Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 2/10 grafika: 3/10
fabuła: 2/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 5 Zobacz jak ocenili
Średnia: 2,80

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 26
Średnia: 5,31
σ=2,23

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Koutetsu Sangokushi

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2007
Czas trwania: 25×25 min
Tytuły alternatywne:
  • 鋼鉄三国志
Postaci: Księżniczki/książęta; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Azja; Czas: Przeszłość; Inne: Magia, Shounen-ai/yaoi
zrzutka

Japończycy i jedno z najważniejszych dzieł w dorobku chińskiej literatury? Niestety tak…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

W 2007 roku studio Gonzo, znane z odważnej ekranizacji Hrabiego Monte Christo, wypuściło na rynek swoje nowe dzieło. Japońska adaptacja Romea i Julii okazała się nie jedyną porażką w interpretowaniu obcej literatury. Picture Magic dorzuciło swoje trzy grosze.

Żyjący w XIV wieku Luo Guanzhong spisał opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dzieło jego życia, powieść historyczna Dzieje trzech królestw, odwołuje się do wydarzeń z późnego okresu dynastii Han i początku Epoki Trzech Królestw w latach 168­‑280. Był to czas nieustannych walk o wpływy i terytoria na terenie dawnych Chin. Bogactwo historii i niezwykłe przedstawienie licznych ciekawych bohaterów sprawiło, że powieść włączono w poczet czterech najważniejszych dzieł klasycznej chińskiej literatury.

Czego można było spodziewać się po japońskich twórcach? Dzięki swojej odmienności kulturowej potrafią w zupełnie niezrozumiały dla Europejczyka sposób interpretować różne dzieła. Próba dostosowania się do schematów anime sprawiła, że nawet coś pochodzącego od bliskich sąsiadów mogło ewoluować, nie pozostawiając niczego, czym zachwycało w oryginale.

Rikuson Hakugen jest spadkobiercą magicznej pieczęci, którą jego rodzina przekazywała z pokolenia na pokolenie. Kiedy chłopak był mały, jego ojciec zginął, broniąc skarbu, a sama pieczęć trafiła w ręce żądnego władzy nad światem Hafuku Sonsaku, władcy królestwa Go. Mijają lata. Rikuson dorasta pod okiem tajemniczego mistrza Koumei, dzięki któremu staje się legendarnym i budzącym strach Szkarłatnym Wojownikiem. Obaj śledzą jedną z bitew między królestwami Go i Gi, mającą miejsce na ich ojczystych ziemiach. Pomimo zdecydowanie mniejszej liczebności Go wygrywa. Rikuson doskonale wie, że to wszystko dzięki mocy Królewskiej Pieczęci, której jest zresztą prawowitym właścicielem. Nagle mistrz oświadcza, że muszą się rozstać i że odtąd chłopak powinien podążać własną drogą. Z początku Rikuson nie ma zamiaru opuszczać swojego mentora, jednak w końcu zdaje sobie sprawę, iż tylko on może powstrzymać niszczycielską moc pieczęci i zakończyć krwawy konflikt… I co dalej?

Pierwsza pod nóż pójdzie warstwa fabularna. „Królewska Pieczęć, przekazywana z pokolenia na pokolenie, służy do przyzywania Ognistej Zbroi. Oto smutna historia wybranych przez nią wojowników…” Tymi słowami wita nas każdy z odcinków, wprowadzając podniosły nastrój, jaki powinien towarzyszyć tego typu produkcjom. Jednak nawet w najbardziej dramatycznych sytuacjach trudno zachować powagę, jeśli dostaje się coś tak infantylnego i naiwnego. Po samym wprowadzeniu można zorientować się, że serial tworzono bez wyraźnego szkieletu, a jedynie na podstawie niedbałych szkiców. Jeżeli w czasie planowania błąkał się jakikolwiek sens, to niestety już tam został, bo na przystanku: „realizacja” słuch o nim zaginął. Z trudem można wyróżnić łańcuch przyczynowo­‑skutkowy, który jednak z logiką niewiele ma wspólnego. Miałam duże problemy z przetrawieniem wszystkich pomysłów, jakie przyszły twórcom do głowy. Absurd goni absurd. Jak na serię fantasy przystało, mają tu miejsce liczne walki, nie tylko pojedynki, ale również starcia wrogich armii. Jeżeli kiedykolwiek uznaliście, że twórcy aktualnie oglądanego anime nie mają pojęcia o strategii, to seans Koutetsu Sangokushi zapewne podniesie te wątpliwe umiejętności do rangi geniuszu. Już po pierwszym ujęciu byłam stuprocentowo przekonana, że twórcy o scenach batalistycznych nie mają najmniejszego pojęcia. Dobitnie świadczą o tym formacje, w jakich prezentują się obie armie. Nie brakuje również schematów, które wyewoluowały w taki sposób, że w pewnej chwili miałam wrażenie, iż oglądam komedię. Przykładów jest mnóstwo. Za jeden z ciekawszych można uznać metody treningowe pewnego generała: dzielni żołnierze dosłownie pełzają po pionowej ścianie… I niech ktoś mu powie, że zrzucanie ludzi z wysokiego klifu do płytkiej wody jest wyjątkowo niebezpieczne i może spowodować braki w armii… Skoro przygotowania do wojny trwają, musi być też powód konfliktu. A na pewno wypadałoby go podać. Oczywiście chodzi o przeklętą pieczęć, którą wszyscy chcą mieć, a kiedy już ją zdobędą, chodzi im już tylko o jedno. Powinniście wiedzieć, o co…

