x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Edward jest tylko jeden!
Spodziewałam się czegoś gorszego, typowego dla gatunku, a otrzymałam shounen, jakiego jeszcze nie widziałam. Nie tylko mający sens i fabułę, na którą nie składają się kolejne potwory tygodnia, ale przede wszystkim dopracowany i dopięty na ostatni guzik, przemyślany od deski do deski pomysł, zrealizowany w mandze niesamowicie, ale i w anime bardzo, bardzo dobrze. Ma rozpoczęcie i zakończenie, nie ciągnie się w nieskończoność i przede wszystkim nie nudzi.
Akurat po bohaterach spodziewałam się tak samo wysokiego poziomu jak w mandze i nie zawiodłam się. Studio nie schrzaniło po raz drugi roboty własnymi dodatkami. Przelewając na ekrany kolorowe i mówiące wersje postaci, zrobili to tak, jak należy. Och, jakże wiele odsłon one miały, szło się pogubić w ich różnorodności. Ulubionych nie wymienię, bo musiałabym pół obsady wyróżnić. Dynamiczne, żywe i myślące charaktery, niektórych postaci po prostu nie sposób nie pokochać.
Dopieszczeni, żywi bohaterowie i dobra historia to tylko część. Świetnie dobrani seiyuu dający tchnienie postaciom oraz muzyka na wysokim poziomie. Openingi, jak dla mnie, miały tendencję spadkową – od fenomenalnej piosenki ze świetną animacją do czegoś, co niestety musiałam przewijać. Sprawa z endingami miała się z kolei na odwrót, pierwszy był strasznie typowy, kolejny już mniej, a ostatni oglądałam i słuchałam do końca w każdym odcinku.
Zaskoczyły mnie tła. Na początku krzywo na nie patrzyłam, choć pięknie namalowane, trochę mi nie pasowały te uproszczone plansze, na których strasznie odróżniała się animacja bohaterów, jednak w połowie serii uznałam, że nadają nieco bajkowy wymiar i kit z tym, że wyglądają jak obrazki gimnazjalistów. Animacja bardzo ładna, płynna i naturalna, kreska zachowała raczej swój oryginalny kształt, bardzo podobały mi się takie drobiazgi jak dziurki w uszach, niewielkie blizny ( które nie znikały w następnym odcinku ), znamiona, zmarszczki oraz to, że ludzie wyglądali jak ludzie. Bardzo lubię wydłużone sylwetki na obraz i podobieństwo Clampa, ale tutaj by nie pasowały. No i bohaterowie się zmieniali, dojrzewali. Kurczę, przez 22o odcinków Naruto nie urósł ani centymetra, w Bleachu też trzeba było zaznaczyć, ze minęło już parę lat. A tutaj podczas 6o epizodów postaci strasznie się zmieniały. I strasznie mi się to podobało.
Co ciekawe, wracając do talentu „pisarskiego” pani Arakawy, kliknij: ukryte ostatnia Wielka Epicka Bitwa przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Czasami podczas oglądania niektórych shounenów nagle przypominam sobie o tym, ze jakaś postać zniknęła jakieś 3o odcinków temu i jeszcze nie wróciła. A jak wracała, to w ostatniej chwili, aby ocalić pozostałych bohaterów podczas bitwy, która ma miejsce kolejne 3o odcinków dalej. W Hagane.. sprawa miała się tak, że w chwili, gdy sobie o kimś przypominałam, kogoś zaczynało brakować, ta postać w tym samym czasie się pojawiała, zachowując w miarę możliwości naturalność i realistyczność między czasem a przestrzenią zdarzeń. Słowem, zachowana została równowaga, ma się to nie tylko do bohaterów, ale do całych scen, gdy czegoś zaczynało brakować, to w niedługim czasie się pojawiało, przez co historia była składna a wszelkie niedomówienia wyjaśniane w niedługim czasie.
Końcówka serii jak najbardziej satysfakcjonująca. Zaś kliknij: ukryte wyznanie Eda było chyba najmniej romantycznym wyznaniem miłości, jakie widziałam w anime, a przez to, jednocześnie było takie słodkie i tak charakterystyczne, że zapamiętam je na długo. To, co zostało rozpoczęte, zakończyło się bez żadnych większych zgrzytów. Fullmetal Alchemist: Brotherhood, jako jedną z nielicznych serii, mogę polecić z czystym sercem chyba każdemu, bez względu na wiek czy upodobania.
Szkoda, że Obcy w jelitach Ranki jej nie unieszkodliwił.
Największy zawód – oglądając dziesiątki trailerów chyba za bardzo się napaliłam na dużą grę Nome i małą ilość zielonego moepotworka. A tutaj dostaję historię, w której choć Sheryl wywija, to jednak jak zwykle Ranka jest w centrum wydarzeń. Co ciekawe, zielona bezbarwna bohaterka nie denerwowała jak w serii telewizyjnej, ale mi wystraczy sam jej widok, aby zacząć pluć jadem. Wciskanie wszędzie Ranki na siłę nie jest dobre, o ile na początku serii telewizyjnej lubiłam ją bardziej od Sheryl, o tyle im bliżej było zakończenia, tym bardziej denerwowała mnie jej obecność na ekranie.
