x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: niespełna 3 minuty piękna...
Re: niespełna 3 minuty piękna...
Mądrość nie jest tylko jedna? Mądrość jest zawsze jednym i tym samym bowiem wynika z drogi życia. Mądrym nie można zostać, ani tym bardziej jakoś jej nabyć. Mądrym człowiek staje się… całe życie. To proces. A proces (aktualizacja) zawsze ma charakter jednolity i uniwersalny dla każdego bytu z danego gatunku. A ponieważ byt jakim jest człowiek jest gatunkowo tym samym, więc automatycznie przylega do nas zawsze taka sama istota przypadłości procesu stawania się kimś mądrym. Różnice są tylko jakościowe na miarę dobra jakie może posiąść dana jednostka.
Re: niespełna 3 minuty piękna...
Nie nazwałem Favaro idiotą, ale pożytecznym i dobrym idiotą, to jest znacząca różnica. Oznacza to, że powagą i mądrością nie grzeszy niemniej jest po prostu dobrym człowiekiem, więc wymusza to na nim konkretne zachowania – nawet jeśli u podstaw swojego zachowania jest błaznem.
Re: niespełna 3 minuty piękna...
A Favaro jest po prostu pożytecznym i dobrym, ale idiotą.
Re: niespełna 3 minuty piękna...
Re: niespełna 3 minuty piękna...
Ale nic. Japończycy tak mają, że pewne niedoróbki i dziwactwa maskują raczej niezbyt wyszukaną filozofią… a właściwie filozoficznym bełkotem.
Natomiast nie zaprzeczę, że kompletnie załamał mnie główny bohater. Litości. I nie chodzi o chędożone rude afro (swoją drogą i tak wygląda to idiotycznie, ale mniejsza). Problem polega na tym, że Favaro to klasyczny przykład głuptaka, który nie wiedzieć dlaczego w odpowiednich sytuacjach potrafi być mądry i w miarę ogarnięty. Typ postrzelonego pajaca, który mimo swojego wieku ni krzty nie potrafi się opanować.
Ale już zostawmy to. Anime jako sama przygodówka jest… znośne, jeden odcinek tygodniowo można obejrzeć z lekkim przymróżeniem oka na pewne denerwujące elementy.
Na Iscandar i z powrotem... mhm...?
Dobrze, dobrze… A teraz zejdźmy na ziemię. Coś jest nie tak, już na początku ocena? Tak! Yamato było tym rodzajem twórczości, że od początku czułem, iż się w tej serii mogę i powinienem zakochać. A jest w czym, oj jest w czym.
Uchuu Senkan Yamato jest po prostu… inne, a przede wszystkim nad wyraz proste. To był chyba główny powód dlaczego każdy odcinek oglądałem z wyjątkowym zaciekawieniem. Nie czułem tam jakiegoś sztucznego przekombinowania, przerostu formy nad treścią – czy wszelkiego innego, a niepotrzebnego marudzenia. Była zaprezentowana konkretna historia, konkretni i ciekawi bohaterowie… i to zdało egzamin.
BSY2199 chwytał za serducho kiedy trzeba (a skoro taki kamień jak ja to mówi to znakiem tego można się wzruszyć), nie pozwalał oderwać wzroku od spektakularnych bitew, a przede wszystkim był pozbawiony skazy współczesnej wszechogarniającej głupoty i chaosu.
Nie będę rzecz jasna wymieniał wszystkich zalet… zbyt dużo czasu bym na to poświęcił i prawdopodobnie nikt by tego i tak nie przeczytał… W każdym razie – bez pardonu daję 10/10 za wyśmienity remake równie dobrej space opery.
W sumie… To jest jedno z tych niewielu anime przy których uśmiechałem się z powodu bijącego odeń swoistego „ciepła”.
I cóż ja będę się nad tym rozwodził? Po prostu to anime trzeba obejrzeć, z czystym sumieniem 9/10 za ukazanie kwintesencji sensu bycia rodzicem – matką.
Re: No...no...
No...no...
