Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 8/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,29

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 103
Średnia: 6,88
σ=1,5

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Ikoku Meiro no Croisée The Animation

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • La Croisée dans un Labyrinthe Étranger
  • 異国迷路のクロワーゼ The Animation
Tytuły powiązane:
Pierwowzór: Manga; Miejsce: Europa; Czas: Przeszłość; Inne: Realizm
zrzutka

Młodziutka Japonka w XIX­‑wiecznej Francji. Co jak co, ale widzom hipoglikemia na pewno nie grozi…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Oscar Claudel wraca z zamorskiej wyprawy do rodzinnego Paryża, gdzie mieszka jego wnuk, Claude, który prowadzi zakład kowalski, Enseignes du Roy, w znanym pasażu handlowym, Galerie du Roy. Starszy pan przywozi wiele ciekawych i oryginalnych pamiątek, a najbardziej niezwykłą z nich okazuje się młodziutka Japonka, Yune. Jak dziewczynka poradzi sobie w nowym domu i co się stanie, gdy przyjdzie jej stanąć oko w oko z zupełnie obcą kulturą?

Zderzenie kultur to temat na pewno ciekawy i raczej niezbyt często używany jako motyw przewodni mang i anime. A już z pewnością rzadko zdarza się, by w pełni wykorzystano jego potencjał. Czy takowy drzemał w tej historii? Owszem, początkowe zapowiedzi sugerowały, że jest na co czekać, bo perypetie młodziutkiej Japonki w zupełnie jej obcej, dziewiętnastowiecznej Europie brzmiały co najmniej zachęcająco. W praktyce okazało się jednak, że sprawa ma się nieco inaczej i raczej nie znajdziemy tu realistycznego studium zderzenia kultur. Przedstawiony świat teoretycznie można uznać za ten sprzed ponad stu lat, ale bocznymi wejściami na scenę zakrada się mnóstwo nieścisłości, drobnych, ale irytujących szczegółów, które w moim przypadku skończyły się prawie przerwaniem seansu. Lubisz i orientujesz się nieco w tradycji japońskiej? Jeśli tak, to pewnie też będziesz się zastanawiał, Drogi Czytelniku, jakim cudem można ścierać kurze w ozdobnym i horrendalnie drogim kimonie furisode lub, co gorsza, w nim spać… Podejrzewam, że miało być błyszcząco, pięknie i słodko, a że realizm na tym cierpi, to już sprawa drugorzędna. Ze strony europejskiej możemy się zaś spodziewać znacznie mniej sztywności i rygorystyczności, zwłaszcza jeśli chodzi o wychowanie młodych arystokratek, ale to już łatwiej zaakceptować, biorąc pod uwagę podejście większości japońskich twórców do obcej im kultury.

Cóż, Ikoku Meiro no Croisée z pewnością nie jest charakterystyką porównawczą dwóch tak dalekich od siebie cywilizacji. Czym więc jest? Czystej wody kinem obyczajowym bez wyraźnych zapędów do bycia czymś więcej. Czy to źle? Nie, ale fabuła kuleje w kilku momentach dość znacząco i to widać. Jednakże zanim przejdziemy do konkretów… Spotkałam się kilka razy ze stwierdzeniem, że historia Yune jest niejako duchowym spadkobiercą popularnej Arii. Wspólne punkty? Spokojna, bezpretensjonalna opowieść, której celem jest pokazanie jaśniejszych stron życia. A przynajmniej teoretycznie tak miało to wyglądać. W mandze Kouze Amano ta sielankowa wizja świata wypadła bardzo ciekawie i atrakcyjnie, głównie chyba dzięki umiejscowieniu akcji w starannie zaprojektowanym miejscu – futurystycznej Wenecji, której senny i magiczny klimat dało się poczuć bardzo łatwo. Mimo pewnej epizodyczności, udało się także napisać fabułę tworzącą zgraną całość.

