Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 3/10 grafika: 6/10
fabuła: 1/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

2/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 2,33

Ocena czytelników

3/10
Głosów: 5
Średnia: 3,4
σ=1,74

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Serika)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Hamelin no Violin-hiki

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 1996
Czas trwania: 25×23 min
Tytuły alternatywne:
  • Violinist of Hamelin
  • ハーメルンのバイオリン弾き
zrzutka

Śmiertelnie poważna opowieść o półdemonie i jego Przeznaczeniu, stworzona na podstawie komediowej mangi. Anime tragiczne w obydwu znaczeniach tego słowa.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Na wstępie należy się czytelnikowi małe wyjaśnienie: recenzentka uwielbia fantasy i nie ma absolutnie nic przeciwko mrocznym opowieściom, ocena nie wynika więc z nastawienia typu „beznadziejne, a w ogóle to nienawidzę demonów”. Wręcz przeciwnie: do obejrzenia skłoniły mnie właśnie recenzje pochodzące z pewnego zagranicznego serwisu i sugerujące, że pozycja ta jest porządnym, mrocznym fantasy z ciekawą, skomplikowaną fabułą i realistycznymi postaciami. Mam nauczkę, żeby następnym razem sprawdzić nieco więcej źródeł, bowiem anime to całkowicie nie spełniło moich oczekiwań. Wielokrotnie wybuchałam głośnym śmiechem na widok kolejnego sztampowego wątku (a nie wierzyłam, że aż tyle można ich upchnąć w jednej serii!), kolejnej niekonsekwencji i kolejnego nieuzasadnionego zachowania jednej z postaci i pewnie byłabym o krok od uznania Violinist of Hamelin za niezłą parodię – ale obawiam się, że twórcom chodziło o efekt dokładnie przeciwny. Zdecydowanie nie powinnam się pastwić nad tym tytułem – wszak pisząc recenzję powinnam przynajmniej starać się być obiektywna – lecz niestety nie pozostaje mi nic innego…

Zacznijmy od fabuły. Na samym początku dowiadujemy się, że Królestwo Zła znajduje się na północy (a gdzieżby indziej?) i piętnaście lat temu toczyło wojnę z państwem zamieszkiwanym przez ludzi. Wojna została wygrana przez „dobro”, dzięki odwadze i poświęceniu dzielnej królowej, rzecz jasna. Siły zła poprzysięgły zemstę, ale nie bardzo mogły działać, ponieważ Północną Stolicę oddzieliła od siedzib ludzkich bariera zamieniająca demony w kamień, a ich władca został uwięziony w czymś nazywanym Puszką Pandory. No dobrze, standard, ale nie należy się załamywać – wprawdzie nietrudno odgadnąć, że bariera zostanie prędzej czy później zniszczona, a na Puszce Pandory ktoś nieodpowiedni położy łapy, ale to w sumie może być ciekawe. Następnie poznajemy parę głównych bohaterów: Hamelna, któremu właśnie na głowie wyrósł róg, oraz niejaką Flute. Róg?… Coś zaczyna świtać, prawda? Dalej wydarzenia następują po sobie błyskawicznie: do wioski przybywa posłaniec, zostaje zaatakowany przez potwora, po czym okazuje się, że Flute jest księżniczką i jedyną osobą, która może ocalić świat. Wioska zostaje napadnięta przed demony i zombi (żeby było dramatyczniej, podczas lokalnego święta) i wyrżnięta w pień, ale Hamelnowi i Flute udaje się przeżyć dzięki magicznej muzyce, którą bohater gra na swoich skrzypcach. Przy okazji dowiadujemy się, że Hameln ma amnezję, a także mowa jest o jego „prawdziwej naturze” i o dwóch drogach, którymi może podążyć. Wybaczcie, ale nagromadzenie kompletnie ogranych wątków i niezwykłych zbiegów okoliczności w dwóch pierwszych odcinkach sprawiło, że moja szczęka wylądowała na podłodze. Co tam, pomyślałam, i sięgnęłam po trzeci. Nie zawiódł mnie: tym razem dwójka podróżników zupełnie przypadkiem natyka się na najlepszego przyjaciela z dzieciństwa Hamelna – który rozpoznaje go i dołącza do drużyny.

