Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 5/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 16
Średnia: 6,94
σ=1,09

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Sulpice9)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kubo-san wa Mob o Yurusanai

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Kubo Won't Let Me Be Invisible
  • 久保さんは僕を許さない
Widownia: Seinen; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Interesujący iyashikei, który z imponującą zręcznością omija pułapki gatunku. Do pełni szczęścia brakuje mi nieco większych ambicji artystycznych. I lepszej grafiki, zdecydowanie lepszej grafiki.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Przyznam, że z terminem iyashikei spotkałem się stosunkowo niedawno. Dla równie niewtajemniczonych wyjaśniam, że to nazwa określająca seriale „kojące”, które mają wprowadzić widza w błogi nastrój. Często wiąże się on z podgatunkiem serii obyczajowych o „słodkich dziewczynkach robiących słodkie rzeczy” lub fantastyką prezentującą proste i bezstresowe życie w alternatywnym świecie.

Ponieważ ten gatunek zwykle nie podejmuje trudnych tematów i unika bardziej złożonych relacji emocjonalnych (bo prędzej czy później wszyscy bohaterowie powinni się przynajmniej zakolegować), początkowo odpuściłem sobie seans omawianego dziś anime. Po opowieści o przeciętnym, „niewidzialnym” licealiście, z którym niewinnie flirtuje Nagisa Kubo, jego atrakcyjna koleżanka z klasy, spodziewałem się jedynie prostej historii ku pokrzepieniu serc nastoletniej płci brzydkiej. Nie twierdzę, że takie serie nie mają prawa się podobać, przeciwnie – prawie każdy z nas potrzebuje lekkiej, niezobowiązującej rozrywki po trudnym dniu w pracy/szkole/na uczelni. Mimo to sam koncept sprawiał wrażenie szalenie schematycznego i przewidywalnego. Jednak seria zebrała dość pozytywne oceny, zgarniając jedynie cięgi za oprawę wizualną. Nieco zaciekawiony tym spektakularnym sukcesem, postanowiłem sprawdzić, co i jak. Po seansie mogę śmiało powiedzieć, że choć serii trochę brakuje, bym nazwał ją w pełni udaną, to posiada zaskakująco solidne elementy.

Po pierwsze, główny bohater jest zadziwiająco sympatyczną postacią. Junta Shiraishi to faktycznie najzwyczajniejszy nastolatek pod słońcem, jednak jego niewidzialność wcale nie dotyczy wyłącznie płci przeciwnej. Jego faktycznie nie dostrzegają nauczyciele, koledzy z klasy ani ludzie na ulicy. To żaden użalający się nad sobą przeciętniak, który czeka, aż ładna koleżanka z klasy go wybawi, ale nieco przygnębiony młody człowiek z kłopotliwą supermocą. Szczerze mówiąc, gdyby seria rościła sobie prawa do czegoś ambitniejszego, można by to wręcz uznać za metaforę niepełnosprawności… W każdym razie trudno jest winić bohatera za jego obecną sytuację, tym bardziej że on sam się stara, by ludzie zwrócili na niego uwagę. Mało tego, ma świadomość, że może stanowić niedogodność dla otoczenia (co w japońskim społeczeństwie jest olbrzymim faux pas), a jego przypadłość nie ułatwia życia bliskim. Junta to może niezbyt złożona osobowość, ale w trakcie seansu byłem w stanie zrozumieć jego położenie i nawet go polubić, a to już coś.

Również Kubo miło mnie zaskoczyła. Spodziewałem się nastoletniej fantazji o cudownej dziewczynie wyciągającej nieśmiałego nastolatka z jego strefy komfortu i… owszem, trochę tak jest. Z drugiej strony dość dużo czasu poświęcono jej relacjom z siostrą i przyjaciółkami, gdzie bohaterce zdarza się zrobić coś głupiego lub niestosownego, co trochę tonuje ten przesadnie wyidealizowany obrazek. Jasne, nie zrywa to z niej łatki „panny doskonałej”, bo nawet jej wpadki są urocze, ale cieszę się, że przynajmniej próbowano nadać jej pozory głębi. Poza tym zasugerowano całkiem ciekawe wyjaśnienie, dlaczego interesuje się osobą z towarzyskiego marginesu. Skoro jako jedna z nielicznych bez większych trudności dostrzega chłopaka (a przecież nie są krewnymi ani przyjaciółmi z dzieciństwa), to może jest między nimi jakaś specjalna więź? Miło, że seria zaproponowała w miarę sensowny powód nawiązania tej znajomości, tym bardziej że nawet w poważniejszych romansach to często jeden z bardziej naciąganych elementów scenariusza.

