Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 8/10 grafika: 7/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 5 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,20

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 78
Średnia: 7,64
σ=1,18

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Mairimashita! Iruma-kun

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2019
Czas trwania: 23×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Welcome to Demon School, Iruma-kun
  • 魔入りました! 入間くん
Gatunki: Komedia
Widownia: Shounen; Postaci: Anioły/demony, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Świat alternatywny; Czas: Współczesność; Inne: Magia
zrzutka

Jak poradzi sobie pechowy nastolatek wśród demonów? Sympatyczna i zwariowana komedia szkolna w starym stylu.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wielu bohaterów anime traci rodziców wcześnie – i, z punktu widzenia Irumy Suzukiego, mogą mówić o szczęściu. Jego rodzice jak najbardziej się nim interesują, a konkretnie tym, ile pieniędzy zdołają z niego wyciągnąć. W efekcie Iruma nie bardzo ma okazję uczęszczać do szkoły, za to potrafi wykonywać niemal dowolny zawód. Przywykł do takiego życia i nawet nie narzeka za bardzo, szczególnie że z natury obdarzony jest asertywnością kształtującą się w stanach ujemnych (po ludzku: nie umie odmawiać). Nawet dla niego pewnym zaskoczeniem okazuje się jednak najnowszy pomysł rodziców: sprzedanie jedynego potomka samemu diabłu, który porywa przerażonego Irumę do Piekła… Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jak się okazuje, Sullivan, jeden z najpotężniejszych demonów, zatęsknił za posiadaniem własnego wnuka i chociaż nabył go w nietypowy sposób, teraz zamierza go rozpieszczać, ile wlezie. Iruma ląduje w luksusowej posiadłości i może zacząć chodzić do szkoły… Problem polega tylko na tym, że w szkole demonów lepiej się nie przyznawać do ludzkiego pochodzenia, bo można zostać dosłownie zeżartym. A przepraszam – nie tylko na tym. Iruma ze wszystkich sił stara się nie rzucać w oczy i nie wychylać, ale im bardziej się stara, tym mniej mu to z rozmaitych powodów wychodzi.

Jeśli ktoś poczuł déjà vu po przeczytaniu powyższego opisu, nie dziwię mu się. Zawiązanie fabuły zdecydowanie kojarzy się z Hayate no Gotoku! skrzyżowanym z Rosario + Vampire. Nie będę udawać, że pomysł jest oryginalny, warto jednak podkreślić, że Mairimashita! Iruma­‑kun z tego punktu początkowego udaje się w innym kierunku niż wspomniane powyżej serie. Podstawowa różnica polega na tym, że zarówno Hayate no Gotoku!, jak i Rosario + Vampire, to serie w mniejszym lub większym stopniu „haremowe” – bohatera otaczają przede wszystkim przedstawicielki płci pięknej, zaś fabuła koncentruje się na rozmaitych interakcjach z nimi. Omawiane tu anime skupia się natomiast na szkolnych perypetiach bohatera oraz jego przyjaciół płci obojga – można dopatrzeć się czegoś, co dałoby się rozwinąć w jakiś wątek romantyczny, ale ma tak marginalne znaczenie, że z całą pewnością nie warto o tym wspominać. Seria emitowana była w bloku przeznaczonym dla młodszych widzów, co w dużej mierze determinuje jej charakter – to epizodyczna, lekka i pogodna komedia, z bardzo daleko ograniczonym fanserwisem oraz brutalnością. To właśnie sprawia, że może części widzów wydać się nieco „mdła”, inni jednak docenią, że wyróżnia się na tle obecnie emitowanych anime i kojarzy się z kolorowymi tytułami z lat dziewięćdziesiątych.

Pierwsze odcinki wypadają bardzo korzystnie w porównaniu do mangowego oryginału. Adaptacja kreatywnie wykorzystuje i rozwija skondensowane gagi w sposób zgodny z duchem mangi. Szybko jednak zaczyna się ujawniać wada dość zaskakująca. Otóż materiału nie brakuje, a mimo to ekranizacja bardzo wyraźnie „oszczędza” fabułę, jak się da. Efektem są epizody i odcinki po prostu przeciągnięte, zbyt wiele czasu poświęcające na pokazywanie, jak bohaterowie dosłownie chodzą po szkole. Widać to zwłaszcza w rozciągniętym na bite siedem (albo i dziewięć, licząc prolog i epilog) odcinków poświęconych szkolnemu klubowi oraz wcale­‑nie­‑festiwalowi­‑kulturalnemu w szkole demonów. Wszystko, co zawiera ten wątek, dałoby się z powodzeniem skoncentrować w połowie tego czasu. Jak jednak widać, nie obcięłam za to oceny aż tak bardzo, jak bym mogła – serii dobrze by zrobiło odrobinę szybsze tempo, ale z mojego punktu widzenia nie była to wada psująca seans. Przeciwnie, w dawkach jednego odcinka na tydzień był to tytuł idealny, żeby się zrelaksować i uśmiechnąć.

