Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Komentarze

hitsujin

  • Avatar
    A
    hitsujin 29.04.2012 23:26
    Co do opisu
    Komentarz do recenzji "Sakamichi no Apollon"
    Co do opisu – napisałam bodaj „na prowincjonalne Kyushu”, wyszło – „do prowincjonalnego miasta”. Nie chcę się czepiać, jestem po prostu ciekawa, skąd taka korekta?
    Z punktu widzenia Tokijczyka Kyushu to naprawdę prowincja (największe miasto, Fukuoka, ma „zaledwie” półtora miliona mieszkańców). Nie bez znaczenia pozostaje tu też kwestia dialektu – gwara z północnego Kyushu (taką posługują się bohaterowie) jest raczej trudno zrozumiała dla kogoś posługującego się tzw standardowym japońskim (to jakby Warszawiak znalazł się pośród górali), co stwarza dodatkową barierę. Dociekliwym proponuję wsłuchać się w kwestie Ritsuko – to, jak mówi do Nishimiego i jak zwraca się do Sentaro (dobrym przykładem jest też matka tego ostatniego). Może zwróci uwagę osłuchanych z japońskim słówko „ken”, często dodawane na zakończenie – odpowiada ono końcówkom „kedo” (ale) oraz „ne”, które słyszy się niemal w każdym anime.
    Choć w sumie rzeczywiście, znaczna większość zjadaczy anime pewnie po pierwsze takich szczegółów nie spostrzeże (bo niby jak?), a po drugie nie będzie to miało dla nich większego znaczenia, czy to Kyushu, czy gdziekolwiek indziej bądź… Tak że podaję to tylko jako ciekawostkę^^'.
  • Avatar
    A
    hitsujin 25.04.2012 10:55
    aisu tabetai...
    Komentarz do recenzji "Working'!!"
    „Sezon 2 jak sezon 1” można by napisać i na tym skończyć komentarz – a jednak nie skończę, bo takie zbywanie nieco krzywdzące dla serii jest. A więc, czy coś się zmieniło? niestety niewiele (i to również jest dla serii krzywdzące, jednak zależy już od wyższej instancji zwanej potocznie twórcami, nie ode mnie). Ale po kolei.

    Wagnaria (family­‑resu, tania restauracja jakich pełno w Japonii) wciąż działa (co może wydać się zdumiewające, zważywszy na to, iż właściciel poświęca się niemal wyłącznie poszukiwaniom zaginionej żony, szefowa zaś wyjadaniu zapasów z kuchni). Pracownicy również mają się dobrze – Takanashi wciąż uwielbia wszystko, co małe i słodkie, Taneshima jest mała i pogodna, Inami stanowiłaby wzór nieśmiałej dziewuszki o złotym sercu, gdyby nie traktowała każdego mężczyzny z pięści, Yachiyo wbrew pozorom (wiecznie wiszącej u pasa katanie), jest miła i opiekuńcza (szczególnie wobec szefowej, Kyoko) a zakochany w niej Sato cierpi męki duchowe przez kolejne dwanaście odcinków. Wystarczy do tego dodać niezdarną, leniwą i kapryśną „Yamadę” (będącą w trakcie ucieczki z domu) oraz tajemniczego knuja Somę (który wciąż wykazuje się złośliwością ku uciesze własnej i widzów), żeby mieć pełen przegląd znanych już postaci (może jeszcze należało by uwzględnić rodzinę Takanashiego, 3 egoistyczne starsze siostry i jedną młodszą, z pozoru bardzo miłą – choć obdarzoną wysokim wzrostem – 12­‑latkę, która z zadziwiającą łatwością owija sobie wszystkich wokół palca).