Dalej bywa lepiej, ale bywa również i gorzej. W pełni zdaję sobie sprawę, że istnieje skończona liczba pomysłów, które można zastosować w anime z gatunku fantasy – mało tego, nadmiar „udziwnień” zazwyczaj temu gatunkowi szkodzi. Ale tu oryginalny pomysł pojawia się właściwie tylko jeden, za to zdołano wepchnąć niesamowitą wręcz ilość najbardziej wyeksploatowanych zagrań, od utraty pamięci (przez Hamelna w dzieciństwie, a później również przez Flute), po scenę ukrzyżowania.

W dodatku fabuła jest bogata w dziury jak przeciętna polska droga na wiosnę. Nie raziłoby to może w komedii, ale seria z założenia bardzo poważna po prostu musi być konsekwentna, żeby w ogóle dało się ją oglądać. Nie wspominając o tym, że byłoby miło, gdyby czymś widza zaskakiwała… Niestety, prawie wszystkie wydarzenia udawało mi się ze sporym wyprzedzeniem przewidzieć. Poza tym i tak najważniejsze fakty widz poznawał (dzięki kwestiom narratora lub retrospekcjom) na trzy odcinki zanim dowiedzieli się o nich bohaterowie, co w efekcie powodowało, że znudzony wpatrywał się w ekran, zastanawiając się, kiedy oni wreszcie załapią, o co chodzi?!

Następny mój zarzut: nadmiar tragizmu. Nie obecność, ale właśnie nadmiar: każdej postaci przydzielona tu została Tragiczna Przeszłość (w wersji, którą koniecznie należy pisać wielką literą), a jeśli nawet o niej zapomniano – nic straconego, i tak czeka ją Tragiczna Teraźniejszość. Każdy bohater ma również co najmniej jeden poważny Dylemat Moralny, który rozpamiętuje przez połowę swojego „czasu antenowego”, miotając się od decyzji do decyzji (czy raczej: od braku decyzji do braku decyzji). Do tego dochodzi spora liczba zrównanych z ziemią miast, straszliwych masakr i dramatycznych bitew. To wszystko oczywiście z założenia jest bardzo smutne i tragiczne, ale w takim natłoku szybko zaczyna po prostu śmieszyć.

Czas chyba powiedzieć parę słów o charakterach postaci – czy raczej ich braku. Ci stojący po „jasnej stronie mocy” przez większą część czasu pozbawieni są jakiejkolwiek umiejętności podejmowania racjonalnych decyzji, co objawia się staniem gdzieś z boku i wzdychaniem do bliżej nieokreślonego celu (podczas rozpatrywania wyżej wspomnianych Dylematów). O ile główny bohater wykazywał syndrom „och­‑ach” od samego początku (a szkoda – wielka szkoda, bo moim zdaniem pomysł na postać był nawet niegłupi), o tyle Flute na początku zrobiła na mnie lepsze wrażenie – pewna siebie i dynamiczna, rozstawiała Hamelna po kątach i wyglądała na postać, która jest w stanie tę serię trochę „wyciągnąć”. Jednakże pod ciężarem Tragicznej Teraźniejszości zrobiła się równie bezbarwna, jak reszta. Znacznie lepiej sprawa przedstawia się po stronie „tych złych” – są wprawdzie standardowi, ale raz na jakiś czas zdarza im się przynajmniej logicznie pomyśleć! Szkoda, że w większości wyglądają dość idiotycznie. I czy wyjaśni mi ktoś, dlaczego Główny Zły musi mówić wielogłosem?!

W ogóle osobę, która pisała dialogi, należałoby powiesić na suchej gałęzi. W bardziej dramatycznych momentach (czytaj: przez połowę czasu) prawie wszystkie postacie mówią urywanymi zdaniami w stylu „Ale… Ale… Ale ja…” Owszem, to jest pewien sposób na osiągnięcie dramatycznego efektu, ale ile można? W dużych dawkach jest to piekielnie irytujące.

