Anime
Oceny
Ocena recenzenta
6/10| postaci: 5/10 | grafika: 8/10 |
| fabuła: 6/10 | muzyka: 5/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Kaoru i Rin: Rozkwitając z tobą
- Fragrant Flower Blooms With Dignity
- Kaoru Hana wa Rin to Saku
- 薫る花は凛と咲く
- Kaoru i Rin. Rozkwitając z tobą (Komiks)
Dla jednych seans sezonu i najlepszy romans roku, dla innych okropnie przesłodzony kicz bez żadnej wartości artystycznej. Dla mnie – wyśmienicie zaprojektowana komercja, rozkoszna w swojej bezczelności.
Recenzja / Opis
W pewnym japońskim mieście istnieje sobie ulica, na której funkcjonują dwa licea. Kikyou to elitarna placówka dla wybitnie uzdolnionych dziewcząt i panien z dobrego domu. Zaś sąsiadujące z nią Chidori to męskie liceum przyjmujące tych uczniów, których nie chciały inne szkoły. Tak duży kontrast edukacyjno‑społeczny na tak małym obszarze nie zapowiada się dobrze, więc uczniowie obu placówek, najdelikatniej mówiąc, za sobą nie przepadają i nie kryją się z wzajemną niechęcią. Jednak na oborniku tych uprzedzeń wreszcie zakwitło coś dobrego.
Rintarou (zwany przez kolegów Rinem) jest wycofanym uczniem Chidori, którego otoczenie unika z powodu budzącej grozę aparycji. Chłopaka uwiera ten społeczny ostracyzm, ale przynajmniej może liczyć na wsparcie przyjaciół i ma całkiem dobre relacje z matką, której w wolnym czasie pomaga w rodzinnej cukierni. Pewnego dnia, ku jego zaskoczeniu, rodzicielka prosi go, by zajął się jedną z klientek. Kaoruko, bo tak nazywa się filigranowe dziewczę, wcale nie boi się młodego człowieka, co więcej – jest nim wyraźnie romantycznie zainteresowana. Choć dla nas to oczywiste, Rin nie bardzo rozumie, co się dzieje, prawdopodobnie z powodu muru kompleksów. Na szczęście z pomocą zaradnej matki i kilku szczęśliwych zbiegów okoliczności, Rin i Kaoruko (czy zdrobniale – Kaoru) szybko zmniejszają dzielący ich dystans i coś zaczyna ich łączyć. Problem polega na tym, że drobna dziewczyna uczęszcza do liceum Kikyou – zatem w jaki sposób zareagują na to ich koleżanki i koledzy?
Nie planowałem seansu Kaoru i Rin. Rozkwitając z tobą. Plakat zapowiadał przesłodzony romans, opis fabuły nie wzbudził mojego entuzjazmu, nawet wysokie oceny mangi nie przekonały mnie, bym zainteresował się animowaną adaptacją. Ostatecznie skusiłem się na pierwszy odcinek po zapewnieniach kolegów i koleżanek, że to opowieść miłosna o wiele lepsza, niźli mogłoby się wydawać. Po seansie pierwszego odcinka przyznaję, że serial mnie zaskoczył, choć z zupełnie innych powodów niż sugerowały to pierwsze hiperentuzjastyczne komentarze, a nawet te nieliczne (choć z czasem przybierające na sile) pomstowania, że seria jest zdecydowanie przeceniona. Zanim weźmiemy się za szczegóły, lojalnie uprzedzam, iż tym razem będzie dość cynicznie.
Ponieważ omawiamy dzisiaj głośne anime, chciałbym umieścić je w szerszym kontekście ewolucji rynku japońskiej popkultury. Przez dekady wśród komiksów i animacji z Kraju Kwitnącej Wiśni całkiem dobrze funkcjonował podział na serie dla kobiet i mężczyzn (dla pań to shoujo i jousei, dla panów – shounen i seinen). Oczywiście, istnieją też anime przeznaczone dla wszystkich, jak również nikt nie broni płci brzydkiej sięgać po rzeczy docelowo przeznaczone dla kobiet i vice versa. Jednak w mojej opinii od kilku dobrych lat obserwujemy coraz śmielej wkraczające na rynek serie, które starają się zadowolić obie płcie, jednak nie metodą stworzenia fabuły uniwersalnej, a stosując wabiki przyciągające zarówno mężczyzn, jak i niewiasty. Ten trend jest szczególnie mocno zarysowany w animacjach przeznaczonych docelowo dla japońskiej młodzieży.