    Jeśli spojrzeć na powyższe zestawienie, można uznać, że postaci to typowe, pozbawione głębi komediowe wydmuszki – i po części jest to właściwe spostrzeżenie. Bohaterowie rzeczywiście dość łatwo dają się streścić w znanych kategoriach, nie mają też tzw. potencjału dramatycznego (czyli nijak nie udało by się ich umieścić w komediodramacie, takim jak Ristorante Paradiso, żeby dać nieco zbliżony przykład) – co nie zmienia faktu, że są zwyczajnie sympatyczni i bardzo dają się lubić, być może dlatego, że cała obsada obdarzona jest w większej ilości wadami, niż zaletami (może dziwnie to brzmi jako pochwała, ale fakt, że wszyscy – może poza Taneshimą – bohaterowie serii są w równym stopniu „stuknięci” dla mnie stanowił jeden z większych atutów Working'!). Niektórych może drażnić Takanashi ze swoją manią rzeczy małych i słodkich (przez samych bohaterów serii czasem myloną z pedofilią) – i rzeczywiście momentami gagi z udziałem tej jego cechy balansują na skraju strawności (z czego autorzy wychodzą raczej obronną ręką). Poza tym, w przeciwieństwie do typu „gamonia o złotym sercu”, potrafi zachowywać się stanowczo (szczególnie wobec niewydarzonej Yamady) i myśleć racjonalnie, ba, zdarza mu się nawet być przenikliwym (czasami). Ogólnie, gdybym miała oceniać postaci, dałabym im jakieś 8/10.

    O ile postaci są mocną stroną serii, o tyle fabuła, jak to często bywa w komediach skupiających się na gagach, leży. Leży, lecz trzeba przyznać, że nie kwiczy – mimo wszystko jakiś postęp jest, różne wątki zdradzają tendencję, że mogłyby się rozwinąć (zapewne w następnej serii, jeśli takowa będzie) – wskazuje na to choćby pojawienie się żony właściciela (z nieznanych przyczyn wędrującej kanałami) czy (w domyśle) brata Yamady. Poza tym, dla widza staje się jasne, iż Takanashiemu zależy na Inami (dla samego zainteresowanego niestety jasne to nie jest, co więcej, bojowo nastawione feministki powinny sobie znaleźć inne zajęcie na chwile, gdy nasz bohater uparcie porównuje dziewczynę do psa, a ich relacje do tresury). Największe szanse na postęp rokują relacje Sato – Yachiyo, niestety ku wielkiemu rozczarowaniu widza – w momencie, gdy już­‑już na wyciągnięcie ręki znajduje się moment przełomowy, wszystko wraca do status quo (i nie, nie jest to spojler, wręcz przeciwnie – życzliwe ostrzeżenie dla tych, którzy, jak ja, nie przepadają za przeciąganiem na siłę). Gdyby trzymać się ocen cyferkowych – fabuła 5/10.

    Jeśli chodzi o stronę techniczną: animacja może nie olśniewa – tła są na ogół puste, a miasto wyludnione – jednak postaci poruszają się płynnie i mają bogatą mimikę, często stanowiącą dodatkowy element komediowy (prawdę mówiąc mam słabość do „odwrotnie podkówkowych” uśmiechów w tej serii). Bohaterowie, nawet ci pojawiający się raz na kilka odcinków, są łatwo rozpoznawalni, co również należy uznać za plus. Na koniec informacja dla alergików (alergiczek?): fanserwis trzyma się w stanach umiarkowanych dolnych, dowcipów bieliźnianych brak. To tyle odnośnie grafiki, muzyka natomiast jest zdecydowanie dobra – świetnie dopasowuje się do poszczególnych scen, często współtworząc „poważny” klimat i tą drogą zapewniając dodatkowy element komediowy. Nie wiem, czy nadaje się do słuchania osobno – nie przypuszczam – jednak muzyka filmowa z samej definicji powstaje przede wszystkim na potrzeby filmu, ta w Working'! zaś dobrze wywiązuje się ze swojej roli.

    Przyznam się, że tuż po obejrzeniu wystawiłam tej serii ocenę 8/10, jednak po ochłonięciu zmniejszyłam ją na 7/10. Czy słusznie? Szczerze mówiąc, nie wiem. Mimo niektórych mankamentów, jak prostota konstrukcji postaci czy powolny rozwój relacji między nimi, podczas seansu bawiłam się naprawdę dobrze. Poza tym, jest w tej serii jeszcze coś, co mi się podobało – drobna scena, gdy Yamada, obserwując przypadkową matkę z dzieckiem, chwyta Somę za rękaw ze słowami „aisu tabetai” (mam ochotę na lody). Sama scenka nie jest oryginalna (ile to razy widzieliśmy samotnych bohaterów przyglądających się szczęśliwym rodzinom), jednak jej rozwinięcie, owo „aisu tabetai” (chyba przez dziecinną szczerość, brak udawania, że nic jej nie boli) na jeden krótki moment całkowicie zmienia sposób widzenia leniwej i niezdarnej Yamady, wiecznie domagającej się rozpieszczania i uwagi – przez chwilę jej „Yamado­‑o amayakashite kudasai” (proszę mnie porozpieszczać) nie brzmi już czysto komediowo. Zdaję sobie sprawę, że kilka takich scenek na całą serię to niewiele, jednak dla mnie właśnie takie drobiazgi silnie wpływają na odbiór całości.

