cukru byłaby tak lekka? Czy jak wsuwa się szpilkę w materiał to czy powinna wydawać dźwięk jak wyjmowanie miecza z pochwy? Takie tam czepianie się.
Końcówka nas nieco zawiodła, choć przepowiadaliśmy kilka obiecujących wersji (Spodziewaliśmy się np. walki ze szczurem ^^). kliknij: ukryte Można by przecież przenieść domek w jakieś ustronne miejsce.
Czy to minus czy plus nie wiem: ale rzeczywiście postaci studia Ghibli są wizualnie wszystkie do siebie podobne. Różnią się fryzurami :P. Dla przykałdu Sho przypomina nieco głównego bohatera z „Opowieści Ziemiomorza”. Szeroka twarz gosposi ma w sobie coś z twarzy babci z „Tonari no Totoro”. Jednak bohaterowie sprawiają przyjemne wrażenie tak zewnętrzne jak i z charakteru, choćby nieco idealizowani, na takich przyjemnie się patrzy.
Podsumowując: chcę jeszcze :)
Dobre, ale...
ups...
cudo
Studio Ghibli czy trzeba mówić coś więcej ??
Mój ulubiony film od Ghibli
Zawsze uwielbiałam filmy ze studia Ghibli, ale dopiero oglądnąwszy Arrietty zrozumiałam za co naprawdę kocham to studio. Może dla niektórych zabrzmi to jak profanacja, ale, choć prawie każde dzieło sygnowane reżyserią Miyazakiego można nazwać arcydziełem, to tak naprawdę żadne jakoś do tej pory nie potrafiło złapać mnie za serce do tego stopnia bym chciała wracać i jeszcze raz przeżywać dane dzieło na nowo – czy to Nausicca czy Laputa, Mononoke czy Chihiro – piękne, głębokie, ponadczasowe itd. ale… no właśnie czegoś mi zawsze brakowało. Czegoś co sprawiałoby, że jednak czułabym tą wieź z bohaterami, że miałabym to wrażenie że jestem cząstką ich świata i przeżywam to co oni przeżywają. I tą brakującą część znalazłam właśnie znalazłam w Arrietty.
Niby mamy juz to do czego przyzwyczaił nas Miyazaki – silną główną bohaterkę, piękno przyrody, głębsze treści tu o byciu „outcastem”, gatunkiem wymarłym, a jednocześnie o konieczności przetrwania oraz o trudnej relacji między ludźmi a „pożyczalskimi”... i tak można by wymieniać.
Sama Arrietty choć jest silna, optymistycznie patrząca na życie i zaradna, to szybko sie przekonuje ze „pożyczanie” to nie tylko fajna zabawa w małego skauta, ale i ciężka i czasami wręcz niebiezpieczna walka o środki do życia. Sho, który jest słabym, chorowitym, a na pierwszy rzut oka miłym, uczynnym chłopcem, nie pozbawiony jest cynizmu, pesymizmu czy wręcz zimnej obojętności wobec sprawy innych niż jego własna choroba, a i tak, ja przynajmniej dojrzalam w nim przede wszystkim ogromnie samotnego chłopca. Także rodzice Arrietty są bardzo wyraziście zarysowani, szczególnie jej ojciec jest bardzo ujmującą, trzeźwo patrzącą na świat osobą, która wydaje się najlepiej rozumieć Arrietty. Nawet Haru, pełniąca rolę swego rodzaju antagonisty wzbudziła we mnie z jednej strony niesmak, ale w ostateczności sprawiła że lepiej zrozumiałam końcówkę filmu.
Najpiękniejszą dla mnie sceną była kliknij: ukryte rozmowa Arrietty i Sho w ogrodzie, choć po prawdzie każdą scenę rozmowy między tą dwójką zaliczam do najlepszych momentów filmu. No i sama końcówka kliknij: ukryte czyli pożegnanie między Sho i Arrietty – krótkie, bez zbędnego patosu, ale jakże treściwe – dla mnie po prostu piękne.
O stronie wizualnej mogę powiedzieć tylko jedno – TO JEST PRAWDZIWE GHIBLI! I chyba tyle wystarczy. Muzyka natomiast, choć nie skomponowana przed Joe Hisaishiego, który jest jednym z moich ulubionych kompozytorów, to jednak jest równie wspaniała jak cały film a utwór przewodni, Arrietty's Song pokochałam jeszcze nim obejrzałam film i wciąż odtwarzam niezliczoną ilość razy na mojej mp3. Wogóle większość utworów jest wspaniała – Areta Niwa, Yuka no Waga Ie, Sho no Kanashimi i Sho no Uta to te które odtwarzam najczęściej.