Kreska jak na lata, w których seria powstała, jest niebrzydka. Projekt postaci, pomimo dość dziwnych strojów (czapka Raiela!) naprawdę może się spodobać, zaś otoczenie może nie grzeszy szczegółowością, ale również nie razi. Jednym słowem przyzwoita robota. Niestety nawet do grafiki mam kilka zastrzeżeń. Po pierwsze: skrzypce. W mandze, na której podstawie seria powstała, przerośnięty instrument był jednym z wielu elementów komicznych i postacie spotykające Hamelna z tym czymś na plecach zazwyczaj reagowały w podobny sposób: „To są skrzypce?!” Tutaj jednak nazywanie skrzypcami czegoś o wymiarach kontrabasu nie jest absolutnie niczym uzasadnione, o zarzucaniu sobie tego instrumentu na ramię i grze na gryfie(!) nie wspominając. Zresztą może nie powinnam czepiać się Hamelna, skoro jego najlepszy przyjaciel nosi na plecach fortepian… Po drugie: ja rozumiem, że budżet może być ograniczony i że lazy animation jest świetnym sposobem na obniżenie kosztów produkcji, ale tutaj ktoś zdecydowanie przesadził. Niektóre odcinki ze środka serii przypominają pokaz slajdów: dialog – pokazywane na przemian nieruchome twarze bohaterów; ktoś biegnie – stop­‑klatka, a w tle tupot stóp… Litości!

I wreszcie – muzyka. Sam pomysł oparcia serii anime na wykorzystaniu w walce utworów najbardziej znanych kompozytorów szalenie mi się spodobał. Muzyka ma tu bowiem moc sprawczą – może na przykład służyć do ożywiania martwych ciał czy manipulowania ludźmi. Przy jej pomocy można również przywołać coś w rodzaju duchów – na przykład łabędzi materializujących się podczas Jeziora Łabędziego Czajkowskiego (gdyby nie nadmiar lazy animation, to mogłyby być walki o przepięknej choreografii). Przydałoby się tylko jakieś wyjaśnienia, skąd do licha takie osoby, jak Ludwig van Beethoven czy Bedrich Smetana wzięły się w tamtym świecie? Żeby nie było wątpliwości: ktoś za każdym razem wyjaśniał, czyj utwór był grany w danym momencie. Nie jestem w stanie ocenić jakości wykonania tych utworów (kwestia sprzętu i posiadanej kopii), ale wydaje mi się, że jest wystarczająco dobra, żeby nie razić. Pojawiająca się w tle muzyka również nie wypada najgorzej, chociaż żałuję, że nie była bogatsza (ile razy można słuchać tego samego?). Raczej nie sięgnęłabym po OST – gdybym miała ochotę na muzykę klasyczną, wolałabym ją jednak w „czystej” postaci – ale w roli podkładu coś takiego sprawdzało się naprawdę nieźle. Gorzej wypadają opening i ending. O ile ten drugi jest dość neutralny, obydwa openingi po prostu przewijałam. Pierwszy jest typowo j­‑popowy, za to dość irytujący i zupełnie nie pasujący do klimatu serii, drugi zaś tak patetyczny, że nieodmiennie przyprawiał mnie o wybuchy śmiechu.

Wyobraźcie sobie Slayers, z których usunięto absolutnie wszystkie elementy komediowe i dodano jeszcze trochę tragizmu, a będziecie blisko zrozumienia, czym jest Violinist of Hamelin. Miałam pewien dylemat próbując wystawić temu anime ocenę w zakresie 1­‑10. Z jednej strony ilość dostrzeżonych wad sprawiała, że korciła mnie jedynka… Ale rozumiem, że coś, co mnie przeszkadza, ktoś inny może uznać za nieznaczący drobiazg. Poza tym ta sama historia (może z drobnymi modyfikacjami), opowiedziana w inny sposób, mogłaby stanowić materiał na naprawdę przyzwoite, choć nieszczególnie odkrywcze fantasy. Wystarczyłoby tylko zmniejszyć dawkę tragizmu co najmniej o połowę i poprowadzić fabułę w mniej przewidywalny sposób (kwestie techniczne jestem w stanie wybaczyć), serii prawdopodobnie dobrze również zrobiłoby choć trochę humoru. Stawiam 3, załamując ręce nad zmarnowanym potencjałem.

Komu mogę polecić? Chyba tylko osobom, które uwielbiają historie przepełnione dramatyzmem, bądź takim, które w anime poszukują inspiracji i byłyby w stanie obejrzeć serię tylko po to, aby „napisać sobie” tę opowieść na nowo. Wszystkim innym stanowczo odradzam.

Serika, 31 marca 2005

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio DEEN
Autor: Michiaki Watanabe
Projekt: Atsuko Nakajima
Reżyser: Junji Nishimura
Scenariusz: Yasuhiro Imagawa
Muzyka: Kouhei Tanaka