Jak zatem Kaoru i Rin podchodzi do kwestii przyciągania publiki obu płci? Moim zdaniem z subtelnością młota pneumatycznego, aczkolwiek może należałoby pominąć słowo „subtelność”.
Już pierwsze dziesięć minut wywołało we mnie niemałe zakłopotanie. Znając założenia fabularne, spodziewałem się, że Rin przypomina Takeo Goudę z innej popularnej serii dla płci obojga, Ore Monogatari!!: wartościowy chłopak, mocno zakompleksiony na punkcie wyglądu, szukający pocieszenia wśród rodziny i kumpli. Jednak panów różni jedna bardzo zasadnicza kwestia – według japońskich standardów Takeo to faktycznie brzydal, podczas gdy Rin został narysowany jak typowy dla shoujo przystojniak. O ile mogę sobie wyobrazić, że jako nastolatek mocno sympatyzowałbym z bohaterem Ore Monogatari!!, o tyle facet z pseudo‑kompleksami do którego rówieśniczki powinny ustawiać się w kolejce jakoś mi nie pasuje do męskiego kina. Co więcej, Rintarou to nie tylko niezrozumiany przez społeczeństwo adonis, ale też młodzieniec z problemami, który tylko czeka, by pojawiła się jakaś dzielna szara myszka, która „go naprawi” i „jedynie ona go zrozumie”. Krótko mówiąc – jak dla mnie to postać żywcem z kina dla pań.
Przez pierwszą połowę odcinka non‑stop dumałem nad tym, skąd ten tag shounen. Później pojawiła się Kaoruko i wszystko stało się oczywiste. Kim bowiem jest przyszła oblubienica Rina? Ano tak podręcznikową waifu ze szkolnych romansów, że jej zdjęcie mogłoby zostać zamieszczone pod definicją tego terminu na Wikipedii: zakochana do szaleństwa, łagodna, cierpliwa, łatwo zawierająca przyjaźnie i oczywiście w wyidealizowany sposób narysowana. Perłą w koronie tej komercyjności są kadry w których radośnie i z ekscytacją reaguje, gdy przypadkiem spotka ukochanego. To zrobione z niebywałą starannością scenki dokładnie wyliczone na plakaty, gadżety i materiały do zwiastunów. Powiem więcej, są to często ujęcia „bezpośrednio do kamery”, jakby urocza ukochana miała wdzięczyć się nie do głównego bohatera, a do publiki marzącej o takiej partnerce. Gdy zrozumiałem, że związek będą budować dwie atrakcyjne i szlachetne do bólu zębów wydmuszki, moje podejście do serii z uprzejmego niezrozumienia zmieniło się we wręcz rozbawienie, choć jednak częściej śmiałem się „z serialu” niż z serialem.
Powyższe akapity mogłyby sugerować, że mamy do czynienia z serią słabą lub przynajmniej poniżej średniej. Tylko że to nie do końca tak. Po pierwsze, jeśli ktoś robi kipiący emocjami słodki romans i sprzedaje go jako kipiący emocjami słodki romans, to wyszedłbym na napuszonego elitarystę, gdybym go za to krytykował. To znaczy, jest w tym anime sporo problemów, ale akurat nie czepiam się przyjętej konwencji. A już na pewno nie obniżam za to oceny. Po drugie, nie mogę odmówić tej serii specyficznego wdzięku. Kaoru i Rin jest niczym uroczy łobuz, który bezczelnie mówi: „Zgadza się, stworzyłem niezwykle komercyjne anime, i co z tego?”. Nic nie poradzę – taka oferta jest dla mnie nadzwyczaj odświeżająca. Przynajmniej do czasu.