Tymczasem jednym z problemów z Ikoku Meiro no Croisée jest właśnie epizodyczność spowodowana głównie faktem, iż będąca pierwowzorem manga liczy zaledwie dwa tomy i jeśli autorka ma w planach jakikolwiek wątek przewodni, to jego widmo majaczy gdzieś na horyzoncie, ale do celu jeszcze bardzo daleko. Scenariusz przypomina bowiem bardziej zbiór pocztówek niż długi i wyczerpujący list z podróży. Teoretycznie poszczególne wątki są jakoś ze sobą połączone, ale brak tu wyraźnego zakończenia. Ot, trzeba było całość uciąć z braku materiału.

Ty jesteś jak paczka cukierków. Drugi problem to duchowy „spadek” po Arii. Idylla idyllą, ale wszystko trzeba utrzymać w ryzach. Akcja płynie sobie leniwie, jedynie od czasu do czasu zahaczając o przeszkody w postaci nieco poważniejszych wątków. Yune większość czasu spędza w sklepie (głównie na ścieraniu kurzu i obserwowaniu Claude’a przy pracy), jednak czasem wychodzi na spacer czy zostaje wręcz porwana przez swoją wielbicielkę, Alice (o niej później), przez co poznaje coraz to nowe oblicza obcej Europy – ale jest to raczej dodatek, bowiem na pierwszym planie umieszczono szarą codzienność mieszkańców Enseignes du Roy. Scenariusz promieniuje spokojem, ciepłem i… nudą. Dodatkowo jeszcze czasem pojawiają się okruchy infantylności i naiwności, która może irytować mniej cierpliwych widzów. Nie można również narzekać na brak cukru, którego uosobieniem jest główna bohaterka. Jego poziom wzrasta wprost proporcjonalnie do liczby odcinków i po seansie jest spora szansa na próchnicę. Wszystko, co otacza protagonistkę, jest urocze i słodkie do tego stopnia, że już po kilku odcinkach ma się dość. Z drugiej jednak strony w tej rozpuszczonej czekoladzie można odnaleźć niewielkie perełki obyczajowe, które faktycznie pozostawiają w swoistej błogości, dobrym humorze i spokoju ducha. Najlepszym przykładem jest chyba bonusowy odcinek z młodą muzykantką, któremu towarzyszy najładniejsza piosenka serii w wykonaniu Megumi Nakajimy (znanej głównie z roli Ranki Lee w Macross Frontier).

Jak wspominałam, główna bohaterka to chodząca słodycz – dobra, nieco naiwna i nieporadna, zawsze uśmiechnięta i niesamowicie podporządkowana. Sprowadzona do Francji bez wyraźnego celu (teoretycznie miała stanowić żywą reklamę dla sklepu, jednak częściej krząta się na zapleczu, co generalnie nieco kłóci się z początkowymi założeniami), w postaci egzotycznej pamiątki. Największym problemem, który dotyczy zarówno Yune, jak i większości postaci, jest brak bardziej szczegółowych informacji na ich temat. O przeszłości bohaterów dowiadujemy się stosunkowo niewiele i miałam nieodparte wrażenie, iż większość z nich praktycznie nie zmienia się od momentu ich przedstawienia. Claude jest zamkniętym w sobie, nieszczególnie cierpliwym młodzieńcem, który lubi trzymać ludzi na dystans i rzadko daje po sobie poznać, że się czymś przejmuje (głównie w stosunku do Yune). Poznajemy co prawda wycinek ich historii, ale nadal nie zaciera to wrażenia zbytniej płytkości. Jednakże pod tym względem nic nie pobije Oscara, który jest chodzącą kartką papieru: miły, pogodny starszy pan, pozbawiony wyrazistych cech charakteru, stanowi tylko membranę w relacjach Cluade’a i Yune.

Miłą niespodzianką były natomiast dwie młode arystokratki, które spokojnie można postawić po drugiej stronie barykady. Alice Blanche to z pozoru wręcz wzorowy przykład nadaktywnej, głośnej, wścibskiej i zwyczajnie irytującej postaci. Dziewczynka ma obsesję na punkcie wszystkiego co japońskiego, więc możecie sobie wyobrazić jej reakcję na widok Yune. Z czasem jednak poznajemy ją odrobinę lepiej, a przerysowany charakter zostaje nieco stonowany, przez co Alice zaczyna stanowić dobrą przeciwwagę dla biernej i cichutkiej protagonistki. Podobnie ma się sprawa ze starszą siostrą Alice, Camille, która pod płaszczykiem elegancji i powściągliwości skrywa nieco charakteru. Problem polega na tym, że poświęcono jej stosunkowo niewiele czasu i ewentualny rozwój osobowości diabli wzięli.