Miałem cichą nadzieję, że jeśli jest to seria kojąca i niewinna, to serial nie będzie epatował fanserwisem. Na szczęście nie pomyliłem się – o ile są tu powiedzmy jedna lub dwie sceny, w których moim zdaniem trochę przesadzono (w jednej przesadzono nawet bardzo), całość jest generalnie niewinna i myślę, że przed ekranem mogłaby nawet zasiąść dziecięca widownia (przynajmniej jeśli chodzi o stosowność treści, bo historia by ją raczej znudziła). Nie mogę powiedzieć, że jest to „pozytywne zaskoczenie”, bo trochę na to liczyłem, za to cieszę się, że moje założenia okazały się słuszne.

Natomiast bardzo mile zaskoczyło mnie podkreślenie upływu czasu – relacje bohaterów rozwijają się w powolnym tempie, miesiąc za miesiącem, podczas gdy oni na spokojnie oswajają się ze swoją obecnością i poszerzają grono znajomych o postaci bliskie dla tej drugiej strony. Nie jest to może rzecz szalenie istotna, ale lubię, gdy twórcy pamiętają, że budowanie więzi (zwłaszcza tak specyficznych) wymaga czasu.

Jak na dość kameralne relacje pojawia się tu całkiem sporo postaci. Poznajemy młodszego brata Junty i starszą siostrę Nagisy. Obydwoje nie mają może zbyt wiele ciekawego do powiedzenia na swój temat, natomiast pełnią funkcję katalizatorów, które skłaniają główną parę do zmian lub chociaż uczynienia kroku we właściwym kierunku. W kwestii „iyashikeyowej” też działają bez zarzutu, dorzucając odpowiednio dużo kojącego uroku (scena z transformacją poruszyła nawet moje nieskore do takiego słodzenia serce). Poza tym od czasu do czasu na drugim planie spotkamy matkę Junty, zaś Kubo towarzyszy kilka przyjaciółek i jedna dalsza krewna. Wspomniane postaci stanowią raczej jednowymiarowe osobowości, za to na urocze tło nadają się w sam raz.

Skoro serial ominął tyle pułapek, to dlaczego nie zdecydowałem się na wyższą ocenę? Z jednej strony zręczność scenarzystów robi wrażenie, a zazwyczaj łatwo mi się do czegoś przyczepić. Z drugiej – mam lekki żal do twórców, że nie poszli o krok dalej. Owszem, dołożono wielu starań, by Kubo­‑san wa Mob o Yurusanai nie było serialem złym, ale czy uczyniono cokolwiek, żeby stało się serialem „dobrym”? Fakt, kojąca atmosfera działa całkiem dobrze, jednak czy znalazłem coś, co wybija ten tytuł ponad przeciętność? Z tym mam już problem.