Zaostrzony nóż przyda się również na bohaterów. Przez całą serię przewija się nieskończone stado, które umownie można nazwać bishonenami. Nie ma żadnej kobiety odgrywającej jakąkolwiek bardziej znaczącą rolę niż stanie w tłumie. Jednak żeby nie było, że jestem feministką, powyższą informację możecie potraktować jako ciekawostkę. Same charaktery postaci można porównać do pstrokatej wydmuszki. Z jednej strony pomalowana w kółeczka, a z drugiej w krzyżyki, a w środku pustka. Wszyscy działają pod wpływem jakichś niewytłumaczalnych reguł, choć teoretycznie znamy ich motywacje, które swoją drogą trudno przeoczyć, biorąc pod uwagę długość oraz ilość monologów, zupełnie pozbawionych jakiejkolwiek spójności i realizmu. Postanowiłam poddać wiwisekcji głównego bohatera. Pojawia się w samym środku walki i żołnierze z przerażeniem rozpoznają w nim Szkarłatnego Wojownika. Można by pomyśleć, że jest bezwzględny i świetnie wyszkolony, skoro stał się żywą legendą. Nic bardziej mylnego, moi drodzy. Rikuson to w rzeczywistości wyjątkowo niestabilny emocjonalnie mięczak, który zdaje się zgubił gdzieś swój mózg. W jednej chwili gotowy do walki, potem zastanawia się, czemu właściwie bierze udział w wojnie, bo to przecież takie nieludzkie zabijać ludzi. Nawet wrogów. Nieraz wzdycha jak egzaltowana panienka i na głos rozważa swoje postępowanie, wzywając imienia swojego ukochanego mistrza. Ów mistrz wykreowany został na niezwykle tajemniczą i tragiczną postać, której motywy (ujawnione pod sam koniec) są po prostu śmieszne. Można podejrzewać, iż powyższe postaci łączy „ten” typ związku, a biorąc pod uwagę, jak ze sobą rozmawiają, jest to bardziej niż prawdopodobne. Powracając do zachowania głównego bohatera, którego charakter jest wyjątkowo płytki, nie sposób nie wspomnieć o jego kompanach. Głębię psychologiczną owej gromadki można porównać do pierwszej lepszej kałuży, która tworzy się w koleinach na drodze szybkiego ruchu. Zupełnie niezrozumiałe zachowanie postaci towarzyszyło mi przez cały seans i niemal skutecznie próbowało mnie namówić do rzucenia czymś w ekran. Pomijając nawet strasznie „emowatego” Rikusona, największą zakałą był pewien różowowłosy insekt (na początku myślałam, że to dziewczyna, ale pozory mylą), którego infantylność i głupota powalały mnie co chwila na podłogę, przez co po obejrzeniu serialu byłam cała w siniakach. Tutaj wszystko jest możliwie: nawet ktoś, kto zabił ci najbliższą osobę, może stać się twoim przyjacielem w bardzo szybkim tempie. Ważne misje, mogące przesądzić o losie państwa, powierza się bandzie idiotów, nazywanych elitą królewskiej armii. A najgorsze jest to, że widzowi usilnie stara się wmówić, iż bohaterowie ci mają solidne zaplecze psychologiczne.