Tym bardziej że to bardzo spójny projekt – kolejne odcinki tylko to potwierdzają, zwłaszcza kiedy lepiej poznajemy obsadę drugoplanową. Rintarou towarzyszy trzech kolegów. To najdelikatniej mówiąc średnio skomplikowane postaci, za to doskonale wpisujące się w komercyjny charakter serii. Z jednej strony dzielnie trzymają się razem i udzielają wsparcia, co znakomicie pasuje do shounenowych ram. Jednak o drugiej płci nie zapomniano – są to rzekomo łobuzy (a te, jak wiemy, kochają najbardziej), ale zachowują się wystarczająco niewinnie, by w potencjalnym związku żadne z nich nie zdradzało wad typowych dla „stereotypowego Seby”. Co bardzo istotne, wyglądają nie tyle jak grupka „prawilnych mordeczek”, a bardziej jak j‑popowy boysband ubrany do teledysku o ziomkach z osiedla. Zresztą każdy z nich reprezentuje inny stereotyp z męskiej haremówki: mamy uroczego i pełnego entuzjazmu gapę, z pozoru niewinnego cherubinka pokazującego pazury, gdy jego towarzyszom grozi niebezpieczeństwo (w walce z prawdziwymi jednowymiarowymi chuliganami, wygodnym narzędziem scenarzysty) i małomównego, zimnego przystojniaka, którego pozornie nikt nie rozumie (mam przeczucie, że on najbardziej poprawi wyniki sprzedaży maskotek i innych takich).
O ile panowie prezentują cechy w większości typowe dla shoujo, o tyle paniom bliżej do konstruktów dla shounenowskiej publiki. Poza Kaoru, czystym wcieleniem słodyczy, w tym sezonie poznajemy jej przyjaciółkę, Subaru. Nie ustępuje ona głównej bohaterce w cudownie marketingowym wizerunku, choć opiera się na innych typowych dla gatunku fundamentach. Pod kruchą warstwą lodu czai się bowiem bezwzględnie oddana, złakniona uczuć panna, budząca współczucie i potrzebę udzielenia wsparcia. Jednak zawiera się w niej również coś z bohaterki shoujo – to samotna introwertyczka, która marzy, by posiadać przyjaciół i czekająca, aż ktoś wyciągnie ją z jej pustelni. Skoro o tym wspomniałem, przyciąganie miłośników obu konwencji nie opiera się tylko na relacjach romantycznych. Kaoru i Rin kusi również wizją posiadania wiernej paczki przyjaciół: ekstrawertycznych, głośnych, popularnych, ale też chętnie udzielających wsparcia i zawsze gotowych, by pomóc pozostałym wyjść z ich strefy komfortu. A to wszystko podlano sosem z nostalgii licealnych czasów, znakomitego dania tym razem dla starszych odbiorców. Coś mi mówi, że kiedy producent zaznajomił się z całym projektem i wstępnie oszacował zyski, to zamówił nie butelkę, a całą skrzynkę szampana.
Dobrze, ale odłóżmy na bok te komercyjno‑artystyczne założenia i zadajmy sobie proste pytanie. Czy ta seria jako przedstawiciel słodkiego romansu w ogóle się broni? To już jest trudniejsze zagadnienie.
Zacznijmy od kilku zalet. Po pierwsze, cieszy mnie brak przeszkadzajek. Relacje Kaoru i Rina szybko postępują, bez zbędnych dramatów i nieporozumień. Nie ma trójkąta miłosnego, konfliktów wynikających z różnic charakterów ani znajomych serwujących głupie rady. Prosta, dobra relacja bez toksycznych akcentów. Bajka? Być może. Jednak bajki też są potrzebne w kinie.
Reżyser i scenarzysta nie tylko dobrze odmierzają tempo budowania związku, ale też całkiem niegłupio prezentują emocje i monologi wewnętrzne. To znaczy nie ma ich aż tak wiele, jak zdarza się w romansach szkolnych, natomiast nie można powiedzieć, że bohaterowie nie snują przemyśleń, które na dłuższą metę pomogą im w zbudowaniu dobrych relacji. Co prowadzi nas do niewielkich zmian zarówno wśród bohaterów pierwszo-, jak i drugoplanowych.
