Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 8/10 grafika: 8/10
fabuła: 9/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

9/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,50

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 21
Średnia: 8,24
σ=1,48

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Supice9)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Yoru wa Mijikashi Aruke yo Otome

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2017
Czas trwania: 95 min
Tytuły alternatywne:
  • Night is Short Walk On, Girl
  • 夜は短し歩けよ乙女
Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Eksperymentalne
zrzutka

Czyli można zrobić surrealistyczny, pełen kulturowych odniesień i społecznych komentarzy film, który jednocześnie jest zabawną komedią, przystępną dla niemalże każdego? Dobrze wiedzieć.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: ukloim

Recenzja / Opis

Kioto. Zapada zmrok, ludzie nareszcie mogą wypocząć, odłożyć do szafy garnitury i garsonki, zrzucić maski dobrze ułożonych pracowników korporacji, miłych staruszków i porządnie prowadzących się studentów, by wreszcie rzucić się w wir szalonej zabawy. W tych pięknych okolicznościach przyrody poznajemy kruczowłosą dziewczynę, która wyrusza w miasto, by pić, ile tylko będzie mogła. A ponieważ jej żołądek zdaje się być studnią bez dna, to będzie długa podróż…

Od podjęcia decyzji o napisaniu tego tekstu do postawienia pierwszych znaków upłynęło jedenaście miesięcy – w międzyczasie napisałem dwadzieścia innych recenzji anime, intensywnie szukałem źródeł kultury powiązanych z filozofią filmu i odbyłem już nie wiem ile dodatkowych seansów. Jeżeli ktoś stwierdzi, że zwyczajnie bałem się, że wyzwanie mnie przerośnie, to… faktycznie, ma rację. Nie chodzi tylko o to, że ten film jest znakomity (jak na razie to dla mnie najlepsze filmowe anime, które nie powstało w studiu Ghibli), ale i dlatego, że w tej niesamowicie prostej formie zawiera olbrzymie dziedzictwo światowej kultury. Jak wiele anime, Yoru wa Mijikashi Aruke yo Otome opowiada o japońskim społeczeństwie, ale to także kamień milowy w międzynarodowej historii o rozsądnym, ale i radosnym używaniu życia. Z góry chcę od razu przeprosić za nadmiarowe nawiązania do wielu dzieł kultury.

Na początek dwie istotne informacje. Po pierwsze, muszę ostrzec co wrażliwszych widzów – Yoru wa Mijikashi Aruke yo Otome nie wpisuje się w kategorię +18, jednak pomimo niewinnie wyglądającej w kadrach grafiki jest dość nieskromne, a miejscami nawet wulgarne (poza oglądaniem morza spożytego alkoholu jesteśmy świadkami nieprzyzwoitego humoru, sprośnych piosenek, o wymiotowaniu i żartach z podtekstem seksualnym nie wspomnę). Zatem nie jest to rozrywka przeznaczona dla całej rodziny. Po drugie, film powstał na bazie powieści z 2006 roku i jest (jak ktoś ładnie napisał) „duchowym sequelem” anime Yojouhan Shinwa Taikei, jednak znajomość tej serii nie jest wymagana, by nadążyć za wydarzeniami.

Natrafiłem na stwierdzenie, że anime to element sztuki, którego estetyka została zawieszona gdzieś w połowie drogi między kulturą japońską a amerykańską. Nie jestem do końca przekonany, czy tę tezę można uznać za prawdziwą, natomiast omawiany dziś film sklasyfikowałbym jako dzieło, które znajduje się pomiędzy sztuką japońską a europejską. Przede wszystkim – kruczowłosa dziewczyna (aż do końca filmu nie poznamy jej imienia) lubi się napić i korzystać z życia. Gdyby to było klasyczne anime, podejrzewałbym, że studentkę ukazano by jako pyskatą, budząca konsternację, może nawet nieco wyuzdaną panienkę. W tym filmie dziewczyna jest po japońsku skromna i taktowna, za to po europejsku wyzwolona z konwenansów. Gdy wygłasza manifest młodej damy, która może i nie grzeszy manierami, ale i tak chce się zabawić, to nie ma w tym ani fałszywej pruderii, ani deklaracji udziału w nie wiadomo jakiej rozpuście. Zamiast typowej dla kultury czy amerykańskiej, czy japońskiej moralnej skrajności, bohaterka zmierza ku środkowi.

