x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
O związkach mażeńskich słów kilka...
Podobał mi się ten odcinek – spokojny, nastrojowy, kameralny – ale jednocześnie dość hermetyczny: bez podstawowej wiedzy odnośnie związków małżeńskich w tamtej epoce, zachowania i słowa bohaterów mogą się wydać dość dziwaczne… a więc po kolei:
Kobiety (szlachetnie urodzone) całe swe życie spędzały w czterech ścianach domostw, bacznie strzeżone przed oczami mężczyzn. Codzienną monotonię rozpraszały przede wszystkim jednak poprzez czytanie, przepisywanie i tworzenie opowieści i wierszy, kształcąc w sobie zdolności przyciągające ówczesnych mężczyzn: wyrafinowany smak i styl. Kobiety na zazwyczaj nie były wyedukowane w tym, co stanowiło domenę mężczyzn: piśmiennictwie chińskim, na ogół też nie posługiwały się importowanymi z kontynentu znakami, a utworzoną od nich kaną – pismem sylabicznym, przy pomocy którego utrwalano m.in. japońskie wiersze waka (czyli to, co zawiera Hyakunin Isshu). Na początku odcinka padła informacja, że Ki no Tsurayuki napisał dziennik podając się za kobietę – powodem nie był transseksualizm, a fakt, że napisał Tosa nikki właśnie po japońsku i kaną, co nie przystawało wykształconemu w języku chińskim arystokracie… A wracając jeszcze do kobiet: mimo skarg Yoshiko na dyskryminację jej płci, w okresie Heian akurat panie cieszyły się jeszcze prawami, które później na wiele wieków utraciły – m.in. prawem do dziedziczenia (po matce) i posiadania własnego majątku.
Nocne odwiedziny były typowym w tamtych czasach sposobem zawierania małżeństw. Cały proces odbywał się na ogół następująco: ponieważ kobiety pozostawały w ukryciu, młodzi arystokraci oczywiście wyprawiali się je podglądać – nie, nie w kąpieli, tylko przez płot, gdy akurat przechadzały się po grodzie lub werandzie. Jeśli po ewentualnych oględzinach wciąż byli zainteresowani, wysyłali list z wierszem – na który z kolei ona mogła odpowiedzieć lub nie, jak jej się spodobało. Jeśli odpowiedziała, on mógł (lub nie) ją odwiedzić, ale tylko w nocy i „sekretnie” (czyli wszyscy wiedzieli, co się święci, ale ze względu na obyczaj udawali ślepych i głuchych – w tradycyjnym japońskim domu naprawdę trudno o prywatność) – uciekał zaś przed świtem, by powróciwszy do domu wysłać posłańca z listem (znów wiersz). Jeśli odwiedzał wybrankę przez trzy noce z rzędu, za ostatnim razem zostawał aż do świtu, po raz pierwszy witany był przez rodziców dziewczyny, odprawiana też była krótka ceremonia zaślubin, po czym… nie zmieniało się zgoła nic – on nadal mieszkał u siebie (lub z główną żoną), ona u rodziców, tyle że teraz mógł ją odwiedzać kiedy tylko chciał. Właśnie takie „czekanie” miała na myśli Yoshiko – nie to codzienne na męża z obiadkiem, lecz conocne wyglądanie czy tego akurat wieczoru raczy się do niej pokwapić i rozwiać na chwilę monotonię szaro upływających dni… jeśli była to żona poboczna, jego nie pojawienie się przez trzy lata oznaczało po prostu rozwód.
Deszcz tradycyjnie powstrzymywał od nocnych odwiedzin, które w trakcie ulewy były z przyczyn tak zwyczajowych, jak i praktycznych zaniechiwane… lub nie – przybycie podczas deszczu stanowiło dowód najwyższego poświęcenia i miłości, w literaturze zaś roi się od obrazów przemoczonych bohaterskich arystokratów – takie to były czasy, że o heroizmie nie świadczyła niedźwiedzia skóra i szramy na piersi, a mokre rękawy szat…
Re: Nie jestem nigdy w stanie...