Na początku filmu przez moment zdawało mi się, że starano się zrobić z Sheryl trochę niestabilną emocjonalnie dziewczynę, na szczęście ktoś pewnie puknął twórcom scenariuszem po łbach, bo już 3o minut od rozpoczęcia Sheryl na nowo była tą Sheryl, na którą czekałam. Byłam bliska przewijaniu niektórych scen, ale nigdy tych, gdzie była młoda artystka. A jeden z jej dialogów z Altem oglądałam parę razy.
Na plus wychodzi sam fakt, że chcieli na nowo zarobić na fanach serii i udało im się. Jakkolwiek nie denerwował mnie brak sensu, logiki, ciągów przyczynowo‑skutkowych czy najnormalniejszego schematu – wstęp, rozwinięcie, epickie, satysfakcjonujące zakończenie, seans sprawił mi trochę radości. Fenomenalne ( choć cholernie sztuczne ) koncerty oraz pełne fajerwerków walki ( czasem były tak ozdobione i oczowaliste, że aż raziło oglądanie tych pojedynków ) ratowały oraz tuszowały brak fabuły.
Jak napisałam wcześniej, mimo paru ratujących elementów, kinówka czasem wręcz nużyła. Jednak zapewne, jakkolwiek kolejna ekranizacja Macross Frontiera ( i mam nadzieję, kontynuacja tego bezsensownego koszmarku ) nie byłaby denna, obejrzę ją dla Alta, Sheryl i paru innych ciekawszych postaci.
Yousha-hime i Hitei-hime
Fabuła jest strasznie prosta – na jeden odcinek – jeden miecz. Na pięćdziesiąt minut, walka o niego trwała zwykle jakieś siedem, dziesięć minut ( raz nawet jej nie było, zaś bohaterowie w przezabawny sposób streścili jej przebieg ). Reszta to dialogi. I ani sekundy nudy.
Postaci są na prawdę bardzo wielowymiarowe, przy większości z nich nie można jednoznacznie określić, czy jeszcze nienawidzi się tego bohatera, czy już lubi, tak miałam z większością z nich, poza Togame i Hitei. Shichika mnie strasznie zaskoczył, gdy już miałam go uznać za bezbronnego półgłówka, on mnie zaskakiwał. Gdy w pewnych momentach stawał się wręcz przerażający w swojej brutalności, za chwilę biegał z bananem na twarzy. Gdy wyglądał, jakby liczył dziury w ścianie, nagle wręcz wyskakiwał z zaskakującym stwierdzeniem, które jednoznacznie przekreślało jego głupotę, by po chwili znów wrócić do poprzedniego stanu i grać nieco zagubione w ludzkich emocjach dziecko, które nie rozumiało, czemu inni zachowują się tak, a nie inaczej. Pod koniec serii z resztą zrobiło się z niego niezłe ziółko, trochę bezczelne i sarkastyczne, a w finałowym odcinku nie tylko kliknij: ukryte używał znanej z poprzednich epizodów wiedzy, ale przede wszystkim – stał się prawdziwą maszyną do zabijania, motywowaną chęcią nie tylko kliknij: ukryte zemsty, ale też innych uczuć, stanów, których jeszcze niedawno nie znał. Takich zmian, takich wyłamań ze schematu chcę więcej w innych seriach, w których nie ma mowy nawet o drobnej zmianie w psychice.
Togame to wisienka tej serii. Choć jej przeszłość jest powoli odkrywana w ciągu trwania anime, do niemal samego końca jest enigmatyczna i zamknięta w sobie. Radosna i pełna energii, a jednocześnie chłodnie niedostępna, opanowana. Shichika‑Togame to nie czysty romans, to raczej bardzo realistyczna i surowa, choć nadal ciepła i pełna bliskości relacja dwójki bohaterów, którzy równie dobrze mogli kliknij: ukryte siebie tak samo nienawidzić przez wzgląd na przeszłość ich rodzin.
Cwany wróg stratega również zasługuje na chwilę uwagi, chociażby dlatego, że pomimo roli tej złej, kliknij: ukryte ostatecznie wcale taką nie jest. Hitei, równie tajemnicza jak Togame, tak samo przebiegła i dążąca po trupach ( dosłownie ) do celu, mogłaby być równie dobrze jej siostrą jak i przyjaciółką ze względu na ilość podobieństw między nimi. Wspomnienie siostry siódmego mistrza kyotouryuu faktycznie wywołuje pewien dyskomfort. To chyba ona była kliknij: ukryte najbardziej przerażającą postacią tej serii. Maniwa byli do pewnego momentu pocieszni, potem aż zrobiło mi się ich szkoda. Emonzaemon szczerze denerwował, ale dobrze, że był bohater, którego faktycznie nie lubiłam od początku do końca. Postaci epizodyczne, posiadacze mieczy, byli na tyle wyraziści i dobrze zakreśleni, że choć bardzo chciałabym ich opisać, nie da rady. Wszyscy, w większym czy w mniejszym stopniu wyróżniali się niesamowicie pozytywnie.
Patrząc na piękną grafikę, która z pozoru uproszczona, jest strasznie szczegółowa i po prostu piękna, można pomyśleć, że seria jest lekka. Nie jest. To jedno z bardziej brutalnych anime, jakie oglądałam. Brutalne nie w sensie latających jelit czy mrożących krew w żyłach dziewczynkach ze studni. Dziecięcy nieco wygląd postaci strasznie kłócił się z brutalnością świata, w jakim żyli. Każda śmierć w Katanagatari była na tyle poruszająca i zwykle tak niesprawiedliwa, jak w naszym normalnym, codziennym życiu. Owy zimny realizm, który chował się za pięknymi pejzażami wiosny, lata, zimy, jesieni, gór, lasów, wysp, morza, wysypiska śmieci, pogorzeliska, świątyń, wschodów, zachodów, północy i południa, deszczu, śniegu i słońca potrafił na prawdę popsuć humor oglądającego, jednocześnie zmuszając do pewnych refleksji. Czy ta seria była filozoficzna, odpowiedzieć nie potrafię, jednak po każdym odcinku kłębił się natłok różnych myśli, co było słuszne, a co nie. To sprawiało, że choć ze sparklami w oczach wypatrywałam kolejnych odcinków, bałam się nieco, co teraz smutnego spotka bohaterów, kto będzie musiał odejść, aby ktoś inny mógł iść dalej.
Oba openingi pełne energii i „fullwypas” animacji grzeją się od dawna w moim odtwarzaczu, podobnie z resztą, jak parę endingów. O ile pierwszy opening był pogodniejszy radośniejszy, drugi, AliProjectu zapamiętałam bardziej, być może ze względu na tekst, który za pierwszym razem nieco nie pasował do klimatu serii, pod koniec stał się kliknij: ukryte niemalże małym streszczeniem przygód Togame. Świetny soundtrack i różnorodność endingów to kolejne przykłady piękna tej serii.
Katanagatari to moim zdaniem najlepsza wizytówka roku 2o1o. Nie tylko przez to, że wychodziło przez cały czas jego trwania, ale głównie dlatego, że było na prawdę oryginalne, świeże i w wykonaniu wykraczającym poza skalę ocen. To seria, którą wspominam ciepło i być może jeszcze nie raz obejrzę. Przepiękne i godne polecenia, najlepsze anime ubiegłego roku.
Anime.. fazowe. Oglądanie zajęło mi dużo czasu, to jest jeden odcinek i spora przerwa, jednak warto. Od połowy się nieźle rozkręca. Taka grafika nigdy mnie nie chwytała, ale ma swój urok. Muzyka taka sobie, ale ending bardzo mi przypadł do gustu. Nie jest to odkrywcze dzieło, ale pomimo dość męczącego „klimatu” całkiem przyjemnie się je oglądało.
REVOLUTION~!
I ten napis na końcu, 1oo% radości :D
Ristaccia~
Takie sobie, złe nie jest, ale też nie zachwyca specjalnie. Można by jednak nakręcić jeszcze dzieje innych bohaterów, wtedy jako część większej całości – byłoby całkiem niezłe.
Re: Puchaty biały szatan i odrywane główki <3
i faktycznie, to przeciwnicy moe je wymyślili ;)
Re: Puchaty biały szatan i odrywane główki <3
skoro w świecie madoki kliknij: ukryte złowieszcze ufoki to słodkie puchate zwierzątka, to czemu by nie stworzyć od nowa praw fizycznych i wprowadzić nowych zjawisk? ;)
Puchaty biały szatan i odrywane główki <3
Ogólnie pomysł stworzenia słitaśnej serii mahoł szodżo o dziewuszkach, które kliknij: ukryte mordują się na wzajem, są zjadane, mają odgryzane głowy, wysysane dusze i walczą o zachowanie energii w przyrodzie za tylko jedne życzenie, kliknij: ukryte które nie zawsze jest tym, czym miało w zamierzeniu być, byłby niezły, zwłaszcza, że oprócz wymienionych kontrastów, to cukierkowa, jednak dla mnie miejscami ( z tą drobiazgowością, jak pojedyncze kreski w źrenicy czy pogrubione kontury jak w rysunku przedszkolaka ) urokliwa kreska, przepiękny dobór kolorów i klatkowa animacja rodem z polskich animacji o ludzikach z plasteliny czy innych misiach uszatkach zestawiona z mroczną muzyką o złowieszczych codach chóralnych i mrocznych solówkach, wokalach, skrzypcach, na prawdę robi wrażenie.
W sumie nie wiem, co pisać dalej, komplementy mi się niemalże wyczerpały. A, wiem. MADOKA NA STOS. Słodka idiotka jako główna bohaterka to nieodłączny element gatunku, tak jak w dziełach Henia przeeepiękne opisy przyrody, ale to była przesada. Mimo iż w porównaniu do innych koleżanek‑czarodziejek, Madoka i tak nie pobija rekordów gapowatości, słodkości czy ilości dobroci w serduszku, to jednak boli, że najwięcej czasu widzimy i słyszymy „sayaka, nie~”, czy „homura‑chan~”. Fakt, niby wszystkie bohaterki poboczne miały swoje pięć minut, ale to stanowczo za mało.
Mami, która w jednym odcinku skradła mi serce i w tym samym kliknij: ukryte miała zmiażdżoną, przeżutą i połkniętą głowę, była głosem rozsądku w teamie tępa Madoka i narwana Sayaka. No i to urokliwe wdzianko po transformacji – berecik, zakolanówki i te wyskakujące spod spódnicy strzelby. Kyouko, moja ulubienica, przefrunęła wręcz nad szufladką z postaciami jej pokroju i pokazała, że jak studio chce, to może stworzyć wyróżniająca się, niejednowymiarową postać. No, wdzianko też miodzio, ale czy tylko mi kojarzyło się z osą? – „żądło” i odwłokowaty krój kubraczka na wysokości pasa, do tego jej charakterek i śliczne skośne oczka. Sayaki jakoś nie polubiłam mocno, ale jako postać była całkiem ciekawa. Homura.. lubiłam ją do 1o odcinka, w którym nagle kliknij: ukryte okazuje się biedną dziewuszką szukającej ocalenia dla przyjaciółki między czasoprzestrzeniami. How Sweet <3. Prawie tak, jak w Higurashi albo jak w taniej serii ecchi na podstawie gierki wideo, gdzie po kolei zalicza się kolejną bohaterkę z wszechobecnymi resetami. Rodzynkiem jest Kyuubee, którego można albo kochać, albo nienawidzić, ale jedno jest pewne – chłopak zawładnął internetem. Połączenie kliknij: ukryte szatana i ufola bez uczuć w pięknej, białej, puchatej formie kotokrólika z rękawiczkami zwisającymi z uszu i czerwonymi ślepkami śniącymi się po nocach jest szalone, ale.. kliknij: ukryte piekielnie i nieziemsko udane.
Zaskoczyła mnie zredukowana niemalże do zera liczba przemian dziewczyn. Design wiedźm, zwłaszcza Charlotty i tej z kliknij: ukryte majtkami pokazał, jakie ilości towaru przetaczają się przez siedzibę studia. Oraz zakończenie, gdzie kliknij: ukryte świecąca jak psu jajca Madoka bawi się boga i jest, choć jej nie ma. Faktycznie, kliknij: ukryte dryfująca Homu z Mado w nicości skojarzyła mi się z największym emokidem wszech czasów i tylko czekałam, aż nagle pojawią się inne bohaterki i zaczną klaskać jak Shinjiemu w Evangelionie.
Pod wieloma względami Madoka może uchodzić za oryginalną, ale nie musi. Taka ot seryjka może nie dla rozluźnienia, ale dla zabicia czasu czymś, co nie tyle zaskakuje fabułą, co łamanymi po części schematami ( choć nie zawsze udolnie ). Jednakże seria potrafiła zaskoczyć i nieźle wyrolować widza. Ode mnie osiem, za grafikę, muzykę, Kyoko, Mami i kotokrólika. I za psychodeliczny ending, który ku mojemu rozczarowaniu, nie pojawił się podczas kliknij: ukryte apokalipsy świata, na którą tak czekałam. kliknij: ukryte I nie doczekałam. W sumie jedynym pocieszenim jest to, że sparklująca niczym Edward kliknij: ukryte Madoka gryzie piach. Nie dosłownie, ale.. ;)
Acha.. kliknij: ukryte Joanna d'Arc też była Mahoł Shodżo!
Re: Ach! To nieprzyzwoite!