    Na koniec, czy polecam? Tak – ale tym, którzy potrafią mocno zmrużyć oczy…
  • Avatar
    hitsujin 22.04.2012 23:25
    Re: Wsiadłam do ekspresu, nie przypuszczając, że aż do Nibylandii porwie mnie...
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    Ostatnia scena, tak? To jest kolejna zagadka i znowu wiąże się z jabłkiem… ciekawe jest to, że  kliknij: ukryte 

    Przepraszam, poszłam na łatwiznę i ukryłam cały komentarz;)

  • Avatar
    hitsujin 21.04.2012 23:28
    Re: Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    Kajam się i poprawiam (vide: komentarz poniżej), choć mam wrażenie, że to już musztarda po obiedzie… co do reszty można liczyć jedynie na łaskawą moderację.

  • Avatar
    hitsujin 21.04.2012 23:22
    Re: Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    O tak, wątek Tabukiego był bardzo dobrze poprowadzony, choć jedna scena nie do końca mi się podobała –  kliknij: ukryte .

    Wracając do zakończenia – muszę się przyznać, że nie mam serii na świeżo w pamięci i trochę już mi się pozacierało, kto i kiedy wsiadał do pociągu (z czego wniosek, że zakończenie nie zrobiło na mnie większego wrażenia, jest wiele scen, które pamiętam znacznie lepiej). Ale do rzeczy: napisałam, że Ringo nie miała z tym praktycznie związku, i podtrzymuję swoją opinię –  kliknij: ukryte  Tak mi się przynajmniej wydaje, i świadomość, że dzieci nie odpowiadają za zbrodnie swoich rodziców, nic tu nie pomaga. Po prostu już sam fakt, że jesteśmy z kimś blisko, implikuje poczucie odpowiedzialności – bo chyba to właśnie oznacza „nie być kimś obcym”, takie mam wrażenie. Jeśli odcinamy się od zbrodni tych, których kochamy, to już właściwie możemy od razu skreślić jakiekolwiek związki międzyludzkie…

    Dobrze, że przypomniałaś tamto jabłko, całkiem o nim zapomniałam^^'. Mam wrażenie, że wtedy po prostu przyjęli wspólny los, czyli – w pewnym sensie,  kliknij: ukryte 

    A, i jeszcze wracając do zapominania – masz rację, lepiej,  kliknij: ukryte prawdę mówiąc nie wiem. Tak piszę o tym „dorastaniu”, ale jak przychodzi co do czego, to po prostu nie wiem… i tu znowu odejdę od tematu, ale wybitny pisarz japoński, Natsume Soseki napisał kiedyś wspomnienie o kobiecie, która przyszła opowiedzieć mu o tragedii, jaka ją spotkała – samej tragedii nie opisał, stwierdził natomiast, co ową kobietę bolało najbardziej: że jej ranę ukoić może jedynie czas, ale jednocześnie ten sam czas nieuchronnie odbierze jej wyraziste wspomnienie o tym, co najbardziej kochała.
  • Avatar
    hitsujin 21.04.2012 20:36
    Re: Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    A, to ciekawa interpretacja, którą przytaczasz – nie słyszałam jej wcześniej Tak już zupełnie na marginesie, Erich Fromm w książce „Buddyzm zen i psychoanaliza” (wiem, tytuł odstrasza na kilometr^^') analizuje właśnie tę historię biblijną jako symboliczne narodzenie się jaźni z nieświadomego (wcześniejszego braku rozróżniania), a właściwie początek rodzenia się jaźni, bo koniec procesu przypada na osiągnięcie pełnej dojrzałości.

