x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Generalnie nie ma co się po tym anime spodziewać czegoś szczególnego – ot – taka sobie wariacja nt. dziwaka i jego lubej. Miałem się zabrać za mangę – niemniej to wszystko cierpi na syndrom nijakości – raz jest poważnie, by za chwilę napięcie opadało do poziomu wręcz sielanki. I prawdę mówiąc nie wiem co mam o tym myśleć – czy to jest po prostu defilada głupoty autorów, czy faktyczny zamysł. Tak więc z powodzeniem można powiedzieć, że potencjał niewykorzystany.
Pomijam absurdy fizjologiczne pokroju – kliknij: ukryte główny bohater został przebity na wylot, jego organy wewnętrzne pokiereszowane – tymczasem gość tak po prostu dochodzi do siebie po opiece ze strony pokojówek domu Rei.
Ciężko też coś więcej powiedzieć o oprawie audiowizualnej. Nie ma tragedii, postacie są ładnie narysowane, gra kolorów całkiem przyzwoita – ale to wszystko – jak na standardy technologiczne, w którym zrobiono Sankareę animacja mogła być o wiele lepsza. I to tym bardziej, że całość anime nie wydaje się iść w stronę jakiejś bardziej zaciętej akcji, a właśnie atmosfery i uroku całości.
Szczerze? Nie wiem komu mógłbym to polecić. Może po prostu amatorom niecodziennych podejść do sprawy zombie…
Poza tym sympatycznie to wszystko poprowadzili, fabularnie domknęli (oby nikomu nie strzeliło do głowy zrobić sequela – kliknij: ukryte ewentualnie ova dla tych, którzy wciąż są spragnieni informacji jak to się stało, że czerwonowłosa kosmitka wróciła na ziemię). Najważniejsze, że nic szczególnego człowieka już przy tym anime nie trzyma bo naprawdę nie ma nic gorszego niż stek niedopowiedzeń. Chociaż po prawdzie jako klon Onegai Teacher miło byłoby mi zobaczyć właśnie wspomnianą uzupełniającą ovę.
W sumie to warto to obejrzeć…
Re: ambiwalentnie
kliknij: ukryte 1. Zielnogo pojęcia nie mam jak to wyjaśnić. Można jedynie założyć, że kryje się za tym jakaś nieznana nam technologia.
2. Z gwiazdami po raz kolejny mamy do czynienia ze swego rodzaju dziwactwem i nieścisłością. Chociaż można to jeszcze usprawiedliwić faktem, że wysokie naświetlenie nieboskłonu wynikające ze światła dziennego zwiększa magnitudo „gwiazd” do takiego poziomu, że nie są one dostrzegalne gołym okiem. Normalnie – tu tak odwołując się do charakterystyki atmosfery – ona na Ziemi powoduje, że nie jesteśmy w stanie zobaczyć co jest poza nią. Po prostu atmosfera jako skupisko gazów jest na tyle gęsta, że – tak jak mówiłem, zwiększa magnitudo obserwowalnych obiektów. Tu tylko tyle mi przychodzi do głowy
3. Tu znów nie mam bladego pojęcia. Tak jak mówisz – magia – albo raczej fantazja autora.
4. Dałoby się to wyjaśnić jeśli by przyjąć, że naukowcy byli zabezpieczeni na wszelki wypadek i posiadali już jakieś struktury oraz narzędzia do ich transportu. Ale to tylko czysta teoria. No i nie jest też powiedziane ile czasu minęło od katastrofy do momentu początku wydarzeń w anime.
5. ??
6&7. W przypadku gdy na szali stawia się praktycznie całą cywilizację jednak zejście pod ziemię jako swego rodzaju pokuta jest realne – ale mało prawdopodobne. Jest w tym jakiś mechanizm socjologiczny, niemniej bardzo naciągany i mający miejsce tylko w ściśle określonych warunkach, które nie zostały w filmie doprecyzowane.