Zdecydowana większość elementów tego serialu jest „w porządku”. Główni bohaterowie dają radę, drugi plan odpowiednio ich wspiera, historia zachowała typową dla gatunku niewinność i otulającą mgiełkę komfortu, tylko że… nic poza tym. Zwykle marudzę, gdy prosty serial usiłuje być na siłę ambitny, ale tu aż czułem, jakby scenariusz rwał się z łańcuchów, chcąc zademonstrować coś więcej. W czasie seansu dobrze się bawiłem, jednak równie mocno pragnąłem, by spróbować czegoś minimalnie niekonwencjonalnego. By jak w Yuru Camp nauczyć widza podstaw biwakowania i pokazać znaną turystycznie część Japonii z trochę innej perspektywy. By jak w Do It Yourself! dać jakiś komentarz odnośnie do zmieniającej się wokół nas rzeczywistości. I jak najbardziej był ku temu potencjał – można było podkreślić problem wykluczenia protagonisty, opowiedzieć nieco więcej o Kubo i dać jej jakieś kwestie do przepracowania (dzięki czemu obie strony mogłyby sobie nawzajem udzielać wsparcia) albo rozbudować psychologicznie to liczne tło, byśmy mieli wrażenie, że świat przedstawiony nie służy tylko popychaniu narracji do przodu. Tym bardziej że choć chwalę większość założeń fabularnych, to nie jest tak, że uniknęliśmy elementów banalnych lub wtórnych.

Mamy jeszcze wspomniany w nagłówku problem z grafiką. Pierwsza połowa serii (zaprezentowana w sezonie zimowym 2023 roku) prezentuje się bardzo skromnie, ale przyzwoicie. Ewidentnie więcej czasu poświęcono na „kojące sceny” z udziałem Kubo, zaś małe nakłady na animację są oczywiste od samego początku. Natomiast jeszcze mi to nie przeszkadzało, bo stali za tym ludzie, którzy mieli jakiś pomysł. Niedostatki na drugim planie rozwiązano mlecznobiałymi tłami (które w sumie pasują do klimatu), od czasu do czasu rzuca się dla niepoznaki jakiś kadr z bardziej szczegółowym otoczeniem; nawet fakt, że postacie wokół protagonisty narysowane są bez twarzy można złożyć na karb fabuły (w końcu są to dla niego anonimowi ludzie, którzy go nie dostrzegają). Do pozostałych postaci nie przyłożono się tak jak do Nagisy, ale w sumie nie prezentują się źle. Gdyby utrzymano ten poziom, powiedziałbym, że to sprytnie zaplanowany mały projekt. Niestety, w drugiej połowie (emitowanej sezon później) już i tak skromna grafika prezentuje się jeszcze gorzej. Do wspomnianych problemów dorzućmy jeszcze wyraźny wzrost udziału uproszczonej animacji (a i wcześniej jej nie brakowało) i sporą liczbę SD­‑czków. Przyznaję, przy drugim seansie widzę, że sporo uproszczeń ma nawet niezłe scenariuszowe uzasadnienie, ale moim zdaniem gdzieś coś się posypało. Mimo wszystko wciąż bardziej szanuję te projekty, w których za niski poziom danego elementu odpowiadają czynniki ekonomiczne, a nie lenistwo artystyczne, zatem ostatecznie za warstwę wizualną wystawiam jeszcze przyzwoitą notę.