Spora w tym zasługa pomysłowości autora, który bierze oklepane schematy ze szkolnych serii, osadza je w innej rzeczywistości i zmienia tak, by do niej pasowały – już sam ten kontrast potrafi dawać niezłe efekty komediowe. Co więcej, świat jest rozwijany raczej konsekwentnie. Jasne, pozostaje dość umowny, ale stosowane w nim rozwiązania czy zwyczaje mają swoje uzasadnienie, często uroczo proste. Różne drobiazgi potrafią mieć nieoczekiwane konsekwencje, dzięki czemu możemy wprawdzie przewidzieć, że dana przygoda zakończy się dla bohaterów pomyślnie, ale z całą pewnością nie przewidzimy wszystkiego, co będzie prowadzić do tego zakończenia.

Ocena serii będzie zapewne w dużej mierze zależeć od tego, czy uda nam się polubić tytułowego bohatera. Iruma to bardzo klasyczny typ „dzieciaka o dobrym sercu”, więc nie zdziwiłabym się, gdyby części widzów wydał się zbyt wymoczkowaty i pozytywny. Da się jednak zauważyć, że chociaż autor nie skupiał się w tym przypadku na nakreśleniu wiarygodnego portretu psychologicznego, nie jest to także postać całkiem płaska i sztuczna. Na początek warto podkreślić, że chociaż Iruma z zasady jest miły, pomaganie innym w jego przypadku częściej jest wynikiem poczucia obowiązku i nieumiejętności odmawiania niż faktycznej chęci czynienia dobra. Co więcej, w samej fabule podejście do świata polegające tylko na próbach unikania kłopotów i dbania o dobry humor otoczenia zostaje bezpośrednio zakwestionowane przez jedną z bohaterek – to nie jest sposób na życie i Iruma musi znaleźć jakiś cel służący jemu samemu, a nie innym. To, jak na mangę i anime, dość nowoczesne stawianie sprawy, co więcej, stanowiące pod wieloma względami oś fabuły. Notabene, skoro mowa o nowoczesności, Mairimashita! Iruma­‑kun pod jednym względem bardzo wyraźnie różni się od starszych tytułów, które naśladuje. Dawniej nadrzędnym celem bohatera postawionego na miejscu Irumy byłby powrót do świata ludzi. Przynajmniej formalnie, ale niezależnie od wszystkiego, do tego właśnie by dążył. Tu natomiast Iruma jest doskonale świadomy, jak bardzo poprawiła się jego sytuacja, nie tylko materialna, ale także emocjonalna, od kiedy mieszka wśród demonów – i widać, że pytanie o powrót na Ziemię staje się coraz bardziej wątpliwe.

Gdyby komuś niezaznajomionemu z tym tytułem powiedzieć, że dwoje najbliższych przyjaciół bohatera to Alice Asmodeus oraz Clara Valac, zapewne od razu zobaczyłby oczami duszy dwie atrakcyjne diabliczki… Tymczasem Asmodeus to – mimo nietypowego imienia – zasadniczy i zdolny młodzieniec, który z rozmaitych powodów uznał Irumę za lepszego od siebie i postanowił zostać jego podwładnym (co Iruma bardzo stara się przekierować na „przyjaciela”), zaś Clara to owszem, przedstawicielka płci pięknej, ale mniej więcej tak seksowna, jak przerośnięty szczeniak z ADHD. Ich wątki wyraźnie czekają na lepsze czasy, warto jednak docenić, że autorowi udała się rzecz trudna. Każde z tej trójki ma inny charakter i temperament, ale mimo to łącząca ich przyjaźń jest pełna ciepła i naturalności. Sporo wdzięku ma także Sullivan – widać od razu, że stare demoniszcze ma swój plan związany z nowym „wnusiem”, ale nie przeszkadza mu to rzeczonego wnusia rozpieszczać w sposób całkowicie nieracjonalny. (Notabene, moim ulubieńcem drugiego planu był Opera, kociouchy i przerażająco kompetentny kamerdyner i asystent Sullivana). Spośród ważniejszych postaci drugoplanowych wypada wspomnieć jeszcze o przewodniczącej szkolnego samorządu, Amelie Azazel, ale tu, żeby nie psuć niespodzianki, napiszę tylko, że związany z nią wątek jest uroczy, a przy tym ma interesujący potencjał na przyszłość.