Specjalnie nie będę dotykał mangi i poczekam na koniec tej serii. Co będzie dalej… – zobaczymy!
Niestety. Tak się kończy próba połączenia komedii, okruchów życia wraz z romansem. Nie starcza miejsca na wiele innych rzeczy. BwMK wyszłoby na dobre gdyby raczyło się zdecydować w którą stronę chce iść – stricte komedii – czy nieco poważniejszego romansu o dojrzewaniu i problemach emocjonalnych młodych ludzi. A tak wyszło 12 odcinków, których trzyma się powiedzenie – „Do wszystkiego, do niczego”.
I jak zwykle – klasyczna przypadłość tej maści anime – drugoplanowi bohaterowie są bardziej charakterystyczni od pierwszoplanowych. Miejscami jako widz bardziej od powodzenia miłosnego Usy i młodej Kawai czekałem na epizod w bardziej dojrzałym wydaniu o relacjach postaci drugoplanowych.
Tak czy inaczej – miejscami nudno, miejscami śmiesznie, a czasami raczej… żenująco. Uroku klasycznych serii pokroju Onegai Teacher to to nie miało.
"Gacie i Pończochy z Garterbeltem"
Przyczepię się wyłącznie do tego przez co nie byłem zdolny przebić się przez to „cudeńko”. Konwencja + bohaterowie. Zacznę od tych drugich. Doprawdy, że też autor ze wszystkich typów bohaterek wpadł pomysł by wybrać przygłupią blondynę‑nimfomankę oraz leniwą fankę subkultury gotyckiej. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że to na tym bazuje humor serii. Toteż ani dająca na lewo i prawo blondyna, ani skarbeczek w pończoszkach nie przyprawiają o jakieś szczególnie pozytywne emocje. Reszta bohaterów sprawia wrażenie nijakich lub blednących w cieniu zidiocenia pierwszej i leniwości drugiej „anielicy”.
Sprawa konwencji – cóż tu dużo owijać w bawełnę – zieje schematycznym amerykanizmem, który jest ciężki do przetrawienia.
Ujmę to więc tak – „Gacie i Pończochy z Garterbeltem” to jest zdaje się jedna z tych serii, którą można albo polubić, albo zrazić się po kilku epizodach. Ja zdążyłem się zrazić licząc na przynajmniej inną konwencję.
<komentarz do recenzji>
W każdym razie – konwencja, którą rozpoczęło Onegai Teacher jest bardzo sympatyczna i lekka w odbiorze – nie wiem jak to wygląda z oglądalnością Ano Natsu de Matteru w Japonii, tak więc cóż… poczekamy zobaczymy. Choć kokosów się nie spodziewam.
Sympatyczne cudeńko...
Po prawdzie – nie bardzo jest co o Koitabi napisać. Projekty postaci są urokliwe, choć miejscami nieco uproszczone, ścieżka dźwiękowa wpasowana w atmosferę okruchów życia. Ograniczę się więc do lapidarnego wystawienia oceny – 7/10 – za niezwykle pozytywną „zwyczajność”.
Ale tak już żarty na bok – ja prawdę mówiąc mam wrażenie jakbym oglądał gameplay z visual novelki. I biorąc pod uwagę, że to anime było zdaje się nań stworzone to cóż…
Możliwe, że to tylko moje marudzenie i upierdliwość, ale po prostu czuję się lekko zdezorientowany.
Ciekawa rzecz...
Co jedno trzeba tej historii przyznać to pewnego rodzaju… „baśniowy” charakter.
Nie widzę sensu jakiegoś dłuższego rozpisywania się – moi poprzednicy resztę uczynili za mnie. Co zaś się tyczy moich prywatnych uwag, to Katanagatari otrzymałoby 7/10 gdyby nie zakończenie godne największych dramatów świata literatury i kinematografii.
Dla mnie osobiście – seria unikatowa pod każdym względem. Zabawna w sytuacjach kiedy się tego oczekuje, urocza i urzekająca w relacjach bohaterów, a dobitna i zaskakująca w tych miejscach, w których najmniej się tego można spodziewać.
