Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 7/10 grafika: 9/10
fabuła: 8/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 9 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,11

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 223
Średnia: 7,39
σ=1,76

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Shakugan no Shana III (Final)

zrzutka

Nowa Shana, czyli mnóstwo wybuchów, mnóstwo zwrotów akcji i mnóstwo ofiar. Czyżby miks Call of Duty z Mass Effectem w świecie anime?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Kiedy zacząłem oglądać tę serię i poznałem, zresztą zaraz na początku, motywy kierujące działaniami głównego bohatera, Yuujiego, w mojej głowie zaczęło kołatać się nieustępliwe wrażenie, że gdzieś już podobny motyw widziałem. Wreszcie po jakimś czasie spłynęło nam mnie olśnienie. Toż Yuuji naoglądał się Magic Knight Rayearth i postanowił zabawić się w tamtejszego Zagato! A potem, gdy około północy obejrzałem serię do końca i mój oszołomiony ilością wybuchów i feerią barw umysł zdołał jeszcze wygenerować oklepane stwierdzenie, że Japończycy, jeśli o podejście do miłości chodzi, to jednak dziwny naród. I że serii należy się dycha jak psu buda. Ale że potem przespałem się z powyższymi wnioskami, to nastawienie się mi nieco zmieniło…

Ale po kolei. Najpierw warto byłoby pewnie powiedzieć kilka słów o fabule. Ta jednak jest, mimo ogólnej prostoty, tak wypełniona patosem, niespodziewanymi zwrotami akcji i szeroko pojętymi deus ex machina, że, by uniknąć zbytniego spoilerowania, nakreślę tylko jej ogólny zarys. Jak zapewne fani pamiętają, po tym, jak w drugim sezonie Shakugan no Shana Yuuji i spółka uniemożliwili Bal Masqué stworzenie w świecie ludzi nowego Guuze no Tomogara i po odzyskaniu Reiji Maigo, główny bohater stanął przed ostatecznym wyborem: Shana czy Kazumi? Zakończenie sugerowało, że ostatecznie wybrał pewną rudowłosą furiatkę z tendencją do nadużywania słowa „zamknij się”, ale ci, którzy zaczną oglądać pierwszy odcinek serii trzeciej, mocno się zdziwią. Bo oto okazuje się, że Yuuji… Zniknął. Tak po prostu, puf i go nie ma. Zupełnie jak wypalona Pochodnia, zwłaszcza że nikt, poza osobami wtajemniczonymi, zdaje się o nim nie pamiętać. Sytuacja nie jest więc dla Shany i Kazumi zbyt wesoła, choć wciąż tli się nadzieja w postaci kilku pamiątek wskazujących, że Yuuji jednak się tak do końca nie wypalił. I faktycznie, po jakimś czasie chłopak powraca, tyle tylko… Że jako „naczynie” dla wygnanego kilka tysięcy lat temu przez Flame Haze jegomościa zwanego Bogiem Stworzenia alias Wężem Festiwalu, Sairei no Hebi. Pana tego wygnano, ponieważ miał swego czasu ambicję zmienienia świata ludzi, naruszając przy tym równowagę. W dodatku, żeby było weselej, Yuuji oświadcza, że połączył się z wygnanym bogiem dobrowolnie i ma zamiar pomóc mu spełnić twórcze ambicje dotyczące zmiany świata. Wszystko to w imię miłości do Shany. Bo widzicie, Yuuji nie może pogodzić się z losem skazanych na nieustanną walkę Flame Haze i chce zmienić świat tak, by nie musieli już walczyć. Nie potrzebuję pewnie dodawać, że Shana tym pomysłem szczególnie zachwycona nie jest, a z działań obu stron wyniknie sporych rozmiarów wojna z wielocyfrową liczbą ofiar? A tak poza tym, to nieźle „ogólnie” mi ten opis wyszedł, nie ma co…

Jak zatem wygląda kwestia postaci? Ha, twórcy w tym aspekcie poszli na całość, wrzucając oprócz znanej już, niemałej ekipy, całe stado zupełnie nowych postaci pierwszo- i drugoplanowych, z których każda ma całkiem sporo do zrobienia bądź powiedzenia. Żeby było śmieszniej, każda ma oprócz imienia i nazwiska także mniej lub bardziej wydumany tytuł i ewentualnie nazwę związanego z daną osobą Władcy Guuze, co owocuje takimi cudami, jak znana powszechnie Płomiennooka, Ognistowłosa Shana, alias Nietono no Shana, wraz z towarzyszącym jej Alastorem, Bogiem Zniszczenia, alias Płomieniem Niebios. Dlatego też darujcie, ale wymienienie całego tłumu wraz z przysługującymi tytułami zajęłoby prawdopodobnie tyle miejsca, co cała ta recenzja. Szczerze też wątpię, by ktokolwiek był w stanie ich wszystkich spamiętać. Na szczęście poszczególne indywidua są na tyle różnorodne, że można posiłkować się skrótami myślowymi w rodzaju „insektopodobny wrogi furiat”, „rogaty biurokrata­‑obrońca” czy „elegancik z różą”. Powiem za to, że postaci, oprócz tego, że liczne, są też całkiem barwne i dobrze wykreowane, charakteryzujące się, zwłaszcza po stronie Tomogar, coraz to bardziej niezwykłym wyglądem i umiejętnościami. Jeśli nawet nie zdołają wzbudzić w widzu sympatii, to nie powinny też szczególnie irytować. Choć akurat pod tym względem inaczej wyglądała sprawa pewnej bogini, która wykreowana na swego rodzaju słodką idiotkę, wkurzała mnie wręcz niesamowicie. Jakie to szczęście, że pojawiła się dopiero pod koniec i nie występowała za często… Ale nie wolno mi też nie wspomnieć o tym, że postacie, przynajmniej te znane z poprzednich sezonów, w trakcie trwania serii przechodzą zauważalną ewolucję emocjonalną, wznosząc się na nowe poziomy dojrzałości i rozsądku, czasami wzruszając, a czasami wywołując napady śmiechu, co w moim przypadku przydarzyło się choćby w przypadku konfrontacji Shana – Yuuji w ostatnim odcinku.

Jak się to więc, wobec wszystkiego powyższego, ogląda? W moim przypadku seans był miły, przyjemny i wciągający. Ciągle się coś dzieje, ktoś z kimś walczy, coś wybucha, albo ktoś przeprowadza mniejszą bądź większą dywersję. Ogólnie lwią część obrazu można określić jako „epicką nawalankę”, wznoszącą się na coraz to nowe wyżyny efekciarstwa. Nie oznacza to, że nie ma tu wątków nieco spokojniejszych, poświęconych rozterkom bohaterów lub planowaniu toczącej się wesoło wojny, są to jednak fragmenty będące w wyraźnej mniejszości. Przedstawiona historia mnie wciągnęła i z prawdziwym zainteresowaniem oglądałem kolejne odcinki, by przekonać się, jak się to ostatecznie skończy, a chociaż, jak wspomniałem wyżej, ostatnia konfrontacja mnie ubawiła, to w żadnym razie seansu nie żałuję. Oczywiście można zarzucać całości, że jest tylko ładna i kolorowa, starając się ukryć tym, że jest jednocześnie płytka niczym kałuża, ale mnie tego typu myśli w niczym nie przeszkadzały cieszyć się seansem. Zwłaszcza że znalazło się w historii także miejsce na chwile zadumy czy wzruszeń. Nie zabrakło też wątków czysto komediowych, generowanych przez niezawodnego Profesorka.

A oprawa graficzno­‑muzyczna? Wszystko tu ładnie wygląda, błyska, płonie i wybucha. Postaci są dość szczegółowe i nie ma żadnych problemów z odróżnieniem, kto jest kim, co w przypadku mnogości bohaterów i długości ich imion jest niebagatelną zaletą. Inaczej już wygląda kwestia szeregowych Tomagar, wśród których nietrudno wyłapać „żołnierzy klonów” ale nie psuje to zbytnio bardzo dobrego wrażenia. Wszystko jest odpowiednio płynne i nasycone barwami, pozwalając widzowi rozdziawić gębę i cieszyć się pokazami pirotechnicznymi. Zawiedzie się jednak ten, kto ma nadzieję na kapkę fanserwisu, gdyż takowy tu prawie nie występuje. Postaci żeńskie są niestety, albo stety, poubierane w zasadzie przyzwoicie, a już na pewno „pełnowymiarowo”, i nie są skore błyskać ciałem czy bielizną. Jeśli już coś się nawet trafi, to albo tyczy się niezbyt kobiecej pod względem fizycznym Shany, albo trwa dosłownie moment. Odpowiedni poziom trzyma za to muzyka, która jest stosownie podniosła i dobrze dobrana do poszczególnych scen, świetnie podkreślając ich klimat. Znajdziemy tu i utwory majestatyczne, i odpowiednio melancholijne, tworzące wraz z całkiem przyjemnym openingiem i endingiem dobrze dobraną mieszankę podkreślającą walory produkcji.

Czas na słowo podsumowania: we wstępie pisałem, że w pierwszych chwilach po seansie chciałem dać nowej Shanie dychę. Ostatecznie jednak wyceniam ją „tylko” na 8. Czemu? Cóż, mimo wszystkich superlatyw, nie jest to tytuł dla każdego. Stosunkowo prosta fabuła z nieraz wydumanymi zwrotami akcji czy wydarzeniami branymi z powietrza, pewne potknięcia techniczne czy spłycenie przekazu i ciężkości klimatu, którym charakteryzowały się poprzednie części, mogą odrzucić weteranów cyklu. Nie bez znaczenia jest też, że gdy opadną już emocje związane z rozgrywającymi się wydarzeniami, to opada także zachwyt. Trzecia Shana to trochę taki jednostrzałowiec lub, jak kto woli, fast food. Smaczne, ładnie wyglądające i pachnące, ale raczej tylko na raz. A i może u niektórych wywołać niestrawności. Tym niemniej spędziłem przy tej serii kilka autentycznie przyjemnych godzin i czasu tego nie żałuję. Stąd też taka, a nie inna ocena.

Diablo, 18 lipca 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Yashichirou Takahashi
Projekt: Ken'ichi Takase, Kyouko Kametani, Mai Ootsuka, Noizi Itou
Reżyser: Takashi Watanabe
Scenariusz: Yasuko Kobayashi
Muzyka: Kou Ootani