Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 4/10 grafika: 6/10
fabuła: 3/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 11
Średnia: 5,45
σ=2,31

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Suki na Ko ga Megane o Wasureta

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • The Girl I Like Forgot Her Glasses
  • 好きな子がめがねを忘れた
Tytuły powiązane:
Widownia: Shounen; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Czy da się zrobić dobry serial w oparciu o jeden żart? Zdecydowanie tak. Czy ta trudna sztuka udała się w tym anime? Zdecydowanie nie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Gimnazjum gdzieś we współczesnej Japonii. Do jednej z klas uczęszcza Kaede Komura, niewyróżniający się niczym nastolatek. Od kilku dni jego nową koleżanką z ławki (w japońskich szkołach co jakiś czas odbywają się losowania decydujące, na jakich miejscach siedzą uczniowie) jest Ai Mie, ekscentryczna dziewczyna, w której protagonista się podkochuje. Pewnego dnia zauważa on, że jego ukochana nerwowo przeszukuje swoją torbę. Okazuje się, że Mie ma sporą wadę wzroku i równie potężny poziom roztargnienia, skutkiem czego dziewczę po raz kolejny zostawiło w domu swoje okulary. Od tego momentu rozpoczyna się wielka przygoda Komury: chłopak za wszelką cenę stara się być dla dziewczyny rycerzem na białym rumaku, zaś Mie dostarcza nam kolejnych scenek komediowych wynikających z tego, że znów nie wzięła ze sobą okularów.

Brzmi jak materiał na co najwyżej krótki skecz, prawda? A jednak coś, co w serii o Scoobym Doo jest kilkunastosekundowym, powtarzającym się żartem (kiedy Velma Dinkley gubi okulary i myli ścigającego ją potwora ze swoimi kolegami), tu stało się bazą dla trzynastoodcinkowego serialu. Powiem więcej, seria powstała na podstawie bardzo dobrze sprzedającej się mangi, która ma się zakończyć dopiero na dwunastym tomie. Zaciekawiony tak wielką popularnością komiksu, z zainteresowaniem zasiadłem do jego animowanej adaptacji. Niestety, choć nie miałem wielkich oczekiwań, to i tak jestem rozczarowany.

Może zacznijmy od kwestii elementarnej – czy ta seria w ogóle miała prawo się udać? Czy tak banalny pomysł miał rację bytu i moje narzekanie to lament nad czymś, co i tak było do przewidzenia? Dla niektórych czytelników odpowiedź może być zaskakująca, ale uważam, że ten serial wcale nie stał na straconej pozycji. Po pierwsze, to nie pierwszy taki przypadek, że przemysł japońskiej animacji bierze na warsztat specyficzny mały format oparty na jednym żarcie i robi z tego udaną, kilkunastoodcinkową serię. Ba, w 2022 roku jednym z najgłośniejszych anime było Bocchi the Rock!, bazujące na yonkomie (czteropanelowej mandze), gdzie motywem przewodnim jest komediowa konfrontacja skrajnie nieśmiałej protagonistki z rozhulanym światem rock’n’rolla. Zatem można zrobić serię z jednym dominującym żartem, która świetnie się sprzeda i zdobędzie uznanie krytyków. Po drugie, na potrzeby recenzji zaznajomiłem się z mangą i choć nie uważam jej za fabularne złoto i diamenty, to wciąż twierdzę, że w tym komiksie tkwi potencjał. Problem polega na tym, że tak specyficzny materiał źródłowy wymaga szczególnej ostrożności ze strony scenarzystów i reżysera, a twórcy ewidentnie nie zrozumieli, na czym opiera się sukces tej serii. Żeby było zabawniej, to nawet nie jest tak, że producentom zabrakło odwagi i stworzyli całkowicie wierną, nudną adaptację. Przeciwnie – choć wydarzenia pokrywają się w większości z tymi z mangi, scenarzysta przestawia ich kolejność i modyfikuje zachowania bohaterów. Sęk w tym, że to, co zmieniono w stosunku do oryginału, zmieniono na gorsze.

