x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Kolejny przykład na to, że wszystko zależy od interpretacji... i poczucia humoru odbiorcy...
Meine Liebe. Seria odrzuciła mnie na początku gatunkiem (dobrowolnie i w pełni władz umysłowych nie dotykam niczego oznaczonego słowem „dramat”, ale po Meine Liebe chyba dokonam weryfikacji poglądów, bo seria ta pokazała, że dramat może być znacznie bardziej ciekawy i bogatszy w groteskę od komedii) oraz niemieckojęzyczną nazwą, bo niemieckiego nie znoszę namiętnie i konsekwentnie. Ale ! Po obejrzeniu serii ostatnia rzecz, która by mi przyszła do głowy to wrażenia związane z nazwami (pewnie kwestia praktyki… jak się już widziało te kilka serii z imionami nie do zapamiętania – do brzmiących nieco mniej obco nazw człowiek przywyka zdecydowanie szybciej…). Zaczęłam ją oglądać dokładnie 21 lipca 2007 roku. To znaczy wówczas obejrzałam pierwszy odcinek. Drugi przypadł na… przedwczoraj. Razem z ponownym obejrzeniem pierwszego w wyniku szalenie intrygujących ale może niekoniecznie znaczących dla fabuły, wspomnień. Oglądanie Meine Liebe po raz pierwszy w towarzystwie było nienajlepszym pomysłem. Owszem, dawno się tak nie śmiałam jak na pierwszym odcinku ale mam wrażenie, że twórcom nie o to chodziło (jak teraz oglądałam resztę sama to też – przyznaję się – zdarzało mi się chichotać i obawiam się, że mój stosunek do tego anime jest daleki od tego jakiego spodziewaliby się autorzy po kimś, kto twierdzi, że mu się podobało). Oglądanie tego ciągle mając w pamięci Get Backers nie było najlepszym pomysłem. Po pierwsze zakwikiwaliśmy się wyglądem postaci (a nad wyglądem to ja jeszcze sporo się będę rozwodzić, nie przepuszczę okazji), po drugie jak usłyszałam głos Camu spadłam (a tak, nieprzyjemna trauma a'la Kazuki… Przy czym teraz już dokładnie nie pamiętam czy obstawiałam babę czy nie), po trzecie ach te emocje, te rozemocjonowane twarze…, po czwarte Marmelade, Orpherus von Marmelade. I nie, NIE uwierzę żadnemu Polakowi, który powie, że nie zachichotał jak Ludwig tym swoim nosowym niskim głosem z pełną powagą wypowiadał jego nazwisko… A to dopiero początek niezamierzonego komizmu, na którym nota bene opiera się cała moja nieskalana złośliwością (acz podszyta pewną pobłażliwością) sympatia do tego anime. Poza tym nazwa Rosenstolz, też kojarzy się z wieloma rzeczami, wśród których duma plasuje się na szarym końcu. Ale przejdźmy do konkretów. Wszak cały czas uparcie utrzymuję, że mi się podobało, więc może teraz to udowodnię.
Zacznę może od fabuły. Tak, te emocje, te trzymające w napięciu momenty na których chce się wyć… żeby przypadkiem nie zasnąć. Ewentualnie można założyć, że obcuje się z autoparodią i cieszyć się naprawdę ciekawym anime. Dobrze, tym razem już naprawdę koniec z kopaniem leżącego. Przejdźmy więc może do postaci. Moim faworytem był Ludwig. Nie tylko dlatego, że jednym z moich ulubionych psich imion jest Ludwig von Erikson (nie, to nie jest obelga wobec Lui) i zawsze imię Ludwig uważałam za imię pełne godności, chłodu, wyniosłości. Lui jest dokładnym odzwierciedleniem swojego imienia. Generalnie lubię takie postaci. Postaci, które nie podchodzą do wszystkiego emocjonalnie, a raczej na zimno. Które są generalnie obojętne i zazwyczaj są ciężką opozycją dla głównego bohatera. A jednak w razie czego potrafią pokazać co potrafią. Oj lubię takie momenty. A co tu dużo mówić, Lui miał swoje pięć minut i to kilka razy w całej serii. Miałam jedną chwilę zwątpienia przy jego reakcji na zniknięcie Orphereusa von Marmelade… ale generalnie był postacią, która interesowała mnie najbardziej. Poza (jak to zwykle ma miejsce przy tego typu seriach, gdzie zachwycają mnie postacie czwartoplanowe) Albertem. Co ciekawe główny bohater wcale nie wydawał mi się aż taki zły. Co wiem na pewno to, że pierwszy raz nie czułam niechęci do głównego bohatera niejako z urzędu. Orphe prezentował się całkiem nieźle. Poza tym nie można zapomnieć wręcz cudownych rozmów między nim i Luim. Chyba za to najbardziej lubię tę serię. To było przepiękne, dwie kamienne twarze, wyprane z emocji głosy (chociaż ogółem ja tam do głosów się nie mogłam przyczepić, podobały mi się) i treść która mogłaby robić za wszystko ale nie za wypływające prosto z serca argumenty. Innym groteskowym momentem była np. rozmowa w płonącym domu. No ja przepraszam, ale to pobiło wszelkie rekordy. To co oni do siebie mówili i fakt, że Lui ruszył się dopiero po dłuższym czasie i po wyraźnym przekonywaniu przez Orphe… Chyba od tego momentu polubiłam Ludwiga i naszego blond rycerza. Nie wiem co się ze mną stało, ale zdaje się że głupota twórców przelazła na mnie i ja autentycznie lubię anime za jego błędy !!! Może dlatego, że jakby zlikwidowano te niedociągnięcia seria byłaby nie do przyjęcia. Absurd niektórych scen bił na głowę wszystko co widziałam. Vide rozmowa Orphe i Edka, pod fontanną w odcinku z jego siostrą. To lakoniczne i puste „so ka” Orphego mnie dobiło. Pomijam kwestię stosunków międzyludzkich ogólnie. Bo tam relacje między postaciami (żeby tylko ludzkimi…) od normalności oddalone były o lata świetlne. Już miłosiernie pomijam Camu, ale reszta mnie zdegustowała. Fascynacja Lui – Orphe była co prawda całkiem nieźle pokazana (i żeby nie było nieporozumień, nienawidzę yaoi nienawiścią czystą i szczerą). Byli rywalami, ale jednak sprzymierzeńcami. Uzupełniali się (no dobra, zakochałam się w ich kłótniach, ale to trzeba zobaczyć, dwaj zażarcie [a przynajmniej tak należałoby wnioskować z treści] kłócący się młodzi panowie, którym pod względem ekspresji uczuć bliżej do krzeseł niż do ludzi…). Relacji Lui – Naoji nie tykam. Wkurzał mnie nieziemsko tamtejszy Urahara w osobie Isaaca, który wiedział wszystko i był wszędzie gdzie był potrzebny. Irytujący typek. I to by było na tyle jeśli chodzi o znęcanie się nad postaciami.