Jednocześnie jest wręcz niewiarygodnie charyzmatyczna – na dobrą sprawę każda osoba, którą spotka na swej drodze, mniej lub bardziej ulega jej urokowi, od mętów z półświatka, poprzez wpływowych mieszkańców metropolii, kończąc na imprezowiczach w starszym wieku. Być może jest to spowodowane tym, że czarnowłosa dziewczyna nikomu nie życzy źle, a dobrego słowa nie szczędzi nawet swoim adwersarzom. W jej życiowej filozofii jest coś, co kojarzy mi się z jedną z moich ulubionych książek, czyli Colas Breugnon Romaina Rollanda, na czele z mottem „Święty Marcin pije wino, wodę zostawiając młynom”. Bądźmy radośni i cieszmy się życiem (wszak nawet święci piją), ale jednocześnie dobrze traktujmy siebie i innych, nawet jeśli nie zawsze się zgadzamy.

W czasie tej szalonej nocy czarnowłosa dziewczyna spotyka barwny korowód postaci, którym bliżej już do kultury Kraju Kwitnącej Wiśni. Pod tym kątem film znakomicie obrazuje przekrój dorosłego japońskiego społeczeństwa. Tutaj muszę wspomnieć o pewnym zjawisku społecznym (piszę to z własnego doświadczenia, ale wiem, że nie jestem osamotniony w tej obserwacji) – jeśli Japończycy piją i czują się swobodnie, stają się bardzo otwarci, szczerzy i nieraz bezczelni. Co więcej, do pewnego stopnia jest to społecznie akceptowane i raczej nikt nikomu nie wygarnie rzeczy, które zostały powiedziane w czasie zakrapianej alkoholem imprezy (na zasadzie „ten wieczór w ogóle nie miał miejsca”). Z tego powodu dla niektórych widzów zachowania pokazane w tym filmie mogą wydawać się nieco przesadzone, ale w moim odczuciu ktoś bardzo dobrze sportretował to zjawisko.

Zacznijmy od rówieśników bohaterki i trochę starszych młodych ludzi. Na prawie samym początku swojej wędrówki dziewczyna spotyka Ryouko Hanuki i Seitarou Higuchiego, dwoje doświadczonych imprezowiczów, którzy wiedzą, że najlepszy alkohol to ten, który można spożyć za darmo. Niczym bohaterowie Cyganerii, z pomocą alkoholu i własnej przebojowości są w stanie bawić się jak arabscy szejkowie, nie wydawszy na to ani grosza. Ich radosna, wolna od wszelkich trosk postawa to nie tylko pokaz nieskrępowanych sił witalnych rodem z Greka Zorby, ale też ciekawy obraz wieku studenckiego w Japonii, kiedy to społeczeństwo zezwala na największą swobodę. W kontraście do nich prawie od razu trafiamy na imprezę bractwa studenckiego, gdzie elitarni uczniowie (którzy zapewne odrzucili swoją szansę na te kilka lat luzu) pod wpływem alkoholu zdradzają swoje lęki – to żadna szczęśliwa młodzież, która w przyszłości dostanie dobrą pracę w renomowanej firmie na najbliższe czterdzieści lat (czyli do emerytury), a sfrustrowani ludzie, świadomi, że za chwilę wpadną w tryby machiny, która zmusi ich do rezygnacji z marzeń. Jednocześnie jesteśmy świadkami smutnej dyskusji na temat wyboru pomiędzy małżeństwem z rozsądku a miłością romantyczną, ciekawie pokazującej zagubienie współczesnych młodych mężczyzn i kobiet. By nie rozmieniać się na drobne, wspomnę już tylko o starszej społeczności, radośnie odpoczywającej na zasłużonej emeryturze i bohaterach w średnim wieku, którzy borykają się z problemami rodzinnymi, finansowymi, a nawet hobbystycznymi.

Choć jest to przekrój japońskiego społeczeństwa par excellence, to moim zdaniem znajdziemy tu bardzo europejski akcent. Mianowicie – tym bohaterom szalenie blisko do literatury czeskiej. Spotkałem się z opinią, że Przygody dobrego wojaka Szwejka to tak naprawdę niesamowicie ponura lektura, gdzie sytuacje życiowe są już tak przerażające, że pozostaje nam tylko się śmiać. I jakby się nad tym zastanowić, to odjąwszy efekt humorystyczny, rozmaite wątki z książki i opowieści bohatera są faktycznie przygnębiające (podobny ton znajdziemy w Lekcjach tańca dla starszych i zaawansowanych Bohumila Hrabala). Również Yoru wa Mijikashi Aruke yo Otome ociera się o bardzo ponury ton. Owszem, wszyscy imprezują, wydarzenia są zabawne, nocne szaleństwo trwa, ale jakby się zastanowić, to poza beztroskimi studentami wszyscy mają mniej lub bardziej poważne problemy. Młodzi ludzie nie potrafią wyrazić swoich uczuć, pracujący cierpią z powodu samotności, nawet poczciwi staruszkowie z niepokojem patrzą na mijający czas (co ukazano we wspaniałej scenie, której z powodu spojlerów nie zdradzę).