„Ultrakatolickie” powiadasz… niech będzie, ale skoro ten cały „zachód” to Europa, a Chrześcijaństwo to też jak najbardziej tradycja europejska, to czerpiąc z doktryny katolickiej Japończycy bynajmniej nie popełniają niekonsekwencji – znacznie większą bezmyślnością byłoby umieszczenie w sztafażu religijnym myśli oświeceniowej czy ateistycznej. W katolicyzmie samobójstwo jest grzechem i zostaje potraktowane jako grzech w filmie po trosze chrześcijaństwem inspirowanym – w czym więc problem? (Poza tym, że zapewne nie zgadza się to z Twoimi poglądami…)
Co do samsary – prawdę mówiąc, nie widzę tu wielkiej sprzeczności z myślą buddyjską. Samobójstwo Makoto nie było w żadnym wypadku wyzbyciem się przywiązania do tego świata, wręcz przeciwnie, ostrym buntem i negacją przeciwko temu, co odbiegało od jego wyobrażeń. Bohater nie był pozbawiony pragnień doczesnych – wręcz przeciwnie, jak najbardziej przywiązany był do życia (takiego, jakim je sobie wyobrażał). Trzymając się doktryny zenistycznej, droga ku oświeceniu wiedzie poprzez pozbycie się złudzeń, uświadomienie sobie świata jakim jest w istocie i akceptację, za którą dopiero przychodzi prawdziwe miłosierdzie. Spójrzmy teraz na Makoto: pozbywa się złudzeń i uświadamia sobie, jaki w istocie jest świat, jednak nie akceptuje go – zamiast tego ucieka w samobójstwo, czyli pierwotną nieświadomość nienarodzonego, odległą od nirwany jak to tylko możliwe (w filmie zostaje to przedstawione jako perspektywa całkowitej anihilacji). W tym momencie otrzymuje szansę dokończenia procesu: wraca, ponownie uświadamia sobie jaki jest świat, jednak tym razem – po krótkotrwałym buncie – zaczyna akceptować fakt, że ludzie są, jacy są. I dopiero w tym momencie gotów jest przebaczyć matce czy Hiroce, nawet na swój sposób, choć w drobnym zakresie, pomóc im. Jak dla mnie jest to niemal modelowa ilustracja procesu prowadzącego do oświecenia, tak jak rozumiane jest ono w zen i prawdziwej wolności…
Re: czerwony
Re: czerwony
Re: czerwony
43 to liczba poematów miłosnych zawartych w Hyakunin Isshu – już w pierwszym epizodzie mieliśmy dwie historie, więc raczej nie będzie 43 odcinków, chyba że kilka opowiastek będzie dłuższych – osobiście przypuszczam, że zamkną całość w dwudziestu sześciu epizodach.
To jest pewnie spowodowane inspiracją zaczerpniętą z ówczesnego malarstwa – emaki, choć w sumie tam też nie było wyraźnego konturu…
Swoją drogą, zaniechali odwzorowywania ideałów urody z epoki: mężczyzna – okrągły jak księżyc z bródką, kobieta: o oczach jak kreseczki i nosie jak haczyk. ;p
Cesarz Yozei
Zastanawiałam się, jak to jest z prawdą historyczną w tym anime i poszperałam trochę na temat cesarza Yozei'a – jak się okazuje, seria zdecydowanie wybieliła jego obraz… Cesarz rzeczywiście miał gwałtowny charakter, jednak zdaje się, iż nie poprzestawał na karmieniu żabami węży, dla rozrywki zabijał także ludzi (wg niektórych wersji był częściowo obłąkany) – w anime zostało to przedstawione trochę tak, jakby jego zachowania stanowiły jedynie pretekst do zmuszenia do abdykacji, jednak jeśli nawet istotnie tak było, pretekst był naprawdę dobry. Nie można zapominać o specyfice okresu: w epoce Heian nie było jeszcze „samurajów” ani właściwej im etyki siły, ówczesne społeczeństwo – a właściwie dwór i arystokracja – składało się z poetów, dla których najwyższymi cnotami moralnymi była wrażliwość i empatia. Dodatkowo, cesarz był najwyższym kapłanem religii shinto i jako taki, raczej nie powinien przeciwstawiać podstawowemu dla tego wierzenia, bardzo silnemu tabu krwi…
Jeszcze w nawiązaniu do abdykacji – to nie był przypadek odosobniony: od czasów Yozei'a istotną władzę w państwie sprawowali tzw. sesshu (regenci) i kanpaku (kanclerze) – pierwszy władał zamiast małoletniego cesarza, drugi w zastępstwie dorosłego (tu pierwszym przykładem był następca Yozei'a, Koko). W odsuwaniu cesarzy od władzy już wtedy wyspecjalizował się ród Fujiwara (z niego to pochodziła matka naszego bohatera), którego kolejni członkowie obejmowali urzędy sesshu i kanpaku, dla dodatkowego zaciśnienia więzów swatając cesarzy z własnymi córkami, skłaniając ich do abdykacji na rzecz małoletnich synów – pół‑Fujiwarów – i tak w kółko przez stulecia.