Fabuła nie była przepełniona akcją (chociaż pod koniec nieco przyspieszyła) ale jednak wciągająca. Taka spokojna, płynna i – co ważne – z naprawdę dobrym zakończeniem. Prócz tego cała seria miała swój niepowtarzalny klimat. Tworzony przez piękne ciemne kolory (chociaż niektóre ujęcia były ZA ciemne, ale ja uwielbiam czerń i mnie nie przeszkadzało), sposób w jaki rozplanowywano poszczególne sceny (ach ta fontanna…), przez oświetlenie. Naprawdę szkoła miała swój nastrój, coś nieuchwytnego. Mało widziałam serii z charakterystycznym klimatem, takim, który zapamiętuję się na tyle, że po zobaczeniu jakiegoś drobiazgu wraca w pełnym natężeniu przywołując wszystkie wrażenia z oglądania. Meine Liebe dla mnie posiada ten klimat, nieco mroczny ale jednak. No i oczywiście piękna muzyka, co prawda te przejmujące partie skrzypiec czasem wywoływały niekontrolowane podskoki kiedy wyprzedzały pewne wydarzenia i następowały nagle po relaksującym, cichym i spokojnym utworze, ale jako że skrzypce bardzo lubię – podobały mi się. Zresztą i inne melodie dawały się zauważyć i czemu jak czemu, ale muzyce naprawdę niewiele można zarzucić. Tylko mały zgrzyt był przy openingu i endingu, po tych nadętych i wzniosłych treściach przemycanych w odcinkach zobaczyć ending (a raczej usłyszeć) to był mały szok. Jakby to ująć ? Klimatycznie to to pasowało jak Orphe do Ourana. Chociaż same w sobie obie piosenki jak i animacje również zadowoliły mój gust. Pod koniec oglądałam obydwa z prawdziwą przyjemnością.
Jeśli chodzi o stronę graficzną. Jak już pisałam kolory i rozplanowanie niektórych ujęć były naprawdę bardzo dobre. Raził mnie tylko rysunek oczu i sposób mrugania postaci. Nie wiem co brał Lui i Edek (pewno to samo) ale mieć aż tak małe tęczówki i źrenice to nie jest normalne. To mi nieco przeszkadzało bo czasami wyglądali upiornie (zwłaszcza Lui razem z tym swoim trupim kolorem twarzy). No i ten sposób mrugania, normalni ludzie nie mrugają zamykając oczu na całą sekundę. Aż dziw, że oni się tam nie pozabijali wpadając na słupy albo spadając ze schodów. Była też jedna scena jak Orphe wychodzi z jakiegoś pomieszczenia, widzi Luiego. Najazd na twarz Orphe – mrugnięcie (dłuuuugie mrugnięcie), najazd na twarz Lui, jego lekki uśmiech – mrugnięcie (też dłuuugie). I ja mam być poważna ?! To wyglądało jak jakiś tajny kod, alfabet Morse'a oczami czy tam inny wymyślny sposób porozumiewania się… Znęcanie się nad długością włosów Lui to już byłoby naprawdę kopanie leżącego. Nie o to przecież w tej serii chodzi. Albo pytanie czego używał Orphe, że włosy mu się zachowywały tak jak się zachowywały, ja stawiam na wplecione druciki. Może dlatego ciągle taki zdegustowany chodził ? Chociaż Lui w robieniu niezadowolonych i pełnych pogardy grymasów wygrywał bezapelacyjnie.
Podsumowując, mimo że ten komentarz nie stroni od sarkazmu seria naprawdę mi się podobała. Postaci wcale nie były aż tak wyprane z emocji, czasem zdarzało im się lekko uśmiechnąć… Klimat Meine Liebe miało niepowtarzalny, cała intryga również mi się podobała. Grafika to kwestia gustu (zasadniczo tylko Camus – ze względu na kolorystykę – i czasem Orphe zaspokajali moje poczucie estetyki), muzyka była bardzo dobra. Jak w temacie wspomniałam, jeśli ktoś podejdzie do tej serii z lekkim dystansem i z poczuciem humoru nie pożałuje tych 4 godzin. Ja na pewno nie żałuję i, mimo że planowałam obejrzeć Meine Liebe li i jedynie po to, żeby nie zostawiać już raz zaczętych serii właśnie mam zamiar zabrać się za drugą. Niezamierzony komizm serii i osiągnięte dzięki temu złagodzenie wszechobecnego patosu (przemowy Orphego, czy kłótnie z Luim oraz cała fabuła, która wszak obraca się wokół wątków poważnych) wyszły tej serii na dobre. Grupy docelowej nie podam, wszystko zależy od nastroju i charakteru odbiorcy. Mnie się podobało, acz mogę po prostu mieć zły gust.
PS. Brawa za brak wątków romantycznych, mimo że anime powstało na bazie eroge.
Niech żyją haremy ! Niech żyją kwarteciki ! Niech żyją skrzypce ! i niech piekło pochłonie fioletowowłosych panów !!!
Przyznam się, że na początku byłam zachwycona. Pierwszy odcinek (a raczej pierwsze zobaczenie openingu) zwalił mnie z nóg, bo nie wiedziałam że może istnieć AŻ tak intensywny fanserwis, to był dla mnie niezły szok. Ale seria niesamowicie mi się spodobała i pierwsze odcinki były w mojej opinii świetne. Ale im dalej w las tym nieco mniej pięknie, a już zakończenie mi się nie podobało. Ale to nie zmienia faktu, że jestem wdzięczna za serię, która (jak niegdyś Ouran) zmuszała mnie do codziennych seansów. Sama myśl, że będę oglądać La Cordę wieczorem była dla mnie ogromną przyjemnością. Chociaż seria zwłaszcza od 10 odcinka wywoływała we mnie również intensywne negatywne emocje kliknij: ukryte (fioletowowłosy kretyn).
Może najpierw o muzyce, kwiczałam z radości niemal na każdym odcinku bo niemal w każdym było coś co bardzo lubiłam (Mozart ! Mozart ! Mozart!). I tak jak totemowi również niesamowitą przyjemność sprawiła mi Polka Fuyuumi. Jakby to ująć ? Nieco niespodziewane to było… No i Chopin, chyba za to jedno nie znielubiłam Ryou do końca. Chociaż i tak moim bezwzględnym faworytem był Ren i jego skrzypce. Coś pięknego. Generalnie mam hopla na punkcie skrzypiec i może dlatego uwielbiałam zarówno Rena jak i Shinobu. Ano właśnie do moich ulubionych postaci należeli wszyscy tworzący nasz kwartet smyczkowy ! kliknij: ukryte Ja się już od początku zastanawiałam a jakby oni sobie zagrali takim kwartetem i umarłam jak w jednej zapowiedzi faktycznie zobaczyłam że to zrobią, mało tego ! Oni zagrali mojego ukochanego Mozarta !!! I jak tu La Cordy nie kochać ? Scena tej gry kiedy się nieco „rozjechali” i Ren pomagał Hino szaleńczo mi się podobała. Chociaż nic, NIC nie pobije najpiękniejszej sceny w anime ever – sceny balkonowej. Może tylko ja tak reaguję, nie wiem. Ale było to jedna z najpiękniejszych scen jakie widziałam. Pominąwszy że Ave Maria samo w sobie bardzo mi się podobało. Ale coś w tej scenie było, coś niesamowitego. Mnie urzekła całkowicie. Dla mnie miała niesamowity ładunek emocjonalny. Chyba nie trzeba się domyślać kogo typowałam na parę dla Hino ? Tylko Ren był z całego haremiku znośny i odpowiedni dla niej (ach to pokrewieństwo duchowe, te same instrumenty itd.). Może swój wpływ miało dla mnie skojarzenie z Ghost Huntem (identyczne jak moshi), chociaż Hino Mai pięt nie była godna całować, a i Ren był nieco bardziej ludzki od Naru (aż ZA ludzki pod koniec, ale nad końcówką to ja się osobną poznęcam). Zresztą pełno było przeróżnych scen/gestów/sugestii (no dobra, ja lubię coś takiego, szukanie romansu którego nie ma) na korzyść Rena chociaż tak naprawdę to ona kochała tylko te swoje skrzypce. Co do reszty panów, Shimizu zwalał z nóg za każdym razem jak został użyty komediowo. Jego reakcja na słowo kwartet, albo jak się przylepił Renowi do drzwi, coś pięknego. Był przeuroczy i wbrew pozorom nie aż taki nierealny jak by się wydawało. Bohaterem którego lubiłabym najbardziej gdyby było go więcej był Shinobu, facet strasznie mi się spodobał (skrzypce, skrzypce !), było w nim coś strasznie sympatycznego. Nie umiem określić co to było ale spodobało mi się szalenie. Myślę że wychodzi tu moja mania na tle skrzypiec. Hihara był dla mnie infantylny w stopniu urągającym wszelkim normom. Ryoutarou był dla mnie zbyt… nie chcę go nazwać gburem ale nie lubiłam go, żeby nie Chopin to by mógł (nomen omen) konkurować z kliknij: ukryte Yunokim jako najbardziej antypatyczny bohater serii, ale jednak nic nie pobiło kliknij: ukryte Sakuju… Yunokiego. Ano właśnie, cholerny Yunoki, nie lubiłam drania od samego początku a od 10 odcinka zaczął mi niesamowicie podnosić ciśnienie sam jego widok. Jeszcze mnie chyba nikt tak nie irytował. Strasznie wkurzający typek. Kompletnie go nie rozumiałam, to jak zachowywał się wobec Hino było dla mnie czymś dziwnym. A jeszcze gorsze były jej reakcje na to co robił, zero oporu. I ona go jeszcze ewidentnie lubiła ! To już było dla mnie za dużo.
