Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 7/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 49
Średnia: 7,29
σ=0,97

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tomo-chan wa Onnanoko!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Tomo-chan Is a Girl!
  • トモちゃんは女の子!
Tytuły powiązane:
Widownia: Seinen; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Z pozoru sympatyczna komedia romantyczna w szkolnej scenerii. Po bliższym przyjrzeniu się – miejscami gorzka opowieść o tym, jak niełatwo zawierać przyjaźnie, a co dopiero je utrzymywać.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Tomo i Junichirou (zwanym przez bliskich Junem) są od lat najlepszymi kumplami. Razem trenują karate, aktywnie spędzają czas na wolnym powietrzu, grają na konsoli, uczęszczają do tego samego liceum… Krótko mówiąc, łączy ich ta wspaniała więź zapowiadająca solidną męską przyjaźń na całe życie. Jest tylko jeden maleńki szkopuł – Tomo jest dziewczyną. Co prawda Jun przeszedł już terapię szokową w gimnazjum, kiedy odkrył, że jego najlepszy przyjaciel reprezentuje płeć przeciwną, jednak lata mijają i coś zaczyna się zmieniać. W Tomo obudziły się nowe uczucia i dziewczyna chce czegoś więcej. Na początku serii bohaterka wyznaje Junowi swoje uczucia… które on traktuje jako deklarację przyjaźni. Załamana bohaterka miota się w poszukiwaniu rozwiązania, lecz od czego są przyjaciółki! Z ich pomocą Tomo spróbuje udowodnić Junowi, że jest nie tylko wysportowanym karateką, ale i zwyczajną nastolatką, która chce kochać i być kochaną. Pozostaje pytanie, czego tak naprawdę chce jej najlepszy kumpel…

Moja praca nad tym tekstem trwała dość długo. Nie dlatego, że opuściła mnie wena lub nie wiedziałem, jak ubrać w słowa swoje wrażenia. Problemem był zupełnie inny zestaw odczuć pomiędzy pierwszym a drugim seansem. Gdy oglądałem przygody Tomo na bieżąco, traktowałem je jako lekką komedię romantyczną w nieco specyficznych szatach. Było śmiesznie, było rozrywkowo, raz czy dwa nawet wzruszająco. Jednak kiedy po kilku miesiącach ponownie włączyłem tę serię, musiałem wyrzucić do kosza pierwsze szkice i rozpocząć wszystko od nowa.

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak w rasowej komedii romantycznej. Tomo jest pełną temperamentu chłopczycą, która może by chciała zachowywać się bardziej dziewczęco, jednak w zasadzie nie bardzo wie, na czym ta dziewczęcość polega. By zdobyć serce Juna, decyduje się skorzystać z rad otoczenia, przede wszystkim z uwag swojej najlepszej przyjaciółki, Misuzu Gundou. Ostatnią postacią kwartetu głównych bohaterów jest Carol Olston, nowa znajoma Tomo i Misuzu. Szkolna piękność o egzotycznych korzeniach, na co dzień zgrywa słodką idiotkę, choć pod maską milusiego uśmiechu skrywa ostry jak brzytwa umysł. Pod wieloma względami czworo licealistów zmierza w dobrze nam znanym kierunku i doskonale wiemy, co będzie na końcu. Tomo jest dziewczyną, a Tomo­‑chan wa Onnanoko! jest typową komedią romantyczną, która w kluczowych punktach nie wychodzi poza schemat.

Jeśli jednak przyjrzymy się paru szczegółom (nawet nie wykraczając poza obszar drugiego odcinka), sprawa nie jest już tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Tomo to faktycznie szczera, skora do pomocy dobra dusza i jej postać jako jedyna nie ma drugiego dna (miałem skojarzenia z trochę bardziej choleryczną, żeńską wersją Takeo z Ore Monogatari!!). Tylko nie do końca rozumie, iż bezmyślne słuchanie rad aspołecznej Misuzu niekoniecznie musi się dla niej dobrze skończyć. Co więcej, w drugim odcinku Jun zdradza przed widzami, że być może zdaje sobie sprawę z uczuć Tomo. Lecz co się stanie, jeśli im nie wyjdzie, a on zostanie bez swojego najlepszego kumpla? Cała trójka z pewnym niepokojem oczekuje zmian, tym bardziej że status quo prezentuje się całkiem nieźle i w przypadku nowego rozdania wszyscy sporo ryzykują…