Wracając do Yozei'a – w anime jest dość istotne przekłamanie – Sadaakira ponoć, mimo swego okrucieństwa, rozmiłowany był w poezji, urządzał także liczne spotkania poetyckie, tak że wiersz ułożony przez niego dla Yasuko (Suishi – inne czytanie tego imienia) nie był aż takim wyjątkiem, choć rzeczywiście jako jedyny się zachował do czasów współczesnych.
To w sumie tyle, jeśli chodzi o moje uwagi, a zainteresowanych zgłębianiem tematu odsyłam do:
Zbiór z Ogura – po jednym wierszy od stu poetów, tłum. Anna Zalewska
Ivan Morris, Świat księcia Promienistego (świetna książka o epoce Heian, szczerze polecam)
wikipedia
Po 2 odcinku.
Jinrui.. jest niewątpliwie szalone, zarazem jednak niepokojąco celnie oddaje rzeczywistość. Stanowiący zagadkę etap pośredni między kurą a potrawką z drobiu, produkty „identyczne z naturalnymi” (czyt. ani identyczne, ani naturalne), bajki dla dzieci nafaszerowane przemocą… seria dotyka tych i innych codziennych absurdów współczesnego świata, z lekkością poruszając się między uroczą bajką a makabreską, nieodmiennie zaś bawiąc widza. A więc: zwariowana komedia? Tak, jak najbardziej. Aż włos się jeży na głowie…
Ale to ciekawe, swoją drogą. Rozumiem, że „tranwestyta/ transseksualista” to osobnik fizycznie będący kobietą, a uważający się za mężczyznę, zaś „tranwestytka/transseksualistka” to fizycznie mężczyzna uznający siebie za kobietę? Prawdę mówiąc, przed przeczytaniem Twojego wyjaśnienia z założenia uznawałam, że jest na odwrót. Hm, zastanawiam się tylko, na ile wynika to z prawidłowego użycia języka polskiego, a na ile wymuszone zostało właśnie przez aktywistów, co by zmienić sposób postrzegania…
A co do „pojechania”, to… hm, tak już jest, że ludzie pozbawieni elementarnej kultury szkodzą przede wszystkim sobie.
A tak serio, przyznaję się bez bicia, że nie interesuję się tym tematem, mylę „tranwestycyzm” z „transseksualizmem” i popełniam inne zbrodnia przeciw ludzkości – ale wiem jedno: w języku polskim wyraz „tranwestyta” jest rodzaju męskiego (a przynajmniej nie zdarzyło mi się dotąd słyszeć tego słowa odmienionego wg rodzaju żeńskiego). Tak że niestety, nie zamierzam zmieniać zasad gramatyki tylko ze względu na poprawność polityczną ^^'
Re: Zespół zgrany ;P
hmm… to może tak: kliknij: ukryte Ricchan tak naprawdę nigdy nie zapomniała o Senie – im bliżej była z Kaoru, tym silniej czuła, że to jednak był błąd. Sen to dostrzega i znika, nie z powodu siostry, ale dlatego, że dostrzega uczucia Ricchan a nie chce stracić tego, co dla niego najważniejsze (przyjaźni Kaoru) – już woli zaszyć się w górach i zostać księdzem. Po zniknięciu Sena Ricchan załamuje się psychicznie, zrywa z Kaoru i rozpaczliwie poszukuje prawdziwej miłości – a gdy dowiaduje się, że Sen jest już poza jej zasięgiem, z rozpaczy ścina włosy i czyni śluby, że odtąd będzie się ubierać jak najgorzej, tak, by już żaden mężczyzna na nią nie spojrzał. Mijają jednak lata, a ona wciąż nie może zapomnieć swej wielkiej miłości, widzi Sena we snach i na jawie – w końcu nie może już tego znieść, starannie piecze ciasto i jeszcze staranniej faszeruje je trucizną, by wraz z Senem popełnić shinju (podwójne samobójstwo), tak, aby w przyszłym życiu powrócili jako kochankowie… niestety, los bywa złośliwy: za ostatnim, kurczowym uśmiechem Ricchan kryje się myśl „do licha, przechytrzył mnie i skombinował lekarza!” ^^
Re: Zespół zgrany ;P
Co do Ricchan to nie do końca się zgadzam – tylko czemu miała kliknij: ukryte krótkie włosy i garsonkę? Wyszła za mąż? Zaczęła pracę? Skoro szła do kościoła, to wiedziała, że Sen został księdzem? Brakuje mi odpowiedzi… :<
Re: Zespół zgrany ;P
Re: Zespół zgrany ;P
ps.