Warto też podkreślić, że jest to tylko film – i to tym bardziej o wydźwięku bardziej symbolicznym, filozoficznym niżeli naukowym. Tak więc można też się zastanowić, czy próba wyjaśniania mechaniki świata Sakasama no Patama przez pryzmat znanej nam mechaniki naszego świata jest w ogóle poprawna i możliwa.
Re: ambiwalentnie
kliknij: ukryte W sumie – jako, że sam się nad tym anime zastanawiam to… Podzielę się tymi rozważaniami w formie odpowiedzi na twoje pytania. Zatem do dzieła:
1. To „metalowe coś” jest prawdopodobnie swego rodzaju strefą, która najprawdopodobniej odgradza płaszcz ziemi od skorupy w której wydrążono tą ogromną przestrzeń dla Aigi. Dodatkowo, wychodzi na to, że stalowa konstrukcja symuluje nocne niebo oraz produkuje coś w rodzaju sztucznej atmosfery.
2. Nie jest widoczne przez atmosferę i chmury jakie ta konstrukcja wytwarza. Zauważ jak ogromne odległości pokonała dwójka bohaterów lecących wprost w stronę metalowego cholerstwa. Przy takich odległościach powietrze staje się na tyle gęste, że faktycznie może być ta konstrukcja niewidoczna.
3. Słońce nie jest prawdopodobnie Słońcem, ale płaszczem ziemi lub innym źródłem energii, które mogłoby przypominać, a raczej symulować to słoneczne. Zauważ, że gdy dwójka bohaterów była na tej konstrukcji Patema o wschodzie „Słońca” stwierdziła, że jest strasznie gorąco. To może sugerować, że faktycznie mamy do czynienia z jądrem ziemi i energią przez tą konstrukcję przetwarzaną. A niebieskie niebo – tak jak mówiłem, atmosfera.
4. Nie jest wyjaśnione co dokładnie zostało dotknięte tym „syndromem przeciwnej grawitacji”. Możliwe, że pokłady surowców w skorupie ziemskiej również ucierpiały.
5. Niewyjaśnione. Prawdopodobnie autor nie uwzględnił praw fizyki i podstawowych założeń konstrukcyjnych i architektonicznych. Albo ewentualnie coś tam jajogłowi zmajstrowali, a film o tym nie wspomina.
6 & 7. Wyjaśnione na końcu filmu. Zostali pod ziemią by opiekować się i doglądać tych, którzy zostali dotknięci odwróceniem grawitacji. Naukowców dotknęło poczucie winy za to co uczynili, więc skryli się pod ziemią. Z czasem zanikło poczucie opiekuńczości i wstydu, a narodziła się cywilizacja i społeczeństwo podziemne. Tutaj akurat jak najbardziej jest to wiarygodne łatwo to udowodnić czystą socjologią i antropologią.
Mam nadzieję, że pomogłem.
Opowieść jest bardziej symboliczna niż popularnonaukowa, więc już po 20‑30 minutach seansu przestałem zwracać uwagę na irracjonalne wręcz mechanizmy grawitacji jakie tam funkcjonują.
Marność nad marnościami
Co na plus? Może ewentualnie niektóre projekty postaci oraz pomysł z samym głównym bohaterem i jego talentem. Gdyby nie chora wręcz nawała ecchi oraz dzieciaczkowaty charakter samego bohatera – może by i to było zjadliwe. A tak R‑15 skończyło w moim mniemaniu jako rodzaj flaków z olejem jedzonych na trzeci dzień.
Nic specjalnego
Dla relaksu i odprężenia się seria idealna, ale nic poza tym.
Re: Szczerze, nie polecam
Oczywiście – to tylko anime, film jakich wiele – musieli jakoś wypełnić czas antenowy. Zresztą nie o realizm w THenK chodziło (chociaż ze względu na dużą ilość walk powietrznych mógłby być on na wyższym poziomie).