Jednak największym atutem Kaoru i Rin jest grafika. Nie mogę wyjść z podziwu, jakim cudem studio Clover Works stworzyło aż trzy dobre projekty w ramach jednego sezonu (no, dwa dobre i jeden niezły), ale nie będę narzekać. No, chyba że za jakiś czas dostaniemy informacje o nieludzkich warunkach pracy rysowników, jednak na razie internet milczy. Mamy szalenie dużo lokacji, bardzo zróżnicowane projekty postaci, ładną animację, bogatą mimikę i starannie dobraną paletę kolorów. Oczywiście nie jest to arcydzieło graficzne pełne widowiskowych scen, ale w takiej serii to chyba nawet by nieco rozpraszało. Muzyka robi już na mnie zdecydowanie mniejsze wrażenie, za to seiyuu spisali się dobrze, choć niewybitnie.
Muszę jeszcze wspomnieć o dwóch miłych niespodziankach tej serii, zwłaszcza w kontekście jej wybitnie komercyjnego charakteru. Po pierwsze, choć mamy tu od zarąbania czegoś, co nazywam „fanserwisem psychologicznym” (czyli dogadzaniem publice, dostarczając jej konkretne emocje i pragnienia), to typowego fanserwisu nie ma wcale. Drugim, nawet większym zaskoczeniem, są decyzje obsadowe. Kaoru użycza głosu Honoka Inoue; niezbyt doświadczona aktorka jak na taki projekt, choć już ze znacznymi osiągnięciami (tytułowa Anne Shirley, przewodnicząca w Asobi Asobase). Gra ona dobrze, choć nieco na jedno kopyto. Natomiast przypadek Rina jest zdecydowanie nietypowy. Wciela się w niego Yoshinori Nakayama, dla którego jest to pierwsza większa rola w karierze. Początkowo pomyślałem, że może studio zdecydowało się na młodego obiecującego aktora, ale Nakayama pracuje już od kilku dobrych lat w branży, a niebawem będzie obchodzić trzydzieste urodziny. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – bardzo mnie cieszy, że dano szansę komuś, kto przez długi czas grał głównie role tła (bo już nawet nie drugoplanowe). Jednak zastanawia mnie, jakim cudem ktoś w studiu zaakceptował ten wybór. Jeżeli mogę dopuścić do głosu mojego małego wewnętrznego cynika, to stawiałbym, że któryś ze znanych seiyuu w ostatniej chwili się wycofał i trzeba było kogoś złapać na ostatnią chwilę. W każdym razie – myślę, że można uznać ten debiut w hollywoodzkim stylu za udany. Co prawda miejscami głos mu nieco ucieka, ale na szczęście można to usprawiedliwić specyficznym wiekiem i natłokiem emocji.
Czy to oznacza, że wyjąwszy wspomniane komercyjne ramy Kaoru i Rin to arcydzieło szkolnego romansu? Nie. Nawet jeśli uważam, że japońskie historie miłosne rządzą się swoimi prawami, to pewnych niedociągnięć nie da się wytłumaczyć argumentem „bo to taki gatunek”. Przede wszystkim, serial bardzo nieudolnie wprowadza jakiekolwiek konflikty. Daruję już sobie powtarzanie, jak nieprawdziwy jest kompleks Rintarou, lecz nawet ten element kłóci się z logiką świata przedstawionego. Praktycznie poza początkiem serii chłopak nikogo nie straszy, nie ma problemów rodzinnych, kumple od niego nie stronią… W przywoływanym Ore Monogatarii!! Takeo Gouda nie tylko ma powody do kompleksów, ale też faktycznie ludzie się go boją nawet gdy im pomaga. Ba, odnoszę wrażenie, że chłopak o wiele lepiej radzi sobie z faktycznymi problemami niż Rin z wyimaginowanymi. Oczywiście, można to było ograć, że Rintarou po prostu ma bardzo kiepskie zdanie na temat własnej osoby. Sęk w tym, że to również nie zostało pokazane w przekonujący sposób. Zaś powstały już romanse szkolne, które poradziły sobie z motywem nieuzasadnionych kompleksów całkiem nieźle (Gojou i jego pasja malowania lalek hina w Sono Bisque Doll wa Koi o Suru, Tomo i jej niepokój związany z byciem nieokrzesaną chłopczycą w Tomo‑chan wa Onnanoko!).