Miłe zaskoczenie
Sawako na stos~
Fabuła nadal jak flaki z olejem popite tranem, ilość Niesamowitych Zwrotów Akcji zmieściłaby się w jednym odcinku. Nudne, rozciągnięte, wieje nudą i przewidywalnością, ale muszę przyznać – tak, kupiłam to. Oglądałam dzielnie, z głupim bananem na twarzy, czekając na kolejne odcinki marnujące czas i wysysające energię. A to pewnie wina postaci ( nie tych dwóch pierwszych ):
Sawako na stos – widać poprawę, ale nadal jak ją widzę, słyszę, to nóż sam ląduje w dłoni. Kazehaya nie lepszy, w pierwszej serii myślałam, że „może jednak wyjdzie na prostą”, ale te jego teksty " kliknij: ukryte to nie tak, jak myślisz, jestem mhroczny", " kliknij: ukryte mam ghłębokie, czarne wnętrze", " kliknij: ukryte jestem zhuy", " kliknij: ukryte jestem egoistą, zależy mi tylko na moim dobru". HAHA, to bawiło do połowy serii, potem na prawdę aż wstyd było tego słuchać. I tylko te dwie maszkary psuły mi seans. Reszta to to, co tygryski lubią najbardziej – głupiutka Chizu dostała nawet więcej, niż 5 minut i je ładnie wykorzystała, Yano pełna klasa, jeszcze lepsza, niż w pierwszej serii, Ryu przemykający od kadru do kadru, ładnie uzupełniał towarzystwo, Pin w ostatnich odcinkach już denerwował, ale taka jego rola i całkiem nieźle się w niej sprawdzał. Blond kolega na plus – nowa postać, powiew świeżości tak wymagany w tym dusznym przesłodzonym „gniotku”, przewijał się to tu, to tam, szkoda, że jeszcze bardziej nie rozwinięto jego wątku. Na koniec zaś wisienka na torcie – Kurumizawa Ume, postać, która skradła mi serce, trzymająca fason znany z poprzedniej serii oraz wzbogacony o wstawki w tej, zimna „bycz” tego anime, która się w nim po prostu marnuje. Nawet odcinek powtórzeniowy, gdy była narratorką, oglądałam ze sparklami w oczach.
Grafika taka sama, jak poprzednio, choć widać parę poprawek – np. mniej „cyklopowych” ujęć; ale te latające pięciokąty, gwiazdki, kółeczka i.. sparklujący Kazehaya to już przesada, seria nawet bez latających gwiazdek jest ubersłodka. Poza tym wciskanie 3D do animacji liści czy fal.. nawet w Gintamie ujęcia morza nie były tak tandetne, a jednak jest różnica między ponad 2oo odcinkami, a 12. Muzyka – opening przyjemny, prześliczna animacja, ending nie w moim stylu, ale obrazki na plus. W tle przewijało się parę starych i parę nowych motywów, niczym się nie wyróżniających, ale też nieprzeszkadzających.
Seria tylko dla fanów poprzedniej, nie wiem, czy ktoś nie będący w temacie, byłby w stanie wytrzymać 4 czy tam 5 odcinków o czekoladkach ( padłam, gdy kliknij: ukryte pod sam koniec Sawako je wyjęła – w tym anime postaci bały się Sawako, po tym anime ja boję się czekoladek! ). Mimo nieżywotności tej serii, niepotrzebnych dłużyzn i żenującej nawet jak na romans prędkości zdarzeń, irytującej głównej pary bohaterów, to seria, którą oglądałam z wielką przyjemnością.
Re: za co te wysokie oceny?..
po-po-po-poker face~
Pod względem fabularnym.. gdybym była Japonką, to bym właśnie skakała pod shinkansen. Na czaszkę (sic ) św. Korduli, takiego mieszania faktów historycznych z wybujałą wyobraźnią dawno nie widziałam. Owszem, całkiem zgrabne połączenie, ale co za dużo to nie zdrowo! Co do nadmiernej ilości, widzę narzekania na owe wątki historyczne – moim zdaniem mogliby jeszcze zmniejszyć ilość „dopisków” a zwiększyć część poświęconą polityce i historii – nie dziwię się zagubionym widzom w lesie faktów, ale nie od ich nadmiaru, tylko niewielkiej obszerności i treści owych wydarzeń. Gdyby rozwinięto i rozłożono to, co siedzi w tej serii czarno na białym, narzekających byłoby znacznie mniej. Pewnie nie starano się w to wnikać, bo japoński widz z założenia wie więcej.
Postaci też złe nie były. „Akizuka” polubiłam, dawno nie oglądałam serii z „głównym bucem”, śmiem stwierdzić, ze stęskniłam się za tym typem bohatera, więc Youjiro mi absolutnie nie psuł seansu. Śmiesznym ( a może smutnym ) dla niego jest to, że choć jest głównym bohaterem, nie dość, że jest go najmniej, to absolutnie nie zapamiętałam żadnej jego kwestii ( może Namikawa kazał słono płacić za każde słowo, więc skrócono jego występ..? ). Zbaczając z listy płac, Akizuki miał bardzo ładnie dobrane kolorki oczu, włosów, szmatek, a za każdym jego występem ( a nie było ich dużo.. ) zatrzymywałam na chwilę seans, aby napatrzeć się na jego wdzianko ( po raz pierwszy chyba nie przeszkadzała mi skromna szafa bohaterów ) – no cudne te kreacje, sceniczne, niesceniczne, robocze, japońskie, niejapońskie, ale jego ubiór to normalnie do gablotki i ołtarzyk wystawić. Yuuyama z kolei mnie zawiodła, za każdym razem, gdy starałam się ją polubić, coraz bardziej zaczynała mnie irytować ( ale na scenie grała fenomenalne postaci i mogłaby na co dzień „grać” ). Ostatecznie jednak kliknij: ukryte pasowała do Akizuka. Na siłę starano się zrobić z Kanny i Akizukiego „śmiertelnych wrogów”. Tak na siłę i tak „na chama”, że ich pojedynki śmieszyły i patrząc logicznie, aż dziw bierze, że się panowie nie polubili ( jakby nie patrzeć, kliknij: ukryte mieli nawet ten sam cel, no ale po co, w scenariuszu inaczej stoi, mają się nie lubić i już! ). Zły Zielony Jezus ( Ibaragi, czy jak mu tam ) swoją obecnością niszczył mi przyjemne chwile z tym anime, nic specjalnego nie robił, a strasznie denerwował. Prostytutka i jej kolega‑aktor, miła para. Hijikata wypadł na tle postaci najlepiej ( a w moim osobistym rankingu pod nim jest Wielki Kanion i gdzieś tam pod chodnikiem stoi Akizuki, a za nim reszta postaci tapla się w Rowie Mariańskim ), miło się oglądało sceny z jego udziałem i w sumie anime mogli by zakończyć kliknij: ukryte gdy umiera ( całkiem ładnie z resztą, kliknij: ukryte bez zbędnej popmatyczności, przemówień, thragicnzych retrospekcji czy inszych zbędnych ozdobników ). Dobrym było to, że gdy postać została przekłuta mieczem, to potem nie biegała z rozerwaną wątrobą i nie ratowała nadal Świata i Przyjaciół, tylko najnormalniej w świecie już za bardzo nie mogła machać mieczykiem. Tak, chodzi mi o realizm. O realizm i klimat, który był fenomenalny! Ale.. do pewnego stopnia. Gdy zobaczyłam wierzę z Władcy Pierścieni ( na czubku brakowało tylko oka/czaszki ), a gdy potem ta wieża zaczęła kliknij: ukryte latać ( jak Gundam, jednak Sunrise zawsze gdzieś go wciśnie! ), normalnie opadła mi szczęka. Science fiction było dobre, ale mogłoby być więcej science, bo fikcja przekraczała czasem 1o promili. No i świetlne miecze! Przeżyłam jeszcze świecące oczy i fakt, że nagle Youjiro skacze jak małpa na 5 metrów wzwyż, ale te mieczyki z Gwiezdnych Wojen.. Czasem się też nieźle uśmiałam przy niektórych głębokich kwestiach czy krzywo narysowanych licach bohaterów, ale to nieistotne szczegóły.
Muzyka – miodzio, openingu ani razu nie przewinęłam, ending tak, bo mi nie pasował ani do serii ani do moich gustów, ale opening powala, graficznie, muzycznie, wokalnie. No, ale to FictionJunction. Pianino, skrzypce, bębny w OST – muzyka niesamowita, bardzo klimatyczna i bardzo pasująca. Grafika z resztą również, czasem 3D kuło w oczy, ale dobór kolorów, animacja, pejzaże – kapitalne. Śnieżne widoczki, góry, niebo, miasta ( z mieszkańcami, nie wyludnione! ), morze – przepiękne.
Anime, podsumowując, wiele nie wnosi, ale oprawa audiowizualna powala na kolana. Klimat i realizm na wielki plus, parę niedociągnięć i zakończenie, które podobało mi się, bo po prostu było tak epickie, że aż śmieszne to takie tam rysy. Można obejrzeć, jak ktoś lubi klimaty, jak nie, niech nie rusza, bo może się zrazić ( albo zarazić ) paraliżem twarzy Akizukiego.
Wróżkowy Pyłek i duuuużo kwiatków~
Widać ładnie upływający czas w projektach postaci, więc i za grafikę spory plus ( zwłaszcza głównemu mesjaszowi, Setsunie, się trochę dorosło na twarzy i w barach ( w sumie to wszystkie postaci jakby „przypakowały” ). Starzy, dobrzy acz szurnięci bohaterowie: innowator Setsuna jakoś przystopował z głębokimi tekstami o zbawieniu ludzkości i misji ratowania Wszechświata, za to jego pałeczkę przejęła Marina, która w odmianie do drugiej serii nie śpiewa magicznych piosenek z dzieciaczkami, tylko udaje, że coś robi, czasem nawet robi, może niezbyt zgrabnie i bardzo irytująco, ale chociaż nie gra marionetki. Mongolscy turyści, Marie, Alleluya i Halleluya dalej grają zakochanych, Lockonowi coraz lepiej idzie w udawaniu pierwowzoru, zaś Tieria.. Jego czuwanie nad bohaterami z jednej strony trochę kojarzyło mi się z Evangelionem, gdy Shinji pływał w Evie, z drugiej zaś Gundamową Wróżką prowadzącą Setsunę do poznania Prawdy. Zaskoczyło mnie, że Saji w po dwóch seriach nauczył się bronić krzesłem przed kliknij: ukryte Ribbonsem ( tak, ten Saji, któremu kliknij: ukryte Setsuna wystawiał drugi policzek! Ten Saji, który kliknij: ukryte wmawiał sobie, że nikogo nie zabił, ten Saji, który kliknij: ukryte dryfował nago po umyśle Setsuny! Ten Saji, on się czegoś nauczył! ), że fryzura tej rogalikowej i denerwującej dziewczynki z Celestal Being uległa poprawie ( choć i tak nadal ma sevendaysa zamiast mózgu ), Feldt kliknij: ukryte zaczyna kręcić z Setsuną, Graham‑arm przestał wyznawać miłość Gundamowi, Billy kliknij: ukryte przygruchał sobie nową dziewoję.. zmian sporo i mimo iż drobne, cieszą widza. Różnice u reszty postaci to zwykle zmiana fryzury, trochę wątków rozpoczęto i urwano, ale przypomniałam sobie o tym dopiero podczas pisania tego komentarza, co raczej dobrze świadczy o zdolnościach kamuflujących twórców. Moim zdaniem fabuła nie była najważniejsza w tym filmie, choć rozwiano sporo wątpliwości i dokończono część wątków, co zdecydowanie wyszło lepiej, niż zaczynanie „nowej przygody”.
Na koniec wspomnę o scenach po napisach, które zresztą świetnie jak i „świetnie” podsumowały kinówkę. Szybujący niczym Torii kliknij: ukryte kwiatek Miłości Setsuny i Gundam kliknij: ukryte obrośnięty zielskiem, kwiatkami i może i czymś nielegalnym to chyba jeden z ostatnich zapamiętanych pomysłów twórców na ten film, zanim wciągnięty proszek pogrążył ich do reszty i odpłynęli niczym Tieria w Vedzie. Nie wiedziałam, że w Japonii mają tak czyste i mocne narkotyki ( alkohol bym wykluczyła, pewnie nawet po 1o promilach nie miałabym takich wizji ). A na poważnie – film robiony z jajem, idealny dla amatorów absurdalnej historii zawartej w 5o odcinkowym anime o walce o pokój poprzez wszczynanie potężnego konfliktu zbrojnego będącego w wielkim planie nieżyjącego od ponad stu lat doppelgängera Lenina. Nic, tylko cieszyć michę!
Re: Ble i Fu.
Fakt, ostrych scen i tak nie było ( może poza tą słodką sceną, gdy uznajmy, że kliknij: ukryte 7 letnie dzieciaczki bawią się na przystanku autobusowym – przebiło wszelkie granice dobrego smaku ), ale podczas oglądania Yosugi aż ciśnie się myśl, że ona powstała tylko dla tych scen. Twórcy zamiast zrobić hentai, bawią się w wymyślanie postaciom tragicznej przeszłości i powiązywanie ich losów szczątkową fabułą ( w sumie przepisałam to, co miał na myśli Grisznak ) a ostatecznie nie dokańczają „celu” istenienia tej produkcji. Niesmaczność tych scen polegała zaś nie tylko na żałosnej oprawie audioziualnej, ale również na denerwujących postaciach i wspomnianej przez Ciebie namolności.
fuj, fuj, już nie chcę myśleć o tej serii! :<
Ble i Fu.
Jeszcze raz powtórzę: nikomu nie polecam. Oklepany motyw w brzydkim opakowaniu pozostawia niesmak ( a po muzyce i spazmy ), nie wnosi nic nowego. Jestem pewna, że nawet gdyby pod koniec ostatniego odcinka zmieniono konwencję, ba, nawet gdyby Haruka dostałby własnego gundama i musiałby polecieć ratować świat ( i chyba nawet już wiem, jaki utwór towarzyszyłby tragicznemu pożegnaniu z przyjaciółmi.. ) ta seria i tak byłaby nudna jak flaki z olejem, a przy tym niesmaczna. Bardziej przewidywalnie się chyba nie dało. Nie warto marnować na nią czasu.
Choć nie usłyszałam za dużo muzyki, charakterystyczny, pogodny opening wyróżniał się w tle cukierkowatej tandety ze skaczącymi cyckami i wyjącymi gwiazdkami pop, pełen pozytywnej energii utwór świetnie „dostraja” zszargane nerwy.
Prosta animacja i design postaci to tylko pozory. Zauroczyła mnie kolorystyka, ubrania ( zwłaszcza kreacje Kuranosuke – te na nim i w jego szafie ) oraz dbałość o detale – o ile w najnowszych produkcjach już zaczyna zwracać się uwagę na takie rzeczy, jak lakier na paznokciach czy kolor szminki, o tyle rzadko się one zmieniają jak i.. zachowują naturalnie! Zabrzmi to może śmiesznie, ale widok rozmazanej szminki na papierosie skradł moje serce. Takich detalii jest więcej – często i gęsto różne makijaże, fryzury, kolczyki, pierścionki, rzeczy, na których obecność nie tylko facet ale i część kobiet oglądających po prostu nie zwróci uwagi, mnie oczarowała.
Kuragehime wychodziło jesienią i uważam, że to najlepsza, bo najsmętsza pora roku, aby je oglądać. Czemu? Bo wiosną czy latem można nie zwrócić uwagi na ciepło płynące z tej produkcji. Nie jest mistrzowskie, ale warto dać szansę i wciągnąć się w przygody Tsukimi i przyjaciół ;)
Ale patrzę, będzie druga seria! Pierwsze dwa odcinki utrzymywały złudną nadzieję, że to nadal będzie nudna ( dla mnie ) historia lokaja i jego pana. A potem stwierdziłam, że twórcy tworzą żerującą na poprzedniczce autoparodię! I to jak zabawną! Niektóre rozwiązania scenarzystów wołają o pomstę do nieba, innym razem poziom absurdu był bliski Excel Sadze, jeszcze inne odcinki przywoływały na myśl Sengoku Basarę. Latynoska‑albinoska porno pokojówka, trzej bracia z zabójczymi sekatorami, ciągłe teksty o ssaniu, lizaniu, wysysaniu i oblizywaniu, Alosiek i jakiś starszy pan z fetyszem na małych chłopców, Kłoda i jego stepowanie ( wtedy faktycznie prawie odpadłam – kursor był już na krzyżyku ), Wróżka, która była obrzydliwym pajęczakiem.. Zdanie – to było tak głupie, że aż śmieszne – idealnie tutaj pasuje.
O niczym innym nie będę pisać, bo właściwie reszta została odtworzona na podobieństwo „oryginału”. Samą historię z drugiej części wspominam bądź co bądź miło, bo pierwsza mi absolutnie nie leżała. Mimo to nie dziwię się głosom, że jest to „profanacja”. Gdyby do któregoś mojego ulubionego anime zrobiono TAKĄ kontynuację, też bym śliniła się kwasem i nie mogła oglądać tego bez zamkniętych oczu i wyciszonych głośników.
Re: Nareszcie coś dorasta do pięt ,,Higurashi''...
Widzę, że nie tylko ja nabrałam się na te trampki. :)
Coraz bardziej lubię Shiki, kreska mi już absolutnie zwisa, zaś biorąc pod uwagę, że inna by zwyczajnie nie pasowała, coraz bardziej się do niej przekonuję. Właściwie teraz czekam już tylko na koniec, trzeba by być geniuszem zbrodni, aby ostatecznie obrzydzić mi ostatni odcinek, a tym samym popsuć radość, którą czerpałam z cotygodniowych wieczornych seansów z ulubionymi zwariowanymi postaciami.
Moja wieczna miłość do buców i tutaj kwitnie – Natsuno, Ozaki.. Tohru lubiłam, dopóki kliknij: ukryte przesadnie nie eksponował swoich problemów moralnych, egzystencjalnych przemyśleń, żalów i smutków po wyssaniu z Natsuno życia. Seishina lubię, niby wydaje się taki oderwany od świata i „święty” ( hej, zaraz, to przecież kapłan! ), ale jestem pewna, ze toczy swoją własną grę i nie skończy na kliknij: ukryte wspólnym popijaniu herbaty z Sunako. Achh.. Sunako.. Uwielbiam niedorosłe dwunastolatki wyjęte z horrorów, zwłaszcza te o wampirnej aparycji. W sumie szkoda mi jej trochę, jak na standardy wytyczone przez Shiki, jest całkiem normalną postacią ( kliknij: ukryte co prawda, ma thragiczną przeszłość, ale nie żali się nad sobą i nie ryczy po kątach). Chizuru, Tatsumi, Megumi.. dla mnie tło, są mi absolutnie obojętni. Zielonowłosa pielegniarka i jej grubsza koleżanka po fachu – całkiem sympatyczne. Tak samo koleżanka Megumi, niby zagubione dziewczę, ale nie denerwuje.
Tak, jak wcześniej napisałam, lubię Shiki i wątpię, aby coś to popsuło. Zwłaszcza, że jak na ten sezon, jest to naprawdę dobre anime, może mało przerażające, ale z kapitalną atmosferą ( i muzyką ). Oby było więcej produkcji o wampirach jak Shiki, niż jakichś tam niedorobionych pseudo romansów czy przedramatyzowanych historiach bez ładu i składu.
Moim zdaniem te oklepany chwyty, jak wypad do kina czy gorące źródła, były jednymi z zabawniejszych scen. Fanserwis był, ale nie były to chamskie najazdy na bieliznę, jakich coraz częściej i gęściej szukać pod nazwą ecchi. Ani razu nie było sceny, aby majtki „mówiły” za postać. Poza tym pełno smaczków i mrugnięć do widza. Geass przydaje się do robienia zdjęć dziewczynom w przebieralni.
Anime było tak proste i tak zabawne, że można je polecić bez wahania większości fanom.
No cóż, ten sezon klepie biedę, a ponieważ HOTD nie ma specjalnie dużej konkurencji, to anime ma szansę się przebić. Pożyjemy, zobaczymy.
Re: złe anime
Charakter postaci takich, jak Angel sam w sobie ma fanów, ale moim zdaniem, nazywanie zachowania standardowej mimozy ( albo lalki, co by też pasowało do Yin z DtB) fanserwisem jakoś nie trzyma się kupy. :P