Bardzo podobała mi się kolorystyka serii, co ciekawe zabójcze tęczowe włoski wcale nie raziły (a był to jeszcze jeden plus Shinobu, uwielbiam czerwień) a bardzo ładnie się komponowały z pełnymi słońca tłami i tworzyły klimat i nastrój serii. Właśnie taki bardzo ciepły, słoneczny, pełny czaru i magii (Lili się w to nie wlicza). O muzyce nie mówię, bo jak już pisałam wcześniej każdy odcinek to była przynajmniej chwila czystego zachwytu nad muzyką, trochę mnie irytowało to jak bohaterowie się ekscytowali ponad miarę utworami, ale w pewnym sensie jestem w stanie zrozumieć.
Naciągany był dla mnie za to motyw samych magicznych skrzypiec. Pod koniec bohaterka działa już sama ale nieco mnie te jej rozterki egzystencjalne dobijały. Cały ten wpływ na wszystkich panów również mnie nieco rozstrajał. Zwłaszcza pod koniec, ano właśnie, koniec. kliknij: ukryte Jeśli jeszcze mogłam zrozumieć resztę, to już kompletnie nie rozumiałam nagłej przemiany i ucywilizowania się Rena. Nieco mnie odrzuciło od tej postaci (chociaż jeszcze 25 odcinek przejdzie, ale ta cała sytuacja z delfinem to było jedno wielkie nieporozumienie !) po tym co zobaczyłam. Ten koncert który dał razem ze swoją matką i całe o jego zachowanie. Niekonsekwentnie poprowadzona postać, jak dla mnie. A już to podziękowanie „Salut d'amour” na koniec… No niezbyt mi się podobają takie zagrania (tzn. w sensie muzyki to to było przepiękne, ale sam fakt i to, że każdy z nich musiał obowiązkowo powiedzieć jej imię… nie lubię czegoś takiego). No i kto tak naprawdę to wygrał…? Szczerze mówiąc kompletnie mnie to nie interesowało, nie to było tu ważne. Ale, ale zapomniałam o jednej irytującej rzeczy, oni chyba dmuchali w te instrumenty siłą woli, ani nie ruszały im się policzki ani grdyki, nic. Zazwyczaj jednak coś tak się człowiekowi na twarzy rusza jak gra np. na trąbce. Chociaż nadęci panowie to byłby na pewno niezamierzony efekt komiczny exemplum Yunoki z wydętymi policzkami… Chyba bym go polubiła jakby się tak ponadymał trochę… Polubię wszystko co ma poczucie humoru, albo jest obiektem żartów ze strony twórców.
Sama Hino na początku bardzo mi się podobała, stwierdziłam, że nareszcie będzie jakaś znośna bohaterka i żeby nie sytuacja z [uktyj]Yunokim[/ukryj] i to jej przesadne czerwienienie się przy jednoczesnym braku jakiegokolwiek zainteresowania którymś z panów podobałaby mi się nadal. Na pewno jest lepsza od niektórych bohaterek ale brakowało mi nieco więcej charakteru w niej. kliknij: ukryte Jeśli Yunoki przypominał mi Sakujuna (a przypominał i to cholernie, zwłaszcza jak jej mówił że mu się nie znudzi, no to był cios poniżej pasa dla mnie…) to Hino była jak Shuurei. Dokładnie ten sam stosunek tylko mniejszy kaliber… O reszcie panów pisałam, najbardziej podobał mi się nasz kwartet i nic tego nie zmieni.
Ogółem seria jest niesamowicie ciepła, delikatny humor bardzo mi się podobał (chociaż powinni byli użytkować Rena nieco częściej), kreska jest całkiem niezła (po kilku odcinkach zupełnie przestałam zwracać uwagę na fanserwiśność postaci, teraz jestem zaskoczona, że ich wygląd mógł mnie kiedyś zaskoczyć), muzyka… tu nie potrzebuję nic mówić. Sposób poprowadzenia historii też mi się bardzo podobał, to jak od każdego z nich czegoś nowego się o muzyce uczyła, naprawdę świetnie to zrobiono. Poza kilkoma wadami w fabule i czasem sporej niekonsekwencji w prowadzeniu bohaterów seria jest naprawdę świetna. Urzekła mnie całkowicie. Dla kogoś kto lubi takie ciepłe historie, z piękną muzyką w tle i kogoś kto (jak ja) lubi takie delikatnie zarysowane wątki romantyczne na pewno będzie to jedna z ulubionych serii. Ja na pewno do La Cordy wrócę i to nie jeden raz. I Eine Kleine Nachtmusik już NIGDY nie będzie takie samo, mój kwartecik ukochany…
Film inny niż wszystkie.
Nie wiem czy wynika to jasno z mojego komentarza, ale bezwzględnie polecam. Ogromny plus za brak nadprzyrodzonych mocy, a jednak stworzenie naprawdę magicznej opowieści. Prostej, krótkiej, nieskomplikowanej, ale naprawdę pięknej. Już zapomniałam, że anime to nie tylko cuda na kiju, potwory, mechy itd. Już za sam fakt, że mamy tu czyste realia należą się brawa. Bo nie każdy z realnego świata potrafi zrobić coś tak uroczego i trafiającego do serca jak uczynił to Miyazaki. Mogłabym pisać o tym filmie jeszcze długo, ale lepiej zobaczyć go samemu. Coś w nim jest. Poza tym że mam ogromny żal o długość (chciałoby się więcej i więcej), nie mam nic do zarzucenia. Podchodzę też do tego filmu osobiście bo jestem identyczna jak Seiji i w podobnej sytuacji (u progu matury). Też chcę robić coś niecodziennego i ten film (jak cały czas powtarzała Harada, co prawda u mnie zamiast ukochanego połówka, ale jednak jako substytut sprawdził się świetnie) dodał mi odwagi i nieco wiary w siebie. Bo można, jeśli się tylko chce…
"The fate decides who falls in love"... ka ?