To wcale nie jest takie oczywiste… Chrześcijaństwo nie odegrało tu roli większej niż ładnego, egzotycznego sztafażu ^^'
Re: Odcinek 11
(PS. Dlatego, że Ippiki zamiast na swój komentarz „odcinek 7” odpowiedział na mój ^^')
Re: Odcinek 11
No więc tak, pomijając rozwinięcie sytuacji, ze wszystkich możliwych Deus ex Machina wypadek jest najlepszy, bo i najbardziej prawdopodobny (wielkie trzęsienie ziemi raczej odpada ze względów historycznych, no i to nie te rejony Japonii – owszem, małe trzęsienia czasem są, ale zupełnie niegroźne).
A co do motorynki, czy też – skutera, to pojawił się on już wcześniej, w tym samym odcinku, gdy Sen i Kaoru mijają się na ulicy. Ale że nie kojarzę, by ten element uposażenia występował w poprzednich epizodach, w niczym to autorki (?) nie usprawiedliwia.
Re: Odcinek 11
Faktycznie, autorzy mają tak wspaniałe pomysły na ubarwienie akcji, że my o skromnej wyobraźni nawet stupek niegodneśmy całować… ^^
Natomiast, jeśli chodzi o wypadki, same w sobie nie są złe – wręcz przeciwnie, wypadki mają to do siebie, że zupełnie nieoczekiwanie wkraczają w ludzkie życie, uświadamiając, na jak wątłych podstawach budujemy swe plany na przyszłość. Tak że sam motyw nie był aż tak znowu naciągany, jednak kliknij: ukryte dołożenie do tego siostry (oczywiście, bez żadnej scenki jak to dosiadła się do Sena, co by było dhramatyczniej – musieli to wyjaśnić po fakcie, w sposób jak najmniej przekonujący) i dalsze pociągnięcie sytuacji przeniosło całość niebezpiecznie w rejony kiczu.
A jeśli chodzi o muzykę, to… zgodzę się, i to nawet bez śladu ironii. Pierwsza połowa odcinka bardzo mi się podobała, szczególnie „rozśpiewywanie się” Ritsuko. Słychać było, jak początkowa trema w jej głosie stopniowo znika, jak zaczyna łapać melodię i cieszyć się śpiewem, wspólnym tworzeniem muzyki, nawet jeśli nie ma się genialnego głosu. Naprawdę ładnie zostało to pokazane.
Re: Odcinek 11
Bo mnie się paradoksalnie podobało – Sakamichi przekroczyło taką granicę, za którą już straciłam wszelkie wymagania tudzież własne wyobrażenia i cieszę się serią, jaką jest. Mam nawet własną teorię, że kliknij: ukryte to Sachi właśnie prowadziła ten samochód z naprzeciwka, co by wiele wyjaśniało – skąd się tam wzięła, skąd jej poczucie winy, skąd poczucie winy Sena, skąd jego ucieczka, choć dziewczynce nic się nie stało… -.-'. Ale tak ogólnie to do doceniam ironię pomysłu: jak nie kijem go, to pałką, czyli kliknij: ukryte jak nie udało się wyrzucić Sena drzwiami, to trza go wypchnąć oknem.
Tak że, Draczeksie, San‑san san – przyznaję wam rację, Sakamichi to jakość sama w sobie, nie do porównania z innymi seriami, pionier i przecieracz szlaków.
Re: Odcinek 11
A z mojej strony – wystarczy cytat: „jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna” (copyright by Miłosz)
Re: Odcinek 10.
No i właśnie o to chodzi – nie doskonalą się, nie muszą, już tacy genialni są. A muzyczny sukces połączony z Happy Endem raczej jednak będzie (i tym razem zbiegnie się całe miasto posłuchać ^^')
Akurat wyprawa nad morze była – i był to jeden z lepszych odcinków, dobrze go wspominam. Właśnie doskonale pokazywał nawiązywanie się nici przyjaźni między młodymi ludźmi, może nie rozpieszczanymi przez los, jednak pełnymi chęci życia.
A właśnie ten fragment odcinka mi się podobał ^^ – jak napisałam w komentarzu wyżej, pozytywne wrażenie wyniesione z pierwszej połowy epizodu popsuła dopiero udramatyzowana końcówka.
A że przejaskrawiam… przejaskrawiam, nie będę się wypierać. Seria ogólnie mi się podoba, to jedynie boli, że tak marnują znacznie większy potencjał. Tylko i li.