Gdy zrozumiałem, że będzie to raczej słodko­‑gorzkie dzieło, reżyserowi i scenarzyście udało się zrobić coś, bez czego ten film poległby z kretesem – z wyczuciem poruszono zagadnienie, czy skoro świat tak nas przytłacza, to w ogóle powinniśmy pić. Żarty żartami, ale o ile nie nazwałbym się abstynentem, o tyle uważam, że jak każdą używkę, alkohol powinno się spożywać z umiarem i absolutnie nie po to, by zagłuszać realne problemy. Ponownie – nie chcę wchodzić w obszar spojlerów, natomiast muszę podkreślić, że film całkiem niegłupio wyjaśnia, w jakich okolicznościach konsumpcja alkoholu nam za bardzo nie zaszkodzi i co może wnieść do naszego życia. Ten ważny przekaz pada wręcz dosłownie, gdy bohaterka tłumaczy jednemu ze sceptyków, iż picie powinno uwydatniać naszą wewnętrzną radość i dobroć, a nie być ucieczką od bieżących problemów.

W tym momencie ktoś mógłby zapytać, po co poświęcać tyle czasu ekranowego tak błahej rzeczy jak picie alkoholu. No cóż, trudno zaprzeczyć tezie, że procentowe trunki od tysiącleci wpływały na kulturę całego świata. W Europie nasze dziedzictwo bazuje na dwóch filarach, które też nie wypierały tego tematu. Wszak w Biblii przeczytamy, że pierwszą winnicę założył Noe, zaś w kulturze greckiej i rzymskiej istotne były sztuki teatralne wywodzące się z obrzędów ku czci boga wina. W późniejszych epokach także nie uciekaliśmy od alkoholu – znajdziemy i około filozoficzną afirmację picia, z którą zapewne zgodziłaby się protagonistka omawianego filmu (Filozofia wina Beli Hamvasa), jak i ponure obrazy uzależnienia od alkoholu reprezentowane głównie w literaturze północnoeuropejskiej i rosyjskiej (Dziewczyna z pociągu Pauli Hawkins). W takim zestawieniu Yoru wa Mijikashi Aruke yo Otome zdaje się być kolejnym ogniwem łączącym literackie, filmowe, a nieraz muzyczne i filozoficzne dyskusje na temat roli alkoholu w społeczeństwie.

Jednak omawiany dziś film to nie tylko opowieść jednej dziewczyny i jej kompanów od kieliszka. Kruczowłosa piękność nie wie, że jej tropem podąża inny student (przez cały film nazywany senpaiem – czyli dosłownie starszym kolegą, w tym przypadku z uczelni). Po długim podziwianiu bohaterki z daleka, decyduje się wyznać jej swoje uczucia albo przynajmniej zaprosić na randkę. W trakcie tej nocy i jego spotkają zdarzenia przedziwne, jednak o ile ciemnowłose dziewczę raz po raz triumfuje, o tyle jej potencjalnego amanta spotykają same nieszczęścia. W zasadzie, gdy spojrzeć na kontrast jej nieustannych zwycięstw i jego porażek, całość sprawia wrażenie farsy na temat piosenki Jeremiego Przybory Idę cienistą stroną ulicy. Z drugiej strony twórcy znów stanęli na wysokości zadania i udało im się uniknąć pułapki związanej z potencjalnym okrucieństwem scenariusza wobec protagonisty – senpai, choć szczerze kocha czarnowłosą piękność, nie sprawia wrażenia sympatycznego typa i jest gotów rozdeptać wszystkich pozostałych, byleby spełnić swoje marzenie. Dość szybko orientujemy się, że choć los niekoniecznie zamknął przed nim drzwi do szczęścia (czy mu się udało, czy nie, to już musicie przekonać się sami), za swoją arogancję przyjdzie mu zapłacić. Z tego powodu, choć szczerze mu współczułem i nawet trzymałem za niego kciuki, w czasie seansu nieraz myślałem o tym, że karma wraca.