Całość natomiast prezentuje się specyficznie, szczególnie jeśli skontrastujemy grafikę z bardzo pokaźnym budżetem przeznaczonym na aktorów. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – w pełni rozumiem decyzję producentów, by odpowiednie nakłady przeznaczyć na sprawdzonych seiyuu, bo w końcu grafika starzeje się szybciej od maniery aktorskiej, a nie każda seria potrzebuje wizualnych fajerwerków. Jednak jakieś proporcje powinny zostać zachowane. O ile oprawa graficzna przypomina niskobudżetowy projekt stworzony przez małe studio, o tyle lista płac aktorów zapowiada wręcz bizantyjskie widowisko. To, że w głównych rolach obsadzono duże nazwiska, jest w pełni zrozumiałe: Kana Hanazawa (Lucy Montgomery w Bungou Stray Dogs, Ichika Nakano w Go­‑Toubun no Hanayome, Akane Tsunemori w Psycho­‑Pass) użycza głosu Nagisie Kubo, a jej wybrankiem jest Kengo Kawanishi (Rei Kiriyama w Sangatsu no Lion, Haruka Hashida w Blue Period, Ritsu Souma w nowej odsłonie Fruits Basket). Powiem więcej, nawet akceptuję decyzję, by do drugoplanowych ról siostry głównej bohaterki i brata protagonisty zatrudnić pierwszoligowych seiyuu: Seitę Shiraishiego gra Mariya Ise (Reg w Made in Abyss, Mika Harima w Durarara!!), zaś Akina Kubo przemawia głosem Miku Itou (Miku Nakano w Go­‑Toubun no Hanayome, Kokkoro w Princess Connect!). Natomiast mam poważne wątpliwości, czy do małych ról dwóch koleżanek Kubo, jej kuzynki i pana nauczyciela potrzebowaliśmy koniecznie tak znanych aktorów jak Ai Kakuma (Rafinha Bilford w Eiyuu Ou, Bu o Kiwameru Tame Tenseisu), Ayana Taketatsu (Nino Nakano z Go­‑Toubun no Hanayome – swoją drogą, osoba odpowiedzialna za casting ma chyba słabość do tego serialu), Sora Amamiya (Elisabeth Liones w Nanatsu no Taizai) i Naoki Tatsuta (Oolong w cyklu Dragon Ball). Wybaczcie proszę tę przydługą listę, ale bardzo chciałem, byście zrozumieli moje zakłopotanie – wiem, że rysowników w tej branży obowiązują szalone terminy, zdaję sobie sprawę, że ta seria powstała z wykorzystaniem chińskiego outsourcingu, który borykał się na początku 2023 roku ze sporymi problemami (to nie jedyna seria, która oficjalnie z powodu COVID­‑u została wówczas opóźniona) i rozumiem, że znany seiyuu mógł wystąpić w maleńkiej roli w ramach występów gościnnych lub wzajemnych zobowiązań między studiami. Mając to wszystko na uwadze, efekt końcowy wciąż mnie irytuje – kontrast między ekskluzywną obsadą aktorską a ubogą grafiką nie za bardzo pozwalał mi wczuć się w tę historię.

Na szczęście muzyka prezentuje się lepiej. Melodie przewijające się w tle są urocze, porządnie zinstrumentalizowane, świetnie wkomponowane w poszczególne sceny. Do tego reżyser zgrabnie wykorzystuje starą sztuczkę z przerywaniem utworu, gdy nagle zmienia się nastrój wydarzeń. Oczywiście czujny widz dość szybko się zorientuje, że ścieżka dźwiękowa nie zawiera zbyt wielu pozycji i większość z nich zwyczajnie powtarza się z odcinka na odcinek, jednak nie miałem poczucia, że zostały wmontowane na chybił trafił. Czołówka i tyłówka są zdecydowanie nie w moim guście, ale do iyashikei nadają się w sam raz.

Ostateczna opinia o Kubo­‑san wa Mob o Yurusanai jest dla mnie dość problematyczna. Być może powinienem ocenić to anime bardziej pod kątem tego, czym jest, a nie czym mogłoby się stać. Z drugiej strony, choć bawiłem się dobrze, gdzieś w czasie seansu czułem lekki żal. Gdyby utrzymać chociaż początkowy poziom animacji i trochę podkręcić niektóre wydarzenia, to mogła być świetna lekka rozrywka dla praktycznie każdego odbiorcy. W finalnym kształcie wyszedł z tego rasowy iyashikei, który, mimo realnych apetytów na coś więcej, świadomie temperuje swoje zębiska. Trochę szkoda. Natomiast jeśli po prostu potrzebujecie serii na uspokojenie, która ukoi wasze nerwy po pełnym wyzwań dniu, możecie sobie dodać do oceny nawet ze dwa punkty. Szczerze mówiąc, chętnie obejrzałbym drugi sezon tej serii (manga jest już zakończona), bo Pine Jam może łatwo poprawić niedoskonałości serialu. Mam tylko nadzieję, że czynniki wewnętrzne i zewnętrzne pozwolą studiu swobodnie pracować.

Sulpice9, 29 sierpnia 2023

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Pine Jam
Autor: Nene Yukimori
Projekt: Yoshiko Saitou
Reżyser: Kazuomi Koga
Scenariusz: Yuuya Takahashi
Muzyka: Kujira Yumemi

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Kubo-san wa Mob o Yurusanai - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl