
Anime
Oceny
Ocena recenzenta
9/10postaci: 10/10 | grafika: 9/10 |
fabuła: 8/10 | muzyka: 9/10 |
Ocena czytelników
Kadry




Top 10
Eikoku Koi Monogatari Emma
- Emma: A Victorian Romance
- Victorian Romance Emma
- 英國戀物語エマ
- Eikoku Koi Monogatari Emma Daini Maku Second Act
- Emma (Komiks)
- Emma Bangai-hen (Komiks)

Wiktoriański romans w formie anime? Wybitna, choć skromna seria.
Recenzja / Opis
Jest druga połowa XIX w. William Jones, syn bogatej rodziny handlowców, przybywa do Londynu, by odwiedzić swą dawną guwernantkę. Ale znacznie większe wrażenie niż spotkanie z nauczycielką wywiera na nim Emma – jej pokojówka. Emma nie jest uderzającą pięknością, nie ma też w niej ani odrobiny kokieterii, zachowuje się zawsze spokojnie i powściągliwie. A jednak jest w niej coś, co przyciąga Williama jak magnes. Wkrótce wynajduje on każdą okazję, by spotkać ją wracającą z zakupów i zamienić choćby kilka słów. Emma nie wydaje się opędzać od niego, jednak czy budzące się w nich uczucia mają jakąkolwiek szansę? Od Williama oczekuje się przecież, że przejmie po ojcu interesy rodzinne i poślubi córkę któregoś arystokratycznego rodu, podnosząc tym samym status rodziny Jonesów…
Obawiam się, że amatorom szkolnych romansów z kawaii dziewczątkami o cukierkowych włosach i ubraniach to anime może wydać się zwyczajnie nudne i nieefektowne. Dla mnie jest to z pewnością jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza seria roku 2005. Tym, co odróżnia ją od telewizyjnej papki, jest przede wszystkim niesłychana staranność wykonania. Tu nie znajdziemy niczego z cyklu „jak Japończycy wyobrażają sobie Europę”. Tło historyczne, obyczajowe i kulturowe jest bezbłędne jak w obrazach kina brytyjskiego. Twórcy zadbali nawet o drobne szczegóły, ukazujące życie w epoce wiktoriańskiej, a całkowicie egzotyczne dla współczesnego odbiorcy, nawet europejskiego. Wiernie odtworzone zostały nie tylko historyczne budowle londyńskie, ale także wygląd strojów i wnętrz, a nawet takie drobiazgi jak miejskie gołębie czy wiewiórki (szare – czyli takie, jakie na Wyspach Brytyjskich być powinny).
Jeśli natomiast chodzi o bohaterów, to anime nie tyle wyróżnia się, ile błyszczy na tle innych. Zarówno Emma, jak i William, są ukazani niezwykle przekonująco. Emma, dziewczyna prosta, choć niewątpliwie bardzo inteligentna, dzięki swojej pani odebrała wykształcenie znacznie staranniejsze niż większość służących. To nie wielkookie, słodziutkie i bezbronne dziewczątko – to młoda kobieta, przyzwyczajona radzić sobie w życiu i świadoma, że może liczyć tylko na siebie. Nie ma w niej arystokratycznych manier i ogłady, ale jest niezwykła godność i szlachetność i trudno się dziwić fascynacji Williama jej osobą. Z kolei William jest przystojny i sympatyczny, życzliwy i chętny do pomocy innym. Widać jednak wyraźnie, że do tej pory niewiele miał do czynienia ze światem poza swoim kręgiem społecznym, że wszystko to jest dla niego nowe… I że nigdy nie musiał podejmować ważnych, świadomych decyzji, a co za tym idzie, nie do końca umie je podejmować. Także postaci drugoplanowe, takie jak rodzina Jonesów, służba w ich rezydencji, czy choćby młodziutka Eleanor Campbell (którą rodzina chce wyswatać z Williamem), nawet jeśli nie mają dla siebie wiele czasu ekranowego, prezentują wyraziste i przekonujące osobowości.