Po kolei. Teraz wszystko widzę w innym świetle po tych ostatnich odcinkach. Jako że równocześnie powtarzam sobie serię na Hyperze (dzisiaj będzie 4 odcinek) mogę sobie porównywać. Na początku klimat podobał mi się znacznie bardziej, więcej było wspaniałego humoru (Ryuuki, jego podchody oraz kompletny brak obycia, wbrew pozorom), ogółem dla mnie seria powinna była nieco pozostać w tym klimacie. I NIE, ja wątku z kliknij: ukryte Sakujunem zdecydowanie NIE traktuję w ten sposób. Cholera o tylu rzeczach chcę naraz napisać.
Może najpierw o Shuurei. Na początku mi nie przeszkadzała, aż się zdziwiłam że jest taka sympatyczna i konkretna jak na bohaterkę żeńską. Pewnie jak większości, po jej wyjeździe mi przeszło. Ale od początku bo znowu lecę w dygresje. Podobało mi się jak traktowała cesarza (nie, nie chodzi mi o jej twardą rękę…^^) tzn widać było że jest coś ważniejszego dla niej (nic to, że mi to potem wyszło bokiem…). To była jakaś odmiana. Szczerze mówiąc do teraz najbardziej podoba mi się wątek archiwalno‑toaletowy. Dostawałam piany na ustach jak widziałam tego ich „trenera”, ale podsumowując był zdecydowanie najlepszy (no i ON wyskakujący zza krzaków, że mu pozwalali tak się szlajać, a biedny Kouyuu dostawał wścieku). Shuurei mi się podobała. Było tu więcej wątków politycznych, mniej humoru ale jakoś najbardziej wrył mi się w pamięć. Pierwszy łuk też był niezły ale jednak taki troszkę bardziej oklepany (chociaż to co wyprawiał nasz zamaskowany pan… ale o nich później). No właśnie jedną z największych wad i zalet tej serii jest ilość bohaterów. Dlaczego wad ? Bo jest ich tam za dużo żeby tych najulubieńszych mieć przez dostateczną ilość czasu (chyba że się kocha nad życie Shuurei), ale jest i zaletą bo jest mnóstwo postaci które można polubić. Wracając do Shuurei, na początku nawet bardzo mi się podobała. Co prawda kibicowałam z całego serca Ryuukiemu ale nawet przez pewien czas podobała mi się jej powściągliwość. Przeszło mi jak doszło do kliknij: ukryte Sakujuna… Nie wiem co prawda dlaczego wszyscy darzą go taką nienawiścią, ja spodziewałam się Bóg wie kogo tymczasem zasadniczo nie był jakiś specjalny. Co prawda poznałam drania od razu, ale i tak się zdziwiłam, że to było „tylko” coś takiego. Jedyne co mnie drażniło to to, że był potwornie narysowany ! Ale charakterowo nie był aż tak zły jak go sobie wyobrażałam, kliknij: ukryte tylko jego wpływ na Shuurei… Tak, też miałam ochotę jej coś zrobić !!! On jej przypominał Ryuukiego ?! I ona spośród nich dwóch wolała mordercę ?! Tak, ja wiem, że nawet jeśli miłość nie jest ślepa to cierpi na daltonizm jak powiedział pan Sienkiwiecz ale to chyba powinno mieć swoje granice ! Strasznie mnie wkurzało, że zachowywała się jakby to, co on jej robił sprawiało jej jakąś przyjemność ! Mówiła, że nie pójdzie i szła do niego. Mówiła, że go nie chce i pozwalała na naruszanie prywatności (proszę wybaczyć ale jak ktoś na kimś wymusza pocałunek, kilka razy (!) to to dla mnie jest naruszenie pewnych granic). Irytowało mnie to, we mnie przymus a zwłaszcza przymus tego rodzaju od razu wyzwala natychmiastowy opór. A ona pozwalała mu na takie rzeczy ! Zabrał jej cenny prezent od Ryuukiego, a potem patrzyła na spinkę i myślała… o Sakujunie !!! Tylko jedna rzecz była pozytywna, dla jednej sceny zaakceptowałam ich relację (chociaż dla mnie w tej właśnie scenie cała nadzieja na związek Shuurei Ryuuki znikła, dla mnie już nie ma szansy na to, ja tego już nie chcę, nie po tym co ona robiła. Ja wiem, nie można nikogo zmuszać do miłości ale… Nie, dla mnie ta para, jak Kagome Inuyasha, nie ma już racji bytu, już nie…) i dla tej jednej rzeczy nie odczuwam do Sakujuna takiej niechęci (zresztą ogólnie on mnie stosunkowo mało obchodził w gruncie rzeczy). A chodzi o scenę z Ryuurenem. Ten facet ma niesamowitą klasę. On mi przypomina nieco Bou z Ghost Hunta. Kompletnie wyprana z nieodpowiednich podtekstów (bo ja przepraszam ale nawet Reishin się zachowuje jak… ale o nim również za chwilę) czysta przyjaźń. Był po prostu przeuroczy w tym momencie. Ma klasę, już wcześniej bardzo go lubiłam (i szkoda, że było go tak mało, swoją drogą to jest szczególna osoba w tym anime, naprawdę) ale po tej scenie zyskał sobie mój szacunek. Poza tym w tym uczesaniu zwalił mnie z nóg. Już wcześniej za każdym razem gdy ściągał okrycie głowy reagowałam jak ludzie, którzy widzieli pana w masce – bez maski, ale tu przeszedł samego siebie. Oczywiście nakrycia głowy miał… interesujące a faktycznie ptak na końcu zabija, ale i tak tutaj pobił wszystko… Dla mnie był najlepszy pod względem aparycji z całej serii (może dlatego że tak rzadko go takim widzieliśmy, jak zobaczyłam go pierwszy raz bez nakrycia głowy to byłam w szoku). I pod względem charakteru również. Facet szalenie barwny i tylko on jeden umiał doprowadzić do rozpaczy Shuueia, co było dla mnie wielkim plusem ^^ Poza tym zawsze ta sama reakcja „To Lan Ryuuren? TEN geniusz Ryuuren?” i identyczne miny na jego widok… Coś pięknego. Strasznie mi przypadł do gustu, przez styl bycia (ach to wchodzenie przez okno…), zwyczaje (taaak, granie na flecie w środku nocy nie może być czymś dziwnym prawda ? Pominąwszy już zupełnie, że się na nim grać nie umie, ale to szczegóły szczegóły…), to że nikt nie mógł go kontrolować z braciszkiem na czele ( a tak, lubię takie postaci ^^ co prawda Przyjaciel od serca 1 i Przyjaciel od serca 2 oraz Przyjaciel 2,5 mogli ale to akurat nie przeszkadzało). Na początku mnie zirytował ale potem zapałałam do niego ogromną sympatią. Ale przejdźmy może teraz do Ryuukiego. On dopiero od drugiego wejrzenia został moim ulubionym bohaterem, ale teraz Tamaki ma autentyczną konkurencję. Ryuuki też miał ogromną klasę. Jego zachowanie na początku, te podchody, to wszystko zwalało z nóg. Na tym głównie opierał się humor serii. On jest jednym z najbardziej rozbrajających i uroczych bohaterów jakich widziałam. I jego podejście do miłości, to jak z rozpieszczonego dzieciaka zmienia się w dojrzałego cesarza. Ma klasę. Zdecydowanie. I za końcową scenę należą mu się wielkie brawa. kliknij: ukryte Cieszę się że nieco zneutralizowali efekt humorem (np wyrazy twarzy Ryuukiego ^^) bo inaczej nie wytrzymałabym. Piękne przedstawienie co tak naprawdę było ważne w tej serii. I jego słowa, że zawsze będzie czekał. Nic że każdą kwestię umiałam przewidzieć