W tym momencie na scenę zostaje wprowadzona Carol, która radośnie wywraca starannie rozplanowaną grę, zmuszając ten nieco patowy tercet do radykalnych zmian. Z tym że już w drugim odcinku możemy zapomnieć o traktowaniu poczciwej blondynki jako dobrego ducha serii. Carol dość szybko odsłania przed nami swoje prawdziwe cele: chce podbić serce kolegi z klubu Tomo, Kousuke Misakiego i zdobyć pierwszych przyjaciół. Z tym że punkt pierwszy zdecydowanie góruje nad drugim: przy ponownym seansie nie umknął mi fakt, że Carol proponuje dziewczynom przyjaźń dopiero wtedy, gdy upewni się, że Tomo nie jest jej rywalką.

Zatem mamy lekką komedię romantyczną, w której rozbudowano jeden z głównych motywów przewodnich szkolnych historii, mianowicie – wątek przemijania. Liceum w świecie japońskich animacji to czas dorastania, wybierania nowej drogi życiowej, ale też budowania pierwszych związków i zawierania przyjaźni. O tym, jak istotny jest ten ostatni element, scenarzysta mówi niemalże wprost (tu się zatrzymam, bo byłyby spojlery), zaś świadomość nietrwałości zawieranych relacji wywołuje rozmaite lęki: strach przed zerwaniem więzi, utratą kontroli nad zaistniałym porządkiem i wieczną samotnością przewija się przez prawie wszystkie odcinki.

Powyższe akapity mogłyby sugerować, że Tomo­‑chan wa Onnanoko! jest ciężkim dramatem obyczajowym o trudnej egzystencji japońskich licealistów. Jednak muszę podkreślić, że są to luźno rozrzucone akcenty błąkające się po drugim planie. Choć nie ukrywam, że przy kolejnym seansie kołatała mi po głowie modlitwa kardynała Richelieu („Boże, chroń mnie przed przyjaciółmi, bo z wrogami jakoś sobie poradzę”), ten tytuł pozostaje rozrywkową serią, która nie spłoszy widzów spragnionych relaksującego seansu. Za ten lekki ton odpowiada główny wątek, czyli romantyczna relacja Tomo i Juna. Choć nasi bohaterowie mają swoje wady i przechodzą okres nastoletnich lęków, ich uczucia pozostają szlachetne i niewinne od początku do końca. To nasza przystań, gwarantująca spokój i bezpieczeństwo w czasie całego seansu. Jednocześnie są to postacie wyjęte z klasycznej komedii, zatem okres ich licealnych godów stanowi świetną okazję do zaprezentowania licznych zabawnych scen. Trochę żałuję, że twórcom zabrakło zręczności, by wątki romantyczne i humorystyczne funkcjonowały jednocześnie (jak to się choćby udało w Boku no Kokoro no Yabai Yatsu), jednak działają one wystarczająco dobrze, bym polubił zarówno Tomo, jak i Juna.

Zresztą zdecydowana większość postaci, nawet jeśli zdradza mroczniejsze ciągoty, również wywodzi się z tych lub innych komediowych stereotypów. Choć w początkowych scenach Misuzu może sprawiać wrażenie wszechwiedzącej, niezaangażowanej obserwatorki, dość szybko zauważyłem, jak łatwo wyprowadzić ją z równowagi. Co więcej, pomimo ponadprzeciętnej inteligencji, wiele jej „misternych intryg” rozsypuje się jak domek z kart. To klasyczna figura zadowolonego z siebie pyszałka, któremu prędzej czy później ktoś utrze nosa. Tu muszę pochwalić twórców za to, że spora część jej drobniejszych planów nie chybia celu, dzięki czemu wierzyłem zarówno w intelekt bohaterki, jak i w jej przesadnie wysokie mniemanie o sobie. Takiej postaci nie życzyłem źle, ale równie entuzjastycznie czekałem, aż ktoś wreszcie wyprowadzi ją w pole.

Postaci drugoplanowe także pochodzą z klasycznej komedii. Kousuke Misaki, obiekt westchnień Carol, jest tak typowym przykładem „dobrego, uczynnego japońskiego licealisty”, że nie sposób nie dostrzec parodii gatunku. Ojciec Tomo to ociekający testosteronem męski mężczyzna, który oczywiście topnieje jak wosk, ilekroć musi konfrontować się z żoną lub córką. Z kolei matka Tomo przypomina główną bohaterkę, lecz doświadczoną o te dodatkowe dwadzieścia lat, dzięki czemu trzyma całe domostwo z pozoru delikatną, ale w rzeczywistości żelazną ręką. Na dalszym planie można wspomnieć o Tatsumim Tanabe, poczciwym licealiście, który zaleca się do Misuzu. Nie wnosi on wiele do historii, jednak pomaga w nakreśleniu portretu psychologicznego najlepszej przyjaciółki Tomo, ładnie uwypuklając jej niechęć do społeczeństwa. Niestety, nie dowiedzieliśmy się praktycznie niczego o rodzinie Juna, a mam wrażenie, że kilka istotnych cech jego osobowości wynika z tego, jak był wychowywany.