Innym istotnym problemem jest ta nieszczęsna wzajemna niechęć dwóch szkół. Zaczynając od frapującej myśli, kto w ogóle wpadł na pomysł, by prywatne drogie liceum dla dziewcząt postawić naprzeciwko placówki pełnej napakowanej testosteronem trudnej młodzieży, kończąc na tym, że tego wątku w ogóle nie wykorzystano. Fajnie, że relacje Kaoru i Rina praktycznie nikomu nie przeszkadzają (jak wspomniałem – ucinają męczące schematy w tym pełnym klisz gatunku). Tylko że do stworzenia jakiejkolwiek stawki fabuły trzeba wykombinować chociaż symboliczny konflikt. Co prawda raz czy dwa pokazano spory między uczniami obu placówek, ale jako absolwent stereotypowo polskiego gimnazjum nie nazwałbym tego czymś więcej niż nieistotnym przekomarzaniem. Pozwalając sobie na historyczne porównanie, to gdyby tak się prezentowały konflikty na południowym wschodzie Europy, „kocioł bałkański” oznaczałby dzisiaj jakieś jednogarnkowe danie.
Trzecim istotnym mankamentem, który budzi najwięcej wątpliwości w kontekście dłuższego projektu jest niepokojący poziom ostatnich odcinków. Na przykład w przedostatnim pojawiają się rozmowy między bohaterami, które być może na papierze mogły brzmieć bardzo przekonująco, lecz w ostatecznym kształcie rażą sztucznością i niespójną konstrukcją. Średniawy akt trzeci martwi mnie z dwóch powodów – po pierwsze, nie mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, czy to tylko przypadkowy spadek jakości, czy po prostu utrata świeżości odsłania mankamenty reżyserii i scenariusza. Po drugie, pod koniec tego sezonu zaczynamy powoli adaptację tej części mangi, która zdaniem miłośników komiksu zadecydowała o jej sukcesie…
Skoro już wspomniałem o końcówce, to finał sezonu z jednej strony jest arcydziełem komercji – nie tylko dlatego, że wzbudza odpowiednie emocje, ale też elegancko zostawia sobie furtkę. Jeśli jakimś cudem seria się nie sprzeda (a bardzo w to powątpiewam), to można zamknąć projekt w satysfakcjonujący sposób. Zaś jeśli okaże się sukcesem, to mają jeszcze dużo mangi do adaptacji. Z drugiej strony, to epizod, który już wymęczyłem w innych anime. Zaczynając od przewidywalnych zdarzeń, kończąc na bardzo mało oryginalnej konstrukcji (podobny styl znalazłem choćby w ostatnim odcinku komedii romantycznej z poprzedniego sezonu).
No i jak takie anime ocenić? W konflikcie między rozczarowanymi sceptykami a hiperentuzjastami ja ustawiam się gdzieś pośrodku. Według mnie bardzo negatywny oddźwięk jest nieco przesadzony. Jasne, to ewidentnie komercyjne dzieło, które nie wymyśla koła na nowo, lecz w ogóle tego nie ukrywa. To moim zdaniem niezły przedstawiciel wśród puchatych romansów i z tego powodu daję taryfę ulgową w finalnej ocenie. Jednak pogłoski o jego genialności uważam za zdecydowanie przesadzone. Aby stać się niedościgłym przedstawicielem swojego gatunku, serialowi potrzeba by ciekawszych założeń fabularnych, mniej przewidywalnej historii i bardziej złożonych bohaterów.
Krótko mówiąc – polecam miłośnikom gatunku, z tym zastrzeżeniem, żebyście nie oczekiwali nowości. Z drugiej strony, w romansie szkolnym strefa komfortu może być dla niektórych wręcz kluczowym atutem. Pozostali mogą spróbować, lecz nie oczekujcie cudu bądź serii, która zmieni waszą opinię o japońskich romansach.
Twórcy
| Rodzaj | Nazwiska |
|---|---|
| Studio: | Clover Works |
| Autor: | Saka Mikami |
| Projekt: | Kouhei Tokuoka, Manami Umeshita, Yuuko Yoshida |
| Reżyser: | Miyuki Kuroki |
| Scenariusz: | Rino Yamazaki |