jak zobaczyłam ich razem (swoją drogą miałam nadzieje, że jej zerwie tą gałązkę, tak bardzo chciałam żeby zerwał !,) zresztą przewidzieć co powiedzą nie było trudno. To wzajemne zakrywanie ust… Szkoda, że w stosunku do obcego faceta jej się system obronny nie włączał, teraz jej się przypomniało. Ryuukiego było mi tak autentycznie żal, ani jeden raz o nim nie pomyślała, cały czas tylko „Sakujun, Sakujun”. Ja go chyba jednak gada wstrętnego znielubię. Pamiętam jak ogromnym zaskoczeniem dla mnie był fakt, że jednak pojawił się ktoś do kogo Shuurei zapałała tak ognistym, jak na nią, afektem. Najgorsze że faktycznie ta wesz mogła się uchować biorąc pod uwagę wątki fantastyczne. A właśnie, ciekawe były. Takie… nieoczekiwane. Ale wracając do Ryuukiego. Naprawdę rzadko się zdarza żeby ktoś wzbudzał we mnie tak ciepłe uczucia. Tak czystą, nieskalaną sympatię. Co do reszty postaci (rany boskie, ja jestem dopiero w połowie tego co chciałam napisać…) to mam jeszcze kilka uwag do Reishina i Seirana, najpierw Reishin. Ten facet razem z pozostałą dwójeczką (swoją drogą powiązania między postaciami są godne bez mała Code Geass, sama intryga polityczna właśnie przez CG mi się spodobała ^^) pod koniec przypominali mi trójeczkę z Fruits Basket. Uwielbiałam wszelkie interakcje pan z maseczką – Reishin. Ale poza tym opętańczym uwielbieniem do Shuurei (kto jej tam zresztą nie uwielbiał ? ale ciekawostka ! oni MIELI powody ! Była pierwsza bohaterką która autentycznie zasługiwała na uwielbienie jakim ją darzono) ten facet miał charakter. I umiał to okazać. Co do Seirana nieco mnie drażnił, ale w rozmowie z kliknij: ukryte Sakujunem… pokazał charakter. Zdaje się że mniej mi potem przeszkadzał (chociaż ten pomysł z pojedynkiem był naprawdę idiotyczny, coś na miarę gier w Spiral). Na początku bardzo lubiłam też Shuuei i Kouyuu ale tak mało pokazywano ich potem, że inne postacie nieco ich przyćmiły (choć jak teraz robię sobie powtórkę to nie mogę ich NIE lubić, z tych początkowych odcinków, jakie one były beztroskie ! i jacy oni byli świetni ^^). Chociaż sama poczułam się jak w domu jak Shuurei wróciła i znowu mogłam zobaczyć starą obsadę. To była ulga. Rzeczą która szczególnie zapadła mi w pamięć jeśli chodzi o postaci jest fakt, że każda osoba w Saiunkoku (z pokojówkami włącznie!) nie była wolna od Tragicznej Przeszłości. Wszyscy, jak leci… Chyba tylko Ryuuren jako taki nie miał, dlatego pisałam że jest bohaterem szczególnym. Ale co ciekawe zamiast stada Sasuków mieliśmy w miarę normalnych ludzi. To mi się bardzo podobało, że nie oddziałało to na ich psychikę w większym stopniu przez co nie było to nieznośne.
Podsumowując, nie jest to anime głębokie i brać je za takie to błąd, ale mnie się bardzo podobało. Dużym plusem było, że każdy tytuł łączył się z odcinkiem i prawdę mówiąc Saiunkoku jest drugim anime w którym tytuły odcinków naprawdę mi pasowały i bardzo mi się podobały. Zresztą nie tylko pod tym względem Saiunkoku się wyróżnia. Przepiękne dwa openingi, przy czym jeden lepszy od drugiego oglądałam ZA KAŻDYM razem, 39 razy (co najmniej, bo czasami włączałam sobie sam). Graficznie przepiękny, zwłaszcza przy wejściu na „hajimari” na początku i w drugiej części piosenki, gdzie w pierwszym był Kouyuu i Shuuei na tle przepięknego kwiatu i Ryuukiego, a w drugim miecze i moje ulubione rodzeństwo.^^ Piosenka niesamowicie mi się podobała, bardzo pasowała do serii. Grafika była prześliczna, nie mogłam się napatrzeć na zbliżenia oczu Shuurei (ale raczej pod koniec serii, na początku oczka nie były tak pięknie dopracowane). Panowie… Mnie się podobało tylko dwóch, reszta była mi obojętna, za długie te pyski mieli. Ale ogółem była dobra.
Co do fabuły generalnie, pięknym zagraniem było zatoczenie pewnego rodzaju koła. Mieliśmy okazję zobaczyć jak bardzo dorośli i zmienili się, zarówno Shuurei jak i Ryuuki. A razem z nimi reszta postaci. Wątek polityczny był ciekawy, ale brakowało mi humoru pod koniec serii. Takiego w stylu uczesania Sakujuna w 32 odcinku. Spadłam z krzesła jak zobaczyłam co ona mu zrobiła na głowie. Może dlatego nigdy nie umiałam naprawdę zapałać gorącą niechęcią do niego ? Jaki by nie był, poza tym że powinien dostać po facjacie i to porządnie za kilka rzeczy niespecjalnie mnie obchodził. No i ta kliknij: ukryte dramatyczna śmierć (chociaż jak moshi mówiła, nie ma ciała‑nie ma trupa)...
Anime naprawdę godne obejrzenia. Nieprzeciętny humor (jak nie przymierzając problemy z orientacją Ryuukiego czy spostrzeżenia na ten temat Shuurei, herbatka Shouki, orientacja, ale tym razem w terenie, Kouyuu itp…) zwala z nóg, ilość bishounenów na metr kwadratowy zadowoli każdą fankę. Generalnie kreska jest piękna, seiyuu (kwik !!! Ten mały z głosem Ishidy i aparycją Shiro‑podobną, zresztą prawie wszyscy moi ukochani seiyuu się zebrali w tym anime ^^ zapewne ktoś kto oglądał Fushigi Yuugi może mieć na początku pewne problemy z przekonaniem się do głosów, vide ja bo FY nie lubię, nota bene pierwszy odcinek bardzo pod pewnymi względami FY przypomina, ale FY się do Saiunkoku nie umywa) również odwalili kawałek dobrej roboty, muzyka zasadniczo nie wyróżnia się, ale opening jest piękny. Polecam. Niesamowicie ciepła seria. Po każdym odcinku nie mogłam nie czuć czegoś ciepłego w środku, te kolory, klimat, postaci. Anime nie oryginalne (sporo schematów) ale na pewno jedyne w swoim rodzaju ^^
Re: Co najmniej 8/10
Jestem dopiero po 10 odcinkach ale anime bardzo przypadło mi do gustu. Nawet jeśli ostatnie odcinki będą skopane jestem w stanie polecić tę serię. Eve od razu zyskała moją sympatię ze względu na skojarzenia z Ren z Eremenmtar Gerad, Train mi się nie podoba ale sytuację ratuje zarówno Sven jak i nasza złodziejka (chociaż nieco przypomina to Get Backers, ale Get Backers to było coś potwornego, tutaj mimo wrażenia wtórności ogląda się całkiem przyjemnie, ba ! być może właśnie PRZEZ to wrażenie). Chwyt a'la Kakashi nieco mnie zniechęcił, spodziewałam się nieco lepszego wyjaśnienia czym jest Vision Eye, ale jest to pierwsza rzecz, która mnie nastawiła w jakiś sposób negatywnie. Poza tym, że faktycznie brak tu jakiejkolwiek fabuły. Ale ja jak kolega wyżej, nie jestem pod tym względem specjalnie wymagająca. To naprawdę jest dobre anime dla kogoś kto lubi jakąkolwiek akcję, interesujący humor, bardzo ładną kreskę i muzykę.
