Komentarze
Fullmetal Alchemist: Święta Gwiazda Milos
- Hmm : Idho : 17.05.2014 23:36:52
- komentarz : Nocker : 13.05.2013 13:10:10
- Nudy : Byczusia : 21.08.2012 01:00:51
- Walka o niepodległość na tle melodramatów i takich tam..... : shokugana : 23.05.2012 14:45:47
- The Sacred Star of Milos, czyli jak zrobić z czegoś - NIC. : lastwhisper : 2.05.2012 21:36:57
- Fabuła fajna.. Gorzej z grafiką... : Resonansdusz : 22.04.2012 11:18:09
- komentarz : Subaru : 20.03.2012 10:42:37
- komentarz : Tablis : 6.03.2012 20:35:27
- komentarz : Slova : 5.03.2012 09:04:29
- komentarz : Tablis : 5.03.2012 00:09:18
Hmm
Odradzam jednak jeśli ktoś lub FMA i woli zachować pozytywne wrażenie, jakie pozostawił po sobie Brotherhood. Wyszło takie nie wiadomo co i nie wiadomo po co.
Nudy
Walka o niepodległość na tle melodramatów i takich tam.....
Ostateczna ocena: 5/10. Obejrzeć można, lecz żadnych większych emocji nie wzbudzi: a wot tak, by zabić czas.
The Sacred Star of Milos, czyli jak zrobić z czegoś - NIC.
Po pierwsze – klimat. Tak przez wszystkich uwielbiany „alchemicki” klimat, pełen humoru, dramatyzmu i przede wszystkim wiarygodności. Tutaj brakowało dosłownie wszystkich elementów, z kolei hektolitry krwi przelewały się przez ekran od jednego brzegu do drugiego. Wydaje mi się, że studio BONES nie do końca wyżyło się w kwestii ludzkich rzezi, jeśli chodzi o serię TV, albo po prostu na tym polegała fabuła.
No właśnie – a co z fabułą? Piękny przykład tego, jak wykorzystać popularność serii i udać, że jeśli da się zdeterminowaną bohaterkę budzącą współczucie swoją beznadziejnością i mroczną przeszłością oraz owinie się w to historię uciśnionego narodu – to na pewno wystarczy. A to był jedynie gwóźdź do trumny. Nie dość, że fabuła przewidywalna bardziej już być nie może, a większość faktów pojawia się znikąd, to jeszcze w dodatku znaczenie naszych ukochanych bohaterów – Eda i Ala – zostało ewidentnie olane. Wiem, że ten film był zrobiony głównie z myślą o pokazaniu kolejnych życiowych wartości, którymi rządziła się cała seria, ale zostało to zobrazowane w patetyczny, wręcz desperacki sposób, tym bardziej, że Julia do ostatnich chwil nie wydawała się ani odrobinę bardziej kumata.
Grafika – błagam, powiedzcie mi, że to się nie stało. Że grafika jest wciąż taka sama, jak w Brotherhoodzie. Niestety, modlitwa modlitwą, a ich włosy wciąż do złudzenia przypominają macki kreskówkowej meduzy. Wielka szkoda, że woleli skupić się na płynności ruchów aniżeli szczegółach. Przez tą grafikę, Ed wyglądał jakby miał 10 lat, choć wierzę, że cały ten proces miał za zadanie poprawić jakość scen walki.
Ano właśnie, sceny walki to akurat duży plus całego filmu. Dużo, dużo, DUŻO akcji, a to lubimy najbardziej. Chyba na łamach całej serii telewizyjnej nie było aż tyle akcji, jak tutaj. Z tej części jestem wyjątkowo zadowolona i to chyba jedyny element, jaki ratuje ocenę.
A postacie zostawiłam sobie na deser. Cóż, nie mogę narzekać, bo powtarza się sytuacja z pierwszego filmu Alchemika – Roy w chwili kryzysu, oczywiście, na nic się nie przydaje, Riza robi za tło, a Winry zostaje potraktowana jak szmatka. Scena, w której Ed kliknij: ukryte przebiega koło niej, uganiając się za Julią, jest dla mnie nad wyraz chamska. Po prostu chamska. To tak, jakby wykorzystywał ją tylko do tego, aby naprawiała jego automaila. Czyżby studio wyjątkowo brzydziło się tej postaci? Co do głównych charakterów, tj. Julii i Ashley'a – ... To może ja już tutaj zakończę swoją wypowiedź.