Jak mogłam się spodziewać, stosunkowo słabszym punktem okazała się fabuła. Proszę mnie źle nie zrozumieć – sama w sobie jest doskonała: spójna, poprowadzona bez popadania w zbytni sentymentalizm i melodramatyzm, a przy tym naprawdę wzruszająca. Nie jest też przegadana – wiele scen pozostaje bez komentarza (i naprawdę w ten sposób są bardziej przekonujące), a radzę choćby zwrócić uwagę, jak późno w pierwszym odcinku pada pierwsza kwestia dialogu. Doskonała okazja, by uświadomić sobie, że można zrobić film o miłości, w którym bohaterowie nie wygłaszają ckliwych monologów (także wewnętrznych) i nie wieszają się sobie na szyjach przy każdej okazji. Jednakże osoba, która przeczytała większość powieści Jane Austin i sióstr Brontë, zauważy na pewno, że subtelne oznaki i potknięcia wskazują na to, iż scenariusz pisała osoba współczesna widzowi, nie bohaterom opowieści. Trudno z tego oczywiście czynić zarzut, jednak uczciwość recenzencka nakazuje mi o tym wspomnieć.
Wypatrzyłam tylko jedno naprawdę poważne uchybienie wierności historycznej – dotyczyło ono przyjaciela Williama, młodego hinduskiego radży. Nie chodzi mi tu nawet o jego koneksje rodzinne i sposób przybycia do Londynu. Ale po pierwsze, jego imię, Hakim, jest imieniem typowo arabskim, muzułmańskim. Po drugie zaś, pełni on w serii rolę „dziecka natury”, nie mogącego pojąć sztywnych konwenansów społecznych, uniemożliwiających zakochanym pójście za głosem serca. Taka postawa może co najmniej dziwić u przedstawiciela kultury, w której podziały między kastami były o wiele głębsze, niż jakiekolwiek podziały klasowe w Anglii… Znowu jednak jest to wada widoczna dla purysty – pełen niezwykłego uroku osobistego książę szybko stał się jedną z moich ulubionych postaci.
Klasę serii podkreśla doskonała oprawa techniczna. Pełne pieczołowicie odtwarzanych detali historycznych tła tworzą przekonujący obraz XIX‑wiecznego Londynu, pełnego życia i ruchu. Animacja, mimo braku scen akcji, jest naprawdę niezwykła. Postaci poruszają się w rozmaity sposób i w rozmaitym rytmie, zależnie chociażby od wieku. Na mnie największe wrażenie robiły pozorne drobiazgi – konie poruszające się jak konie, koty poruszające się jak koty i scena tańca podczas balu, gdzie postaci naprawdę tańczą, a nie są obracane na tle wirującej tapety. Oczywiście, szczególnie w późniejszych odcinkach, widać kilka „skrótów” – powtarzających się ujęć ulicy, nieruchomych postaci tła, zapętlonej animacji. Tylko to powstrzymuje mnie od przyznania za grafikę pełnej dziesiątki. Same projekty postaci bohaterów doskonale wpasowują kreskę anime w wiktoriańskie dekoracje i są wyraźnie zróżnicowane pod względem rysów twarzy, wieku i wzrostu. Nie muszę chyba dodawać, że przy takiej formule serii o jakimkolwiek fanserwisie nie ma nawet mowy.
Osobnym dziełem sztuki jest muzyka. Nie ma jej aż tak dużo, bo często zastępują ją odgłosy miasta – jednak ta, która się pojawia, jest po prostu świetna. Stylizowana na muzykę z epoki i wykorzystująca klasyczne instrumenty, naprawdę zapada w pamięć. Nie powinno to dziwić – jej twórcą jest Kunihiko Ryo, kompozytor równie doskonałej muzyki do Twelve Kingdoms i endingu Fantastic Children. Mimo wszystko jednak przyznaję jej „zaledwie” 9 – zabrakło mi tu jakiegoś pojedynczego, niepowtarzalnego i zapadającego w pamięć utworu. Ale i tak ścieżka dźwiękowa jest więcej niż warta słuchania, także w oderwaniu od serii.
Przypuszczam, że powyższy tekst powinien odpowiedzieć potencjalnym widzom na pytanie, czy warto po to anime sięgnąć. Emma jest serią wybitną, ale skierowaną raczej do starszych widzów i nie musi podobać się każdemu, niezależnie od płci i wieku. Na pewno jednak dla wszystkich amatorów ekranizacji powieści wiktoriańskich jest to pozycja obowiązkowa.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Studio Pierrot |
Autor: | Kaoru Mori |
Projekt: | Keiko Shimizu, Yuuko Kusumoto |
Reżyser: | Tsuneo Kobayashi |
Scenariusz: | Mamiko Ikeda |
Muzyka: | Kunihiko Ryou |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Podyskutuj o Eikoku Koi Monogatari Emma na forum Kotatsu | Nieoficjalny | pl |