Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 3/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,00

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 152
Średnia: 5,79
σ=2,29

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Ysengrinn)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Slayers Evolution-R

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • スレイヤーズ EVOLUTION-R
Postaci: Magowie/czarownice; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

A ja łudziłam się, że po Revolution ktoś łaskawie zaniecha kończenia historii. Ależ bym się rozczarowała!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Piąty sezon Slayers. Piąty. Niedługo będzie z tego ładna telenowela. Poprzedni sezon pozostawił niedosyt w postaci braku zakończenia. Nic się nie wyjaśniło, nawet troszeczkę, nawet tyci­‑tyci… Nietrudno więc było zgadnąć, że problemy Pokoty będą się ciągnąć przez następną serię. I stało się. Pisząc o Evolution­‑R, trudno nie wspominać o Revolution, dlatego będę często je ze sobą zestawiać. Nawet tytuł mają zbieżny do punktu na osi. Podtytuły Slayers zawsze były równie zaskakujące, co niemające żadnego sensu, więc nawet mi nie przyszło do głowy, by szukać tutaj jakiejś ewolucji. Ewolucja, a dokładnie rewolucja, była już w czwartym sezonie, gdzie zmieniono kreskę, którą tak lubiłam w Slayers. Kanciaste mordki były dość przedpotopowe, ale na swój sposób urocze, teraz natomiast wydały mi się co najmniej rozlane. I mają zdecydowanie zbyt wystające podbródki, że już nie wspomnę o szerokości różnych elementów twarzy. Evolution­‑R dalej sobie w ten sposób pogrywa, więc grafika jak dla mnie spada w coraz niższe otchłanie piekielne.

Korzystając z tego, że weszłam już w tematy techniczne, ponarzekam jeszcze trochę na animację i zakończę wątek o estetyce. Owszem, trudno było nie zauważyć w poprzednich seriach, że oszczędzanie na animacji i Slayers to jakby jedność. Ale coś, co uchodzi płazem starym produkcjom, w nowych jest po prostu haniebne. Zdarzały się całe sceny, w których poruszały się tylko usta postaci, która akurat przemawiała (bo inaczej niektórych patetycznych monologów nazwać nie można – jakby kolejna cecha Slayersów). Cała reszta kadru tworzyła nieruchome tło dla głosu. Żeby jeszcze o czymś ciekawym wtedy rozmawiali… No, ale dość już chyba narzekania na talent plastyczny twórców. Slayers i tak zwykle nadrabiało innymi rzeczami.

Jak już wspomniałam, Evolution­‑R jest dalszym ciągiem Revolution i nieznajomość tamtego sezonu może być pewnym utrudnieniem dla oglądających ten. Historia zaczyna się tam, gdzie uprzednio ją urwano, czyli hasłem tygodnia jest: „Szukamy dzbana!”. Gdzie? A któż to wie. Szukamy i już, i to w składzie chwilowo niezmienionym. Ach, wracają wspomnienia dawnych, wspólnych przygód…

Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, więc może wtrącę jeszcze coś o openingu. Pomijając fakt, że to prawdopodobnie jedna z najgorszych piosenek, jakie miała okazję nagrać Megumi Hayashibara, czarę goryczy przelała animacja. Gdy już przestałam zżymać się na okropną kreskę, dotarło do mnie, że zaserwowano mi parę tak zwanych odgrzewanych kotletów. Oto w openingu radośnie podrygują wszyscy czterej wielcy i źli, którzy buszowali po poprzednich seriach. Strasznie mnie to zirytowało, gdyż wiedziałam już z pewnego źródła, że w Evolution­‑R na pewno się wszyscy nie pojawią (przynajmniej nie fizycznie, bo wzmianki o prawie wszystkich istnieją i mają się dobrze). Ukłuła mnie wtedy tęsknota za dawnymi seriami – mam wrażenie, że Slayers cierpiało ostatnio na brak dobrze skomponowanych paskudników. Nagle władanie światem, tudzież rozwalanie go, przestało być takim pożądanym towarem. A wszystko i tak skończyło się na tym, że odgrzano chyba najstarszy kotlet. Najwidoczniej twórcy uznali, że nie wymyślą nikogo odpowiednio strasznego i podebrali pomysł ze starszych sezonów. Z jednej strony to dobrze, bo wszyscy na tym zyskali, z drugiej jednak świadczy o tym, że podrobienie przedpotopowego uroku Slayers wymaga więcej talentu. Najwidoczniej ciężar ten był dla twórców zbyt duży, ale grunt, że ktoś się w porę zorientował i zamówił TIR­‑a.