Re: Bardzo dobre
To nie jesteś sama. Też nie lubiłam CC i nie toleruję żadnych par z Code Geass. Sytuacja z ostatniego odcinka również bardzo mi się nie podobała.
Przy czym im dalej zagłębiam się w Lulu tym mniej mnie interesuje. Bo ciężko tak naprawdę lubić takiego człowieka. A Suzaku wbrew pozorom nie mam ochoty utłuc, jako jedna z nielicznych.
Re: Bardzo dobre.
Jako jednostka płci żeńskiej pozwole się z kolegą nie zgodzić ^^ Dla panów to pewnie nie jest oczywiste ale tam było od groma fanserwisu dla pań. Dla mnie wizualno‑głosowego nawet ^^
Re: Perfekcyjne na zimowe wieczory.
Ciekawa rzecz co w tym jest, że tak duże wrażenie to anime robi na osobnikach płci męskiej ? Mój osobisty nii‑chan, starszy ode mnie 20 letni facet, też rozpływał się nad Kanonem. Co prawda w umiarkowany sposób bo rodzinne u nas jest bycie powściągliwym ale naprawdę Kanon uwiódł nas całkowicie klimatem, magią, czarem. To anime ma sobie „coś”.
I humor również faktycznie zwala z nóg. Dlatego ja optowałabym za oznaczeniem tego jako komedii, aczkolwiek nie dla wszystkich. Wzruszyć to ja się szczerze mówiąc nie wzruszyłam ale jestem Kanonem oczarowana. Tak jak kolega (zresztą widać to w moim komentarzu nieco niżej). ^^
Pozdrawiam kolejnego fana wspaniałej serii ^^
Moje pierwsze anime, poważne anime...
A ja chciałam powiedzieć komplement recenzentowi
Anime piękne, dla kogoś kto potrafi je zrozumieć...
Kanon był zdecydowanie zgrabniej opowiedziany. Historia była bardziej zrozumiała i może bierze tu górę moja skłonność do happy endów, ale Kanon jest moim zdecydowanym faworytem. Nie uważam żeby zakończenie Air było smutne, po tylu męczarniach poczułam wręcz ulgę, że kończy się tak jak się kończy. Tylko kwestia tego cholernego kruka, już nawet nie o to mi chodzi dlaczego, jak, i jak mam rozumieć paradoks czasowy. Czuję się po prostu dziwnie, nic z tego nie rozumiem. A owszem, biorę pod uwagę że może jestem za głupia na tego typu serie. Dlatego nie napiszę, że nie polecam, ale lepiej dokładnie zapoznać się z okolicznościami tworzenia Air żeby lepiej serię zrozumieć. Może to był błąd, że obejrzałam najpierw Kanon. W każdym razie nie był to stracony czas zwłaszcza początkowe odcinki, w których było nieco humoru. Ktoś tu napisał że to nie jest komedia, nie jest a troszkę szkoda, że nie zrównoważono tego patosu nieco lżejszymi elementami. Ja nie jestem zachwycona Air, cieszę się że miało to tylko tyle odcinków. Po prostu nie jestem w grupie docelowej tego typu anime.
Re: ...
Wspaniała recenzja niezłej serii.
Seria naprawdę nietypowa i warta obejrzenia mimo że pod koniec faktycznie poiom ulega zmianie.
Ale dla samego Virala… ^^
Ciepłe po prostu cholernie ciepłe...
No i zgadzam się z zarzutem co do recenzji, Sophie nie poszła szukać Hauru, poszła szukać jakiegoś czarnoksiężnika, wszak zdziwiła się jak go zobaczyła.
Re: kocham Bou-san i całe Ghost Hunt ;D
Żeby wszystkie harmówki miały TAKIEGO głównego bohatera życie byłoby piękniejsze...
Co do fabuły tak ogólnie. Bardzo mi się podobała, podobał mi się sposób w jaki snuto całą opowieść. Nie wiem jak to opisać ale cała historia prowadzona była płynnie, powoli. Trochę się to popsuło pod koniec ale i tak mi się podobało. Mam tylko zastrzeżenia, co dla mnie samej jest dziwne bo wszak wolę happy endy i Yuuichiego polubiłam na tyle żeby mu życzyć jak najszczęśliwszej przyszłości, do końcówki, mam takie dziwne uczucie, że czegoś nie powiedziano, coś pominięto i generalnie zrobiono to nie tak jak powinno być zrobione. Ale podobało mi się umiejętne preplatanie wątków poważniejszych z elementmi komediowymi. Przez to Kanon nie był mdły, oglądało się go bardzo przyjemnie.
Co do strony technicznej to waham się czy pisać. Grafika była absolutnie prześliczna i po raz kolejny (po Darker than Black) przekonałam się co to znaczy grafika na 10. I jak wielka jest różnica między 10 a 9 w ocenie. Nie mogłam się napatrzeć na drzewa, zatrzymywałam sobie poszczególne ujęcia tylko po to żeby patrzeć na tła albo padający śnieg, wszystkie sceny z padającym śniegiem wywierały na mnie duże wrażenie… To było przepiękne. Na początku przeszkadzały mi oczy i uproszczone włosy, ale teraz dochodzę do wniosku że właśnie w swojej prostocie były ładne. Nie jakoś specjalnie udziwnione. Co do muzyki, także piękna. Nie mam nic do zarzucenia. Przepiękny, klimatyczny opening i ending bardzo mi pasowały do ogólnego klimatu serii.
Jakby to ująć ? Zdaje się że mam kolejną serię, którą bardzo wysoko cenię. Na ten moment trzecią. Ale Kanon coś w sobie ma. Przepiękna opowieść. Magiczny klimat. Naprawdę nie zobaczyć tego to byłaby wielka strata. I wbrew pozorom jak dla mnie to więcej ma z komedii niż dramatu. Wszak kończy się optymistycznie. Słowem, gorąco polecam.
Re: nie tak żle jakby się mogło wydawać
Serii nie znam, ale czym innym wobec tego jest recenzja ?
A mnie się nie podobało.
Owszem anime czasem trzymało w napięciu, tu się zgodzę. Ale jak sobie uświadamiałam idiotyczność sytuacji w jakiej się znajdowali bohaterowie to mi przechodziło. Wiem że Ayumu miał kompleks brata. Ale na litość, to ma swoje granice ! Te wszystkie „gry”, narażanie się chyba tylko dla samej przyjemności i satysfakcji… Proszę mi powiedzieć jaki sens miała cała sytuacja kliknij: ukryte z Hyono i kasetą. Dlaczego tylko Ayumu zawsze musiał ryzykować swoje życie i to w wyjątkowo idiotyczny sposób. Pominę już tok ich rozumowania. Nie wiem co oni brali że dochodzili do TAKICH wniosków… Nie porwała mnie ta seria. Całkiem możliwe, że jestem na nią za głupia i niedojrzała. Wszystko być może. Ale dla mnie jak się chce kogoś zabić to się bierze broń i strzela, koniec. Jeśli się tego nie robi to znaczy że się zabić nie chce. A jak sie zabić nie chce to po co do cholery robić takie idiotyzmy ? kliknij: ukryte (vide sytuacja z hotelem, po co Ci hunterzy czekali sobie, powinni wyjść z budynku i wysadzić, mieliby pewną śmierć naszych bohaterów) I nikt mi nie wmówi, że oni wszyscy są normalni i dobrzy. Rio… Mała dziewczynka, biedna sierotka która nie może znaleźć sobie miejsca w świecie. Opłakuje sobie swoich przyjaciół, szuka pomocy i morduje z zimną krwią i uśmiechem na ustach. Motyw morderstwa cały czas jest dla mnie kompletnie niejasny. W pewnym momencie kompletnie zapomniano, że to są mordercy, których nie obchodzi życie innych. Którzy myślą tylko o sobie. I którzy oczekują psiej wierności i pomocy od kogoś kogo usiłowali zabić. A, zapomniałam o szwagierce Ayumu. Pominę że mówiła o swoim mężu per san co wydawało mi się dosyć dziwne. Ale Kanone podsumował ją bardzo dobrze. Zresztą Kanone to jest jedyny bohater, który wzbudził jako taką sympatię we mnie. On chciał zabić. I próbował zabić. Nie wyszło mu przez głupi przypadek. Przynajmniej był szczery. On miał rację, że ona była potworną egoistą. Mało było tam rzeczy tak pewnych jak właśnie to. Nie rozumiałam tego anime. I nie rozumiem nadal. Miłym zaskoczeniem było dla mnie zachowanie Hyono w 6 odcinku, kliknij: ukryte kiedy wypiła tę wodę. Wtedy po raz pierwszy pokazała, że nie jest głupia. Od tamtego momentu zaczęłam ją trochę szanować. Mogłabym też powiedzieć coś o humorze. Był, na początku nawet niezły, zazwyczaj z udziałem Kousuke. Ale to za mało.