Odkrywanie poszczególnych bohaterów drugoplanowych i ich wątków to czysta przyjemność, i nie będę wam tej radości odbierał, natomiast wypadałoby omówić, w jaki sposób bogate tło i lokacje kreują bardzo specyficzny klimat. Przede wszystkim nocne Kioto stanowi tu niejako alternatywny wymiar dla naszej rzeczywistości. Nie jest to jednak zupełnie obcy świat w stylu Kyousougiga Izumi Toudou czy niezbyt przyjazna ludziom łaźnia z filmu W krainie bogów Hayao Miyazakiego, ile bardziej pijacko­‑rozrywkowe Twin Peaks Davida Lyncha (to moim zdaniem jedyne wyraźne nawiązanie do amerykańskiej kultury, chyba że doliczymy surrealistyczne filmy Terry'ego Gilliama, ale zważywszy na to, że wykuwał swój warsztat w Latającym cyrku Monty Pythona, to jest według mnie brytyjsko­‑amerykańskim artystą). Tak jak w kultowym serialu nikogo nie dziwi supersilna kobieta w średnim wieku, pani rozmawiająca z pieńkiem ani gigant udzielający porad agentowi FBI, tak tutaj nikomu nawet nie drgnie brew, kiedy lokalny wielmoża przypłynie wielkim parowcem do centrum miasta, bóg książek krąży sobie po nocnym kiermaszu i organizuje małą rewolucję, a samorząd studencki dysponuje siłami znacznie przekraczającymi swoje kompetencje (tak, wiem, uczniowie posiadający niemalże autorytarną władzę nie są niczym nowym w świecie anime, ale akurat tu pasują jak ulał). Cały ten świat jest szalony, miejscami surrealistyczny, a mimo to wewnętrznie spójny.

Muszę nadmienić, że choć wspomniałem nieraz o zakrapianym alkoholem charakterze imprez, to na późniejszym etapie filmu skupiamy się na innych wariantach szalonych studenckich nocy. Między innymi kierowana sentymentem kruczowłosa dziewczyna przypomina sobie o książeczce z dzieciństwa, którą spontanicznie postanowiła kupić na lokalnym kiermaszu. Poprowadzi nas do kilku absurdalnych wydarzeń i całkiem niegłupiej dyskusji o tym, jakie obowiązki, ale i przywileje przysługują czytelnikom. Wkrótce potem trafiamy na konflikt w samorządzie studenckim związany z wystawieniem dość nieprzyzwoitego musicalu. Choć szaleństwo zatacza coraz większe kręgi, wszystko to bardzo ładnie komponuje się z poprzednimi wątkami, trzymając odpowiednie tempo i co rusz przywołując już wcześniej poznanych bohaterów.

Przy całym tym wymienianiu zalet i komplementów wszelakich umknęła mi jedna kwestia, która dla wielu czytelników będzie kluczowa – czy jeśli ktoś nie chce bawić się w odczytywanie kodów kulturowych, nie lubi grzebania w szczegółach i po prostu szuka dobrej rozrywki na wieczór, to znajdzie tu coś dla siebie? Jak najbardziej. Mądre kino środka wie, że nie może płoszyć widzów i tak samo postępuje Yoru wa Mijikashi Aruke yo Otome. Jeśli ktoś liczy na fajne, odprężające kino rozrywkowe, to również je dostanie – sporo się dzieje, w logice tego świata wydarzenia mają jak najbardziej sens, postacie są szalenie sympatyczne, zaś humor waha się od prymitywnych żartów rodem z pijackiej imprezy (czego można było się spodziewać) do rozkosznie przerysowanych, intelektualnych scenek rodzajowych. Całość okraszono bardzo prostym, ale prawdziwym morałem, że warto być dobrym człowiekiem, pomagać innym i zwyczajnie cieszyć się życiem. Wtedy szczęście zapuka do naszych drzwi. Ewentualnie wyśle nam jakąś bardzo absurdalną wskazówkę.