    Wracając do zakończenia Mawaru, mnie też było żal, że Ringo i Sho, nie dość, że się rozstali, to jeszcze ona całkowicie zapomniała o jego istnieniu. Z drugiej strony – jak już zauważyłaś, Ringo jest ostatecznie najczystszą i najniewinniejszą postacią, gdyby spotkał ją taki sam los, jak Momokę (a musiałby spotkać, gdyby Sho jej nie ocalił – w pewnym sensie to właśnie ona była w to wszystko wplątana mimo niemal całkowitego braku związku z całą sprawą, Sho jednak związek miał – Sanetoshi kontynuował bądź co bądź to, co zaczął wraz z jego rodzicami), to dopiero byłoby ponure zakończenie. Więc jak już ktoś miał zostać przy życiu, lepiej, że zostały Ringo i Himari, niż Kanba i Sho, dla nich byłoby to właśnie jak kara z owej bajki o trzech owcach – by była najboleśniejsza, odebrane zostałoby to, co kochali najbardziej. Choć z drugiej strony, takie zakończenie sprawia, że to tą niewinną Ringo spotkała ta najgorsza kara (gdyby pamiętała, jeszcze gorsza)... masz rację, tak czy siak jest źle^^'. Mam wrażenie jednak, że takie a nie inne zakończenie przekazywało jedno: tylko najwyższe poświęcenie – siebie i swojego życia – gwarantuje sukces w walce z losem…
    Dobrze chociaż, że Tabuki odnalazł własną ścieżkę w życiu bez takich poświęceń, przynajmniej ta dwójka została szczęśliwa.

    A co do Princess Tutu, to skończyłam oglądanie z jedną nadzieją, mianowicie – że Fakia jak najszybciej zacznie pisać następną powieść o Ahiru;)W tym wypadku bezwzględnie wymagam Happy Endu.
  • Avatar
    hitsujin 21.04.2012 08:52
    Re: Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    Jak dla mnie, wszystkie opinie mają równe prawa – i dlatego właśnie interpretowanie jest takie ciekawe^^. A związki rodzinne w Mawaru zasługują na osobną analizę…

    Co do zakończenia serii, to fakt, można sobie wyobrazić lepsze (nie koniecznie od razu Happy End, tutaj nie za bardzo nawet pasuje) – z drugiej strony, bracia zapłacili swoją cenę, a nadmiernie ich karanie (tak jak w historii o trzech owieczkach) byłoby przejawem właśnie owego japońskiego pesymizmu. Swoją drogą, może mój pogląd jest nieco heretycki, ale uważam, że jabłko z drzewa wiedzy dobrego i złego bezwzględnie zjeść należało. Bunt, robienie czegoś na opak jest nieodzownym elementem dorastania, w końcu – i nie jest to jedynie europejski sposób myślenia, ciekawe są relacje mistrzów zen o drodze prowadzącej do satori (oświecenie), na przykład:
    kiedyś myślałem, że góry są górami a rzeki rzekami; potem zacząłem zgłębiać nauki i zrozumiałem, że góry nie są górami, a rzeki nie są rzekami; teraz, gdy osiągnąłem oświecenie, wiem, że góry to góry, a rzeki to rzeki
    . Z pozoru jest to zupełnie bez sensu (ale tylko z pozoru, uwierz mi^^'), mówi jednak z grubsza o tym samym – o potrzebie przejścia drogi, która zawiera w sobie negację (zaprzeczenie status quo, niekoniecznie od razu bunt), by dojść do pełnego zrozumienia rzeczy (tu oświecenia). Na pierwszy rzut oka jest to zatoczenie koła, jednak mam wrażenie, że tego typu doświadczenie powinno przebiegać na kształt spirali (Tengen toppa gurren lagann się kłania…) – nie osiągnęłam ani oświecenia, ani nie zostałam świętą, więc nie wiem^^'.
    Mam wrażenie, że również zakończenie Mawaru, choć „nie takie, ni siakie”, jednak nie doprowadziło bohaterów do punktu wyjścia.

    Przepraszam, znów się rozpisałam. Snucie niepraktycznych dywagacji to mój konik i największa wada-.-'

    Z pozdrowieniami od fanki Princess Tutu
  • Avatar
    hitsujin 20.04.2012 23:07
    Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    jabłko kojarzone oczywiście z Ringo (choć, tak na marginesie, graficzne pokazanie go w openingu niesamowicie kojarzyło mi się z Death Notem)