Re: Szczerze, nie polecam
Zresztą – o co mi chodzi – chcę zwrócić uwagę, że takie sprawy jak ostrzał w tym anime przybrały klasyczny filmowy charakter. Nie było tam charakterystycznej losowości, przypadkowości trafień. Ot takie sobie – nie mogą trafić i nie mogą, ale jak już trafią to oczywiście ze skutkiem spektakularnym i ostatecznym.
Re: Szczerze, nie polecam
Sprawa inna – przeto, że cenię sobie dobrze napisane relacje pomiędzy bohaterami – to tu jak zwykle będę miał na co psioczyć. Z jednej strony nie było tragedii – z drugiej – tradycyjnie jak na japońszczyznę przystało, z ekranu wylewa się niepotrzebny patos przemieszany z jakąś taką… sztuczną i wydumaną bohaterskością. Claire Cruz jako de facto młoda nastolatka ma do wyboru dwie opcje – odlecieć z ukochanym albo dać się ofiarować wrogowi w zamian za pokój z Islą. Wybiera oczywiście bohaterskie poświęcenie, bo przecież jako nastolatka jest na tyle wiarygodna i dojrzała emocjonalnie, że potrafi to zrobić. Ot i co mało wiarygodne. Zresztą to jest przypadłość już tak znana w anime, że zaczynam na to poważnie machać ręką.
Poza tym z grubsza nie mogę się do niczego szczególnego tu przyczepić bo jak na shounena i tak to anime odstaje od przeciętności. Co nie zmienia faktu, że rację 100% Ci przyznać muszę. Twórcy totalnie pogwałcili jakąkolwiek wiarygodność. Zresztą te samoloty latają tam tak jakby przeciążeń nie było.
Ale do rzeczy. Trzeci sezon to z grubsza taki miszmasz najlepszych, najbardziej emocjonujących momentów z jedynki i dwójki. Ma się poczucie, że autorzy wreszcie wiedzieli w co chcą pójść i w to też poszli. Tak więc finalna wersja Shany jest w miarę spójna i nie ma dziur fabularnych pomiędzy poszczególnymi odcinkami. Oczywiście wciąż jest tam kilka nieścisłości uniwersum świata Shany, niemniej – da się to przełknąć. Co ważne na znaczeniu wreszcie zyskał Sakai Yuji. Wcześniej postać jak dla mnie mocno nijaka, matowa – teraz stał się bardziej wyrazisty, szorstki – niemniej wciąż jak dla mnie rażącym jest jego wręcz naiwny utopijny sposób rozumowania i pragnienie uszczęśliwiania wszystkich. Ale nie mieszam się – taki był zamysł autorów – tak mają. Chociaż wciąż nie sposób oprzeć mi się stwierdzeniu, że Sakai Yuji z niewyraźnego i nijakiego gościa, stał się idealistą‑dziwakiem.
Oprawa dźwiękowa i graficzna – tu chyba wiele mówić nie trzeba. Wszystko piękne, ładne, świeci się i błyszczy, nie trąci kiczem czy jakąś koślawością. I o to chodzi.
Oczywiście komuś może nie przypaść do gustu naprawdę zawrotne tempo akcji, dużo wydarzeń i ogólna intensyfikacja przekazywanej treści. Brakuje też poprzedniego klimatu Shany. Nie ma tego poczucia z pierwszego sezonu, gdzie prawda o świecie jest faktycznie czymś niezwykłym, a samo uniwersum bardzo tajemnicze. Tutaj na porządku dziennym jest ostra jatka, bitwy i masowe, walne starcia pomiędzy Flame Haze, a armią Tomogar. Tak więc nie jest to już można rzecz ta sama Shana, z którą mieliśmy do czynienia szczególnie w pierwszym sezonie. Na co by tu jeszcze ponarzekać – a no tak – może na to, że niektóre postacie drugoplanowe mają bardziej naturalne i wyraziste wątki romantyczne, a niżeli główni bohaterowie. Już nawet pomiędzy Sydonay'em, a Hecate zdaje się czuć większy rodzaj ciepła, a niżeli Sakai'em i Shaną – gdzie ma miejsce jakieś takie dziwne, wręcz wymuszone w moim odczuciu – „Będę z tobą na zawsze”.
