Anime
Oceny
Ocena recenzenta
6/10postaci: 5/10 | grafika: 7/10 |
fabuła: 5/10 | muzyka: 6/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Sankarea
- さんかれあ
Opowieść o nastolatce wyrwanej spod władzy zaborczego ojca, skryta pod otoczką komedii romantycznej z zombi w roli głównej. Mniej udziwnione niż się może wydawać, zwłaszcza że gdzieś po drodze pomysłów zabrakło.
Recenzja / Opis
Chihiro Furuya mógłby uchodzić za całkiem przeciętnego japońskiego licealistę, gdyby nie jego niezdrowa fascynacja zombi. Codzienne oglądanie filmów i kolekcjonowanie setek gadżetów związanych z żywymi trupami byłoby zapewne jeszcze do przyjęcia, ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Jak sam przyznaje, gdyby tylko rzeczywistość na to pozwalała, swej potencjalnej partnerki także szukałby w gronie zombi. Ekscentryczne gusta pozostają jednak w sferze marzeń, zaś sam bohater mocno stąpa po ziemi i do swej pasji podchodzi z rezerwą. Moment zmiany nastawienia przychodzi wraz ze śmiercią w wypadku małego kotka, należącego do jego rodziny. Zdesperowany Chihiro postanawia przywrócić ulubieńca do życia za pomocą tajemniczej mikstury, której opis znalazł swego czasu w starym zapleśniałbym notesie leżącym pośród innych rodzinnych gratów. Receptura nie jest kompletna, a w ciepłą pogodę czas szybko ucieka, tak więc protagonista zaszywa się całymi nocami w opuszczonym budynku poza miasteczkiem, gdzie usiłuje uzupełnić brakujące informacje i stworzyć eliksir przywracający nieszczęśników z martwych.
Zrządzeniem losu, to samo miejsce za cel nocnych wędrówek obrała sobie Rea, dziewczyna z bogatego domu, która jednak zmaga się z masą własnych problemów. Jej ojciec przejawia niezdrową, wręcz patologiczną fascynację córką, zaś matka całkowicie niemal ją ignoruje. Dlatego też dziewczyna co wieczór wykrada się z domu, by przy studni naprzeciw rozpadającego się hotelu wykrzyczeć światu doznane krzywdy. Chihiro wpierw postanawia nie ujawniać się ze swą obecnością, ale ostatecznie nawiązuje znajomość z Reą, po czym oboje wspólnie próbują rozwiązać zawarte w notesie tajemnice. Jednakże któregoś dnia eskapady dziewczyny wychodzą na jaw, a w towarzyszącym temu zamieszaniu dochodzi do tragicznego wypadku, na skutek którego Rea staje się pełnoprawnym przedstawicielem rodziny zombi. Pomijając oczywiście szpetny wygląd, bo jak na komedię romantyczną przystało, jedynymi objawami nie‑życia są blada skóra, brak tętna, kilka szwów i apetyt na innego rodzaju dania niż tradycyjny ryż.
Opisane wydarzenia stają się pretekstem do próby opowiedzenia historii o dziewczynie z wyższych sfer uwolnionej spod władzy zaborczego ojca i mogącej po raz pierwszy zakosztować, jakkolwiek ironicznie by to nie brzmiało, życia. Niestety, tylko pretekstem, albowiem po udanym wprowadzeniu Sankarea zaczyna miotać się między gatunkami, z odcinka na odcinek zmieniając priorytety opowieści i nie trzymając się konkretnego planu. Raz ni z tego, ni z owego przybiera stuprocentowo poważny, dramatyczny wręcz ton, by za chwilę zaburzyć obraz całości wstawkami ecchi (na szczęście przy równie nietypowej bohaterce obywa się bez scen mogących wywołać obrzydzenie), slapstickowym humorem albo, co gorsza, przeciągającymi się ponad miarę retrospekcjami z czasów młodości protagonisty. Gdyby autorzy przy adaptacji mangowego oryginału w sposób bardziej wybiórczy, ale też konsekwentny podeszli do dostępnego materiału, ostateczny rezultat byłby zapewne lepszy, a na pewno przyjemniejszy w odbiorze. Biorąc pod uwagę nagromadzone pomysły, dostalibyśmy zapewne coś na kształt Karin, ale z zombi w miejsce wampirów.
Ostatecznie na pierwszy plan wysuwa się motyw romantyczny, skomplikowany przez trójkąt miłosny z kuzynką bohatera w roli głównej. Porównując do klasyków gatunku, nie za wiele ciepłych słów da się powiedzieć o tym elemencie serialu. Rozwój wypadków jest przewidywalny i o ile w pozostałych wątkach scenariusza wyszło to serii na zdrowie, tak konserwatywne do bólu dzieje rozwijającego się uczucia chciałoby się zwyczajnie pominąć. Szkopuł w tym, że patrząc na koncepcję tytułu, wszelkie miłosne perypetie powinny być jedynie tłem i dodatkiem, a tymczasem zajmują najwięcej czasu ekranowego. Daje o sobie znać po raz kolejny notoryczny problem mangowych adaptacji, czyli kręcenie ich, zanim materiału źródłowego starczy na tyle odcinków, by nie rozwlekać wszystkiego ponad miarę. Wraz z kolejnymi tomami mangi pojawi się najpewniej kolejny sezon, ale szkody wyrządzone przez zbyt pośpieszną ekranizację pozostaną.
