Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 8/10
fabuła: 6/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 8 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,50

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 57
Średnia: 8,46
σ=1,26

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Karo)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Suzume

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2022
Czas trwania: 122 min
Tytuły alternatywne:
  • Suzume no Tojimari
  • すずめの戸締まり
Gatunki: Przygodowe, Romans
Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Ubarwiony magią komentarz do japońskich tragedii ubiegłej dekady. Bez zawiłej psychologii czy głębokich morałów, za to ze szczerym optymizmem i masą pozytywnej energii.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: ukloim

Recenzja / Opis

„Chodźmy trzeci raz na Belle, żeby wesprzeć dystrybutora” – usłyszeli ode mnie znajomi rok temu, podczas wybierania filmu na cotygodniowy wypad do kina. Być może takie ostentacyjne głosowanie portfelem jest nieco naiwne, być może jest wręcz frajerskim, nieodpłatnym promowaniem komercyjnych produktów, kiedy jednak patrzę na statystyki, wedle których na przestrzeni ostatnich kilku lat średnia kinowa frekwencja na filmach anime zwiększyła się w Polsce niemal pięciokrotnie (w aktualnej pracy miewam wgląd w tego typu dane), to odnoszę wrażenie, że w swoim podejściu nie jestem odosobniony. Obrotni dystrybutorzy nie pozostają dłużni – na wielkich ekranach coraz częściej możemy oglądać zarówno produkcje oryginalne, jak i pełnometrażowe kontynuacje czy spin­‑offy popularnych seriali. Za naturalny, ale wciąż ekscytujący etap pewnego procesu uznałem więc możliwość zobaczenia nowego filmu Makoto Shinkaia zaledwie tydzień od rozpoczęcia międzynarodowych pokazów. I to nie podczas kameralnej projekcji w lokalnym kinie studyjnym, ale na wypełnionej po brzegi sali sieciowego multipleksu, przy rozkosznie irytującym akompaniamencie chrupania popcornu i szeptów publiki. Właśnie tak powinno się celebrować ważne premiery.

Powyższy kontekst jest o tyle istotny, że Suzume to film ewidentnie stworzony z myślą o kinowym doświadczeniu. Zapomnijcie o subtelnie portretowanych emocjach czy intymnych, zaangażowanych introspekcjach. Makoto Shinkai zdaje się ostatecznie zrywać z wizerunkiem finezyjnego artysty, prezentując pełnokrwisty, fantastyczno­‑katastroficzny romans przygodowy – gdzie każdy afekt wybrzmiewa z siłą globalnego kataklizmu, starcia gigantycznych potworów idą w parze z czasoprzestrzennymi paradoksami, a stawką jest zarówno przezwyciężenie życiowych traum, jak i egzystencja całej ludzkości. Co zrozumiałe, przystępna gatunkowa rama pociąga za sobą uproszczenia w sposobie prezentacji poruszanych zagadnień. Trzęsienie ziemi w Tōhoku – tragedia metaforycznie przewijająca się w poprzednich filmach reżysera – tutaj jest dosłownie przytaczanym faktem stanowiącym oś fabuły. Nastoletnia Suzume Iwato, która od czasu śmierci matki w owej katastrofie wychowywana jest przez ciotkę, pewnego dnia spotyka na swojej drodze tajemniczego Soutę. Określający się mianem Zamykającego mężczyzna przemierza miejskie ruiny w całej Japonii, szukając wyrw do bezczasowej krainy umarłych – pozostawione otwarte, stanowią one zagrożenie dla świata żywych. Po tym jak podczas jednego z rytuałów zamknięcia Suzume nieopatrznie zrywa pieczęć utrzymującą równowagę między wymiarami, para bohaterów wyrusza w podróż, aby powstrzymać niebezpieczne anomalie.