Nawet zawiodły mnie kreacje postaci Edwarda i Alphonse'a. Zawsze pojawiali się tam, gdzie musieli. To przykre, bo było to niesamowicie oczywiste i przewidywalne. Większej roli nie odegrali. Byli tam tylko po to, aby można dać tytuł Fullmetal Alchemist.
Ocena? 5/10.
Komu polecam? Szkoda psuć sobie opinię, jeśliś fan Alchemika. Jednak w sumie powinien do tego przystąpić, chociażby po to, aby docenić twórczość oryginalnej historii.
Fabuła fajna.. Gorzej z grafiką...
Tylko dla fanatycznych fanów dwóch alchemików. Nie polecam, nudne.
Emm… podaj przykład, bo jak pragnę zdrowia nie umiem nic takiego wygrzebać.
Bez przesady. Po pierwsze jego plan był prosty – doprowadzić do wojny domowej i zdobyć kliknij: ukryte kamień filozoficzny. Po drugie na byle pierwszą lepszą z brzegu alchemię bracia Elricowie by nie polecieli. Poza tym wcale tak wybitna nie była, w porównaniu do tego, co reprezentowała płomienna alchemia Mustanga – nic niezwykłego.
Klasyczny schemat typowy dla późnego romantyzmu? Łącznie z późniejszą przemianą bohatera. A pokrzepienie serc nie pasowało, bo to już inna epoka.
Dlaczego zginął? Bo ktoś stwierdził, że dobro ogółu warte jest najwyższych poświęceń jednostki? Znowu romantyzm jak w mordę strzelił. Pamiętaj, że z dylematów wynikł ostatecznie dalszy pęd fabuły.
Albo napisałeś to z zasady, że „o muzyce coś napisać trzeba, bo tak wypada”, albo słoń Ci na ucho nadepnął.
Bluźnisz… Oj, nawet nie wiesz, jak mocno bluźnisz w tym momencie. Jako poniekąd koneser muzyki filmowej mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że to, o czym piszesz, a to, co słychać w filmie, to dwie zupełnie inne rzeczy. Orkiestry grające dla Hollywood brzmią zupełnie inaczej.
8/10
Co do fabuły, to faktycznie nic odkrywczego, niemal powtórka z Ishval, tylko bardziej napakowana dramatyzmem – który prawie wcale nie porusza. Jeszcze przed wycieknięciem filmu do Internetu w licznych komentarzach obiecywano wartką akcję i mnóstwo krwi; co do akcji, to nie przeczę (pod koniec musiałam kilka razy zatrzymywać, żeby zobaczyć, co się właściwie stało :P), zaś krew, owszem była, ale mnie osobiście nieszczególnie poruszyła (już w CoS krwawe sceny, choć mocno przesadzone, robiły większe wrażenie). Charakterystyczny humor został okrojony – w CoS doczekaliśmy się paru całkiem zabawnych scenek, tutaj choć niby możemy uśmiechać się częściej, to jednak porządnego gagu nie znajdziemy. Wszystko, jak już zauważono opiera się na schematach i do samej historii FMA nie wnosi nic nowego – ot, jedna z wielu przygód braci Elric na drodze do osiągnięcia celu. Takie historyjki można mnożyć w kółko, i tak będą tylko fillerami.