Mamy więc wszystko to do czego zdążył nas już przyzwyczaić mistrz Miyazaki. Ale jest tu coś jeszcze, czego nie umiem ująć słowami i nawet nie będę próbować. Dość powiedzieć, że dzięki temu Arrietty jest, póki co moim ulubionym anime ze studia Ghibli!
Coś pięknego
Arietty jest bajką i jest to bajka przepiękna. Prosta historia, ale wspaniale opowiedziana. Kolorowa, namalowana (tak, to dobre słowo: namalowana) niczym żywy obraz. Wiele razy łapałem się na tym, że śledząc postaci na ekranie, łapczywie zerkam na tło, gdzie w rogu na chwile pojawia się mała, czerwona biedronka wpełzająca na soczyście zielone źdźbło trawy, albo znowuż moją uwagę przykuwa intrygujący deseń liści bluszczu, po których wspina się główna bohaterka. Nie wiem tego na pewno, ale prawdopodobnie oglądałem film z otwartymi z zachwytu ustami, co niezbyt często mi się zdarza.
Scenografia, jeśli mogę użyć tego słowa, pokazuje świat, którego już praktycznie nie ma. Stary dom z cegły, pełen wiekowych mebli z rozsuwanymi drzwiczkami, z wielkim zegarem z wahadłem, głośno wybijającym godziny. Pokoje, gdzie na drewnianych komodach wyściełanych koronkowymi serwetkami stoją porcelanowe figurki pamiętające czasy, gdy wszyscy panowie chodzili w kapeluszach, a panie czesały włosy w kok. T dom pełen zakamarków, zakurzonych tajemnic, ogrzany Słońcem i żyjący – zwłaszcza po zmroku – własnym życiem. Ze ścianami i spadzistym dachem oplątanymi bluszczem. Na uboczu, otoczony zielenią, jakby zapomniany przez czas. Coś jak nieistniejący już dom mojej babci. Idealne miejsce do tego, aby pod podłogą zamieszkały skrzaty albo rodzina Pożyczalskich.
Choć główną bohaterką filmu jest czternastoletnia Arietta Pożyczalska, to tak naprawdę głównych bohaterów jest dwoje, bowiem z chłopcem imieniem Sho tworzy Arietty znakomitą, uzupełniającą się nawzajem parę. Oboje uczą się od siebie nawiązywania relacji i przełamywania uprzedzeń. Zaufania. Okazywania bezinteresownej pomocy. Wiary w ludzi (i w dziesięciocentymetrowych liliputów). Co najważniejsze, robią to z dobrym skutkiem, szybko stając się parą wypróbowanych przyjaciół. Nic, tylko uczyć się nam od nich, zanim będzie za późno i wyrośniemy na egoistów z sercem zamkniętym na wielką, przerdzewiałą kłódkę, do której klucz schowaliśmy tak dobrze, że już sami nie potrafimy go znaleźć.
Postaci jest tu mniej, niż palców obu rąk, ale wszystkie zasługują na brawa. A już sama rodzina Pożyczalskich w szczególności. Ojciec Arietty szczególnie przypadł mi do serca: silny, rozsądny, troskliwy, kochający i zaradny. Sprawiedliwy i przewidujący. Można na nim polegać, potrafi wszystko naprawić i wszystkiemu zaradzić: gdybyż wszyscy ojcowie byli tacy. Jest tu młody, dzielny myśliwy Spiller, sam w sobie zasługujący na oddzielny film o jego przygodach, których z pewnością miał zatrzęsienie. I nawet gruby, leniwy kocur, który początkowo polował na małą Ariettę jak na smaczną, choć z wyglądu bardzo dziwną myszkę, koniec końców okazuje się być porządnym facetem z charakterem, na którego w razie potrzeby można liczyć.
Film przekazał mi tyle ciepła i dobrych myśli, że starczyło ich jeszcze na długo po zakończeniu seansu. Zupełnie, jakbym wypił magiczny „Eliksir wewnętrznego spokoju”. Jeśli dodać do tego nastrojową, delikatną muzykę w wykonaniu Cécile Corbel, towarzyszącą widzowi niemal przez cały film, to nie pozostaje nic innego, jak polecić „Karigurashi no Arrietty” wszystkim, którzy szukają chwili wyciszenia i nie wstydzą się obudzić w sobie, choć na chwilkę, szczęśliwego i beztroskiego wewnętrznego dziecka.
(Próbkę tego, co potrafi zrobić z uchem i sercem słuchacza muzyka Cécile Corbel, można znaleźć tutaj [link][link][/link]
Ladne
Polecam!