Natomiast muszę poświęcić więcej miejsca Carol Olston, bo zarówno postać, jak i jej wątek zdecydowanie zasługują na laurkę. Zacznijmy w trochę przewrotny sposób: jednym z najbardziej cenionych dzieł opisujących świat Japończyków w kulturze zachodniej jest opera Pucciniego Madame Butterfly. W pierwszym akcie tego dramatu muzycznego amerykański żołnierz bierze ślub z japońską dziewczyną. W czasie przygotowań do uroczystości poznajemy grupkę Japończyków: to korowód grzecznych do przesady postaci, które z szerokim uśmiechem wyciągają ręce po pieniądze od bogatego pana z zagranicy. Jednak gdy przestajemy obserwować lokalną społeczność z perspektywy turysty, ukazuje się przed nami złożony obraz specyficznej ludności z bogatym dorobkiem kulturowym. Kompozytor i jego libreciści nie tylko znakomicie zaprezentowali japońską mentalność, ale też pokazali, jak duża jest różnica między stereotypem a rzeczywistym obrazem kraju.

Według mnie wątek Carol to powrót do tej koncepcji, tyle że obróconej o 180 stopni. Początkowo poznajemy dziewczynę dokładnie taką, jak w shounenach portretuje się młode cudzoziemki – jest bardzo atrakcyjna, mówi z akcentem i nie ma zielonego pojęcia o konwenansach. Tylko że im dłużej poznawałem tę postać, tym bardziej miałem wrażenie, że to sama bohaterka stworzyła sobie taki wizerunek, by funkcjonować w społeczeństwie. W sumie nie ma się czemu dziwić, w końcu Japończycy są znani z niechęci do obcych. W przeciwieństwie do chełpiącej się swoim geniuszem Misuzu, Carol prawie nigdy nie zdejmuje maski słodkiej idiotki, co tylko dowodzi tego, jak dobrze opanowała swoją rolę. Jednocześnie, oglądając sceny z jej udziałem, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia z potencjalnie niebezpieczną przeciwniczką, która na szczęście nie dąży do konfrontacji i nawet nie chce, by taka sugestia wisiała w powietrzu. Fantastycznie napisana postać, w dodatku świetnie zdubbingowana przez Sally Amaki (która również użycza głosu w angielskim dubbingu).

Skoro już wspomniałem o seiyuu, to poziom aktorski jest bardzo wysoki, choć znalazłem kilka niedociągnięć. Sporo osób chwali Rie Takahashi za kreację tytułowej bohaterki. Jasne, emocjonalnie i pod kątem czystości dźwięku nie mam zastrzeżeń, natomiast zdarzało mi się wyłapywać, kiedy za bardzo forsuje głos, przez co brzmi nieco sztucznie. Z drugiej strony, może to wynikać z tego, że na co dzień słucham starych nagrań operowych, gdzie od śpiewaczek wymagano mocnego, ciemnego, nieraz „męskiego” brzmienia, więc w tej kwestii jestem nieco przewrażliwiony. Mam też niewielki problem z Riną Hidaką (Misuzu), która według mnie brzmi trochę za bardzo na jedno kopyto, aczkolwiek to może być wina reżysera, a nie aktorki. Cała reszta jest znakomita – Kaito Ishikawa tworzy z Juna męskiego nastolatka, w żaden sposób nie popadając w skrajność, Kouhei Amasaki (Misaki) znakomicie balansuje na granicy parodii, mniejsze role zostały świetnie obsadzone. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Sayaka Oohara (matka Carol) z celowo przerysowanym akcentem, ale też i bardzo ładną angielszczyzną, którą rzadko spotykam w anime.