Tak drogą podsumowania – czy warto to oglądać? Tak. Zdecydowanie tak. Trzecia część Shany jest naprawdę dobra, niemniej jeśli oczekujesz klimatu z poprzednich serii – zawiedziesz się – to zupełnie inna, bardziej dynamiczna Ognistooka Shana. 7/10 jak mniemam to w miarę rozsądna ocena.
Przeciętniak
Graficznie też nie sposób się przyczepić. Niby niektóre kadry i widoki są zbyt toporne i nienaturalnie powyciągane, to warto potraktować to jako indywidualny styl Ao no Exorcist. To samo w kwestii dźwiękowej – miejscami odnoszę wrażenie przesadnej pompatyczności aż do poziomu kiczu. Aczkolwiek można i na to przymknąć oko bowiem nie szczególnie owa wada razi.
Jak komuś przypadła do gustu seria TV i ma ochotę na nieco cieplejsze wydanie Ao no Exorcist – to ten przeciętny mimo wszystko film kinowy jest wart obejrzenia. Ot tak sobie – nawet dla chwili rozrywki.
6/10 – bo nie było tragedii, ale fajerwerków też nie uświadczyłem.
Zasadniczo rzecz biorąc to nie jest to złe anime, nie trąci jakąs wybitną głupotą czy pospolicie kiepskim wykonaniem. To po prostu przeciętna, średnia seria – wraz z do bólu wręcz oklepanym zakończeniem. Ma swoje wady, ma kilka zalet – jak chociażby przystępność i lekkość w odbiorze.
Oglądać? Szczerze – jak kto chce – jeśli masz ochotę na odskocznię w postaci średniego jakościowo i fabularnie romansu – to oglądaj – w innym wypadku, jeśli po głowie chodzą ci klasyki poważnego kina japońskiej animacji – omijaj to szerokim łukiem, zawiedziesz się, to nie jest poważna seria, a prędzej taka, która w małym stopniu chce pretendować do takiej.
6/10 – to chyba zasłużona ocena. Mniej dać nie mogę, ze względu na w miarę wiarygodne wykonanie, a więcej… cóż… zabrakło tego przysłowiowego miodu.
Re: Mieszane uczucia
A tak poza pesymizmem – jako lżejsza seria – Log Horizon w sumie nie był najgorszy. Chyba, że kojarzysz jakieś inne serie z ostatnich sezonów, które są warte uwagi…
Z opóźnieniem ale...
Słusznie recenzent zauważył, że niektórym może nie przypaść do gustu rezygnacja z humorystycznych treści na rzecz poważniejszych. Natomiast ja odczułem wyraźne zaniedbanie ukazywania relacji pomiędzy Chidori, a Sagarą. Ale to tylko moje standardowe narzekanie.
Re: Mieszane uczucia
W każdym razie – na dobrą sprawę twórcy anime mogliby czasami oszczędzić starszej widowni niedojrzałych zachowań bohaterów. Czasami naprawdę człowiek ma ochotę od tego odetchnąć i obejrzeć coś pokroju „Usagi Drop” czy „Monster”. Gdzie wręcz dobitna realność świata jest atutem.
Z resztą ja do pewnego stopnia te infantylne zachowania akceptuję – tak było z Toradora (chociaż tam to to jeszcze jest wyważone), tak było z… dajmy na to klasykiem pokroju Oh My Goddess. Niemniej to są klasyki, którym można to wybaczyć ze względu na nietuzinkowe postaci, fabułę i ogólną atmosferę jaką dana seria tworzy. Tylko, że Steins;Gate jest stosunkowo nową produkcją i nie ma wyrobionego respektu w dziedzinie bycia klasykiem.
