Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 10/10
fabuła: 7/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 20 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,45

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 634
Średnia: 7,06
σ=1,81

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Free!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2013
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Free! - Iwatobi Swim Club
  • フリー!
Postaci: Uczniowie/studenci; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Ładni chłopcy od Kyoto Animation oraz historia o przyjaźni i miłości do pływania – tak, to działa!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wszystko zaczęło się wczesną wiosną 2013 roku. W sieci ukazała się krótka animacja o przydługim tytule, szerzej znana pod nadaną jej przez internautów nazwą The Swimming Anime. Trzydzieści jeden sekund prześlicznego graficznie męskiego fanserwisu ze studia Kyoto Animation. I świat oszalał. No, przynajmniej żeńska część świata. KyoAni i męski fanserwis?! Tak! I to jaki! Gdy poszła plota, że to reklama, a nie zwiastun, świat… to znaczy – jego ładniejsza połowa pogrążyła się w smutku. Zaczęto organizować petycje, cuda, niewidy, wianki i słodkie bułki… Fanów umięśnionych pływających młodzieńców czekała jednak niespodzianka – na sezon letni 2013 zapowiedziano Free! Iwatobi Swim Club, czyli jak najbardziej konkretne, namacalne, dwunastoodcinkowe anime. Wbrew pozorom zasługa internautów i ich petycji była żadna – anime nie da się zrobić w kilka miesięcy, pierwowzór Free!, czyli opowiadanie Koujiego Ouji High Speed! zostało wyróżnione już podczas drugiej edycji Kyoto Animation Award w 2011 roku, czyli w konkursie organizowanym przez studio w celu zdobycia nowych pomysłów na anime. Większości przyszłych fanek i fanów kwestia zasług nie spędzała jednak snu z powiek – podobnie było i z niżej podpisaną recenzentką. Zastanawiało mnie tylko jedno – biorąc pod uwagę bieżące trendy w twórczości KyoAni, zachodziłam w głowę, czym okaże się Free!: ślicznym jak jajko Fabergé, ale pustym jak wydmuszka anime o niczym czy też twórcy w studiu się szarpną i dadzą nam lekką, ale sensowną i przyjemną wakacyjną serię okraszoną męskim fanserwisem. Koniec końców okazało się, że martwiłam się na zapas.

Aby zacząć, musimy się cofnąć. Historia tak naprawdę rozpoczyna się w momencie, kiedy czwórka chłopców – Haruka, Makoto, Rin i Nagisa – należących do tego samego klubu pływackiego, postanawia wziąć udział w sztafecie pływackiej. Okazuje się, że jest to jedyna szansa, aby mogli razem wziąć udział w zawodach, jako że zaraz potem Rin wyjeżdża do Australii, aby zacząć trening mający zaprowadzić go na olimpijskie podium. Po tym wydarzeniu ścieżki naszych bohaterów rozchodzą się, aby ponownie zejść się w liceum – gdzie Nagisa upiera się, aby przywrócić do życia ich klub pływacki. Początkowo niechętne nastawienie do pomysłu Haruki zmienia się diametralnie, a obawy Makoto wzrastają, gdy na horyzoncie pojawia się stary przyjaciel, Rin, który nie wiadomo dlaczego po latach milczenia ma do chłopców jakieś straszliwe, bliżej nieokreślone wąty, a na dodatek, jako że uczęszcza do innej szkoły, słynącej ze swojego klubu pływackiego, ni z tego, ni z owego staje się rywalem. Aby założyć klub, potrzeba jednak czterech członków, a żeby ponownie wziąć udział w sztafecie – czterech PŁYWAJĄCYCH członków, więc z której strony by nie patrzeć, Nagisa, Haruka i Makoto to jakby za mało. A to dopiero pierwsze z piętrzących się przed naszymi uwielbiającymi wodę bohaterami problemów.