To jest krótko ujmując – jedna z tych serii, które pod żadnym względem na nic się nie silą. Tam po prostu są konkretne elementy, które celnością swego istnienia są równie precyzyjne co i Kyotouryuu głównego bohatera.
10/10 – inaczej nie mogę.
Re: Pierwsze wrażenie
Bohaterowie… są tak nijacy, przeciętni, denni, że… Ah! Sam nie wiem. Poczekam niechaj wyjdą wszystkie odcinki. Bo póki co nie mam ochoty w ciemno oglądać czegoś co to 15 minutach seansu pierwszego odcinka przyprawia mnie o prawie że krwawienie oczu.
Jedno ale...
Niechże mi ktoś wyjawi – czy poziom anime z sezonu na sezon spada? Czy to po prostu ja jestem przesadną marudą i mam zbyt wygórowane wymagania?
W sumie to to też całkiem sympatyczna odpowiedź na bardzo proste pytanie – „Żyć w szczęściu doskonałego kłamstwa?” czy raczej – „Cierpieć i nauczyć się funkcjonować w bolesnej prawdzie?”.
Dobre anime bo krótkie anime – tak. Tu wyjątkowo muszę to powiedzieć. Opowieść jest bardziej symboliczna niż fabularna, więc jej okrojony charakter tylko wychodzi na dobre.
Nie widzę sensu rozpisywania się nt. tego anime. Wystarczy jak mniemam tu fakt, że Babskie Romanse Nozakiego po prostu… mają bawić, bawią – i o to de facto tu chodzi.
kliknij: ukryte Chociaż! Prawdę mówiąc czekałem, aż Nozaki pocałuje którąkolwiek z niewiast dla celów inspiracji w tworzeniu mangi… Niemniej autor zachował w miarę przyzwoity humor i nie uczynił z głównego bohatera durnia, ale… ekhm… powiedzmy, że bardzo oddanego pasjonata.
Ale! Skoro obejrzałem i jakimś sposobem pomimo iż jest to shoujo – to anime zdaje się całkiem mi się spodobało to cóż… Powiedzmy sobie tak – Soredomo Sekai wa Usukushi jest taką ciepłą i sympatyczną, miejscami nieco melodramatyczną historyjką. Dość mocno przypomina takie dobroduszne bajkowe opowieści w których miłość zawsze zwycięża. Czy to dobrze, że mamy do czynienia tutaj z czymś takim? Sam nie wiem. Ciężko określić. Co natomiast istotne to to, że całość epatuje taką specyficzną… jakby to ująć – klarownością uczuć bohaterów. Nie czuć tam jakiegoś zakłamania czy degrengolady moralnej postaci – dość wyidealizowany świat, aż wręcz nierealny względem obrzydliwości tego realnego. Może to i dobrze? Taka odskocznia jest naprawdę miła.
Na co by tu ponarzekać. Schematyczność… w niektórych momentach irytujący główny bohater – Livius… Plus miejscami nierealnie naiwna Nike. Graficznie zdecydowanie można było się bardziej postarać – niektóre tła oraz obiekty są przesadnie uproszczone. Bardziej bogata szata artystyczna nadałaby temu anime jakiś rodzaj… „czegoś więcej” – niżeli tylko miłą historyjkę miłości dwójki z pozoru niepasujących do siebie ludzi.
Zasłużone 7/10. PS> – ocenę podbija ścieżka dźwiękowa.
Co jest więc tak właściwie wyjątkowe z Sakurasou no pet na kanojo? Zdaje się, że właśnie ukazanie zwyczajnej codzienności w sposób stricte…„niezwyczajny”. Możliwe, że końcówka była pod względem emocji bohaterów zbyt przerysowana… A może to tylko moja apatia i wrodzony flegmatyzm? W każdym razie 7/10 – i to z czystym sumieniem. Po prostu dobre anime, które w wolnych chwilach można obejrzeć. Szalom robaczki.