Dalszy plan zajmuje tak zwana barwna gromadka oryginałów – przede wszystkim uczniowie i nauczyciele demonicznej szkoły, acz poznajemy także przelotnie paru wyższych piekielnych dostojników. Właściwie praktycznie w każdym przypadku miałam wrażenie, że gdyby autor tylko miał w jakimś momencie ochotę poświęcić danej osobie więcej miejsca, nie byłoby ono zmarnowane. Jednocześnie trzeba przyznać uczciwie, że wątki drugoplanowe nie są na razie najmocniejszą stroną tego anime, co wynika chyba w dużej mierze z oszczędzania materiału, o którym wcześniej pisałam. Potencjał jest, może zostać wykorzystany, ale niestety nie da się tego zagwarantować.

Szkolni statyści mają niestety tendencję do wyglądania jak zwykli ludzie z rogami, ale i tak różnorodność projektów postaci jest tu znacznie większa niż zwykle. Ważniejsi bohaterowie drugo- i trzecioplanowi są na tyle charakterystyczni, że nie da się ich z nikim pomylić, a przy tym często uroczo pomysłowi. Ogólnie seria jest kolorowa, acz w palecie barw przeważają „piekielne” czerwienie, czerń oraz fiolety. Tła bywają bardzo ładne w kluczowych scenach (jak np. w epizodzie z zakwitającą wiśnią), najczęściej jednak są raczej oszczędne, a przede wszystkim dość puste. Również animacja nie zachwyca, szczególnie w późniejszych odcinkach. Z punktu widzenia amatora efektów specjalnych i popisów animatorów z pewnością nie będzie to pozycja godna uwagi, ale z drugiej strony grafika jest charakterystyczna i utrzymuje na tyle przyzwoity poziom, że nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu w oglądaniu. Warto raz jeszcze podkreślić praktycznie całkowity brak fanserwisu – nawet sceny, w których pojawiają się sukuby, są raczej komiczne niż ekscytujące, być może z powodu lekko staroświeckich projektów uwodzicielskich piękności.

Raczej oszczędna jest także muzyka, wykorzystująca głównie klasyczne instrumenty i chyba celowo naśladująca styl, który pamiętam ze starszych tytułów (szczególnie w pojawiającym się pod koniec występie idolki). Uwagę zwraca czołówka – żywiołowa, pełna engrisza i powiedzmy, że nieco kontrowersyjna pod względem ogólnej jakości muzycznej. Bardziej typowy jest ending, z uproszczoną animacją i słodziutką, acz pasującą do charakteru serii piosenką Debikyuu w wykonaniu Yuu Serizawy. Spodobało mi się, że do roli Irumy wybrano mimo wszystko mężczyznę – Ayumu Murase ma wprawdzie dość wysoki, androgyniczny głos (dlatego tak dobrze sprawdzał się jako Rui w Gatchaman Crowds), ale także sporą skalę możliwości – wśród jego ról znajdziemy Hinatę z Haikyuu!!, Kazukiego z Sarazanmai czy Cartaphilusa z Mahou Tsukai no Yome. Ryouhei Kimura (m.in. Kouhei w Grand Blue, Tsubasa w Kyoukai no Rinne, Yuugo w Gin no Saji) doskonale się odnajduje jako wytworny, acz nieco egzaltowany Asmodeus. Natomiast Clara w interpretacji Ayaki Asai (m.in. Mio w Shinmai Maou no Testament, Hazuki w Hibike! Euphonium) to czysta energia z gatunku takich, że chwilami ma się ochotę tę bohaterkę udusić (co w tym przypadku jest efektem całkowicie zamierzonym). Wśród seiyuu postaci drugoplanowych usłyszymy m.in. Saori Hayami (Amelie), Daisuke Ono (profesor Kalego), Nao Touyamę (Kuromu) czy Mitsukiego Saigę (Opera).

Na tle emitowanych ostatnio serii Mairimashita! Iruma­‑kun zdecydowanie wyróżnia się jako czystej wody komedia osadzona w magicznej szkole, pozbawiona elementów haremowych i fanserwisu. Nawet w momentach teoretycznie zagrażających zdrowiu i życiu bohaterów nie próbuje widza straszyć i od początku do końca utrzymuje leciutki, pogodny nastrój. To wszystko sprawia, że oceniłam ją dość wysoko, ale jednocześnie uprzedzam, że nie należy tu oczekiwać typowo shounenowego podbijania stawki czy silniejszych emocji jakiegokolwiek rodzaju. Jeśli ktoś szuka serii, przy której mógłby się zrelaksować, polecam – o ile spodobają mu się pierwsze odcinki. W przeciwnym razie nie ma sensu kontynuować seansu, ponieważ stanowią one dobrą próbę całości.

Avellana, 29 marca 2020

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: BN Pictures
Autor: Osamu Nishi
Projekt: Toshihiko Sano
Reżyser: Makoto Moriwaki
Scenariusz: Kazuyuki Fudeyasu
Muzyka: Akimitsu Honma