Tym, którzy po Free! spodziewali się czegoś w stylu Kuroko no Basket czy, sięgając do lamusa, Kapitana Tsubasy, gdzie zarówno zainteresowania bohaterów, jak i fabuła kręcą się tylko i wyłącznie wokół sportu, totalnie ignorując wszystko inne, a jeden mecz trwa przy dobrych wiatrach pięć odcinków, muszę przypomnieć – to Kyoto Animation. Czego jak czego, ale aktualnie po tym studiu nie spodziewałabym się anime czysto sportowego. W mojej opinii nie umniejsza to jednak w jakikolwiek sposób wartości serii – Free! w żadnym momencie nie udaje tego, czym nigdy nie miało zamiaru być, a rozsądny widz dostaje w zasadzie dokładnie to, czego się spodziewał. Czyli: męski fanserwis, sympatycznych bohaterów, piękną animację, trochę pływania, trenowania i zawodów, trochę towarzyskich czynności związanych z pływaniem, jak czyszczenie basenu czy kupowanie kostiumów kąpielowych, męski fanserwis, a także pewną dozę czystej rozrywki, jak na przykład udział w letnim święcie czy Noc W Opuszczonym Nadmorskim Hotelu – oraz męski fanserwis. Duży nacisk położono także na relacje między bohaterami, czasami zahaczające wręcz o nieco niepotrzebny dramatyzm (ale, jak powszechnie wiadomo, nastolatki lubią przesadzać), składający się z rozdrapywania starych ran, problemów z komunikacją międzyludzką, niespełnionych marzeń, traum z przeszłości oraz zwyczajnej zazdrości – dla równowagi pokazano jednak także siłę przyjaźni (w różnych odsłonach i aspektach, więc liczy się razy trzy) i wartość podążania za marzeniami własnymi, a nie czyimiś. Wszystko to daje jednak taki efekt, że oglądając anime przed napisaniem recenzji po raz drugi, bawiłam się równie dobrze i reagowałam na wydarzenia równie żywiołowo, jak podczas pierwszego seansu.

Postaci we Free! na pierwszy rzut oka wydają się schematyczne tak bardzo, że większość widzów założyło, iż można je określić już po obejrzeniu zapowiedzi i króciutkich, poświęconych osobno każdemu bohaterowi teaserów. Haruka Nanase – małomówny typ, określany zwykle przez Japończyków słówkiem cool, mającym w Japonii nieco inne znaczenie niż oryginalne, Makoto Tachibana – pogodny, opiekuńczy „chłopak z sąsiedztwa”, Nagisa Hazuki – hiperaktywna, irytująca shota, Rin Matsuoka – mający najwyraźniej jakieś poważne problemy z samym sobą archetyp rywala z wiecznym PMS­‑em, i nowy nabytek klubu, Rei Ryuugazaki – wzorowy megane, poważny, opanowany i sztywny niczym tyczka, której używa do skoków. Pomijając Rina, wszystkie powyższe opisy nie oddają obrazu całości, co więcej – wraz z kolejnymi odcinkami każda postać (nawet Rin) pracuje nad swoimi problemami i mimowolnie się zmienia, odkrywając przed widzami drugie dno swego charakteru. Haru, na przykład, okazuje się wcale nie tak zdystansowany do otaczających go osób, jak nam się na początku wydaje, wręcz przeciwnie – potrafi być zadziwiająco spostrzegawczy i wrażliwy na nastroje innych. Makoto, mój ulubieniec, pomimo tendencji do „tatusiowania” członkom klubu, ma też swoje słabe strony, głupsze momenty i całkiem poważne problemy, więc w rezultacie jest bardzo ludzki, ani trochę nie świętoszkowato nudny. W przypadku Rina trzeba przebić się przez kilka twardych skorup, żeby zobaczyć jego prawdziwe „ja”, bo niestety przez większość czasu szwenda się w anime tu i tam, pozując na aroganckiego, agresywnego dupka. Jednak odkrywając z każdym kolejnym odcinkiem czynniki, które wpłynęły na jego obecne zachowanie (głównie typowo japońskie parcie do bycia najlepszym oraz przerzucanie przez rodziców na dzieci własnych niespełnionych marzeń), możemy zrozumieć jego frustrację, a nawet mu współczuć i życzyć powrotu do bycia dawnym, radosnym, kochającym pływanie chłopaczkiem. Dwoma największymi niespodziankami anime są natomiast Nagisa i Rei – ten pierwszy okazał się nie być właściwie wcale irytujący, natura (tudzież twórcy) wyposażyli go za to w upór stada osłów i dobry zmysł organizacyjny. Osobowość Reia i jego zamiłowanie do piękna i motylków, wspomagane pewną dozą pedantyzmu i bezgranicznym zaufaniem w siłę teorii i logicznego myślenia powoduje opad szczęki, a czasem ból policzków od śmiechu.