Równie istotna staje się kwestia problemów rodzinnych Rei, gdyż namolny ojciec nie zamierza się łatwo poddać i zrobi wszystko, by pod pozorem ratowania córki powtórnie zamknąć ją w złotej klatce. Warto podkreślić, że autorom udała się trudna sztuka ukazania jego osobowości w sposób przekonujący mimo długiej na kilometr listy przywar i postępowania mogącego bezproblemowo zapewnić mu kilkuletni przymusowy urlop na koszt podatników. Szkodliwość obsesji na punkcie córki wykreowano jako wynikającą z toksycznej miłości i złych wspomnień, ale też ani na moment nie jest ona usprawiedliwiana. W tym kontekście szkoda, że po kilku odcinkach wątek schodzi na bardzo daleki plan, by przypomnieć o sobie z końcem, już nie w tak udanym stylu. Czy to z pośpiechu, czy też z braku umiejętności, scenom pod koniec brakuje wiarygodności psychologicznej, a wcześniejsze, szkodliwe przecież decyzje ojca, pozostają w dziwny sposób niemal zupełnie zignorowane.
Być może wpływ na to ma narastające nagromadzenie absurdów związanych z procesem zombifikacji i jego przedstawieniem w anime. Początkowo sprawa jest jasna, żywe trupy podlegają ściśle określonym zasadom wynikającym z mocy eliksiru i pod pewnymi względami bliżej im do istot z lokalnych baśni i mitów niż tworów Hollywoodu, choć ich cechy także przejawiają. Problemem staje się nie tylko utrzymanie Rei w dobrej formie (walka ze stężeniem pośmiertnym i potencjalnym apetytem na mózgi), ale też ukrycie przed światem faktu, że stała się zombi. Dopóki sprawa rozbija się o bladość skóry wszystko wypada w miarę znośnie, jednakże gdy dziewczyna przenosi się do domu protagonisty, absurdy zaczynają wyskakiwać jeden po drugim. Doprawdy nie pojmuję, jak ślepym i nieświadomym otocznia trzeba być, żeby nie kwestionować ewidentnie podejrzanych symptomów, a tak postępują w serialu niemal wszyscy. Podobni geniusze nie poznaliby zombi nawet, gdyby te wyszły z krzaków i zaczęły ich podgryzać. Kiedy komuś nawet cudem, tak jak wspomnianej kuzynce, udaje się wreszcie dojść do prawdy, ani na moment nie kwestionuje transformacji Rei. W przypadku chłopaka jest to zrozumiałe, wszak jest osobą bezpośrednio odpowiedzialną, ale reszta? Chyba tylko kolosalne pokłady wrodzonej japońskiej uprzejmości i niechęci do mieszania się w cudze sprawy powodują, że mieszkańcy miasteczka nad istnieniem zombi przechodzą do porządku dziennego, jakby przypadłość ta była po prostu gorszą formą przeziębienia. Apogeum udało się osiągnąć w pełnej patosu i dramatyzmu scenie, gdy ojciec z pełną powagą oznajmia „Nie martw się, wyleczymy cię!”. Z bycia chodzącymi zwłokami? Powodzenia…
To rzekłszy, warto wspomnieć o pozytywach nietypowego pomysłu. Twórcy nie stronili od całkiem udanych nawiązań i smaczków dla miłośników horrorów. Pojawiają się motywy znane z innych anime utrzymanych w stylu szkolnej komedii romantycznej, humorystycznie przeinaczone przez nietypowy stan bohaterki i nieograniczające się tylko do przywar żywych trupów. Niestety zbyt często toną one we wspominanym chaosie organizacyjnym i niekonsekwencji autorów.
Sankarea odznacza się charakterystycznym stylem rysunku, niezłą animacją i dobrze zaprojektowanymi, szczegółowymi kadrami. Animatorzy poszukali co prawda oszczędności, ale uczynili to dość sprytnie, zamiast obniżać jakość w centralnej części serialu i koncentrować się jedynie na początku oraz zakończeniu, użyli bardzo ciepłej palety wyrazistych barw, pozwalających tańszym kosztem uzyskać dobry kolorystycznie efekt, a także serwując sporo ujęć w dużym oddaleniu bądź przybliżeniu, przyśpieszających ich przygotowanie. W trakcie seansu nie jest to aż tak widoczne i nie wpływa negatywnie na wrażenia wizualne. Muzycznie poza pianiem w openingu nie mam anime nic do zarzucenia, gdyż ścieżka dźwiękowa okazała się zróżnicowana, nastrojowa i pasująca do klimatu. Także podłożone głosy są udane, przez co bohaterowie wypadają, przynajmniej pod tym względem, przekonująco.
Nie ukrywam, że Sankarea okazała się dla mnie mimo wszystko sporym rozczarowaniem i choć wystawiona ocena nie jest zła, to jednak, biorąc pod uwagę pierwsze odcinki, miałem nadzieję na coś więcej. Wyjątkowy pomysł był szansą, by stworzyć coś równie nietypowego, umiejętnie opowiadającego wielowątkową historię. Mnogość wątków stała się jednak, obok nadmiernego pośpiechu, przyczyną, dla której żaden nie został ukazany we w pełni satysfakcjonujący sposób. Istniała szansa, by serial stał się ostrzeżeniem dla innych twórców planujących pośpieszne adaptacje, byle tylko skorzystać z popularności oryginału, ale „niestety” całość okazała się niezła i w gruncie rzeczy ciekawa. To zaś nie wystarczy, by zapaliła się lampka ostrzegawcza. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że o ile kontynuacja powstanie, będzie robiona już we właściwym tempie, z czasem na zastanowienie się przy tworzeniu każdej sceny. Szkoda, by stało się inaczej, bo niewykorzystanego potencjału tu dostatek.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Studio DEEN |
Autor: | Mitsuru Hattori |
Projekt: | Kyuuta Sakai |
Reżyser: | Mamoru Hatakeyama |
Scenariusz: | Noboru Takagi |
Muzyka: | Yukari Hashimoto |