Jeśli chodzi o postacie… Julia i Ashley kliknij: ukryte (ten prawdziwy) są najlepiej opracowani. O pozostałych „nowych” niewiele można powiedzieć, nie zostają zbyt długo w pamięci. Roy, Riza i Winry? Moim zdaniem najlepiej wyglądające postacie w filmie :> – jednak wiele do roboty w nim nie mają. Zwłaszcza Roy – aż żal było patrzeć na jego bezradność wobec potęgi posiadaczy kliknij: ukryte Kamieni Filozoficznych. A Winry została ponownie potraktowana, jak w CoS – brak słów po prostu :(. Ludzie z Bones chyba naprawdę nie znoszą tej postaci. Scena, gdy Ed przebiega obok, nawet jej nie zauważając – chyba lepiej nie mogli pokazać, jak bardzo jest tu zbędna. Riza jako cień Roya poradziła sobie świetnie – momentami zapominałam o jej obecności. Na koniec Ed i Al – niby biorą udział w całym zamieszaniu, lecz nie można oprzeć się wrażeniu, że na siłę próbują być zauważalni. Z całą pewnością nie są głównymi bohaterami tej historii. Choć więcej niż zwykle dzieje się wokół Ala (plusik za to), to jednak razem z Edem mają niewielki wpływ na rozwój wydarzeń – niby coś robią, ciągle gdzieś biegają, ale jakby ich nie było – historia spokojnie mogłaby potoczyć się bez nich. Jeszcze Edowi dano pod koniec powalczyć z głównym „bossem”, coby nikt się nie czepiał, że nie jest tu taki ważny :P.
Czy warto zabierać się za te „popłuczyny”? Myślę, że tak, choćby po to, żeby wyrobić sobie własne zdanie. Całość mimo wszystko wciąga, animacja i efekty robią swoje, fajnie też popatrzeć na Elriców w akcji :). Nie ma co nastawiać się na oryginalną opowieść, jednak choć schematycznie, nie jest tragicznie. Ja tam z przyjemnością obejrzałam całość (dziś oglądam drugi raz :P) i bynajmniej nie uważam, żeby to była strata czasu. Trochę szkoda, że fabuła jest mniej wyszukana, a nasze ulubione postacie odsunięte na dalszy plan – cóż, można to przeboleć ;). Cieszę się, że pomimo tylu wad zdołałam obejrzeć ten film (ACTA), poza tym byłam nastawiona na to, że będę musiała czekać jeszcze parę miesięcy :P. Tak więc zamiast narzekać – lepiej po prostu obejrzeć.
A nawiasem mówiąc: jeśli chodzi o to, w którym momencie historii z mangi zaczyna się film… Tak się składa, że wiem :). Jest dodatkowy rozdział, 45.5 (jakieś 20 stron), przedstawiający wydarzenia na krótko przed ucieczką Ashleya z więzienia. Wszystko zaczyna się wtedy, gdy Ed i Al próbują sprowokować Scara do ataku. Bynajmniej nie jest to końcówka mangi, więc wydaje mi się, że Ed pod względem wieku wygląda dobrze (jeszcze wyraźnie kurduplowato :P) Co nie zmienia faktu, że w tym filmie ma najbrzydszy design, niestety :(.
Wynudziłam się jak smok ;(
Poza tym to kawał dobrego kina, na pewno warte zobaczenia.
Święta gwiazda Milos, czyli jak nie wiadomo, o chodzi, to chodzi o ...
Ten film to przede wszystkim grafika i Maaya Sakamoto. Za resztę serdecznie dziękujemy, czyli resztki głównego dania wrzucamy do kubeczka, zamykamy i wstrząsamy. Intryga jest… banalna. Uciśniony lud jest? Jest. Skorumpowani oficerowie są? Są. Szaleńcy są? Są. Ruch oporu jest? Jest. Sens jest? Nie ma… Znaczy coś tam niby gdzieś tam… Ale po co? Od pierwszej sceny wiadomo, kto jest podejrzany i jakie ma motywy… Główni bohaterowie (nie bracia Elric) są tak przepakowani, że wszyscy alchemicy przy nich powinni zapaść się ze wstydu pod ziemię. Ile litrów krwi jest w ludzkim ciele? DUŻO. A Riza i Roy robią za ozdoby, a ci nowi są tacy papierowi… ALE Julia przynajmniej potrafi strzelać. W skrócie? Popłuczyny po oryginalnej historii, za które chyba nie warto się zabierać.
Zamaskowano spoiler. Moderacja