Dwunastominutowy prolog filmu, ukazujący opisane wydarzenia, można było obejrzeć w internecie kilka miesięcy przed premierą. Bez szerszego kontekstu wydał mi się on tak pośpieszny i chaotyczny, że uznałem go za roboczą układkę montażową, mającą jedynie przybliżyć główny wątek. Spore było więc moje zaskoczenie, gdy okazało się, że wstęp nie tylko znalazł się w filmie w niezmienionej formie, ale też niejako wyznacza rytm całej fabuły. Po dynamicznym otwarciu następuje chwila przerwy na werbalną ekspozycję, a potem bohaterowie głównie biegną. Gdy nie biegną, płyną statkiem, jadą pociągiem, samochodem, albo skaczą z wysokości. Nieustannie mkną przed siebie z jakąś zawrotną prędkością 5000 centymetrów na sekundę, odwiedzając kolejne miasta Japonii, tak jakby producent chciał zareklamować jak najwięcej obiektów turystycznych. Efektowny bieg przerywany jest scenami bardziej dramatycznymi – gdy bohaterowie docierają do miejskich ruin, aby zamknąć kolejne międzywymiarowe drzwi – a także sekwencjami obyczajowymi z udziałem lokalnych mieszkańców – co finalnie służy nakreśleniu zgrabnej metafory o tym, że obok spustoszonych nieszczęściami budynków japońskie życie toczy się dalej.

Przyznam, że mimo znakomitego tempa, początek filmu niespecjalnie mnie przekonał. Pretekstowe przerzucanie bohaterów od lokacji do lokacji sprawia, że zbyt wyraźnie widać tu narracyjne szwy; ponadto fabuła ociąga się w kwestii wyjaśniania reguł rządzących zjawiskami nadprzyrodzonymi, co utrudnia aktywne śledzenie magicznej intrygi. Pierwsze pół godziny seansu upłynęło mi więc na wyszukiwaniu nieścisłości, aż w którymś momencie – chyba za sprawą atmosfery sali kinowej – przestałem się przejmować ogólną kompozycją i właściwą wartość filmu zacząłem dostrzegać w pojedynczych scenach. Suzume to bowiem przede wszystkim tytuł autentycznie i niewymuszenie zabawny. W licznych obyczajowo­‑komediowych sekwencjach gra absolutnie wszystko: dialogi są wiarygodne i żywe, montażowe cięcia tworzą zaskakujące puenty żartów, a ekspresyjne postaci nie popadają w groteskową przesadę. Ponadto ten pogodny, nieco absurdalny klimat pracuje na korzyść całej opowieści, bo choć wątkom miłosnym brak jakiejkolwiek psychologicznej podbudowy, to zaczynają działać, gdy konwencja filmu ociera się o amerykańską screwball comedy.

Można by mieć obawy, czy połączenie komediowej atmosfery z tak poważnym tematem przewodnim nie wypadnie odrobinę niestosownie. Tymczasem to właśnie sprawne zgranie komizmu i dramatu uważam w tym przypadku za największe reżyserskie osiągnięcie, czyniące z Suzume film niespotykanie przystępny. Z jednej strony jest to tytuł, który z uwagi na dobre tempo, humor oraz bezpośrednie wyłożenie poruszanych zagadnień ma szansę być świetną rozrywką dla nieobytego z anime zachodniego widza w niemal każdym wieku. Z drugiej, nietrudno mi sobie wyobrazić, że dla widza japońskiego – który kontekst wydarzeń z marca 2011 roku odbierze dużo bardziej osobiście – tak lekkie, a jednocześnie zaangażowane i szczere ujęcie tematu może mieć nieoceniony wymiar terapeutyczny. Przy tym wszystkim Shinkai nie zapomina o nieco bardziej dociekliwych odbiorcach, tu i tam przemycając swoje filmowe inspiracje w sposób dowcipny i inteligentny, choć nieprzesadnie trudny do wychwycenia. Kiedy podczas sceny jazdy samochodem w radiu rozbrzmiewa Rouge no Dengon w wykonaniu Yumi Matsutoyi, to naprawdę trudno się powstrzymać, żeby nie zacząć śpiewać razem z jednym z bohaterów.