Mie jest krótkowidzem – to istotny element mangi, który w serialu powinien przewijać się przez większość historii i w jakiś sposób wpływać na bohaterów. Tylko że w animacji to za mało na główny wątek. We wspomnianym już Bocchi the Rock! śmiejemy się z lęków społecznych protagonistki (ale co ważne – nie śmiejemy się z niej samej), natomiast jest to jedynie siła napędowa komedii. Żarty sypią się z rękawa, a przez wszystkie odcinki obserwujemy, jak bohaterka dorasta i jak jej kapela powoli rozwija skrzydła. Nie jest to złożona i wielowątkowa fabuła, jednak bez wątpienia w tym anime coś się dzieje. Suki na Ko ga Megane o Wasureta to tak naprawdę zbiór prawie niepowiązanych ze sobą scenek. Owszem, romans powoli postępuje, ale w zasadzie jedynym czynnikiem rozwoju tej relacji jest czas – bohaterowie mogliby sobie wyznać uczucia zarówno w drugim, jak i w jedenastym odcinku i nie miałbym poczucia, że ominęło nas coś istotnego w rozwoju ich osobowości. W innym anime powstałym w oparciu o zbiór krótkich historyjek, Tomo­‑chan wa Onnanoko!, historia działa, bo postacie z pierwszego odcinka przeszły jakąś drogę i na końcu serii możemy docenić, jak się zmieniły. Natomiast Mie i Komura po całej serii w 95% zachowują się tak jak w pierwszej scenie. Mangowy pierwowzór prezentuje się lepiej, bo bohaterowie ewoluują na tyle, na ile jest to potrzebne w krótkim, lekkim formacie (rozdziały zajmują od kilku do kilkunastu stron). Co więcej, motywy komediowe z czasem schodzą na dalszy plan, a historia poświęca więcej uwagi relacjom romantycznym. Zaś w serialu komedia gra zdecydowanie pierwsze skrzypce. Skutki tego wyboru są opłakane – ponieważ nie mamy żadnego sensownego spoiwa na około 260 minut seansu, seria sprawia wrażenie przeciągniętego do granic możliwości wypełniacza.

Niestety, na tym nie kończą się problemy. Scenarzysta ze śmiertelną powagą każe nam wierzyć, że dziewczyna o potężnej wadzie wzroku dopiero po jakimś czasie zauważa, że świat jest jakoś dziwnie rozmazany. Przyznaję, na razie okularów nie potrzebuję, jednak trochę popytałem i obserwacje na temat jej krótkowzroczności są takie, jak podejrzewałem. Jeżeli ktoś ma tak poważną wadę wzroku, że bez wsparcia okularów z odległości pół metra nie rozpoznaje innego człowieka, to powinien je zdejmować wyłącznie do spania. Krótkowzroczność krótkowzrocznością, ale roztrzepanie ma chyba jakieś ograniczenia. Tak w ogóle, to na miejscu rodziny zaopatrzyłbym dziewczynę w tyle rezerwowych par okularów, ile tylko się da (a jeszcze jedną parę dałbym wychowawcy, tak na wszelki wypadek). Wiem, nie są to tanie rzeczy, ale anime wyraźnie sugeruje nam, że w tym przypadku na biednych nie trafiło. W konsekwencji seria serwuje nam jeden żart i w dodatku nie umie go dobrze opowiedzieć.

Te dwa problemy ładnie się wiążą w następnym, czyli z dziwnie zwyczajnym światem przedstawionym. Jeżeli robimy trzynastoodcinkowy serial, gdzie wszystko jest absolutnie normalne, to niedorzeczność głównego wątku będzie lśnić pełnym blaskiem. Paradoksalnie, twórcy wybierając najbardziej umiarkowane rozwiązanie, moim zdaniem zdecydowali się na najgorszy wariant. Gdyby chcieli zrobić bardziej zdroworozsądkową serię, należałoby ograniczyć zapominalstwo bohaterki, wprowadzić trochę więcej naukowych wyjaśnień jej choroby albo zmniejszyć jej wadę wzroku i zbudować bardziej trójwymiarowy świat. Plan ambitny, ale wykonalny. Gdyby chcieli uroczą, nie do końca poważną komedię, to lepiej byłoby zrobić z tego zbiór pięciominutowych odcinków, w czasie których widownia nie zastanawiałaby się, co ma sens, a co nie. Natomiast jeśli chcieli zostawić Mię tak jak jest i zachować długi format, to może trzeba było wprowadzić zmiany odważniej i wykreować bardziej odjechaną rzeczywistość? Stworzyć coś w rodzaju Komi­‑san wa, Komyushou Desu – tam bohaterka panicznie boi się mówić, a mimo to próbuje nawiązywać nowe przyjaźnie. W czasie seansu tej serii nie myślałem o kwestiach zdroworozsądkowych w stylu: „Ej, to bez sensu, z tak wielkim lękiem społecznym powinien zająć się nią psycholog, jeśli nie psychiatra”. Z prostej przyczyny – jej klasa to zbiór tak ekscentrycznych osobowości, że na ich tle małomówna Komi prezentowała się całkiem wiarygodnie. Za to w Suki na Ko ga Megane o Wasureta mamy całkowicie normalny świat z jednym bezsensownym punktem. Zatem jest głupio i absurdalnie, lecz jak na mój gust w zbyt oderwany od otoczenia sposób, by mogło to bawić.