Tak bardzo skupiłem się na opowiadaniu o bohaterach i tonie serii, że prawie pominąłbym ocenę struktury fabuły i akcentów humorystycznych (wszak to komedia). A te prezentują się całkiem nieźle. O ile dwa pierwsze odcinki nie zawsze oferują ekspozycję wysokich lotów, o tyle później serial zyskuje na płynności, a fabuła robi się bardziej zwarta. Pomimo tego, że każdy odcinek dzieli się na dwa­‑trzy segmenty, w trakcie seansu nie czułem, że oglądam anime powstałe na podstawie yonkomy (czteropanelowej mangi). Niestety, sytuacja prezentuje się gorzej w akcie trzecim – ponieważ zdecydowano się zamknąć całość w jednym sezonie, pewne wątki otwierają się i zamykają nie dlatego, że wynika to z naturalnej konsekwencji zdarzeń, a z powodu narzuconych wymogów scenariusza. To jeden z tych smutnych przypadków, gdzie anime aż krzyczy, by przedłużyć je o jeden lub dwa odcinki. A jeśli tak specyficzna decyzja producencka nie wchodziła w rachubę (wszak sezon to maksymalnie trzynaście odcinków i basta), chętnie przyjąłbym zakończenie w formie pełnometrażowej (tym bardziej że mógłbym palcem wskazać, jaki wątek i jakie wydarzenia pasowałyby na film wieńczący historię).

Za to humor prezentuje się zupełnie dobrze. Poza mocno rozbudowanym komizmem postaci znajdziemy tu kilka perełek sytuacyjnych (nie zdradzając za dużo, napiszę, że wątek szkolnego przedstawienia rozbawił mnie do łez i to na kilku płaszczyznach), zdarzyło się też kilka zabawniejszych nieporozumień, często wynikających z niezrozumienia przez Tomo i Carol podstawowych norm społecznych. Cieszy mnie, że Tomo­‑chan wa Onnanoko! jest komedią romantyczną, która zarówno wzrusza, jak i bawi.

Serii towarzyszy bardzo przyzwoita, choć na pewno niewybitna oprawa audiowizualna. Projekty głównych postaci są ładne i zróżnicowane, całość przyzwoicie zaanimowano, a kadry zostały w miarę dopracowane. Co prawda tła bywają nudne, postacie z dalszego planu nie grzeszą oryginalnością i brak tu większej kreatywności reżyserii, ale nie mam wielkich wymagań wobec anime powstałych na bazie yonkomy, zatem taka rzemieślnicza robota w zupełności mi wystarczy. Z muzyką jest trochę gorzej: ani nie angażuje w czasie seansu, ani nie zapada w pamięć, ani nie oferuje szczególnych doznań w przypadku czołówki i tyłówki (choć tej drugiej akurat nieźle się słucha, zwłaszcza że pokazano ją w dwóch wariantach). Mam też pewne zastrzeżenia co do animacji w piosence na otwarcie, bo w tej dynamicznej, przeszarżowanej grafice poczułem ducha yonkomy, który średnio współgra z resztą serii (choć dla niektórych może to być hołd dla pierwowzoru). Reasumując, tragedii nie ma, ale jeśli zapamiętam ten serial na dłużej, to raczej nie z powodu wizualiów lub muzyki.

Podsumowanie tej serii to rzecz niełatwa. Zdaję sobie sprawę, że moje spostrzeżenia mogą sprawiać wrażenie przeintelektualizowanej analizy, pełnej licznych, być może pretensjonalnych zwrotów. Dlatego bardzo bym nie chciał, by umknęła nam podstawowa informacja: Tomo­‑chan wa Onnanoko! to szalenie sympatyczna komedia romantyczna, z pewnością bardzo udana rozrywka dla amatorów miłych, niezobowiązujących serii. Nawet jeśli ktoś lubi grzebać w szczegółach i nie bardzo go bawią seriale „łatwe, lekkie i przyjemne”, to wciąż szczerze polecam zapoznać się z tym anime. Istnieje spora szansa, że co bardziej dociekliwy czytelnik odnajdzie tu nietypowe, wieloznaczne akcenty. A może po prostu na siłę dopatruję się szczegółów tam, gdzie ich nie ma? W końcu to częsta przypadłość recenzentów. Obawiam się, że na to pytanie każdy z czytelników musi odpowiedzieć sobie sam.

Sulpice9, 22 sierpnia 2023

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Lay-duce
Autor: Fumita Yanagida
Projekt: Shiori Hiraiwa
Reżyser: Hitoshi Nanba, Noriko Hashimoto
Scenariusz: Megumi Shimizu
Muzyka: Masaru Yokoyama

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Tomo-chan wa Onnanoko! - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl