x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Heroina to bezbarwna, kompletnie pozbawiona instynktu samozachowawczego kukła, która nieudolnie próbuje odegrać rolę głównej bohaterki. No tylko załamać ręce i płakać z bezradności. Ale bishe byli jeszcze gorsi. Dobra, każdy dostał jakiś tam, do bólu schematyczny charakter, płytki jak kałuża. I co? I nic. Dosłownie. Przez prawie wszystkie odcinki (nie licząc wepchniętej na vhama końcówki) mamy okazję obserwować sceny pozbawiania protagonistki kolejnych litrów krwi (aż dziw, że to przeżyła). Yui jest dyskryminowana, nie tylko z powodu bycia człowiekiem, ale i bycia kobietą, co bardzo, ale to bardzo mi się nie spodobało. Reszte przełknęłam, bo – mimo, iż kapkę absurdalne – nie raziło w oczy wielkim, neonowym napisem: „Znęcanie jest fajne!!!!!”.
Reasumując, rozczarowanie totalne.
Końcówkę serii oglądało mi się… źle, że tak to grzecznie ujmę. Co za idioci wymyślali pomysły takie jak: kliknij: ukryte połączenie duszy Ciela i Aloisego, albo przemiany Phantomhiva w demona? Toż to się kupy nie trzyma, ani niczego innego! A charaktery postaci są niespójne. Aż się źle przez to ogląda…
O ile zachowanie Sebastiana łatwo zrozumieć (bo przecież skradziono wygłodniałemu demonowi pyszny posiłek sprzed nosa), o tyle Ciel mnie bardzo denerwował. Kompletnie stracił swój dawny urok i bystrość. Był taki… taki bez wyrazu, szary, zero dawnego charakteru.
Alois jest totalnym psychopatą! Chociaż troszkę (ale dosłownie troszeczkę) go polubiłam. Za to Cloude powinien zginąć w ogniach piekielnych! Za to, co zrobił Cielowi, Aloisemu i Sebastianowi miałam ochotę rzucić w niego czymś bardzo ciężkim.
I ta końcówka… kompletnie bez sensu. Kto wpada na takie idiotyczne pomysły? Do tego Sebastian… chyba podzielam jego smutek. kliknij: ukryte Tyle się, kurka, nabiegał i narobił, żeby w końcu zeżreć tą przeklętą duszę i kupa z tego wyszła, że tak to ujmę.
Reasumując, najlepiej jak wyprę się tego, co zobaczyłam w tym sezonie i założę, że jednak skończyłam na pierwszym ^^
Zdecydowanie sezon trzeci jest sezonem najbardziej udanym i spójnym. Może dlatego, że niemal w całości opierał się na mandze? Tak, to pewnie dlatego.
Bohaterowie są tacy, jakich zapamiętałam z sezonu pierwszego. Chociaż Sebastian jest bardziej… demoniczny. I bardzo dobrze, bo inaczej byłoby nudno!
Ogólnie rzecz biorąc, historie cyrkowców były nasączone dramatyzmem, przez co wzbudzali w widzach mimowolną sympatię. Wszyscy – przez cały czas oszukiwani – mieli w sobie jakiś, chociażby jeden, element osobowości, który zaliczał ich do grona „tych dobrych”.
Ale opening za to świetny *---*
Ale serio? Cała ta farsa, kliknij: ukryte bo Ciel stracił pamięć?
To się tak trochę kupy nie trzyma xD
Ciekawe ile przez cały sezon będzie podobnych „kfiotków” xDDD
O co w tym wszystkim chodzi? O,o
kliknij: ukryte Najpierw jesteśmy w rezydencji Alois'ego, pojawia się Sebastian z Ciel'em w walizce, potem ucieka, zakłada mu pierścień na palec, a on budzi się w łódce otoczony ludźmi. I wyskakuje jakiś bankiet, jakby końcówka pierwszego sezonu nigdy nie istniała. Co to ma, kurde, być? .__.
A drugi sezon zaraz po tym, bo jednak chcę się przekonać, jakie cuda twórcy tam wymyślili xD
Chociaż chyba będę tego żałować…
Zacznę od postaci, bo to one napędzają to anime.
Ciel wkupił się w moje łaski głównie tym, że był niezwykle bystry i doskonale wiedział jak okrutny jest świat, nie łudził się bajeczkami. Do tego miał w sobie taki jakiś… niewytłumaczalny urok, który nie pozwalał mi go nie lubić.
Oł, i oczywiście nasz tytułowy Czarny Lokaj, Sebastian! Rzeczą tak jasną, jak słońce było, iż dołączę do grona jego wielbicielek, lecz niestety wady to on też posiada. No bo to w końcu demon – obłudne, chytre stworzenie, które tylko gra wyznaczoną mu rolę, by potem odebrać zasłużoną nagrodę. Szkoda tylko, że ów nagrody nasz biedny bish nigdy tak właściwie nie dostanie, choć ciężko na nią pracował. Ale wracając do wgłębiania się w jego jestestwo, podobnie jak Ciel ma ten lekko absurdalny czar i każda przedstawicielka płci mojej rozpływa się przy niektórych jego zagrywkach. Ewentualnie z zażenowania wali głową o klawiaturę – w moim przypadku jedno i drugie xD. Z wyglądu Sebastian prezentuje się jak typowy bishounen. Bardzo ładny bishounen (ten błysk w oku…).
Greel to psychopatyczny shinigami z zapędami yaoistycznymi. Przy tych jego tekstach wzdrygałam się razem z Sebastianem! Chociaż od strony zewnętrznej wyglądał nieźle.
Undertaker. Kolejny psychol na liście ._. Główny inforamtor, a jako zapłatę przyjmował wyłącznie opowiedzenie jakiegoś dobrego kawału. Do tego łazi po tym swoim sklepiku z tym uśmiechem szaleńca, mówiącym: „Zapraszam śmiało. Po śmierci wybierz jedną z moich trumien” o.o
Och, i jeszcze nasze kochane trio z posiadłości! Cała trójka tak właściwie snuje się po ekranie, czasami tylko będąc przydatnymi. Ale element komediowy z nich przedni xD, zwłaszcza pan Tanaka xddd.
I pozostaje mi tylko nasz/a anielica/anioł Angela/Ash. Normalnie miałam ochotę rozszarpać gościa/gościówę gołymi rękami i odesłać do Nieba, tam gdzie jej/jego miejsce! Do tego jeszcze Królowa Wiktoria… ona to była naiwniaczką. Aż wstyd przyznać, że to moja imienniczka.
Łoł, ale się o bohaterach rozpisałam! O,o
Teraz coś o fabule! Której w zasadzie nia ma… w sumie, nie wiem jak to ocenić. Bo tak właściwie nie ma czego. Większość odcinków to odrębne historie, które jednak łączą się w cieniutką sieć.
Kreska, jak dobrze określiła recenzentka, była elegancka. I bardzo wyszukana. Naprawdę przypadła mi do gustu.
Z melodii w tle w pamięci wyryły mi się tylko te okropne wycia, rodem z opery. Opening nie powalał na kolana, ale i nie drażnił. Pierwszy ending za to bardzo miło mnie zaskoczył! Utwór takienergiczny, a jednak pasujący do klipu z postaciami w wersji chibi ^^.
Jeśli chodzi o drugi sezon, to raczej poprzestanę na pierwszym. Po tych… ehm… mało zachęcających komentarzach chyba sobie daruję. Nie chcę psuć dobrego wrażenia, które mam teraz.
A zwłaszcza końcówka mnie urzekła do głębi ^^
Nowy opening!
Nowy opening… jest świetny! *-*
Większość ludzi uważa, że to głupia i kompletnie nie pasująca do serii pioseneczka. Ja tam mam o tym inne zdanie. Fakt – instrumental pierwszej połowy serii był bardzo ładny i nastrojowy, ale… nie podchodził mi. Zawsze go przewijałam, bo tak właściwie nie było co oglądać. Prawda, klip praktycznie się nie zmienił, ale utwór w jakiś przedziwny sposób go ożywia. Dlatego chyba tak mi się podoba.