Poza tym, odnoszę wrażenie, że od pewnego czasu w anime króluje wręcz tendencja do przypodobania się możliwie każdej widowni. Weźmy to sobie na przykładzie filmu kinowego S;G – przepakowanie treściowe, tu trochę filozofii, tu trochę popularno‑naukowego bełkotu o liniach czasoprzestrzeni i atraktorach, na boku nieszczęsny wątek romantyczny, i przy okazji jeszcze złośliwe poczucie humoru Rintarou – czyt. kliknij: ukryte „Christiiina!”
Także jak dla mnie – coś się dzieje z rynkiem anime, bowiem ma on tendencję do infantylizacji treści pomieszanej ze skrajną komercjalizacją treści pod kątem oglądalności. W sumie to chyba ostatnio jeśli dobrze pamiętam Psycho‑Pass odbiegło koncepcją od schematu współczesnego anime.
No… Ależ sobie mogłem popsioczyć, aż mi lżej się zrobiło.
Re: Mieszane uczucia
To są sporadyczne przypadki bardziej poważnych serii lub filmów kinowych albo mang (pokroju chociażby Ai‑Ren), w których postaci zachowują się naturalnie jak czynią to przeciętni ludzie. W innych sytuacjach to jest niekiedy żałosna wręcz mieszanina błota i gówna, w której dwójka zakochanych nie jest zdolna wyjść poza fazę spacerków, kawy i herbatki. I też nie mówię tu o wprowadzeniu elementów stricte erotycznych – seksualnych – nie. Idzie tu raczej o uświadomienie widza, że dwójka ludzi, która mówi sobie, że rzekomo się kocha dawała temu jakiś sensowny wyraz w postaci czynów, a nie obmierzłych już sytuacji, w których nie wiedzieć czemu facet na widok kobitki się od tak czerwieni.
Przełknę takie wyjątki jak Full Metal Panic, gdzie Sagara autentycznie jest kompletnie aspołecznym gościem. Ale tutaj – w przypadku chociażby Rintarou gdzie facet w zasadzie w miarę normalnie żyje… Nie. To jest mniej lub bardziej jakieś dowartościowywanie nieudaczników, a nie tworzenie w miarę sensownej serii anime.
Przebrnąłem...
W ogóle… wiecie co, ja odniosłem takie wrażenie, że ilość absurdu w kilku miejscach była na poziomie dorównującym miejscami takiemu klasykowi jak „Proces” Franza Kafki. Tam było to wszystko bardzo podobne, czyli szara rzeczywistość, która jednak była kompletnie świrnięta. I to samo tutaj. Rzeczywistość w krzywym zwierciadle, jak w jakimś złym śnie.
Tak więc… jeżeli komuś odpowiada szurnięte anime z mimo wszystko ciekawym pomysłem to… warto oberzjeć. Tym bardziej, że seria jest kompletna i ukończona zgodnie z mangą, więc nie będzie tam żadnych niedomówień jak to było w przypadku Elfen Lied, gdzie trzeba było doczytać resztę w mandze.
Re: Niet...
Niet...
Zapewne to tylko moja bzdurna teoria, ale wygląda to wszystko tak, jakby niektórzy twórcy tych serii anime leczyli sobie własne kompleksy nieudacznictwa życiowego robiąc tego typu „dzieła”.
Jest nieźle
Do czego mogę się przyczepić to tylko do powtarzalności. Wyjątkowi fabularnie są tylko główny bohater i jego koleżanka Claire. Reszta jest mocno schematyczna, od siostrzyczki, po nieco pulchnego maniaka lotnictwa i ogólno pojętej mechaniki, a na kujonie i ponuraku kończąc. Jednakże są to tylko drobne uszczerbki, które nijak mają się do ogółu, który jest po prostu dobry i warty obejrzenia. W sumie, oklepany jest też wątek romantyczny, niemniej… kto by się tym przejmował jeśli kryje się to wszystko w cieniu przemyślanej fabuły, niezłej kreski i sympatycznych postaci.
Re: Rzeź...
Krótkie i...