Bardzo bym chciał zaprzestać pastwienia się nad scenariuszem, ale obawiam się, że musimy omówić jeszcze kilka spraw. Nie wiem, na ile to wynika z serwowania innej kolejności niektórych zdarzeń, a na ile z fatalnej, sterylnej reżyserii, ale twórcy zepsuli postać głównego bohatera. W mandze Komura jest głosem zdrowego rozsądku, miłym, uczynnym chłopakiem, z którym nastolatkowie mają się utożsamiać. Co prawda nie do końca rozumie dziwne zachowanie Mie, ale stara się stanąć na wysokości zadania i udzielić jej wszelkiego możliwego wsparcia. Fakt, podkochuje się w niej od praktycznie samego początku, ale w komiksie prezentuje się to naturalnie i wręcz uroczo. Obserwujemy rozwój nastoletniego, niewinnego uczucia, które spokojnie mogłoby być motywem przewodnim serii (jak już wspomniałem, bardzo brakuje tu czegoś, co będzie spajać ten serial). Może nie jest to szczyt oryginalności, jednak na relaksującą lekturę nadaje się w sam raz. Natomiast w anime coś ewidentnie poszło nie tak – to, co w mandze jest kojące i słodkie, w animacji wypadło bardzo niepokojąco (angielskie słowo creepy byłoby najodpowiedniejsze). W serialu Komura nie jest poczciwym nastolatkiem ze swoimi problemami, ale dziwnie zainteresowanym fanem Mie, a jego uczucie bardziej pasowałoby do thrillera z nim jako czarnym charakterem (po odcinku, w którym zabrał jej okulary do domu i snuł fantazje, czułem się wręcz brudny). Na niewielki plus policzę to, że w monologach wewnętrznych bohater sam siebie karci, jednak nie jest to próba autorefleksji lub niuansowania Komury, ale tania zagrywka reżysera, byśmy koniecznie polubili protagonistę. Szkoda, bo takie Boku no Kokoro no Yabai Yatsu udowodniło, że można pokazać nam nie do końca przyzwoite myśli nastolatka i zrobić to jednocześnie taktownie i z wyczuciem.

Sprawy nie ułatwia aktorstwo – Masahiro Itou to stosunkowo nowy gracz w tej branży (wcześniej pracował jako niezależny muzyk) i szczerze życzę mu szczęścia. Jednak brak doświadczenia jest wręcz oczywisty – miejscami brzmi na swój wiek (czyli trzydzieści jeden lat), miota się między byciem na siłę uroczym a odpychającym i nie ma za grosz charyzmy. Szczerze mówiąc, bardziej pasowałaby tu aktorka wyspecjalizowana w rolach spodenkowych, ale dobrze poprowadzony młody mężczyzna też dałby radę. Tylko że – zważywszy na mierny poziom reżyserii – podejrzewam, iż aktora pozostawiono samemu sobie i zadanie zwyczajnie go przerosło.

Ostatnią wielką wadą tej serii (bo mniejsze niedociągnięcia już pominę) są problemy strukturalne – tempo wydarzeń bywa do tego stopnia szalone, że po drugim odcinku oczekiwałem wyznań miłosnych najpóźniej w czwartym. W sumie dobrze by to posłużyło historii, bo wtedy trzeba by było oprzeć fabułę na jakimś nowym wątku lub zacząć rozwijać relacje między postaciami. Jednak w pewnym momencie scenariusz zaczyna dreptać w miejscu. Z odcinka na odcinek coraz łatwiej dostrzec, że zmiana kolejności wydarzeń ukazanych w mandze została przeprowadzona bez wyraźnej wizji.

Mimo wszystko uczciwość każe mi wspomnieć o kilku plusach. Po pierwsze, tam gdzie odcinki bazują na dłuższych historiach albo mają wyraźny motyw przewodni (wycieczka do miasta, festiwal), udało się zbudować w miarę płynną historię (przynajmniej wewnątrz odcinka). Po drugie, mimo wszystko znam gorsze komedie romantyczne, zatem najniższe noty zostawiam na przyszłość dla anime ze scenariuszami na poziomie filmów Pech to nie grzech lub Kobieta sukcesu (zaklinam was, nie oglądajcie ich – nie nadają się nawet na szydercze seanse). Po trzecie, jest jeden element, który mnie urzekł, mianowicie stosunek reszty klasy do związku Mie i Komury. Znajomi uważnie ich obserwują, a z odcinka na odcinek coraz zaczepniej pytają, kiedy w końcu będą parą. Przy czym nie robią tego, by komuś dokuczyć, przeciwnie – raz czy dwa nawet im pomagają. Nie jest to nie wiadomo jak wielka zaleta, ale przyjmę cokolwiek, co jest choć trochę rozrywkowe.