Twórcom udało się też stworzyć niezwykle milutką i wypadającą naturalnie w tym przez dużą część czasu półnagim męskim gronie postać kobiecą – młodszą siostrę Rina, Gou. Wzbudza ona tym cieplejsze uczucia, że tak naprawdę jest… nami, fankami męskiego fanserwisu w 2D i niekoniecznie – patrząc na jej zachwyty bicepsami i tricepsami przedstawicieli płci męskiej czułam, jakbym patrzyła na samą siebie. Wśród całej galerii paradujących po Free! sympatycznych postaci (wliczając do niej także kapitana drużyny Rina – Mikoshibę, czy też byłego trenera chłopców, Sasabę) osobiście wyczułam tylko dwa zgrzyty: profesor Amakatę i Aiichiro Nitoriego. Co do nauczycielki, to sama w sobie wydaje się właściwie nieszkodliwa, ale jest niestety typowym pustogłowym „moéblobem” od KyoAni, tyle że starszym, i w głowie nie chce mi się pomieścić, jak ktoś o tak niepofałdowanej mózgownicy, potrafiący tylko powtarzać niczym papuga różne sentencje z klasyków literatury (ciekawa jestem, czy rozumiała chociaż, co mówi…), dostał prawo do nauczania dzieci i młodzieży. Z Nitorim problem jest taki, że to jemu dostała się rola irytującej shoty z gatunku „zauważ mnie, senpai!”. Jest to Mistrz Jednego Słowa, jako iż jego bytność na ekranie można określić jednym słowem: stalking (ewentualnie w najlepszym razie: namolność), a dialogi sprowadzają się zwykle do zawierającego jedno słowo okrzyku: „Senpai!”. Pomimo całej mojej niechęci muszę jednak przyznać, że pełni on dość istotną rolę: jego nieustanne zachwyty, chociaż wkurzające, podwyższają sfrustrowanemu Rinowi samoocenę oraz uświadamiają mu jedną rzecz – że może i ma cholerne problemy z samym sobą i wszystkimi innym, ale dla Nitoriego jest bohaterem i wzorem.

W tym miejscu muszę wtrącić kilka słów na temat stosunków między bohaterami i domniemanej „gejowatości” Free!. Pamiętam, że podobne zarzuty pojawiły się swego czasu przy okazji Kimi to Boku. Owszem, bohaterowie nie zachowują się jak osobniki, które w Polsce widzimy na podwórkach, ulicach i szkolnych korytarzach. Nie walą się po plecach, nie przeklinają niczym krasnoludzki grabarz, drąc ryja na cały tramwaj, i nie plują na chodniki. Nigdy nie byłam w Japonii i nie wiem, jak to ma się do rzeczywistych zachowań tamtejszych facetów, ale nie wydaje mi się, żeby takie nieco delikatniejsze (i całkowicie hetero) oblicze relacji męsko­‑męskich wzięło się z niczego. W każdym bądź razie za bezsensowne uważam mierzenie obcej kultury własną zaściankową miarą bądź też wciskanie chłopców w jakąś zmyśloną foremkę z pompatycznym napisem „Prawdziwy Mężczyzna” i narzekanie, że nie pasują. Jako przedstawicielka płci pięknej mogę tylko stwierdzić, iż dla każdej z nas pod tym terminem kryje się coś innego, dla mnie na przykład ideałem jest typ opiekuńczy, na którego zawsze można liczyć, o ciepłym uśmiechu i uwielbiający koty – czyli wypisz wymaluj Makoto, a nie na przykład taki kapitan drużyny Samezuka, skądinąd także sympatyczny. Przy okazji tego aspektu serii ponownie wypływa na wierzch sprawa studia, która w przypadku tego anime jest właściwie kluczowa – tak naprawdę chłopcy nie robią nic bardziej „gejowatego”, czego nie robiłyby dziewczęta w K­‑ON! czy Tamako Market. KyoAni po prostu nadal robi to, w czym jest dobre, zmieniło tylko płeć bohaterów (i bardzo dobrze, żeńskiej części widowni też należy się dobrze narysowany męski fanserwis, a nie tylko moébloby i moébloby…). To tyle w kwestii tego, co możemy zobaczyć w serii telewizyjnej. Z kolei to, co pokazuje fanom Kyoto Animation na oficjalnych grafikach, to zupełnie inna bajka, ale też mnie to nie dziwi. Patrząc na rumieńce na policzkach i piski fanek po seansie każdego odcinka, cały zarząd studia stwierdził pewnie: „To się sprzeda!”. I rozpoczęto produkcję towarów z serii „niecne podszczypywanie audytorium”. Obrazki, płyty – to towar. Jest popyt, jest i podaż. Te wszystkie graficzne cuda, które KyoAni prezentuje nam w swoich anime, za darmo się nie zrobią.