    „Ringo” rzeczywiście stanowi tu smakowity kąsek dla poszukiwaczy interpretacji. Jabłko to przecież jeden z najbardziej podstawowych symboli biblijnych – no bo czymże innym jest jabłko z wspomnianego Death Note'a, w dodatku smakowicie pożerane przez, jakby nie było, demona, wiecznie śmiejącego się z ludzkiej głupoty i ambicji? Wydaje mi się, iż w Mawaru tak samo mamy do czynienia z pewną pokusą – tutaj chęcią przezwyciężenia losu (opowiastka o trzech owieczkach…), nawet nie własnego, a cudzego. Przeciwstawiając się śmierci Himari bracia jednocześnie przechodzą przez cienką granicę ograniczającą to, co ludzkie i tego, co należy do wymiaru ponad (boskiego?) – w pewnym sensie wszystkie postaci usiłują tę granicę przekroczyć, by móc decydować o życiu innych, z rodzicami głównych bohaterów i różowowłosym lekarzem (zapomniałam imienia…^^')na czele – co z kolei przywodzi na myśl zamach w tokijskim metrze (w końcu członkowie Aum Shinrikyo też mieli na celu dobro tych, których zabili…). Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że nawet bardziej niż o przeznaczeniu seria mówiła właśnie o owym przekraczaniu granic (bunt polega nie tylko na zanegowaniu własnego losu, ale i chęci naprawy całego społeczeństwa), jabłko zaś z jednej strony stanowiło symbol pokusy (by stać się kimś więcej niż człowiek, móc decydować o losie własnym i cudzym), a z drugiej – ostrzeżenie przed karą, nieuchronną ceną. Zawsze jest przecież jakiś demon, sarkastycznie śmiejący się z ludzkiej głupoty i ambicji (tutaj chyba można by umieścić w tej roli króliki…).

    Takie miałam wrażenia po seansie, przepraszam, że trochę to wszystko mętne… ale jak tak na to spojrzeć, Mawaru trochę przypomina Death Note'a, nie tylko pod względem jabłka(sama jestem zaskoczona takim wnioskiem).
  • Avatar
    A
    hitsujin 18.04.2012 15:04
    Piękny chaos + "Tsuki no mayu"
    Komentarz do recenzji "∀ Gundam"
    W Turn A szczególnie zachwyciło mnie jakieś 15 odcinków (gdzieś od 30 do 45) i ostatnie kilka minut serii. Wcześniej jest dobrze (raz lepiej, raz trochę gorzej, no ale to wiadomo przy tak długiej serii) – jednak po tym, jak  kliknij: ukryte  nadchodzi piękny chaos. Mamy bodajże pięć grup postaci, z których każda ma własne odrębne plany oraz cele i bynajmniej nie czeka z ich realizacją, aż inni zrobią swoje. Efekt? Absolutny brak przewidywalności. Wszystkie plany ulegają nieustannym modyfikacjom, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, spora część zamiarów spełza na niczym (wcale nie przez brak starań wykonawcy), płomienne i patetyczne wyznania już w następnym odcinku okazują się być nieaktualne, gdyż ktoś, gdzieś zrobił coś, przez co „paszcza wroga” stała się najbezpieczniejszym miejscem w uniwersum. Chyba w żadnej innej serii nie widziałam czegoś podobnego – dla przykładu, tak się złożyło, że w tym samym czasie oglądałam Durarara, ze znaczną szkodą dla tej ostatniej. Tam, mimo iż podobnie jednocześnie działa wielu bohaterów o różnych osobowościach i zamierzeniach, akcja układa się aż nazbyt po linii prostej, a co kto sobie zaplanuje na początku, to i wyjdzie mu pod koniec, a jedyny suspens polega na tym, że tych planów nie znamy… muszę przyznać, że Turn A oglądało się ciekawiej.

    No i na koniec – wisienka na torcie, ostatnie kilka minut serii, w przepiękny i nienachalny sposób, niemal bez słów ukazujące dalsze losy bodaj wszystkich istotnych bohaterów, na tle drugiego endingu, Tsuki no mayu  – jednej z najlepszych piosenek, jakie zdarzyło mi się słyszeć w anime (i nie tylko – sądząc po jednym z komentarzy poniżej, nie jestem w tej opinii odosobniona).
    Polecam!
  • Avatar
    hitsujin 7.04.2012 21:34
    Komentarz do recenzji "Danshi Koukousei no Nichijou"
    Hmm… dla mnie to właśnie pierwszy odcinek był najsłabszy, uśmiechnęłam się ledwie raz czy dwa, a i to półgębkiem. Pewnie zarzuciłabym serię, gdyby nie namowa brata – jednak z odcinka na odcinek coraz lepiej mi się oglądało, zwłaszcza fragmenty z radą szkolną (Motoharu!), dla mnie to one były zdecydowanie najlepsze (+ Hidenori, oczywiście). Za to co do scenek po endingu, pełna zgoda.