Główny bohater bardzo u mnie zaplusował swoim charakterem. Jest bardzo realny – taki lekki narcyz przez to, że w dzieciństwie był sławnym aktorzyną. W każdym razie, polubiłam gościa. Sento też, mimo, iż przez większość serii jawiła się mi jako taka zimna, stalowa robot‑girl, która straszy wszystkich bronią. Dopiero później ujawnione zostają jej powody. Bidulka po lrostu nie wie, jak rozmawiać z ludźmi i ogólnie nie zna się na wielu przyziemnych sprawach (jakby wychowywali ją w izolatce). Cóż mam powiedzieć o naszej przeuroczej Latifie? Jest bardzo… schematyczną postacią. Zwyczajnie urocza, utalentowana, miła, słodka (momentami aż do porzygu), dobroduszna i tak dalej. A, są też maskotki! One to mnie rozwaliły! Niby są to niewinne, puchate istotki, które bawią się z dziećmi i pokazują im sztuczki. A jednak prawda wygląda z goła inaczej i te urocze stworzonka tak naprawdę mają charaktery dorosłych, dość specyficznych ludzi (taaak, „dość specyficznych” to niedomówienie…). Właściwie cała ta koncepcja ratowania księżniczki za wszelką cenę w sumie mi nie przeszkadzała. Coś w końcu musiało napędzać fabułę. Eh… ode mnie to tyle. A ocena? Takie mocne 2/10 xD. Nie no, żart. Może być 6/10.
Po prostu nie.
Ja wręcz nienawidzę takich bohaterek, jak Mei! Okej, tą akcją z pierwszego odcinka mi zaimponowała, lecz to dobre pierwsze wrażenie unicestwiono już w kolejnym! Yamato też mi podpadł. Głównie przez swoją głupotę i niedomyślność. Kiedy tak chodził do tej wywłoki – Megumi – bo ona go poprosiła, miałam szczerą ochotę wywalić komputer przez okno. No jak można być tak głupim, by nie wywęszyć podstępu. Takie laski nie kleją się do ładnych kolesi bez powodu, a z tego, co pamiętam, Kurosawa miał od pewnego czasu przyczepioną plakietkę „zajęty”. A Mei dramatyzuje! Oczywiście nachodzą ją „czarne” myśli (chociaż gdyby ze sobą zerwali chyba wyszłoby to jej na zdrowie) typu: „O Jezusku, on się fotografuje z super‑modelką, przy niej jestem nikim i nie mam prawa walczyć o swoje”. Tak, wtedy też musiałam zaparzyć sobie jakieś ziółka na uspokojenie, gdyż przez chwilę byłam święcie przekonana, że rozwalę kubek o ścianę. Jeśli mam być szczera – nie wytrzymałam do końca serii i odpadłam gdzieś w… szóstym odcinku? Siódmym? Nie mam pojęcia. Porzyciłam anime już dawno temu i chyba nie mam siły, aby do niego wrócić.
Mimo oczywistego zróżnicowania wiekowego pomiędzy główną parą bohaterów, mi się podobało. Może dlatego, że Livi jest o wiele dojrzalszy, jak na swój wiek? Tak, pewnie to to.
Fabuła może nie powala na kolana swoją oryginalnością, ale czy w anime typu shoujo istnieje jeszcze coś, co może nas zaskoczyć? Szczerze wątpię.
Bohaterowie mnie urzekli. I główni, i poboczni. Nike to mieszanka silnej, pracowitej rzemieślniczki oraz uroczej, wrażliwej dziewczyny, czyli ani za dużo tego, ani tamtego. Doskonała równowaga. Livius… cóż, ma taki charakter, jaki uwielbiam u postaci płci męskiej, czyli w uogólnieniu – nie narzekam ^^
Ogólnie oglądając serię chyba z tysiąc razy pomyślałam: „O jejkuu, jaakiee too słoodkieeee :33333”, więc jestem usatysfakcjonowana xD
Grafika strasznie mi się podobała, kreska wydała mi się trochę odmienna od takiej typowej dla shoujo, ale to może moje urojenia O,o
Muzyka była spokojna, ale ładna. Opening spodobał mi się tak bardzo, że ani razu nie przewinęłam. Poza tym, wprowadzono w nim motyw „bez spoilerów”, bo postacie pojawiają się wtedy, kiedy fabuła do nich dotrze. To bardzo pomysłowe i gwarantuje dyskrecję, co do dalszego potoku wydarzeń.
Ogólnie, podobało mi się ^^
Kocham Haka! Jest zajedwabisty! *___*
To dokładnie taki typ faceta, który ubóstwiam c;
Yona sama w sobie się rozwija i – co najważniejsze – ów rozwój przebiega z czasem, a nie z minuty na minutę. Nie odnajduje w sobie nagle jakichś niesamowitych zdolności do walki, czy coś, bo było by to mało wiarygodne.
No cóż, czekam na ciąg dalszy…
Żeby czerpać z tej serii przyjemność należy przede wszystkim podejść do niej z dystansem, bo branie tego na serio, może zakończyć się okropnym rozczarowaniem. Ja sama świetnie bawiłam się przy seansie i zdania nikt, ani nic mi nie zmieni!
Jednakże! Mam wytłumaczenie (słabe, ale jest) na tę patologiczną relację! No bo w końcu Erika zgodziła się być „pieskiem” Kyouyi, prawda? Zgodziła się tym samym na traktowanie się tak, jak nasz Czarny Książe tego zapragnie. Wiem oczywiście gdzie leżą pewne granice (a Kyouya stanowczo za bardzo je przekroczył). W moim pomyślunku twórcy uderzali w taki typ faceta, który wygląda idealnie, a w środku to cyniczny drań, którego serce może zmiękczyć tylko „ta jedyna”. Cóż, niezbyt im to wyszło, ale spójrzmy prawdzie w oczy – mogło być gorzej. O wiele, wiele gorzej. Dlatego, wyobrażając sobie Kyouyie gorszego, niż teraz, cieszę się, że jest taki, jaki jest. Bo z gorszym bym po prostu nie wytrzymała i całą serię rzuciła w pizdu.
Opening bardzo fajny i energiczny. Miło mi się słuchało. (Nawet bardzo! Przy dziesięciu odcinkach nie przewinęłam go ani razu!)
A tak na marginesie, ktoś poniżej wspomniał, że Ookami Shoujo to Kuro Ouji jest jeszcze gorsze od Itazura na Kiss. Tu wyjątkowo się nie zgodzę. Poziom patologii w tym drugim był zdecydowanie wyższy!
;-;
A więc postanowiłam, że skrobnę kilka słówek ^^.
Serię oglądało mi się bardzo przyjemnie (i szybko! Skończyłam w jeden wieczór). Może i anime nie powala na kolana oryginalnością i złożonością, ale dla amatorów krótkich, ciekawych seryjek jest to wręcz rewelacja. Całe trio postaci na prawdę mnie urzekło – to, w jaki sposób wykonują między sobą interakcje oraz charakter każdego z nich. Yato, cóż, stanowi główny element komediowy. Nieraz zdołał mnie rozbawić swoimi tekstami. Yukine przez większą część serii lekko mnie irytował przez swoje dziecinne zachowanie, ale czego ja mam wymagać od nastolatka? Do tego jeszcze mniej więcej w moim wieku? xD Postać Hiyori zdobyła moją sympatię już od pierwszego odcinka. Jest ona wykreowana nietuzinkowo i realnie – jak prawdziwa, żywa dziewczyna, a nie ciapowata dziewka, wiecznie pakująca się w kłopoty i jąkająca się za każdym razem, gdy główny protagonista na nią spojrzy. A właśnie, jak już jestem przy wądku miłosnym, to wypada wspomnieć o narastającym uczuciu między Hiyori, a Yato. Może nie jest jakieś super‑mega widoczne, walące po oczach neonami: „ALE MY JESTEŚMY ZAKCHANI!!”. Jest to raczej wątek nie drugo-, a raczej trzecioplanowy. Właściwie mniej spostrzegawczy widz może w ogóle go nie zauważyć. No ale jak go „nie ma”, to skąd te rumieńce, gesty itepe? No bo raczej nie z dupy.
Polecam gorąco!
Pierwsze
A więc: dostajemy historię o zwykłym licealiście, który przez swoją miłość do kotów został przeniesiony do specjalnego akademika, w którym mieszkają sami geniusze wśród różnych dziedzin. Tak się jednak śmiesznie składa, że ta urocza gromadka nie jest choćby w jednym stopniu zwyczajna. O niee, wręcz przeciwnie! Są to najbardziej zakręcone i niezrównoważone postaci, jakie nasz Sorata miał (nie)przyjemność poznać. I właśnie tu tkwi poważny mankament pomieszkiwania w Sakurasou. Bowiem Soracie tęskno do normalności – normalnych poranków, normalnych znajomych i tak dalej. Dlatego też ciężko pracuje nad możliwością wyrwania się z tego wariatkowa. Jednak pewnego słonecznego dnia, gdy kwiaty wiśni traciły swe płatki, tworząc scenerię jak ze snu, Kanda został poproszony o przywiezienie z dworca pewnej dziewczyny, która od tamtej pory będzie mieszkać w Sakurasou. Któż to taki? Panie i Panowie poznajcie Mashiro Shiinę – nieodpowiedzialną, kompletnie niesamodzielną nastolatkę, trzymającą swoje uczucia na srogiej wodzy, acz obdarzoną talentami plastycznymi godnymi Da Vinci'ego. Przyjechała do Japonii, by zacząć rysować mangę oraz ją wydawać. Jak się można domyślić, z czasem Sorata i Mashiro zaczęli zbliżać się do siebie i darzyć coraz cieplejszymi uczuciami.
Ale walnęłam opis! Zabawne, że pisząc na telefonie opisy wychodzą mi znacznie lepiej, niż na komputerze (;-;). Ale! Cóż, okruchy życia są czasami ciężkim do przełknięcia gatunkiem. Zabierając się do oglądania musisz przygotować się na załamania nerwowe z powodu niepowodzeń, różne dziwne sytuacje itepe. Ja nie byłam przygotowana. Nie znaczy to jednak, że seria mnie nie urzekła. Bo urzekła. Teraz jak na to patrzę, mogli od samego początku władować w Mashiro trochę więcej uczuć, a nie wystawić ją z kamienną twarzą godną terminatora. To trochę psuło przyjemność oglądania, ale nie narzekam. Jakżebym mogła ugodzić jakimś nieodpowiednim słowem swoje pierwsze anime? Ale serio – do Sakurasou czuję ogromny sentyment. BTW muszę w końcu odnowić tą serię, bo oglądałam ją dobre dwa lata temu, kiedy to było nadawane. Przydałoby się małe odświerzenie. Zwłaszcza, że zupełnie inaczej będzie mi się oglądało z tą wiedzą o Japonii jaką posiadam teraz, niż te dwa lata temu, gdy w tych sprawach byłam zielona jak trawniczek przed moim blokiem.
Łoo, rozpisałam się ciut za bardzo… do tego w większości są to głupoty… ale nieważne!
Shori Chan
Zacznijmy od tego, co mi się podobało i mnie urzekło:
*Wątek miłosny był świetny. Chikane, w której uczucie już na początku anime jest dostatecznie rozwinięte, doskonale dopełnia się z Himeko. Obie są swoimi przeciwieństwami i takie pary uwielbiam najbardziej.
*Dramatyzm. Ostatnio mam fazę na wyciskacze łez i ogólnie takie poważniejsze anime (co u mnie jest rzadkością, bo normalnie preferuję jakieś lekkie komedyjki romantyczne). Tak więc ogólny klimat serii bardzo mi w tym kontekście odpowiadał.
*Dzięki Bogom, bohaterki nie są jakimiś super‑ekstra‑mega Kapłankami niezwyciężonymi, tylko zdobywają swoje umiejętności po jakimś czasie, a i nawet wtedy nie wszystko im wychodzi.
A teraz rzeczy, które najchętniej pierdyknęłabym do kosza:
*Souma. Ten facet tak bardzo – bardzo – mnie wkurzał. Ogólnie, cała ta koncepcja z trójkątem miłosnym wydaje mi się kompletnie niepotrzebna. Cały czas miałam tylko wrażenie, że Souma włazi buciorami pomiędzy dziewczyny. Poza tym był on głównym powodem kliknij: ukryte dla któtego Chikane przeszła na ciemną stronę mocy, więc nienawidzę go podwójnie. No bo, kurdee! To jest Shoujo‑ai! Po co tam komu chłopak?!
*Grafika. Ogólna kreska bardzo dobra, lecz kiedy obraz się oddalał, postacie się jakoś dziwacznie zniekształcały. To samo było z oczami. Jedno oko patrzyło w lewo, a drugie w prawo. To troszku przerażające.
Openingu nie pochwalę, ale nie był też zły. Ot, przeciętniak.
A teraz gwóźdź programu! Zakończenie! Zakończenie, przy którym wylewałam łzy razem z Himeko. Ono… po prostu było smutne. kliknij: ukryte Po tym wszystkim, po tych wyznaniach, pocałunkach Chikane i tak musiała odejść; i tak zginęła. To właśnie zabolało mnie najbardziej. Nie wiem, po co w ogóle ukrywam ten tekst, bo i tak każdy ciekawski tu zajrzy i (jeśli jest jeszcze przed seansem) zepsuje sobie wszystko.
Cóż mogę jeszcze powiedzieć? Policzki mam nadal mokre, a psychikę nadszarpniętą (ale to mój normalny stan, więc się nie przejmujmy ^^). Polecam gorąco amatorom Shoujo‑ai!