No właśnie, graficzne cuda. Zdecydowanie jest to najmocniejsza strona serii. Nie tylko dlatego, że anime jest po prostu śliczne i bardzo dopracowane graficznie, bohaterowie są ładniutcy, animacja niesamowicie płynna i ogólnie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Sposób przedstawienia wody i pływających w niej sylwetek, dokładność przedstawienia ruchu całego ciała aż po koniuszki palców, zachwycały mnie za każdym razem. Może i Kyoto Animation nie tworzy oszałamiających i złożonych fabuł, ale to nie znaczy, że nie przykłada się do tego, co wychodzi poza ramy ładnego opakowania zewnętrznego. Wystarczy wziąć pod uwagę dopasowanie tego, jak wyglądają postaci do stylów pływania, jakie reprezentują (pomijając fakt, że licealiści zazwyczaj nie są aż tak umięśnieni…). W oczywisty sposób wysoki Makoto, o długich i silnych ramionach, idealnie sprawdza się w stylu grzbietowym, bo pozwala mu to na pływanie o wiele szybsze, niż gdyby miał króciutkie łapki. Zupełnie odwrotnie sprawa ma się w przypadku Nagisy, którego niski wzrost i relatywnie krótkie kończyny umożliwiają szybszy ich obrót. Wyjaśnia się też sprawa, dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, żeby nauczyć Reia pływać stylem motylkowym, skoro wszystkie inne zawiodły – jest on bowiem uważany za najtrudniejszy i nikt nie oczekiwałby od początkującego pływaka opanowania akurat tego stylu. Przy okazji jest on uważany za najbardziej efektowny spośród czterech podstawowych stylów – idealnie więc będzie sprawdzał się w przypadku naszego estety.

Warstwa dźwiękowa Free! nie oszałamia, ale nie można też powiedzieć, że jest zrobiona byle jak. Przeciwnie, patrząc na listę utworów zgromadzoną na dwóch płytach da się zauważyć, że jest raczej rozbudowana. Melodii pojawiających się w anime jako tło wydarzeń słucha się przyjemnie, chociaż poza trzema wyjątkami nie zapadły mi jakoś szczególnie w pamięć, bo to zwyczajnie nie moje klimaty. Mam tu na myśli Agressive Groove, towarzyszące pierwszemu pojawieniu się Rina i tworzące nastrój „epickiego wejścia z mocnym uderzeniem”, oraz Brilliant Swim, które jak żaden inny utwór w całym soundtracku przypomina mi po prostu melodyjny śpiew wody. Trzeci wyjątek to oczywiście SPLASH FREE, pierwszy ending, śpiewany przez głównych seiyuu – bardzo rytmiczna melodia oraz niezwykle „fazowa” animacja jej towarzysząca sprawiły, że nie byłam zdolna przewinąć go ani razu po zakończonym seansie. Wykonywana przez zespół OLDCODEX piosenka Rage on, otwierająca każdy odcinek, nie wywarła już na mnie takiego wrażenia, chociaż jej też nie przewijałam, bo animacja była ładna i zawierała wiele bardziej lub mniej znaczących scenek. Anime posiada też drugi ending, EVER BLUE, pojawiający się w ostatnim odcinku, również śpiewany przez seiyuu, ale przypominający raczej rzewne coś wyte unisono pod koniec imprezy, kiedy wszyscy już są pijani w sztok, kochają cały świat i zbiera im się na wspominki.

Tak więc biorę na siebie tę odpowiedzialność i z całą stanowczością stwierdzam: polecam to anime, i to nie tylko paniom. Znam osobników płci męskiej, którym ta seria autentycznie się podobała – może też dlatego, iż nie czuli się zobowiązani do doszukiwania się dziury w całym i po prostu tak jak ja cieszyli się seansem, przedstawionymi w anime zabawnymi scenami, lekką, ale spójną fabułą, różnorodnymi bohaterami, niewymuszonym humorem i dopieszczoną grafiką i animacją. Nie będąc wcale ambitnym anime, Free! ma w sobie to coś, co powoduje, że mimo wszystko włącza się kolejny odcinek i ogląda aż do końca.

Easnadh, 25 marca 2014

Recenzje alternatywne

  • Altramertes - 12 października 2013
    Ocena: 6/10

    Grupa zniewieściałych chłopców i człowiek­‑rekin bawią się w pływanie, a wszystko to do rytmu dubstepu. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Animation DO, Kyoto Animation
Projekt: Futoshi Nishiya, Saiichi Akitake
Reżyser: Hiroko Utsumi
Scenariusz: Masahiro Yokotani
Muzyka: Tatsuya Katou