Opowiedziałem już o Komurze, wypadałoby jeszcze wspomnieć o Mie (pozostałych trudno nazwać nawet postaciami drugoplanowymi). Na szczęście główna bohaterka prezentuje się lepiej. To nieco ekscentryczna, czasem humorzasta, ale energiczna i życzliwa światu osoba. Do tego podoba mi się, z jakim uporem i wręcz zadziornością radzi sobie w sytuacjach kryzysowych, nie załamując się ani nie domagając się pomocy od wszystkich w klasie. Ogromna w tym zasługa Shion Wakayamy – młodej, ale już doświadczonej aktorki (Cosette w Takt Op. Destiny, Takina Inoue w Lycoris Recoil, Sara Echizen w Sayonara Watashi no Cramer). Przyznaję, to już jest sztuka – z dobrym reżyserem i najgorszy aktor może być niezły. Natomiast dać solidny występ, gdy nie ma się wsparcia, to już zupełnie co innego.

Pozostaje jeszcze oprawa audiowizualna. Muzyka nie wychodzi poza standardowy zestaw prostych melodii, o których zapominam w momencie zakończenia seansu. Nic szczególnego, ale i nic strasznego. Za to warto trochę szerzej omówić oprawę graficzną. W mandze mamy do czynienia z prostą kreską i uroczymi, ale raczej standardowymi postaciami (choć do głównych bohaterów mangaka już się przyłożył i są to projekty bardzo charakterystyczne). Jednak w anime prezentuje się to zgoła inaczej. Nie do końca rozumiem dlaczego, ale ktoś dał zielone światło, by rysownicy mogli poeksperymentować. Mamy ładne, białe, trochę zimne oświetlenie, bardzo widoczne efekty komputerowe w animacji (które zaskakująco pasują do całości) i sporo skomplikowanych zabiegów, pozorujących długie ujęcie z ruchomą kamerą rodem z filmów fabularnych. Zapamiętam tę serię przede wszystkim z powodu dziwnego kadrowania. Po pierwsze, jest tu mnóstwo ujęć naśladujących ustawienie kamery z wykorzystaniem obiektywu rybiego oka. Co jeszcze rozumiem, bo tak skomponowany kadr może się kojarzyć z obserwowaniem świata przez okulary. Tylko że nie mogę pojąć, o co chodziło z drugim bardzo charakterystycznym zabiegiem tej serii, czyli namiętnym kadrowaniem z żabiej perspektywy (prezentuje się tak, jakby ktoś patrzył na człowieka z dołu – miałoby to sens, gdyby Mie była sporo niższa do Komury, ale są podobnego wzrostu). Nie jestem do końca pewien, czy w tak prostej serii był to zabieg konieczny (chętnie zapoznałbym się z jakąś ambitniejszą animacją korzystającą z tych rozwiązań), ale zawsze szanuję ryzykowną decyzję artystyczną, tym bardziej że w wielu miejscach to działa. Natomiast muszę się przyczepić do tego, że lokacje bywają nudne i puste, zdarzają się dziwne błędy (gdzieś w dwóch trzecich dziesiątego odcinka mamy ujęcie ustanawiające na klasę, gdzie jeden z uczniów przypomina do złudzenia Komurę) i z czasem poziom graficzny spada. Tym niemniej za animację wystawiam ocenę powyżej średniej, chociaż jeśli was ten eksperyment nie przekona, to możecie odjąć sobie cały punkt od ostatecznej noty.

Czy mogę więc polecić to anime? Zdecydowanie nie. W trakcie recenzji porównałem tę serię do kilku innych komedii szkolnych, romansów, a nawet paru animacji na podstawie yonkomy. Każda z nich prezentuje poziom od „niezłej” do „bardzo dobrej” i jeśli ich nie znacie, to polecam dać im szansę. Jednak Suki na Ko ga Megane o Wasureta to nudna, drepcząca w miejscu, nieudana adaptacja. Przestrzegam szczególnie tych, którzy w przyszłości skończą czytać mangę i pomyślą sobie „O, to teraz warto zapoznać się z wersją animowaną”. Nie warto.

Sulpice9, 17 października 2023

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: GoHands
Autor: Koume Fujichika
Projekt: Takayuki Uchida
Reżyser: Katsumasa Yokomine, Susumu Kudou
Scenariusz: Tamazou Yanagi
Muzyka: Jimmy Sam P