Graficznie z kolei to już zupełnie inna bajka. Studio Satelight zadbało o ten aspekt produkcji i widać to już od pierwszych scen. Bogate, niesamowicie szczegółowe, nasycone kolorami pejzaże i wnętrza zdecydowanie przykuwają oko. Nie jestem w stanie stwierdzić, na ile wiernie twórcy odwzorowali dziewiętnastowieczny Paryż, ale na pewno się postarali, by całość chociaż odrobinę przypominała to, co znamy z innych filmów. Nawet główne miejsce akcji, Galerie du Roy, ma swój odpowiednik w rzeczywistości, tyle że znajduje się on w… Belgii. Projekty postaci też są ładne, choć chyba nieco zbyt bajkowe i uproszczone, można to jednak zrzucić na konwencję serii. Czy ktokolwiek dałby Yune trzynaście lat? Miłym akcentem była natomiast całkiem jak na tak krótką serię spora garderoba (oczywiście pań), w której skład wchodzą przede wszystkim różnorodne i elegancie kimona głównej bohaterki oraz europejskie sukienki Alice – jedne mniej, drugie bardziej eleganckie, ale w odpowiedniej ilości. Do zestawu dostajemy jeszcze płynną animację, która dopełnia tę graficzną układankę.

Na ścieżkę dźwiękową składają się niesamowicie urokliwe i raczej pogodne kompozycje klasyczne z udziałem skrzypiec, pianina, klarnetu, gitary, gościnnie akordeonu (chyba najbardziej kojarzącego się z Francją…) czy piszczałki. Wszystkie utwory są spokojne i ładne, ale trudno powiedzieć, czy wystarczająco wyraziste, by zachwycić. Podobnie z piosenkami, które towarzyszą anime. Zarówno Sekai wa Odoru yo, Kimi to Youmou to Ohana, przesłodkie Koko Kara wa Hajimaru Monogatari w wykonaniu Nao Touyamy (seiyuu Yune) oraz Tomorrow’s Smile A.m.u. słucha się dobrze, ale raczej nie zapadną na długo w pamięć. Zupełnie inaczej prezentuje się natomiast melancholijne Tooku Kimi e, które gościnnie zaśpiewała Megumi Nakajima. Wersji tej piosenki jest kilka, jednak najlepiej wypada wspomniane wcześniej solowe wykonanie z końcówki odcinka 4.5. Jako ciekawostkę można dodać, że twórcy nawet pofatygowali się, by zatrudnić (zapewne) rodzimego Francuza, który jako narrator wita widzów na początku każdego odcinka.

Gdy widzę słodycze to kwiczę chciałoby się zaśpiewać za Golec uOrkiestrą. Podejrzewam, że właśnie miłośnikom cukierków anime to spodoba się najbardziej, mogą liczyć bowiem na chodzącą słodkość i polany lukrem scenariusz, a wszystko to posypane mleczną czekoladą. Trzeba natomiast uzbroić się w cierpliwość, bo momentami naprawdę nic się nie dzieje i można zacząć przysypiać. Przeszkadzać może również zbytnia umowność świata, a także okazjonalna infantylność i pewne nieścisłości oraz niedopowiedzenia fabuły. Ikoku Meiro no Croisée to całkowicie niewinna produkcja spod znaku okruchów życia, która ma szansę przyciągnąć mniej wymagających miłośników gatunku przede wszystkim nieco mniej wyeksploatowanym tłem wydarzeń, jakim jest dziewiętnastowieczna Europa.

Enevi, 20 grudnia 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Satelight
Autor: Hinata Takeda
Projekt: Ayako Kurata, Hideki Inoue
Reżyser: Kenji Yasuda
Scenariusz: Jun'ichi Satou, Mamiko Ikeda
Muzyka: ko-ko-ya