Ja jestem za głupia na to anime. Zdecydowanie za głupia.
Re: zajefajne
Powiedzieć o tym tragiczne to niemal komplement...
Re: Projekty postaci, niech szlag trafi męskie projekty postaci...
No ba… że zauważyłam. Byłam zachwycona ich wzajemną relacją. Bou i Mai to byli prawdziwi przyjaciele. Nie było żadnych wątpliwości co do tego jak można by ich stosunki określić. Bardzo podobało mi się jak on się wobec niej zachowywał. Stąd było to ciepło, seria jest naprawdę ciepła i podtrzymuje na duchu mimo zachowania np Masako. Nie bardzo ją lubiłam, ale bez niej to już nie byłoby „to”. Za to John wydawał mi się szalenie sympatyczny, szkoda, że więcej go nie eksploatowano. Był tylko skuteczny, a zasadniczo nie wiemy o nim nic.
Reakcja Bou była faktycznie urocza… ^^ Ale wiesz co mnie zafascynowało? Do głowy mi nie przyszło, że tak to wygląda. Ani jednym słowem się nie zdradziła, chociaż zasadniczo dziwiło mnie czemu nigdy nie robi tego o co ją prosił wówczas Bou. Ale nie zastanawiałam się nad tym. Pierwsza bohaterka z kliknij: ukryte tragiczną przeszłością, która ma ciekawsze rzeczy do roboty niż użalanie się nad sobą i swoim tragicznym losem. To był plus na jej konto i to bardzo duży. Fantastyczna wesoła i żywa dziewczyna. Ale stało się jasne dlaczego tak bardzo oni wszyscy byli jej bliscy i dlaczego tak się o wszystkich troszczyła, ze szczególnym uwzględnieniem Naru… ... ... Nota bene najbardziej uroczą sceną pomiędzy nimi było podanie przez niego herbaty Mai, zdaje się że po tym jak ją wyciągali nieprzytomną po kontakcie z formaliną. Rozbroiła mnie kompletnie. Ogólnie bałam się, że to będzie właśnie typowa bohaterka i bałam się wątku romantycznego. Tymczasem tu ten wątek był kapitalny. Gdybym była złośliwa i gdybym nie lubiła Mai tak bardzo zaczęłabym się zastanawiać po jaką cholerę Naru ją w ogóle zatrudnił. Nie wierzę, że odkrył w niej potencjał… Chociaż… Po tym co wyszło w ostatnim odcinku nic mnie nie dziwi.
Yasuhara… Dziękuję Ci bardzo ^^. Powalił mnie na ziemię jak powiedział, że w siebie wierzył. Pokochałam go od pierwszego momentu jak go zobaczyłam. Miał absolutnie fantastyczne poczucie humoru, śmiałam się bardziej niż na Ouran (a u mnie fakt, że się w ogóle śmiałam to już wielki komplement dla twórców, ciężko mnie rozśmieszyć). Popałakałm się jak mówił, że ma więcej lat niż na to wygląda. Chociaż jak się nabijał z Bou też był fanastyczny. Zabójcza postać…
Wiesz może założymy temat na forum ? Podejrzewam, że zaraz nas moderatorzy stąd wywalą. Ja bym mogła o Ghost Hunt godzinami…
Jeśli kontynuowano by to co było w pierwszej serii nie ma problemu. Seria została otwarta i właśnie teraz doceniłam już ostatecznie tego typu serie. Ja jednak wolę otwarte zakończenia. Jakby to ująć ? Mniej boli rozstanie z bohaterami ze świadomością (czasem bardzo nikłą…),że być może się jeszcze z nimi spotka. Poza tym nie wszystko musi być powiedziane do końca. Czasem lepiej zostawić coś niedokończonego. Ja cały czas będę żyć nadzieją, że jeszcze ich zobaczę.
Projekty postaci, niech szlag trafi męskie projekty postaci...
Ale zasadniczo jestem zachwycona serią. Specjalnie rezerwowałam 6 wieczorów na to anime. Każdy na każdą historię, dobrze że czekałam z rozpoczęciem serii do ukazania się wszystkich odcinków bo bym umarła z niecierpliwości mając jeden tygodniowo. Bohaterowie mnie zachwycili, tylko Naru mnie odrzucał, aczkolwiek jak go zabrakło pod koniec serii to było pusto. Przy czym w kilka sekund po tym jak znowu zaczął się wymądrzać podzieliłam uczucia Mai… Najbardziej zachwycił mnie ten uczeń, który przyplątał im się bodaj w 4 historii. Miał fantastyczne poczucie humoru i bardzo mi się podobał. Poza tym lubię takich okularników… Naprawdę najsympatyczniejsza męska postać z całego anime, no może konkurencyjna dla Bou. Innym ogólnie nie ma się nic do zarzucenia, poza nadętym i dumnym Naru. Irytował mnie w pewnych momentach i nie mogłam zrozumieć co mu w głowie siedzi. Zirytowała mnie najbardziej sytuacja, kliknij: ukryte kiedy po historii w szkole przepraszał Mai. Wyglądał przez chwilę jak tamten Naru ze snów. Nie zachowywał się jak zwykle. Mam ochotę rozwodzić się dłużej nad Mai bo to przez nią niecierpliwie czekałam każdego seansu, ale mam wrażenie, że biorąc pod uwagę fakt zakończenia serii przed 15 minutami mogę być średnio obiektywna i zbyt entuzjastyczna.
Co do strony technicznej, zachwycała mnie muzyka. Opening i ending tworzyły charakterystyczny nastrój Ghost Hunt, muzyka towarzysząca była, i wspaniale budowała napięcie ale słuchanie jej dla jej samej nie sprawdziło się. Grafika mnie oczarowała, świetne projekty postaci, wspomniana zmiana ubrań, czy uczesania (Bou), animacja też raczej bez zarzutu. Bardzo podobały mi się niektóre ujęcia, poza tym nie mogłam się napatrzeć na ruchy postaci, zwłaszcza chód Naru wywierał na mnie duże wrażenie, nie wiem dlaczego. Cieszę się też, że nie eksplowatowano wątku Mai‑Naru. Gdzieś przeczytałam, że Ghost Hunt może być zaliczony do romansu, ale ja tu tego nie widziałam. Tzn owszem jakoś tą dwójkę ciągnęło do siebie, z wyraźnym zainteresowaniem ze strony Mai, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Jeszcze co do humoru, FANTASTYCZNY był. Zwłaszcza w tym jednym „lżejszym” odcinku z laniem wody. Ten odcinek zostawił we mnie także bardzo ciepłe i pozytywne uczucia. Relacje postaci na mnie podziałały. Bardzo lubiłam patrzeć na ich zachowanie wobec siebie. Za każdym razem towarzyszyło mi uczucie miłego ciepła.