To powiedziawszy, muszę przyznać, że jest jeden element, który niekoniecznie każdemu przypadnie do gustu, czyli grafika. Pozornie prosty rysunek, który kojarzy mi się ze starymi kreskówkami z dwudziestolecia międzywojennego (gdzie prawa fizyki były co najwyżej sugestią) oraz specyficznymi animacjami do starych teledysków rockowych (bohaterowie Yellow Submarine czuliby się tu jak u siebie w domu) wypada wyjątkowo oryginalnie. Tak oryginalnie, że zapewne wielu miłośników anime z góry podziękuje za seans. Jednak mnie strona wizualna jak najbardziej przekonuje – po pierwsze, film roi się od abstrakcyjnych mikro­‑scenek prezentujących błyskotliwość rysowników. Po drugie, kiedy kadr ma być szczegółowy lub pokazać nam piękny przedmiot, to jest on przepiękny i wypełniony detalami. Po trzecie, przerysowany sposób animowania połączony ze świetnym kadrowaniem i znakomitym doborem kolorów fenomenalnie współgra z fabułą i tonem filmu. To znakomity, surrealistyczny projekt, który nie każdego przekona, ale jego wykonanie jest wyborne. Aczkolwiek muszę przyznać, że w ostatnich minutach filmu, gdy surrealizm wydarzeń sięga apogeum, widowisko staje się odrobinę męczące. Paradoksalnie nie zwaliłbym winy na akt trzeci per se, raczej na ogromną ilość bodźców pojawiającą się od samego początku, które w pewnym momencie zaczynają już trochę nużyć. I tu chyba wskazałbym jedyną poważniejszą wadę filmu – jest on minimalnie za długi. Wydaję mi się, że gdyby go skrócić o te pięć do siedmiu minut, zdecydowanie zyskałby na zwartości. Z innych drobnych uchybień, montaż pijackich scen w pierwszym akcie mógłby być nieco bardziej kreatywny, a w jednym ujęciu narysowano postać, której tam być nie powinno (mam wrażenie, że przez pomyłkę wykorzystano niewłaściwy szablon).

Bardzo dobrej oprawie graficznej towarzyszy równie udana oprawa muzyczna – podobnie jak w przypadku animacji i tu dominuje nastrój niepoważny, podbijający umowność i absurd sytuacji. Zresztą te dwa elementy doskonale ze sobą współgrają. Świetnie to widać w pierwszej scenie, gdy w czasie wesela, idąc pijackim systemem skojarzeń, „kamera” przeskakuje z głównej bohaterki do senpaia (talerz ślimaków zamienia się w koło lokomotywy, która odjeżdża od kruczowłosej dziewczyny i trafia do jej wielbiciela), muzyka korzysta najpierw z dźwięku maszyny, by w czasie opowieści o cudownym planie protagonisty przygrywać uroczysty marsz wyolbrzymiający do granic możliwości „geniusz taktyczny” bohatera. Już odchodząc od takich szczegółów, przez większość czasu towarzyszą nam proste melodie, kojarzące się ze starymi kreskówkami rodem ze Zwariowanych melodii lub studia Hanna­‑Barbera, a motyw główny ma w sobie jakieś nostalgiczne esprit, dobrze podkreślające radość, ale i nietrwałość tej imprezy.

Choć wielokrotnie zmieniała mi się koncepcja recenzji, od prawie samego początku wiedziałem, że zwyczajnie muszę opowiedzieć o znakomitym zakończeniu i jemu poświęcę ostatni akapit. Tym, którzy anime nie znają, bardzo dziękuję za uwagę i szczerze polecam seans tego znakomitego filmu. Jeżeli nie jesteście ciężko uczuleni na absurd i umowność świata przedstawionego, to istnieje spora szansa, że będziecie się bardzo dobrze bawić. Pozostałych zapraszam dalej.

W ostatnich minutach dzieła twórcy kończą tę szaleńczą noc powrotem do normalnego, „naszego” świata. Podczas gdy w nocy wszystko było mniej lub bardziej ulotne, tu rysownicy kilkukrotnie pokazują nam rzeczowe ujęcie kawiarni, w której senpai oczekuje na kruczowłosą dziewczynę. Kawiarnia jest solidnym, ceglanym budynkiem, a kadry stają się tak dokładne, że na stopklatce można porachować liczbę cegieł w każdym ujęciu. Senpai czeka na dziewczynę i choć lekko się denerwuje, udaje mu się utrzymać nerwy na wodzy, a nawet z lekkim uśmiechem wspomina wydarzenia tamtej szalonej nocy. Z kolei zmierzająca do kawiarni kruczowłosa bohaterka uświadamia sobie, że ich spotkanie można technicznie uznać za randkę i po raz pierwszy pąsowieje. Wchodzi do kawiarni, grzecznie kłania się siedzącemu wygodnie senpaiowi, tym razem skąpanemu w jasnym świetle słońca. Cokolwiek teraz się wydarzy, nocne harce się skończyły – jak przystało na porządnych Japończyków, założyli swoje maski i przyjęli odpowiednie role społeczne, z wyraźnie zasugerowaną dominacją młodego mężczyzny. A wydarzenia z tamtej specjalnej nocy pozostaną jedynie uroczym wspomnieniem.

Sulpice9, 16 listopada 2023

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Science Saru
Autor: Tomihiko Morimi
Projekt: Nobutake Itou, Yuusuke Nakamura
Reżyser: Masaaki Yuasa
Scenariusz: Makoto Ueda
Muzyka: Michiru Ooshima