Szczerze mówiąc, od tego akapitu powinnam zacząć całą recenzję, bo muzyka to jedyny dobry punkt w całej tej produkcji. Stylizowana na orientalną i doprawiona elektroniką potrafi podkreślić i tak wątpliwy klimat. Nie wyróżnia się może na tle innych serii, ale jest w miarę zróżnicowana i po prostu dobrze się jej słucha. Niemal od razu moją sympatię zdobył opening serii, Nostalgia. Po pewnym czasie przekonałam się również do piosenki końcowej, której wykonanie powierzono seiyuu głównego bohatera, Mamoru Miyano. Trudno tu mówić o jakimś wyjątkowym talencie wokalnym, ale trzeba przyznać, że wyszło to całkiem nieźle. Tutaj pojawia się pytanie: co, u licha, robi tu utalentowany seiyuu, który może pochwalić się rolami w takich anime jak Ouran High School Host Club czy Death Note? Co dziwne, nie jest to jedyne znane nazwisko, które pojawia się na liście Koutetsu Sangokushi. Akira Ishida, Takehito Koyasu, Mitsuki Saiga doskonale potrafią wczuć się w odgrywane przez siebie role, jednak tu nie dostali żadnej okazji, aby móc zaprezentować się z jak najlepszej strony. A wiem, że potrafią.

Na pierwszy rzut oka grafika również wypada całkiem nieźle. Jednak już przy pierwszych ruchach to wrażenie się ulatnia. Zarówno tła, jak i projekty postaci są strasznie nierówne i w zależności od ujęcia będą wyglądały ładnie bądź okropnie. Nadal nie mogę wyjść z podziwu dla projektantów. Zastanawiam się, jakim cudem udało im się stworzyć sylwetki mężczyzn zniewieściałych do tego stopnia, że dopóki ktoś jasno się do nich nie zwróci w odpowiedniej formie, można uznawać ich za kobiety. Chęć bycia oryginalnym zaowocowała wynaturzeniem w postaci przesłodzonego i zwyczajnie okropnego Ryuubiego, od którego robiło mi się momentami niedobrze i miałam nadzieję, że twórcy jak najszybciej się go pozbędą. „Nadzieja matką głupców” powinno mówić samo za siebie. Pomysłowe były również stroje, dzięki którym bohaterowie wyglądali, jakby wyrwano ich z pokazu ekstrawaganckiej mody. Tyleż wymyślne, co zupełnie niepraktyczne ubranka przypominające sukienki, w najmniejszym stopniu nie krępowały ruchów bohaterów, a co ciekawe, jeszcze nadawały widowiskowości walkom… Wreszcie główna broń, o wdzięcznie brzmiącej nazwie „Lśniąca Gwiazda”, prezentowana w różnych wariantach w zależności od specjalności danego wojownika, przypominała bardziej przerośnięte otwieracze do puszek niż coś, czym można by skutecznie pokonać przeciwnika. W ogóle trzeba przyznać, że metody walk były wyjątkowo interesujące. Wyrzutnia pocisków w starożytnych Chinach czy płonące strzały dalekiego zasięgu to tylko początek. Co powiecie na armatę z pociskami z… ludzi?

Po Koutetsu Sangokushi wyraźnie widać, że zespół produkcyjny musi jeszcze dużo popracować, w szczególności nad scenariuszem. Oceniając jakiekolwiek anime staram się pamiętać o trudzie, jaki włożono w jego stworzenie, ale niestety tutaj po prostu nie ma po nim śladu. Zrobiona bez jakiegokolwiek pomysłu, wzorowana na nie wiadomo czym, wypełniona po brzegi głupotą i zwyczajnie niespójna seria raczej nie znajdzie wielbicieli. Chyba że wyjątkowo ktoś będzie chciał przetestować swoją silną wolę i cierpliwość. Mimo wszystko nie polecam. Po prostu nie warto marnować czasu, ponieważ jest to produkcja obok której trudno przejść obojętnie, ale którą najlepiej omijać szerokim łukiem dla własnego dobra. W sumie seria nie jest aż tak szkodliwa, ale pamiętajcie, że głupota bywa zaraźliwa.

Enevi, 5 kwietnia 2008

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Picture Magic
Autor: Luo Guanzhong
Projekt: Chiyomi Tsukamoto, Kouichi Hashimoto, Yukio Okano
Reżyser: Satoshi Saga, Tetsuya Endou
Scenariusz: Natsuko Takahashi
Muzyka: Yuuji Toriyama