Słowem bardzo sympatyczna seria, ja jestem zachwycona. Naprawdę anime warte obejrzenia, aczkolwiek osoby o słabszych nerwach faktycznie nie powinny kilku historii oglądać po nocy. Osoby o mniej słabszych nerwach mogą sobie zafundować tę rozrywkę i nie będą rozczarowane (vide ja, naprawdę dla mnie Ghost Hunt miał ten charakterystyczny klimat tylko wieczorem i tylko raz zdarzyło mi się popełnić ten błąd i obejrzeć serię jak było jeszcze jasno). Słowem, świetna seria. Mam nadzieję, że powstanie druga. Ja sobie zdecydownie nie życzę żeby Ghost hunt zostawić tak jak jest ! Ja chcę Mai !
Tylko jeden mankament ma dla mnie ta seria. Do końca nie zapamiętałam wszystkich imion. Zbyt byłam zafascynowana fabułą…
Re: ^^
Jestem naprawdę zaskoczona, że komuś płci męskiej (komu z racji płci odpada jeden z zasadniczych powodów dla których się to anime ogląda, prócz humoru…) może być tak zachwycony tą serią. A jednocześnie cieszy mnie, że seria którą ja tak lubię innym także się podoba.
Znowu ja, tak... długie będzie...
kliknij: ukryte Co do brata Pacifici. Ja wiedziałam, że on ją zabije. Od początku bardzo nie podobał mi się jego charakter. Forsyth był za miękki, za bardzo emocjonalnie reagował. Było jasne, że jak zobaczy cierpiących ludzi zgodzi się zabić scrapped princess bez wahania. Byłam tego pewna jak zobaczyłam jego wyraz twarzy gdy pokazano mu przywiezionych rannych po całej jatce pomiędzy Dragoonem i Peacemakerami. Chwila zachwiania była podczas spotkania jak zobaczyłam jego uśmiech, miał kamienną twarz. Był za spokojny. Ale potem ten spokój mnie upewnił. Chociaż przyznam się, że mimo iż się tego spodziewałam i tak był to szok. Ale to już ze względu na realizm całego anime. Reakcja Raquel naprawdę mną wstrząsnęła. Nota bene łzy Shannoni na końcu też były naprawdę dobrym posunięciem. Całe jego zachowanie. Nie będę interpretować, ale dla mnie scena piękna.
Też jest mi cholernie żal że zabili Furet. Najbardziej mnie zabolało, że bohaterowie praktycznie zupełnie o nim zapomnieli. Tylko 3 razy był potem wspominany. A Pacifica jednak się o niego troszczyła. Dla mnie jego śmierć była przesadzona i wciśnięta na siłę. Z drugiej strony rzecz za którą cenię SC to to, że ludzie tam faktycznie umierają. No może poza samą główną zainteresowaną, ale ona pod początku była „inna” . Więc z jednej strony jestem wściekła że mi ubili tak kapitalnego bohatera (szkoda, że tak mało czasu zostało mu poświęcone, miał szansę stanąć na równi z Shannoni w moim osobistym rankingu), z drugiej cieszę się, że oni tam faktycznie umierali.
W pewnym momencie dylematy Pacifici zaczęły mnie nieco irytować. Ja rozumiem, że musiało ją to męczyć, ale i tak jak dla mnie za dużo było tych dylematów. Jednego byłam cholernie ciekawa, czy Shannon naprawdę odważyłby się ją zabić (mówię o tym co jej proponował, że jeśli chce przestać żyć on ją zabije). kliknij: ukryte Nie podobała mi się też inna rzecz, tuż przed tym jak Pacificę, Winię i Leo znaleźli Pacifica widziała jak Leo płakał po tym jak zapytała o Furet. I ona sobie potem beztrosko w więzieniu rozmawiała o nim. Coś tu było dla mnie nie tak. Aczkolwiek każde interakcje Pacifici z osobnikiem odmiennej płci podobały mi się szaleńczo. Kłótnie jej i Furet, jak mu dawała po facjacie. Śliczne. Ale kliknij: ukryte że mi go ubili to nie wybaczę. Do końca miałam nadzieję. Za krótko go znałam żeby mi go specjalnie brakowało ale jednak. Wada SC – mało rozbudowane postaci, o Chrisie, o Winii, nawet o Leo tak naprawdę nic nie wiemy ! O Raquel także stosunkowo niedużo. Strasznie mi się podobało jak ona używała magii i żałuję, że nie robiła tego częściej. Nie wiem czemu wszyscy tak szaleją za Zefiris. Powaliło mnie na ziemię „join us Zefy” i jej reakcja potem, ewentualnie to co robiła w ostatnim odcinku, ale zasadniczo nie prezentowała sobą nic szczególnego. Ale jak ktoś już tu napisał. Wszyscy dawali sie lubić. Peacemakerzy też mi się podobali. Cz na przykład. kliknij: ukryte Jasne było że muszą ją zniszczyć. A jednak Shannoni nie chciał jej zabijać, nie chciał zabijać Cin. Był na to gotowy jak go śledziła… Dziwiła mnie za to trochę jego relacja z Zefiris, strasznie długo chował do niej urazę.
Co do samych głównych bohaterów, troszkę mnie Pacifica irytowała na początku ale potem polubiłam ją. Raquel już na wieki pozostanie moją ukochaną postacią kobiecą. Ogólnie o głównych postaciach nie będę pisać bo by mi wyszedł potworny panegiryk, ale jedno muszę powiedzieć. Tak doskonale przedstawionych uczuć pomiędzy rodzeństwem nie widziałam. Zwłaszcza pomiędzy Raquel i Shannonem. kliknij: ukryte Ich „przywitanie” po tym jak się wreszcie odnaleźli w ostatnich odcinkach mówiło o ich relacjach bardzo dużo. Strasznie mi się podobał też brak praktycznie w ogóle wątków romantycznych. Nie pasowały do tego anime. A te delikatne były poprowadzone w taki sposób że kompletnie nie przeszkadzały. Jaki Furet był do Shannoni podobny… Swoją drogą komiczne to było. Prawie 16‑latka i 18‑latek mieszkający razem i pierwsze słowa Furet jak zobaczył Leo „nie robiliśmy nic nieodpowiedniego”...
Graficznie seria bardzo mi się podobała. Nie mam prawie nic do zarzucenia.
Natomiast ani opening ani ending nie przypadły mi do gustu. Nie mój typ, chociaż opening jeszcze bym przeżyła ale ten jeden charakterystyczny głos w endingu zabijał cały jego urok…
Poleam, polecam, polecam z całego serca.
Re: Komentarz do D.N.Angel
Proszę mi wybaczyć, ale naprawdę są ludzie, którzy są to w stanie obejrzeć choćby 2 razy ?! Rany, ja ledwo dociągnęłam do końca pierwszego. Podziwiam, podziwiam.
Co do kolorów. To jest jednak anime… I jednak gatunek w którym nie do końca chodzi o dziedziczenie kolorów. Swoją drogą dziwi mnie wybiórczość. Na kolor włosów i jego dziedziczność zwraca się uwagę, ale na potężne kratery (bo dziury to za delikatne słowo) fabularne już nie. Dziwne.