Niestety, w pewnym momencie film przypomina sobie o wątku nadprzyrodzonym. Kiedy reżyser uruchamia konteksty antycznych bóstw, czasowe pętle i inne efekciarskie trele­‑morele, to paradoksalnie magia kolejnych scen gdzieś ulatuje. Nie dość, że zaprezentowany tu system nadnaturalnych zjawisk jest chwilami zawiły jak w filmach Christophera Nolana, to jeszcze konkluzja nie okazuje się na tyle oryginalna czy zaskakująca, aby zadowolić miłośników takich narracyjnych łamigłówek. Patetyczne, pełne napięcia sekwencje, w których stawką jest czyjeś życie, również przestają robić wrażenie, gdy w ramach jednej fabuły pojawiają się ze cztery razy. Sala kinowa – przez większość seansu szczerze roześmiana – na czas rozbuchanej kulminacji pogrążyła się w grobowej ciszy i nie jestem przekonany, czy był to wyraz ekscytacji. Ja w każdym razie miałem ochotę wstać i głośno zrzędzić: „Buu! Czy możemy wrócić do jeżdżenia nostalgicznym samochodem?”.

Suzume to kinowe doświadczenie również pod względem oprawy, choć nie mam tu na myśli spektakularności kluczowych sekwencji, ale np. sposób wykorzystania efektów komputerowych. Podczas gdy w domowych warunkach skrzętnie wyłapałbym je na stopklatkach, w toku kinowej projekcji pozostawały niemal niezauważalne, składając się na spójną estetykę całości. Odrębną kwestią jest natomiast wizualna kreatywność. To zabawne, że filmy Shinkaia, którym kilka lat temu niektórzy zarzucali przerost formy nad treścią, dziś – za sprawą stonowanej kolorystyki, jasno komunikowanych elips czy chyba już nieodłącznej muzyki zespołu Radwimps – mają wszelkie predyspozycje, aby w kontekście współczesnych anime stać się wyznacznikiem stylu zerowego. Może nawet byłbym skłonny uznać taką poetykę za adekwatną do przystępnej treści, gdyby nie to, że ostatnimi czasy polscy dystrybutorzy dostarczyli sporo materiału porównawczego i oglądany w kinie kilka miesięcy wcześniej Demon Slayer: Mugen Train – w teorii będący przecież dużo bardziej komercyjnym produktem – pod względem kadrowania, montażu czy wykorzystania ścieżki dźwiękowej wydał mi się ciekawszym doznaniem. Finalnie więc, zamiast fabularnie intensywnych, ale inscenizacyjnie dość płaskich scen kataklizmów, zapamiętałem np. zbliżenia na zamki w drzwiach, które ładnie współgrają z tematem przewodnim, a powracając między kolejnymi aktami, tworzą praktyczne dramaturgiczne zakładki. Niewiele, aczkolwiek lepsze to, niż rozwadnianie narracji w celach marketingowych, jak w poprzednim filmie reżysera. W tle co prawda kilka razy miga logo sieci restauracji, ale przynajmniej nikt już nie mówi, że można tam zjeść najlepszego burgera na świecie.

Od samodzielnego tworzenia krótkometrażowych animacji do bycia jednym z najbardziej dochodowych japońskich reżyserów Makoto Shinkai przeszedł długą i imponującą drogę. Ktoś mógłby powiedzieć, że taka ścieżka kariery świadczy o rozmyciu autorskiej tożsamości i chęci przypodobania się szerokiej publice. Tego rodzaju zarzutom trudno odmówić pewnej zasadności – w ostatnich dziełach reżysera próżno bowiem szukać głębszych refleksji, aluzyjnych narracji czy nieostrego balansowania na granicy miłości i samotności, a więc cech, które wyrobieni widzowie mogą kojarzyć z She and Her Cat czy choćby The Garden of Words. Osobiście jednak widzę w tej sytuacji również wiele korzyści. Choć Suzume jest filmem odrobinę schematycznym, a miejscami być może też narracyjnie niedoszlifowanym, to w kategorii kina rozrywkowego wciąż sprawdza się jako doświadczenie ekscytujące, zabawne, a także – co dla mnie ma ogromną wartość – bardzo przystępne i mające spory potencjał, aby przyciągnąć nowych odbiorców do tego skostniałego fandomu. Oby więcej takich artystycznych kompromisów!

Karo, 25 maja 2023

Recenzje alternatywne

  • Tuvo - 11 maja 2023
    Ocena: 9/10

    Opowieść o bogach opowieścią o ludziach, czyli o tym, co jest po drugiej stronie. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: CoMix Wave
Autor: Makoto Shinkai
Projekt: Masayoshi Tanaka
Reżyser: Makoto Shinkai
Scenariusz: Makoto Shinkai
Muzyka: Kazuma Jinnouchi, Radwimps