Anime
Oceny
Ocena recenzenta
9/10postaci: 7/10 | grafika: 8/10 |
fabuła: 6/10 | muzyka: 10/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Initial D: Final Stage
- 頭文字 Final Stage
Cztery ostatnie odcinki Initial D, w praktyce będące kontynuacją piątej części.
Recenzja / Opis
O Initial D Final Stage trudno pisać jako o osobnej serii, bo chociaż poszczególne części tej wyścigowej epopei były ze sobą bardzo powiązane, to mimo wszystko stanowiły osobne epizody, nadające się do indywidualnego oceniania. Tymczasem ostatnia to de facto cztery odcinki Fifth Stage, nieco wydłużone, ale technicznie absolutnie z nim tożsame. Przedstawiają finałowy wyścig, w którym w szranki stanęli Fujiwara i Shinji Inui, również kierujący Toyotą AE86, lecz z nadwoziem typu sedan. Chłopak, chociaż nie ma wielkiego doświadczenia w wyścigach, zna trasę na pamięć, podobnie jak Takumi wie wszystko o drogach na zboczach góry Akina. Ponadto również zasiadł za kółkiem, zanim jeszcze mógł legalnie wyrobić prawo jazdy. Jego niepowtarzalny, spokojny, wręcz turystyczny styl jazdy stanowi dla Takumiego nie lada zagwozdkę i barierę nie do przeskoczenia. Dlatego właśnie obrońcy prefektury Kanagawa wybrali Shinjiego na obrońcę ostatniego bastionu na drodze Projektu D ku podbiciu wszystkich nielegalnych tras wyścigowych w Japonii. W ostatniej części, oprócz emocjonującego, acz trochę dłużącego się wyścigu zakończonego spektakularnym finiszem, widz znajdzie rozwiązanie kilku wątków obyczajowych, stanowiących jednocześnie przypieczętowanie dotychczasowych perypetii niektórych bohaterów. Tu obyło się bez pompy, decyzje życiowe okazały się łatwe do przewidzenia, ale jednocześnie satysfakcjonujące. Czy trzeba chcieć czegoś więcej od finału?
W związku z powyższym uważam za stosowne podsumowanie Initial D jako całości. Od razu należy przyznać, że nie jest to łatwe – premierę pierwszego odcinka i emisję definitywnie ostatniego dzieli nieco ponad szesnaście lat, w biznesie, jakim jest anime, to szmat czasu, mało która franczyza dożywa w nim dekady, należy bowiem pamiętać, że nastolatkowie zasiadający w 1998 roku przed kineskopami telewizorów mieli okazję ujrzeć zakończenie wyścigowych perypetii Takumiego na nowoczesnych ekranach LCD, o ile oczywiście nie zdążyli przez ten czas o takim bohaterze zapomnieć, pochłonięci pracą i obowiązkami rodzinnymi. A jednak seria dobrnęła do końca, co świadczy o jej sile – że przez długi czas nie straciła na popularności, że dawni nicponie zbierający się wspólnie w celu ujrzenia nowego odcinka w miarę dorastania i pomimo wejścia w dorosłość wciąż czuli potrzebę obejrzenia nowych części, niekiedy w Initial D wciągając nawet swoje dzieci. Mogę tu bajdurzyć, ale czy taka wersja wydarzeń nie wydaje się najbardziej prawdopodobna? Gdyby nie, to jaki cel miałaby nowa filmowa trylogia o przygodach kierowcy Toyoty Trueno? Kto miałby iść do kina, jeśli nie rodzice z dziećmi? W mojej ocenie to właśnie dlatego Initial D przetrwało próbę czasu i nie uległo przy tym degradacji, co dzieje się bardzo często w świecie anime, wystarczy przyjrzeć się nowym odsłonom Dragon Balla czy Sailor Moon, które dawnym widzom nie mają właściwie niczego do zaoferowania, za to skutecznie potrafią stłamsić nostalgię. Z drugiej strony mamy jednak One Piece, którego popularność też nie słabnie i który również wychowuje pokolenia japońskich czytelników mangi. Śmiem stwierdzić, że te pozytywnie wyróżniające się tytuły mają pewną cechę wspólną – podejście autora do odbiorcy. Odbiorca bowiem zawsze wynagrodzi starania autora swoim zainteresowaniem, o ile oczywiście uzna je za właściwe.
Osobną kwestią jest uznanie, jakie Initial D zdobyło za granicą. Trudno się temu dziwić, bowiem motoryzacja to temat uniwersalny, łączący ludzi i pozwalający nawiązać nić porozumienia. Trochę idealizuję, ale samochód to samochód – nieważne, czy ma kierownicę po lewej, czy po prawej stronie, bowiem większość jego cech pozostaje niezmienna niezależnie od kontynentu. Akcja Initial D równie dobrze mogłaby się rozgrywać w USA lub w Europie (abstrahuję przy tym od dostępności aut z tzw. kategorii Japan Domestic Market poza Krajem Kwitnącej Wiśni). Uniwersalne okazały się nie tylko auta, ale też wątki obyczajowe i zmagania bohaterów z codziennym życiem, z którymi mogliby utożsamić się widzowie w każdym innym rozwiniętym kraju. Ponadto w serii nie sposób znaleźć hermetycznych, typowych dla anime zagrań i schematów, dzięki czemu okazała się przystępna również dla odbiorców niezaznajomionych z japońską animacją i jej dziwactwami. I wreszcie główny atut serialu – egzotyczne, często niedostępne dla przeciętnych zjadaczy chleba auta, z których wiele stanowi klasykę japońskiej motoryzacji. Jednocześnie, chociaż anime wiele uwagi poświęcało właśnie autom, nie bombardowało widza tajemną wiedzą z zakresu motoryzacji. Dzięki temu było przystępne dla różnych grup odbiorców, w niektórych wzbudzając zainteresowanie techniką samochodową. Można powiedzieć, że widz rozwijał się podobnie do głównego bohatera – od kompletnego laika, dla którego auto było jedynie koniecznym środkiem transportu, do pasjonata zainteresowanego szczegółami mechaniki pojazdowej i doskonalącym technikę jazdy. Niestety ta popularność ma też swoją cenę – wielu młodych kierowców, zafascynowanych wyczynami Takumiego, szturmowało rynek aut używanych w poszukiwaniu charakterystycznej Toyoty AE86, windując przez to cenę tego modelu do poziomu nieadekwatnego do jakości i osiągów. Cena ta później niewiele spadła, bowiem większość aut nie sprostało umiejętnościom początkujących mistrzów czterech kółek i skończyło przedwcześnie na szrotach. Taka bywa cena sławy.
Ostatecznie należy się cieszyć, że w czasie realizacji serialu nie zginął żaden z jego bohaterów, albo że dziwnym trafem policja nie zrobiła obławy na wyścigi, które przecież ogłaszano w internecie. Ponadto wraz z biegiem serii zniknęły znane z pierwszej części ekipy informujące kierowców, czy z naprzeciwka ktoś nadjeżdża. Można jednak uznać, że jednokrotne pokazanie tego wystarczyło i później ich działania stały się domyślne. Niewątpliwą wadą było zagarnięcie właściwie całości późniejszej fabuły przez Takumiego. Jego koledzy pokazywali swoje umiejętności tylko sporadycznie, a związane z nimi wątki obyczajowe również sprawiają wrażenie wciśniętych na siłę, przedwcześnie zakończonych, lub wręcz przeciwnie – nigdy nie domkniętych.
Initial D należy się wielki szacunek, jak już wyżej pisałem, mało który tytuł jest tak dobrze wspominany po latach i nie wynika to jedynie z nostalgii, która umiera w konfrontacji z rzeczywistością. Owszem, pierwsze części nie zachwycają wizualnie i według dzisiejszych standardów są archaiczne, ale to też pokazuje, jak anime ewoluowało przez ostatnie kilkanaście lat jako medium, jakie były oczekiwania odbiorców i podejście autorów niegdyś, a jakie mamy dzisiaj. W przypadku Initial D stosunek twórców do widzów pozostał niezmieniony i realizowali oni konsekwentnie idee pierwszej części. Obawiam się, że dzisiaj takie poświęcenie byłoby nie tyle niemożliwe, co nieopłacalne. Przez szesnaście lat japońska animacja nie tylko przeszła kilka rewolucji, jak chociażby cyfryzację procesu produkcji i ugruntowanie się obecnej ścieżki dystrybucji, ale też zmieniły się wymagania odbiorców. A może to zwyczajnie producenci wolą im ulegać, niż je kreować. Niemniej Initial D istnieje jakby w oderwaniu od tych problemów, stanowiąc klasę samo w sobie. Z tej perspektywy proszę też traktować oceny przy recenzji. Tak, to ołtarzyk i roszczę sobie prawo do zbudowania go.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Synergy Japan |
Autor: | Shuuichi Shigeno |
Projekt: | Hideaki Yokoi, Masaki Satou |
Reżyser: | Mitsuo Hashimoto |
Scenariusz: | Nobuaki Kishima |