Wróćmy jednak do tematów z kategorii audio. Ending jest nieco lepszy od openingu, ale mam wrażenie, że tylko w takim zestawieniu. Z szacunku i sentymentu dla wokalistki i tak słuchałam sobie co jakiś czas obydwu, ale nie powiem, by to było wyjątkowo przyjemne uczucie. Ot takie tam sobie. Niby nie najgorsze, ale… Nawet paskudne Revolution mogło poszczycić się ładniejszymi melodyjkami. Grupka seiyuu pozostała niezmienna, ale osobiście nigdy ich jakąś specjalną sympatią nie darzyłam. Zwłaszcza głos Gourry'ego zdaje się ostatnio opitalać – mogłabym przysiąc, że nie ma już w nim tej głupkowatości, która zwykła być. A jeśli chodzi o Hayashibarę, to zawsze raczej lubiłam entuzjazm w jej głosie, niż samą barwę – nie mogę słuchać tego jej półkrzyku na początku każdego odcinka, bo tracę do niej resztki sympatii. Wyszło to jak krzyk kota, który ma zaparcie.

Miałam cichutką nadzieję, że przynajmniej kulminacja akcji z poprzedniej serii wpłynie korzystnie na tę. A tu co? Gucio. Na pierwszy rzut puszczono kilka tak durnych „zapychaczy”, że kilka razy złapałam się za głowę z okrzykiem: „kto napisał ten scenariusz!?”. Wierzyć mi się nie chciało, że mogłaby to zrobić ta sama osoba, która odpowiadała za pierwsze trzy serie. Na samiutkim początku towarzyszą nam takie atrakcje, jak (nie)straszne istoty, które okazują się łamagami, pustogłowe twory żelazne i akcje pod tytułem „każdy może być bohaterem, nawet gdy nie ma narządu myślącego, a i wątpliwe jest, by miał go kiedykolwiek”. Wobec tego wszystkiego dyżurny gag z Revolution z Liną ganiającą za Pokotą jest niemalże mistrzostwem komedii… Och, proszę… Ucieszyło mnie natomiast, że Pokota z funkcji prawie­‑że­‑głównego bohatera spadł na poziom maskotki drużyny – wyjątkowo ohydnej. Nie lubię go i już.

Pokota wkurzał mnie od dawna i naprawdę nie spodziewałam się, że ktoś może go strącić z tego piedestału. A tu proszę, do drużyny dołączyło kolejne dziecko specjalnej troski, twierdzące, że nazywa się Nama – mające postać już wspomnianego tworu żelaznego, konkretnie: zbroi. Prawdopodobnie mam uczulenie na tak głupie istoty, do szału doprowadzał mnie też fakt, że nikt nie może sobie przypomnieć, czyj uroczy głosik ma to cudo. No cóż. Pochodzenie dziwadła i tak się nie wyjaśniło. Przez obecność takich bohaterów zaczęłam naprawdę tęsknić za Xellosem, a kiedy wreszcie się zjawił, gotowa byłam rzucić mu się na szyję i połamać gnaty w czułym uścisku (no tak, jemu nie ma co połamać…).

No dobrze, bohaterowie be, może chociaż humor się uratował?! Jak już rzekłam, jednym z najlepszych, najfajniejszych, najdowcipniejszych dowcipów z Revolution był berek, w którego namiętnie bawili się Lina i Pokota. Nie pamiętam już niestety żadnego zabawnego popisu z tamtej serii. Evolution­‑R zasługuje wobec nich tylko na uśmiech politowania i naprawdę go otrzymała, acz nie pamiętam już co mnie tak „rozbawiło”. Humor w pierwszych odcinkach balansuje na granicy czegoś, o czym nikt nie chce wspominać, bo to nawet nieładnie. Zwłaszcza trudno mi się śmiać, gdy pozornie zabawny odcinek jest wypchany po brzegi wzniosłymi sentencjami o ratowaniu świata. Czwarty odcinek to była orgia idiotyzmu (i nikt mi nie wmówi, że to spoiler) – miał chyba nabijać się z telenowelowych schematów, ale w praktyce wyszło to żałośnie. A kolejny odgrzany kotlet w postaci ryboludki (właściwie to chyba odgrzany filet…) tak mnie przybił, że miałam ochotę zaprzestać oglądania. W pewnych momentach miałam duże trudności z przypomnieniem sobie, co mnie tak bawiło w Slayers NEXT czy nawet TRY. A warto dodać, że NEXT zawsze oceniałam na 9 lub 10. Jak widać, dobra passa kiedyś się kończy, nawet dla dowcipów. Do tej pory zachodzę w głowę, czemu, do jasnej Anielki, ktoś zrobił te przeklęte wypełniacze. Z góry uprzedzam, że jeśli ktoś zdoła przez nie przebrnąć, może być z siebie dumny, bo dalej będzie lepiej. Dalsze wydarzenia nie są już prawie wcale zabawne, ale mają to, czego nie miało całe Revolution.

A co to takiego? Fabuła! Specjalnie zostawiłam sobie ten podpunkt na koniec, żeby nie mieszać dobrego słowa z koncertem życzeń. Byłaby to strata, bo jak wiadomo, informacje ze środka są zwykle pomijane przez podświadomość. Nie dajmy się jej zjeść! Ale tak na serio: jest aż za serio. Znaczy, odniosłam dziwne wrażenie, że przesadne udramatyzowanie pewnej sceny miało wynieść to skądinąd dość proste anime do rangi tasiemców, w których zabawa miesza się z dramatem (albo, co gorsza, melodramatem). Strasznie mnie to zniesmaczyło. Moment, gdy na ekranie zaczęło się wreszcie coś dziać, też nie był wysokich lotów, moim skromnym zdaniem był wręcz przesadzony, jakby twórcom chodziło głównie o poplątanie intrygi. Ale od pewnego momentu zaczyna się robić bardzo „slayersowato”. Wygląda na to, że twórcy znów sięgnęli po maszynę czasu i wreszcie przynieśli to, co w Slayersach zawsze kochałam, a pewnie nie tylko ja. Nareszcie, po tylu odcinkach gadania o bzdurach, bohaterowie stali się sobą i, co najważniejsze, można w końcu cieszyć się widokiem radosnej współpracy znanej od dawna fanom serialu. Jakby dla podkreślenia dawnej magii, w pewnym momencie użyto nawet bardzo starego openingu jako tła dla dobrze wykonanej roboty. Tak, wielka bitwa końcowa wreszcie przywróciła mi wiarę w to anime. Po chwilach zwątpienia powrócono do klasycznego schematu tej serii i chwała za to. Mało tego, poza wreszcie dobrze poprowadzoną fabułą wiele rzeczy, które od wieków były tajemnicą, zaczęło się wyjaśniać. To dodatkowo popchnęło historię do przodu. Zdradzenie czegokolwiek więcej jest zbędne: ci, którzy znają Slayers, nie będą mieli problemów z wyobrażeniem sobie, co może stać się za sekundę. Ci, którzy nigdy się z tym cyklem nie spotkali, i tak nie zaczną oglądać od ostatniej serii, więc szkoda psuć im przyjemność. Uchylając rąbka tajemnicy mogę tylko dodać, że przerwano ciąg psioczenia na niektórych „złych” bohaterów – subtelne podkreślenie człowieczeństwa miało tu naprawdę ciekawy wymiar, a efekt wpisać można jedynie pod kategorię umowną: „nastrój”.

Zabawne, ale gdy zaczynałam oglądać tę serię, byłam w paskudnym nastroju i modliłam się, by szybko ją skończyć i dokopać jej. No cóż, Slayers to Slayers, a starość nie radość – serial, który ma już tyle lat, nie musi być superświetny, bo ma już wierne grono fanów – z takiego założenia wyszłam. Przy Revolution byłam zdania, że krzywdę zrobili temu anime ci, którzy wyciągnęli je z otchłani ubiegłego wieku, bo wydawało się, że nie jest już tak zwinne i młode, by się popisywać przed widzami. A jednak odżyło i nie jestem pewna, co takiego mu podali, bo jeśli był to eliksir młodości, to czas go opatentować. Tak sobie podsumowując, stwierdzę ostatecznie, że sezon jest warty obejrzenia, zarówno przez tych, którzy zawiedli się na poprzednim, jak i przez tych, którym się on podobał. Fabuła szybująca na skrzydłach ducha dawnych lat naprawdę porusza i nawet popsuta kreska czy wyjątkowa głupota wypełniaczy nie potrafią tego zabić. Być może gdyby puszczono Revolution i Evolution­‑R jako jedną serię, ta pierwsza wypadłaby lepiej. Może. Teraz widzę, że rozcięcie tej historii było dobrym posunięciem: przynajmniej Evolution­‑R mogło zdobyć lepszą ocenę i w ostatecznym rozrachunku wypaść całkiem nieźle. Macie nadzieję na kolejny sezon? Ja mam.

Garcinda, 30 lipca 2009

Recenzje alternatywne

  • Ysengrinn - 18 lipca 2009
    Ocena: 2/10

    Po serii Revolution nikt chyba nie wiązał z jej kontynuacją wielkich nadziei… Jak się okazuje, całkowicie słusznie. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Hajime Kanzaka
Projekt: Naomi Miyata
Reżyser: Takashi Watanabe
Scenariusz: Jirou Takayama, Katsumi Hasegawa, Michiko Itou, Yasunori Yamada
Muzyka: Osamu Tezuka (kompozytor)

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Slayers Evolution-R na forum Kotatsu Nieoficjalny pl